Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie. Rozdział piąty

Brat Filip
Porcjunkula, Asyż, Włochy (1221)

Wysoki, osiemnastoletni Filip skakał po zielonej łące, wyginając się w łuk. Jego dłoń pewnie trafiała w małą piłkę i wybijała ją nad głowami francuskich graczy z jego drużyny przez prowizoryczną siatkę rozciągniętą między dwoma młodymi drzewkami. Piłka przelatywała na drugą stronę, gdzie krępy młody mnich podbiegał do niej, uderzał ją dłonią i posyłał z powrotem nad siatką.

Piłka poleciała na prawą stronę siatki w stronę Antoniego. Antoni dał potężnego susa i uderzył ją w chwili, gdy już miała spaść na ziemię. Uderzenie było mocne, ale krótkie. Piłka poszybowała nad siatką i spadła po drugiej stronie tak blisko, że żaden mnich z drużyny przeciwnej nie zdołał jej dosięgnąć, zanim potoczyła się w podskokach po trawie.

Po przeciwnej stronie wybuchła owacja, najgłośniejsza Filipa. Jej odgłos przetoczył się przez łąkę i polanę, na której siedzieli pozostali zakonnicy, przyglądając się rozgrywce lub rozmawiając.

Zawodnicy zwycięskiej drużyny zbili się w gromadę i zaczęli klepać nawzajem po plecach w szczerym uznaniu. Potem pobiegli razem do przegranych, by im też pogratulować.

– Dobry mecz.

– Szczęście.

– Lepiej się modliliśmy.

– Ale zabawa.

– Macie więcej rzymian w zwycięskiej drużynie, bo to rzymskie terytorium. My Francuzi nie jesteśmy przyzwyczajeni do waszej ziemi.

– To wy Francuzi nauczyliście nas tej gry z odbijaniem piłki. Powinniście wiedzieć, jak w to grać.

Żarty i przekomarzania stopniowo ucichły. Francuski mnich, który starannie założył siatkę, zdjął ją teraz z drzewek, zwinął i wetknął pod pachę. Wziął piłkę, którą przywiózł z Francji, i pożegnał się z pozostałymi braćmi. Wkrótce wyruszał na nową misję, tym razem do Tuluzy. Mnisi rozeszli się w różne strony, by korzystać z czasu wolnego przed ostatnimi nieszporami tej kapituły.

Filip i Antoni, którego pociągła twarz zarumieniła się od wysiłku, włóczyli się po polanie, aż znaleźli trawiaste wzniesienie, na którym mogli usiąść. Antoni położył się na wznak i wpatrywał w niebo. Filip poszedł w jego ślady.

– Czy tęsknisz czasem za domem, ojcze Antoni?

– Tak.

– Ja często myślę o Hiszpanii. O dziewczętach w sukniach do flamenco i święcie tańca w Kastylii. Czy to coś złego, ojcze?

– Powiedziałbym, że to normalne.

– Założę się, że ty nigdy nie myślisz o kobietach.

Antoni zachichotał.

– Mnisi się nie zakładają. A gdybyś to zrobił, i tak byś przegrał.

Filip westchnął. Słońce grzejące mu czoło przypominało dotknięcie dziewczęcej dłoni.

– Czy kusiła cię kiedyś dziewczyna, ojcze?

– Tak. Raz.

– I co zrobiłeś?

– Odesłałem ją, by służyła swojej pani.

– Więc była służącą. Mnie też się podobała raz dziewczyna. Była świniarką. Czasami jeszcze o niej myślę. Czy ty też myślisz o tamtej służącej?

– Czasami.

– Co robisz, kiedy masz takie myśli? – Filip patrzył w chmury. – To, co kazał nam ojciec Franciszek. Używam dyscypliny. Albo biegam. Albo wskakuję do lodowatego strumienia.

Filip znowu westchnął.

– Ja też tak robię. To pomaga. – Milczał przez chwilę, po czym spytał: – Czy tęsknisz czasem za rodziną, ojcze?

– Tak.

– Jak sobie z tym radzisz?

– Napisałem do nich.

Filip nigdy o tym nie pomyślał. Jego rodzice nie umieli czytać, ale dziedzic majątku, w którym mieszkali, potrafił. Napisze.

Och, co mógłby im powiedzieć! Jak sprawić, by zrozumieli, jaką radość odczuwa, naśladując Chrystusa i głosząc kazania o Jego ukrzyżowaniu. Nauczył ich tego Franciszek.

– Kiedy zbliżacie się do miasta – mówił im Franciszek – i widzicie wieżę kościoła, uklęknijcie i pomódlcie się. – Zalecał modlitwę papieża Innocentego, którą ten ułożył po zwycięstwie krzyżowców nad poganami w Toledo w roku 1216, tuż przed swoją przedwczesną śmiercią. Filip słyszał Franciszka intonującego ten okrzyk zwycięstwa: „Wielbimy Cię, Panie, i błogosławimy Tobie, bo przez swój święty krzyż odkupiłeś świat”. Filip sam go intonował wiele razy.

Zbliżając się do bramy miasta, zakonnicy mieli głośno śpiewać: „Oddajcie bojaźń i cześć, chwałę i błogosławieństwo, dziękczynienie i uwielbienie Bogu Ojcu Wszechmogącemu, Synowi i Duchowi Świętemu”. Następnie mieli wołać: „Czyńcie pokutę! Wydawajcie owoce tej pokuty, bo możecie być pewni, że wkrótce umrzecie. Dawajcie, a będzie wam dane. Przebaczajcie, a będzie wam przebaczone. Jeśli nie przebaczycie innym krzywd, jakie wam uczynili, Bóg nie przebaczy wam grzechów popełnionych przeciw niemu. Błogosławieni ci, którzy umierają skruszeni, bo oni pójdą do nieba. Biada tym, którzy nie pojednają się przedtem z Bogiem, bo będą dziećmi szatana, czyniącymi jego dzieła, i pójdą w ogień wieczny. Strzeżcie się i powstrzymajcie od zła i nie ustawajcie w czynieniu dobra”.

Kazanie było zawsze takie samo, proste i łatwe do zapamiętania. Filip widział, jak tu i tam nawracają się wieśniacy, kiedy on, prosty człowiek, wygłasza je z zapałem. Ojciec Antoni też nawoływał ludzi, podobnymi słowami wypowiadanymi z głębokim przekonaniem. Ale gdy Antoni przemawiał, Filip zawsze miał uczucie niepokoju i niedosytu, jak gdyby Antoni miał do powiedzenia znacznie więcej, tylko się od tego powstrzymywał. Filip potrząsnął głową. Może Antoni się nie powstrzymywał. Może po prostu nie czuł się jeszcze na tyle dobrze, by więcej mówić.

Co za szczęście, że sztorm rzucił Antoniego na sycylijski brzeg! Dwa miesiące tamtejszej wiosennej pogody były piękne i zbawienne dla zdrowia, przywracając choremu człowiekowi większą część sił. Antoni czuł się nawet na tyle dobrze, by posadzić kilka cyprysów i drzew cytrusowych w klasztornym ogrodzie. Po Wielkanocy odpłynął stamtąd statkiem razem z Filipem i innymi braćmi, którzy przybyli na zebranie kapituły. Świeżo odzyskane zdrowie dopisywało mu w czasie krótkiej morskiej podróży. Nie zawiodło go również podczas męczących tygodni spędzonych na wędrówce przez całą niemal długość królestwa Sycylii do księstwa Spoleto, miejsca kapituły. Pierwszej dla Filipa od chwili wstąpienia do zakonu w wieku szesnastu lat.

Kiedy dotarli w okolice Asyżu, Filip miał uczucie, że idzie na jarmark. Pokryci kurzem mnisi tarasowali drogi. Rycerze i damy mijali ich na koniach przystrojonych wstążkami i małymi zwiniętymi proporczykami. Mieszkańcy Asyżu przygotowali domy na przyjęcie mnichów, ale przybyło ich tyle tysięcy, że brakowało miejsca. Bracia poszli więc na łąkę i do lasu, gdzie pobudowali szałasy z plecionki, w których mieli zamieszkać, i zrobili słomiane maty do spania. Przez tydzień Antoni, Filip i bracia z całej Europy spali, modlili się i ucztowali na świeżym powietrzu. A Filip cieszył się każdą chwilą.

Franciszek zwołał to zebranie, by scalić swój rozpadający się zakon. Wszyscy przybyli, by zobaczyć niskiego, kruchego ojca swego zakonu, który, choć zrezygnował z funkcji duszpasterza generalnego, nadal był ich ukochanym przywódcą. Gdy Franciszek poszedł na Wschód głosić kazania poganom, do Europy dotarła pogłoska o jego męczeńskiej śmierci. Ale Franciszek żył. Wrócił słaby, z oczami płonącymi niezdrowym blaskiem, ale jego miłość do Chrystusa była równie silna jak przedtem.

Pierwsza Msza święta kapituły przypadła na Zielone Świątki, dnia 23 maja. Celebrował ją biskup pod kierunkiem kardynała Rainero Capocciego, który przewodniczył całemu zebraniu. Na uroczystej Mszy świętej, celebrowanej przez prałata ubranego w bogate szaty, wystąpił nędznie odziany Franciszek i odczytał Ewangelię oraz wygłosił kazanie swoim cienkim, wysokim głosem.

– Dzieci, obiecaliście Bogu wielkie rzeczy. On obiecał wam jeszcze większe, jeżeli dotrzymacie swych obietnic i będziecie wytrwale oczekiwać, aż On spełni swoje.

Franciszek codziennie głosił kazania dla mnichów oraz tych wieśniaków i wysoko urodzonych dam i panów, którzy przychodzili go posłuchać.

– Namiętności tego świata są krótkie, a kara za nie wieczna – przypominał. – Cierpienia w życiu doczesnym są krótkotrwałe, a chwała w niebie nieskończona.

Kapituła trwała oficjalnie przez tydzień, ale był już wtorek, a mnisi jeszcze się nie rozeszli. Franciszek powiedział im, że muszą zostać, by zjeść całe to dobre jedzenie, które w wielkiej obfitości przynieśli im mieszkańcy. Filip nigdy nie widział czegoś podobnego do tych posiłków, podczas których damy i panowie serwowali biednym mnichom smakołyki ze swych zamkowych kuchni. Franciszek, znany ze swoich postów, jadł do syta i zachęcał braci, by również ucztowali.

Owocem tego radosnego czasu braterskiej wspólnoty była misja do Niemiec i nowa Reguła życia, której mieli przestrzegać wszyscy bracia. Pierwotna Reguła, na którą niektórzy się uskarżali, była zbyt trudna. Brat Eliasz, nowy duszpasterz generalny Zakonu, miał dopilnować, by mnisi naśladowali Pana według nakazu Reguły. Okres nowicjatu, wprowadzony po wstąpieniu Filipa i Antoniego do zakonu, miał upewnić kandydatów na zakonników, czy naprawdę wiedzą, czego się od nich oczekuje. A mieli żyć nieustającą radością, niesamolubną miłością, bezgraniczną cierpliwością, doskonałym współczuciem i skrajną biedą, by naśladować samego Chrystusa.

– Ojcze Antoni. – Filip przerwał w pół zdania i spojrzał na swego towarzysza, który miał teraz zamknięte oczy i lekko otwarte usta. Antoni spał.

Filip uśmiechnął się. Może też powinien się zdrzemnąć. Usłyszy wezwanie na nieszpory. I tak też wkrótce zrobił.

Filip i Antoni otrzepali habity i pospieszyli do kaplicy na wieczorną modlitwę. Kiedy skończyła się kompleta, słońce stało nisko na niebie, a dzienna bryza już ucichła. Dwaj bracia przeszli pośród wydłużonych cieni do plecionego szałasu, który dzielili we dwóch, i położyli się na matach.

– Ojcze Antoni, idę jutro do Città di Castello. Mówią, że to niedaleko stąd. Może już nigdy cię nie zobaczę. A ty gdzie zostałeś przydzielony?

– Nigdzie, bracie Filipie.

– Nigdzie? A czy nie prosiłeś prowincjałów, by cię zabrali? Widziałem, jak ich prosisz, kiedy sam to robiłem.

– Żaden mnie nie przyjął.

Filip popatrzył na leżącą w ciemnościach, zwiniętą w kłębek postać. Nikt nie przyjął ojca Antoniego? Dlaczego? Wtedy pomyślał o tym, jak niewysoki, drobny ksiądz, wciąż wychudzony po ataku gorączki, musi wyglądać w oczach prowincjałów. Niezdolny wytrzymać trudy życia zakonnego. Na pewno myśleli, że będzie dla nich ciężarem.

– Nie powiedziałeś im, że jesteś księdzem?

– Nikt mnie o to nie pytał.

– Co im powiedziałeś?

– Prosiłem, by mnie pouczyli w sprawach dyscypliny duchowej i zaproponowałem, że będę sprzątał kuchnię i wykonywał inne prace domowe albo żebrał.

Pokora Antoniego rozczarowała Filipa.

– Nie możesz tutaj zostać, nie mając dokąd pójść.

– Filipie, poszedłem do Maroka, ponieważ byłem pewny, że Bóg tego chce. Wciąż czuję, że tak było. Jednak zatrzymał mnie przez całą zimę, zsyłając tę gorączkę. W ten sposób Bóg nie spełnił mego pragnienia, by dla niego umrzeć, choć byłem pewny, że taka jest Jego wola.

Filip jęknął. Antoni mówił mu parę razy o zmieszaniu, jakie odczuwał w związku ze swoim pragnieniem męczeństwa. Jeśli Bóg naprawdę wezwał Antoniego do Maroka, czemu nie pozwolił mu wygłaszać tam kazań? Jeśli dał mu żarliwe pragnienie śmierci dla Chrystusa, czemu nie zostało spełnione?

Antoni popatrzył na Filipa z wyrazem bólu w oczach.

– Nie rozumiem, Filipie. Czy źle odczytałem to, co uważałem za nakaz Ducha Świętego? Czyżby pragnienie śmierci dla Chrystusa pochodziło ode mnie, a nie od Boga? Bracie, proszę, spróbuj zrozumieć. Nie sądziłem, że chcę spełnienia własnej woli, ale może tak właśnie było. Teraz wiem, że chcę spełniać tylko wolę Bożą. Zaczekam tutaj, aż Bóg pośle mnie tam, dokąd zechce.

Filip zasnął, modląc się, by Bóg znalazł miejsce dla Antoniego.

Następnego dnia wielu mnichów rozeszło się na długo przed wschodem słońca, po odmówieniu jutrzni i laudy. Filip miał odejść o świcie ze swoją grupą do Città di Castello, tuż po odmówieniu prymy. Między godzinami kanonicznymi rozglądał się nerwowo w poszukiwaniu jakiegoś prowincjała i znalazł jednego, ojca Gracjana z Romanii.

– Mam przyjaciela, księdza, który nigdzie nie został przydzielony – powiedział Filip do kapłana z kwadratową szczęką i wielkimi uszami.

– Księdza? A kto to jest?

– Ojciec Antoni z Portugalii.

Gracjan przez chwilę mrużył oczy, myśląc intensywnie.

– Nie znam żadnego ojca Antoniego z Portugalii.

– Jest członkiem naszego zakonu od niespełna roku. Został wyświęcony w klasztorze Świętego Krzyża w Coimbrze, w zakonie Kanoników Regularnych.

Gracjan pogładził gęstą czarną brodę.

– Może mi się przyda.

Kiedy Filip znalazł Antoniego, ten klęczał, modląc się w Porcjunkuli, małym kościółku, który Franciszek odbudował tuż po swoim nawróceniu. Filip ukląkł z tyłu kaplicy i również się modlił, dopóki nie wybiła godzina prymy. Słysząc dźwięk wzywający na oficjum, zaczekał na Antoniego i spotkał go przy wyjściu z kaplicy.

– Znalazłem prowincjała, który może cię zabrać – powiedział. – Czy go o to poprosisz?

– Jeśli tego chcesz – odpowiedział Antoni.

Gdy mnisi zebrali się na modlitwę, Filip rozejrzał się, szukając Gracjana, i odnalazł go w tłumie.

– Jest tam – powiedział. – To ten wielki mężczyzna z czarną brodą. Idź i spytaj, czy cię zabierze.

Antoni uśmiechnął się.

– Wciąż się o mnie troszczysz, bracie.

– Idź go zapytać.

Antoni skinął głową i podszedł do Gracjana.

– Jestem brat Antoni – usłyszał Filip. – Nie zostałem nigdzie przydzielony. Czy przyjmiesz mnie do swojej prowincji i przydzielisz do pustelni, gdzie będę mógł się nauczyć duchowej dyscypliny?

Gracjan spojrzał na Filipa, a potem na Antoniego.

– Więc ty jesteś księdzem?

– Tak – potwierdził Antoni.

– Jeśli duszpasterz generalny, brat Eliasz, wyrazi zgodę, będziesz mile widziany w mojej prowincji. Mam tam mały erem, Monte Paolo w Apeninach, jakieś sześć kilometrów od Forli. Nauczysz się w nim duchowej dyscypliny. Sześciu braci, którzy tam mieszkają, chodzi na Mszę i sakramenty do Forli lub Cesny. Proszą mnie ciągle o księdza, ale nie miałem kogo im posłać. Czy chcesz tam pójść i odprawiać Mszę dla braci?

– Chcę robić, cokolwiek mi nakażesz, ojcze.

– Dobrze. W takim razie od razu spytam brata Eliasza. Jestem pewien, że się zgodzi.

Po prymie Filip rozejrzał się, szukając swojej grupy zmierzającej do Città di Castello. Wyśledził ich na prawo od zebranych mnichów.

– Do widzenia, ojcze Antoni – powiedział. Dwaj mężczyźni uściskali się serdecznie, przy czym podbródek Filipa opierał się lekko o wygoloną głowę Antoniego.

– Niech Pan Bóg ma cię w opiece – powiedział Antoni głosem stłumionym z żalu. – Niech cię Chrystus błogosławi, bracie, za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

Filip mocniej uścisnął człowieka, któremu uratował życie.

– Jesteś moim bratem – powiedział drżącym głosem. Potem, już pewniejszym tonem, odwzajemnił pozdrowienie, którego nauczył swoich braci Franciszek. – Niech Pan Bóg ma cię w opiece.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie.