Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie. Rozdział dziesiąty

Bononillo
Sklep rymarski, Rimini, Włochy (1222)

Bulwiasty nos Bononilla uwielbiał zapach skóry. Jego właściciel pochylał się nad siodłem w swoim sklepie rymarskim, przybijając gwoździkami najdelikatniejszą skórę do kabłąka. Nawet dla jego spracowanych rąk, które zajmowały się robieniem siodeł od pięćdziesięciu lat, dobrze wygarbowana skóra wydawała się delikatniejsza od skóry niemowlęcia. Bononillo lubił pracować z materiałami, które mógł widzieć i dotykać. Drewno, w którym rzeźbił. Skóra, którą formował w odpowiedni kształt. A czasami, dla księcia lub barona, bogata polichromia, którą nakładał lekkimi dotknięciami pędzla na łęki siodła, tworząc dzieło sztuki.

Na siodło padł cień i Bononillo podniósł głowę. W drzwiach stał Antoni.

– Przyjacielu, jaką piękną pracą się trudnisz w tym najświętszym z tygodni – powiedział Antoni. – Bóg dał ci oko i rękę, byś dobrze wykonywał swój zawód.

Bononillo spojrzał na księdza przenikliwymi czarnymi oczami.

– Moje ręce są równie silne, a nawet silniejsze niż wtedy, gdy miałem dwanaście lat i otworzyłem ten sklep.

– Założę się, że wtedy myślałeś, iż jesteś u szczytu możliwości. Sądziłeś, że wiesz wszystko, co trzeba, o robieniu siodeł. I o życiu w ogóle.

– Skąd wiesz?

– Bo wszyscy młodzi są tacy sami.

Bononillo skinął prawie łysą głową.

– Sam jesteś młodym człowiekiem. Kiedy będziesz tak stary jak ja, zdasz sobie sprawę z tego, jak mało wiesz teraz.

– To prawda. Zawsze można wiedzieć o wiele więcej o Bogu. To zaiste odpowiedni tydzień, by pogłębić swoją wiedzę.

Bononillo przycisnął szmatkę do skóry i potarł energicznie. Usłyszał już drugie napomknienie młodego zakonnika o wielkim tygodniu.

– Masz nadzieję, że się wyspowiadam w tym tygodniu i pójdę do Komunii na Wielkanoc, prawda?

– Czy to taka zła nadzieja?

– Nie byłem u spowiedzi i Komunii od trzydziestu lat.

– Do tercji jeszcze daleko. Mam cały dzień na to, by cię wysłuchać.

Bononillo podniósł siodło do porannego słońca. Wypolerowana skóra zalśniła w jego promieniach.

– To nie grzech powstrzymuje mnie od spowiedzi, ojcze Antoni. Ty wiesz, że to Eucharystia. Rozmawialiśmy o tym parę razy od twego przyjazdu. Twoje argumenty dotyczące Eucharystii nie są bardziej przekonywujące niż te kanonika Alonzo. Kanonik Alonzo jest niedbałym księdzem. Dlaczego święty Chrystus miałby się zgodzić na spoczywanie w jego rękach, nawet pod postacią chleba i wina?

Antoni westchnął.

– Kanonik Alonzo pełni urząd kapłański. Został wyświęcony, by konsekrować chleb i wino w Ciało i Krew Chrystusa. Jego grzechy nie mają wpływu na tę funkcję.

Bononillo szperał w stosie czystych szmat leżących w skrzyni u jego stóp.

– Bóg zezwala na skandal, jeśli dopuszcza, by ludzie tacy jak kanonik Alonzo konsekrowali Jego Ciało i rozdawali Je innym.

– Czy mogę wejść?

Bononillo wzruszył ramionami.

Antoni usiadł obok rymarza na drewnianym stołku.

– Pierścień na twoim palcu, Bononillo, jest zrobiony ze złota, prawda?

– Czy liczysz na to, że podaruję go Kościołowi, ojcze?

Antoni roześmiał się.

– Jeśli chcesz, sprzedam go i rozdam pieniądze ubogim. Ale nie, nie o tym myślałem, lecz o historii męczeństwa świętego Sebastiana. Opowiada ona o królu, który miał złoty pierścień ozdobiony szlachetnym kamieniem, tak jak twój, i bardzo go lubił. Pewnego dnia cenny pierścień wpadł do ścieku. Król był zrozpaczony. Co byś zrobił, Bononillo, gdybyś to ty był tym królem?

Bononillo nie przerywał polerowania siodła.

– Kazałbym komuś, by go wyjął, ojcze.

– Załóżmy, że nikt by nie chciał tego zrobić.

Bononillo potarł łęk.

– Nie jestem głupi, ojcze. Sam bym tam wszedł i go wyjął.

– I tak zrobił król w mojej opowieści. Zauważ, Bononillo, że ściek nie powstrzymał króla od szukania pierścienia. Dlaczego?

– Ponieważ pierścień był cenny.

– Słusznie. A gdyby twój pierścień wpadł do takiego ścieku, czy byś go nie odzyskał? Nie umyłbyś go do czysta i nie strzegł jak skarbu?

Bononillo odwrócił siodło i polerował teraz jego spód.

– Powiedziałem ci, że nie jestem głupi.

– Nie jesteś, Bononillo. Pierścień ma taką samą wartość i blask niezależnie od tego, czy leży w ścieku czy na twoim palcu, prawda? Tak samo urząd kapłański jest niezmienny, nawet jeśli kapłan splami się grzechem. To trwały urząd, tak jak złoto jest trwałym metalem. Splamienie nie zmienia ani złota, ani kapłańskiej zdolności konsekrowania Eucharystii.

Bononillo znów odwrócił siodło wierzchem do góry.

– Czy bronisz stylu życia kanonika Alonzo?

Antoni wstał gwałtownie, przewracając stołek. Postawił go na miejsce i powiedział:

– Słyszałeś moje kazania, Bononillo. Słyszałeś, jak wiele razy powtarzałem, że ci, którzy źle się obchodzą z dziedzictwem Chrystusa, prowadząc niemoralne życie, powinni być odcięci od Bożego królestwa. Są jak bożki w kościele i nadają się tylko do piekła. Nie bronię niemoralnych księży. Bronię Eucharystii.

Bononillo gniewnym ruchem wrzucił szmatę do śmieci.

– Eucharystia. Eucharystia. Przypuśćmy, że masz rację, mówiąc o kanoniku Alonzo i jego kapłańskim urzędzie. Ale Eucharystia? – Bononillo podsunął siodło pod oczy mnicha. – To możesz zobaczyć. Poczuć. Powąchać. To skóra. Twierdzisz, że Eucharystia to Ciało i Krew Chrystusa. Ale ja to widzę, czuję, wącham. To chleb. I wino. Sam to spożywałem przez dwadzieścia lat, zanim zrozumiałem, jak niemądra jest moja wiara. Od tego czasu nie mogłem więcej przyjmować Eucharystii, bo inaczej udawałbym, że wierzę w coś, co jest w sposób oczywisty fałszywe.

Antoni wziął głęboki oddech.

– Bononillo, mówiłem ci już o tym wcześniej. Chrystus powiedział: „To jest Ciało moje, to jest Krew moja”. Nie wierzysz swemu Panu?

Bononillo jęknął. Wziął szmatkę i wytrzepał z niej kurz.

– Chcę wierzyć, ojcze, ale po prostu nie mogę. Rozmawiałem o tym z moimi synami i wnukami, którzy sami mają teraz synów. Żaden z nich nie umiał mi tego wytłumaczyć. Kanonik Alonzo nie potrafi. Katarzy mówią, że to nie jest sakrament. Nie wierzę zbytnio w inne ich nauki, ale co do Eucharystii mają rację. Wiem, że jesteś świętym człowiekiem, ojcze, ale się mylisz. Widzę chleb. Widzę wino. Jem chleb. Piję wino. Wiem, czym jest ciało, ojcze. Eucharystia nie jest ciałem.

Antoni założył z tyłu ręce i zaczął przemierzać niewielką przestrzeń sklepu Bononilla. Rymarz wrócił do polerowania siodła.

– Nawet zwierzęta rozpoznają Stwórcę.

– Wiem, ojcze. Słyszałem, jak przemawiałeś nad rzeką. Widziałem ryby. Wierzę w Boga. Wierzę we wszystko, co mówisz. Ale Eucharystia. W to nie da się uwierzyć.

– Postać chleba i wina pozostaje ta sama. Zmienia się istota. Istota to Chrystus.

– Bóg chce, żebyśmy w to wierzyli? To absurd.

– Jesteś tępy jak koń, Bononillo.

– Koń jest mądrzejszy od ciebie, ojcze. Koń odróżnia chleb od ciała.

Antoni przestał spacerować. Stał teraz twarzą do wejścia, a plecami do Bononilla, ze schyloną głową i założonymi z tyłu rękami. Bononillo przyglądał mu się z zaciekawieniem. Nagle Antoni podniósł głowę i zadarł ją do tyłu, jak gdyby patrzył na jakiś obiekt na niebie. Trwał w tej pozycji tak długo, że Bononillo przestał na niego patrzeć i wrócił do polerowania siodła.

Wtedy Antoni powiedział:

– Czy uwierzyłbyś, gdyby twój koń rozpoznał Chrystusa w Eucharystii?

Bononillo zachichotał.

– Mój koń?

– Uwierzyłbyś?

– Tak! Powróciłbym do Kościoła i zabrał tam z sobą całą rodzinę.

Antoni zwrócił się do Bononilla.

– Przez trzy dni nie dawaj mu jeść. Potem, w Wielki Czwartek, po Mszy świętej na prymę, przyprowadź go na rynek i weź owies i siano. Ja przyniosę Eucharystię. Zobaczymy, co zrobi koń.

Bononillo wzruszył ramionami.

– Zje owies i siano.

– Jeśli tak zrobi, to będzie mój błąd, nie Boga. Zapamiętaj to. Mój grzech, nie brak obecności Boga w Przenajświętszym Sakramencie.

– Ty rzeczywiście w to wierzysz, prawda? – Bononillo poczuł cień litości dla młodego, idealistycznego głupca. – Całe Rimini będzie się temu przyglądać. Jeśli twój test się nie sprawdzi, stracisz miasto. Kościół będzie pusty na twoim wielkanocnym kazaniu.

Zakonnik uśmiechnął się słabo.

– Jeśli test się sprawdzi, Bóg wskrzesi twoją duszę i może dusze twoich bliskich. Niech On zajmie się rozstrzygnięciem.

Bononillo skinął głową.

– Zatem zostawmy to Bogu.

***

– Biedna Enrica – powiedział łagodnie Bononillo, wyprowadzając klacz ze stajni. – Nic nie jadłaś przez trzy dni. Czy ten dobry mnich jest wobec ciebie w porządku, kochana?

Enrica drżała nieco. Jej wielkie oczy były wilgotne i ufne. Bononillo przerzucił przez grzbiet klaczy dwa worki – jeden z owsem, a drugi z sianem. Wybrał najlepsze worki do siodeł, by pokazać je ludziom.

– Wkrótce się najesz, moja dzielna pomocnico. – Pogłaskał zwierzę i wyprowadził na zalaną słońcem ulicę.

– Idzie Bononillo! – zawołało jakieś dziecko do swoich kolegów. – Chodźcie!

Bononillo czuł się, jak gdyby szedł na czele parady. Całe Rimini usłyszało o wyzwaniu. Sąsiedzi wyszli z domów i sklepów, cisnąc się koło niego, gdy szedł w stronę rynku. Każdy lubił dobrą zabawę, a przyjezdny mnich miał im właśnie jej dostarczyć swoim kosztem.

Poza tym był Wielki Czwartek, dzień, w którym Chrystus po raz pierwszy przemienił chleb i wino w swoje Ciało i Krew. Jeśli tamten pierwszy cud był prawdziwy, ludzie mogą zobaczyć dzisiaj drugi taki przypadek. Jego prawdopodobieństwo było niewielkie, ale co będzie, jeśli tak się jednak stanie? Któż nie chciałby tego zobaczyć? Bononillo poczuł lekki dreszcz przebiegający mu po grzbiecie. Co będzie, jeśli zdarzy się cud?

Kiedy Bononillo dotarł na miejsce, plac był już pełen ludzi. On i Enrica stali zakłopotani wśród tłumu, który otaczał ich ciasnym kołem. Jak dobrze, że wybrał swoje najlepsze worki!

Przez zniecierpliwiony tłum przebiegł szmer.

– Gdzie jest ksiądz?

– Widziałem go w kościele.

– Ostatnie trzy dni spędził w kościele na modlitwie.

– Ach, to dlatego nie słyszeliśmy jego kazań.

– Gdzie on teraz jest?

– Niech ktoś pobiegnie i powie mu, że Bononillo już przyszedł, a koń jest głodny.

Młody chłopak wybiegł z tłumu i popędził w stronę miejskiej kaplicy. Wrócił po dwudziestu minutach.

– Odprawiał Mszę świętą. Ale patrzcie, już idzie. – Wskazał na ulicę, którą dopiero co przybiegł.

Rzeczywiście, zza rogu ukazał się kanonik Alonzo, jeden z jego młodych asystentów niosący świece i trzeci, kołyszący kadzielnicą. Za nimi szedł Antoni, trzymając wysoko nad głową małą srebrną wieżyczkę zwieńczoną krzyżem. Bononillo nie widział takiej, odkąd opuścił Kościół, ale pamiętał, co zawiera – Eucharystię. Za procesją szli ludzie, głównie kobiety, które prawdopodobnie uczestniczyły w Mszy świętej. Gdy monstrancja się przybliżyło, wiele osób uklękło i przeżegnało się. Gdy ksiądz wszedł w tłum, skinął głową na Bononilla.

– Połóż siano i owies.

Bononillo zdjął worki z grzbietu Enriki i otworzył je szarpnięciem. Rzucił siano przed klacz i wysypał na nie ziarno. Kiedy to zrobił. Antoni podszedł do stosu jedzenia. Utkwił wzrok w monstrancji nad swoją głową. Enrica zwróciła się do mnicha. Zgięła najpierw jedno, potem drugie kolano i po chwili klęczała przed Eucharystią z pochylonym łbem.

Bononillo miał uczucie, jakby nagle znalazł się poza swoim ciałem. Miał wrażenie, że ogląda przedstawienie albo śni. Poczuł ogromną ulgę w sercu. Eucharystia jest prawdziwa. Dlaczego prawdziwa, tego Bononillo nie wiedział. Słowa Antoniego o istocie i formie nadal nie miały sensu. Ale widział Enrikę. Enrica rozpoznała Chrystusa. Bononillo upadł na kolana i objął Enrikę za szyję. Jego oczy widziały podniesioną monstrancję, a dusza Chrystusa. Znowu mógł uwierzyć.

– Chodź – powiedział Antoni. – Czas nakarmić głodnych. Enriko, możesz teraz wstać i jeść.

Klacz stanęła na nogi, strząsając przy tym rękę Bononilla. Zanurzyła pysk w owies i siano, i po chwili donośne chrupanie przerwało ciszę. Tłum wybuchnął śmiechem.

Antoni uśmiechał się.

– Dla głodnych zwierząt – owies i siano. Dla wierzących w Chrystusa – Chleb Życia. Enrica pościła przez trzy dni i spójrzcie, jaka jest wygłodzona. Bononillo, ty obywałeś się bez Chleba Życia przez trzydzieści lat. Czy też jesteś głodny?

Bononillo nie mógł wydobyć głosu ze wzruszenia. Skinął tylko głową.

Antoni obszedł wkoło zgromadzonych ludzi, trzymając Eucharystię przed ich oczami. Wielu uklękło i przeżegnało się pospiesznie.

– A wy, jak głodni jesteście? Jak dawno posilaliście się Ciałem i Krwią Chrystusa? „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne”. „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem.” Chodźcie i wyznajcie swoje grzechy. Wtedy wasze dusze będą czyste i otrzymają zmartwychwstałego Chrystusa w Eucharystii.

Tamtego ranka Bononillo poszedł do spowiedzi wraz z długą kolejką penitentów. Na Wielkanoc przyjął Komunię z ręki Antoniego.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie.