Rozdział dwunasty. Życie i śmierć

Niby umierający, a oto żyjemy – 2 Kor 6, 9.

Rozważyliśmy dotąd pewną liczbę paradoksalnych zjawisk ukazanych w życiu katolicyzmu i próbowaliśmy znaleźć ich rozwiązanie w tym, że Kościół katolicki jest zarazem ludzki i Boski. Na przykład w swej walce o Boski i nadprzyrodzony pokój, którego tajemnicę tylko on posiada, Kościół opiera się aż do przelewu krwi wszelkim ludzkim próbom zastąpienia go innym. A znów jako społeczność ludzka korzysta swobodnie z ludzkich możliwości i pomocy, z ziemskiego i stworzonego piękna, aby przekazywać swoje przesłanie. Może jednak przetrwać, jak żadna inna ludzka społeczność, kiedy jest pozbawiony swych ludzkich praw i swego nabytego bogactwa. Jako ludzki, Kościół może zaliczyć wielu grzeszników ze świata pomiędzy swoje dzieci, jednak jako Boski – wydaje świętych. Jako Boski, opiera całą swoją ewangelię na Objawieniu, które można pojąć jedynie poprzez wiarę, jednak jako ludzki angażuje najżywsze i najgłębsze intelekty dla analizy i propagowania tego Objawienia. W tych i wielu innych podobnych kwestiach próbowano pokazać, dlaczego Kościół stawia przed ludzkim krytycyzmem raz jeden aspekt, a raz drugi i jak to jest, że stawiane mu zarzuty stają się, kiedy przyjrzeć im się w świetle dwoistego prawa Kościoła, rzeczywistymi mandatami i argumentami na rzecz owego prawa. Wreszcie, w medytacjach nad Siedmioma Słowami Chrystusa, rozważyliśmy bardzo krótko, jak w godzinach najgłębszego upokorzenia Jego człowieczeństwa, objawiał On wciąż na nowo cechy swej Boskości.

Pozostaje teraz rozważyć tę kwestię, w której Kościół najbardziej manifestuje swoją dwoistą naturę, a równocześnie przedstawia, jako rodzaj punktu kulminacyjnego, według ludzkich uwarunkowań, swoją tożsamość z Tym, który – sam Pan życia – zwyciężył śmierć przez poddanie się jej, a przez swoje powstanie z martwych ukazał się jako pełen mocy Syn Boży (1).

Śmierć, mówi nam świat, jest ostatecznym końcem wszystkiego i jedynym powszechnym prawem, od którego nie można się uchylić. I jest to prawda, nie tylko co do jednostki, ale co do społeczności, narodów, cywilizacji, a nawet, wydawałoby się, w końcu co do samego życia fizycznego. Zatem wszelką energię życiową, którą posiadamy, można skierować nie na zniesienie, a jedynie na opóźnienie tego ostatecznego całkowitego końca, do którego musi wreszcie dojść nawet najbardziej ekstatyczna stworzona harmonia.

Nasi lekarze nie mogą nas uzdrowić, mogą jedynie na chwilę odegnać śmierć. Nasi mężowie stanu nie mogą ustanowić wieczystej federacji, mogą tylko pomóc utrzymać nieco dłużej w całości popadające w ruinę społeczeństwo. Nasza cywilizacja nie może naprawdę wydać nieśmiertelnego nadczłowieka, może jedynie uczynić zwyczajne człowieczeństwo nieco mniej śmiertelnym, tymczasowo i czysto zewnętrznie. Śmierć zatem, w opinii świata, jest tym z przeciwników, który musi wygrać pojedynek. Możemy stosować parady, uchylać się, nieco odskakiwać, możemy nawet nacierać na nią i zdawać się zagrażać jej istnieniu. Istotnie nasza energia musi być skoncentrowana na tym konflikcie, jeśli w ogóle mamy przetrwać. Ale w najlepszym razie jest to jedynie pozór. Musi nadejść chwila, kiedy, przyparta do muru, nasza ostatnia obrona osłabnie… i śmierć musi jedynie wytrzeć swój miecz.

Postawa Kościoła katolickiego wobec śmierci jest nie tylko najjaskrawszym odwróceniem polityki świata, ale także najbardziej paradoksalną ze wszystkich jego metod. Kiedy bowiem świat próbuje trzymać śmierć na dystans, Kościół usiłuje wziąć ją w objęcia. Tam, gdzie świat wyciąga miecz, aby zmierzyć się z atakiem śmierci, Kościół otwiera szeroko swoje serce, aby ją przyjąć. Kościół jest zakochany w śmierci, nie odstępuje jej na krok, oddaje jej honory, wychwala ją. Umieszcza nad swymi ołtarzami nie Zmartwychwstałego Chrystusa, a umierającego.

Jeśli chcesz być doskonały – woła do każdej duszy – porzuć to, co posiadasz i chodź za mną (2). „Porzuć wszystko, co czyni życie wartym życia, pozbaw się wszelkich atutów, które podtrzymują twoje życie, wszystkiego, co czyni cię rzeczywistym.” To właśnie jest najważniejszy apel Kościoła, ze wszystkimi jego następstwami, faktycznie nie wypowiedziany do wszystkich dzieci Kościoła, ale jedynie do tych, które pragną doskonałości. W pewnym sensie jednak ten apel jest do wszystkich. Umieraj każdego dnia (3), umieraj dla siebie, umartwiaj się, oddawaj, poddawaj się. Kto chce zachować swoje życie, straci je (4).

Tak też w kontaktach Kościoła ze społeczeństwem, świat, który jest zakochany we własnym sposobie życia, osądza politykę Kościoła jako samobójczą. To samobójstwo, woła świat, zrezygnować we Francji ze wszystkiego, od czego zależy doczesne życie Kościoła. Jak bowiem może przetrwać taka społeczność, która wyrzeka się środków swej egzystencji? To samobójstwo, żądać dziewiczego życia od najszlachetniejszych z jego dzieci, samobójstwo – porzucić sprawę monarchii w jednym kraju, a stawać w opozycji do republikańskich ideałów w innym. Bowiem, poza wszystkim, nawet Kościół jest ludzki i musi dostosować się do ludzkich uwarunkowań. Nawet on, jakkolwiek dostojne są jego prawa, musi układać się ze światem, jeśli chce w nim żyć.

Komentarz ten dotyczy działań Kościoła w każdym okresie historycznym. Kościół potępił Ariusza, kiedy można było z pewnością pójść na niewielki kompromis – i utracił połowę swych dzieci. Potępił Lutra i stracił Niemcy, Elżbietę – i stracił Anglię. W każdym kryzysie dokonywał złego wyboru, ustępował, kiedy powinien był się opierać, opierał się, kiedy powinien był ustąpić. Cudem jest, że w ogóle przetrwał.

Tak, to jest cud. Niby umierający, a oto żyje (5).

Odpowiedź jest oczywiście prosta. Kościół nie pragnie tego rodzaju życia, jakie świat uważa za jedyne, które w ogóle jest życiem. Dla Kościoła to wcale nie jest życie. Kościół pragnie oczywiście przetrwać jako społeczność ludzka i ma zagwarantowane, że zawsze będzie trwał w tej postaci. Jednak to nie według zwykłych uwarunkowań zwykłej społeczności pragnie przetrwać. To nie naturalnego życia jest żądny, życia, które czerpie swoją siłę z ludzkich uwarunkowań i ludzkiego środowiska, a zatem życia, które ma swoje przypływy i odpływy, zgodnie z tymi ludzkimi uwarunkowaniami, a wreszcie spotyka swój koniec, ale życia nadprzyrodzonego, które czerpie swą siłę z Boga. Kościół uznaje za jeden z najbardziej fundamentalnych paradoksów, że takie życie można zdobyć i utrzymać jedynie poprzez to, co świat nazywa „śmiercią”.

Kościół nie chce zatem jedynie życia zamożnego ludzkiego państwa, czy to monarchii, czy republiki. Są rzeczywiście w jego historii okresy, kiedy taki dodatek do jego rzeczywistej egzystencji jest użyteczny dla skuteczności Kościoła. Ma on też oczywiście, tak jak inne społeczności, prawo do ziemskich posiadłości, które można zdobyć i podarować jemu oraz jego dzieciom. Za pośrednictwem swych duchownych, jak w Paragwaju, może czasowo administrować zwykłymi, cywilnymi sprawami ludzi, którzy zdecydowali się być lojalni wobec jego rządów. Jednak jeśli choć przez jedną chwilę taka odpowiedzialność miałaby naprawdę zagrażać jego duchowej skuteczności – to jest, jeśliby naprawdę postawiono przed Kościołem wybór pomiędzy władzą duchową a ziemską – Kościół pozwoliłby wszystkim królestwom świata odejść w jednej chwili, aby utrzymać swoje królestwo od Boga. Chętnie wyzułby się ze wszystkiego (6), aby zachować Chrystusa.

Jakże można choćby przez moment zaprzeczać, że jego sukces jest zdumiewający i przytłaczający – to owocowanie życia poprzez śmierć.

Czy są na przykład jakieś jednostki ludzkie, które były bardziej skuteczne i wpływowe niż święci Kościoła – mężczyźni i kobiety, by tak rzec, którzy każdego dnia umierali (7), aby naprawdę żyć? To prawda, że nie prosperowali jako, powiedzmy, biznesmeni, dyrektorzy firm, czy urzędnicy rządowi, ale taki sukces po prostu nie jest ideałem, jaki Kościół ma dla nich, nie jest ich własnym ideałem dla samych siebie. To jest dokładnie ten rodzaj życia, dla którego oni z reguły zdecydowanie i wytrwale umierali. Jednak ich skuteczność w tym świecie wcale nie była mniejsza. Czy pamięta się o jakichś królach tak, jak o żebraku Labre (8)‚ który obgryzał kapuściane głąby w rynsztokach Rzymu? Czy imiona jakichś mężów stanu sprzed, dajmy na to, nawet stu lat, są szanowane i powtarzane tak, jak imię tej kobiety z Hiszpanii zwanej Teresą od Jezusa, która czterysta lat temu zarządzała kilkoma zakonnicami za murami klasztoru? Czy jacyś muzycy lub artyści są dziś uwielbiani z takim zachwytem, jak Boży mały trubadur imieniem Franciszek, który grał dla siebie i dla aniołów, pocierając jednym patykiem o drugi?

Albo znów czy istnieje jakieś królestwo, które świat kiedykolwiek widział tak wielkim, tak lojalnie zjednoczonym wewnętrznie, tak powszechnym, a jednak tak rygorystycznym, jak to duchowe królestwo, którego stolicą jest Rzym? Czy jest jakiś naród tak żarliwy w swym patriotyzmie, jak ten, który jest ponadnarodowy? Ziemscy królowie przemawiają ze swych tronów i co się dzieje? A stary człowiek w Rzymie, który nosi trzy korony na głowie (9) przemawia ze swego więzienia w Watykanie (10) i rozbrzmiewa tym cała ziemia.

Czy zatem, poza wszystkim, polityka Kościoła jest aż tak samobójcza? Z punktu widzenia świata nigdy nie była inna. Historia Kościoła stanowi jedynie długi szereg przykładów ofiary ludzkich działań i doczesnych możliwości. Kościół usunął spośród swych uczniów najbardziej błyskotliwe ze swoich dzieci, uciszył lub odizolował najbardziej wymownych ze swych obrońców. Odciął się od wszystkiego, co powinien był zatrzymać, a pochwycił w objęcia wszystko to, z czego powinien był zrezygnować! Nie robił nic poza umieraniem! Nie robi nic poza życiem!

Zwróćmy się zatem ku życiu jego Pana w poszukiwaniu rozwiązania tej zagadki. W zeszłym tygodniu (11) miał On umrzeć. Tracił stopniowo wszystko, co wiązało Go z życiem. Rzesze, które szły za Nim do tamtej chwili, opuściły go pojedynczo i grupami – ci, z których mógł sformować swoje armie, aby osadziły Go na tronie Jego ojca Dawida. Nielojalność znalazła drogę nawet pomiędzy Jego wybraną strażą przyboczną i już Judasz targuje się o cenę za krew swego mistrza. Nawet najbardziej lojalni ze wszystkich są skonsternowani, a kiedy miecze błysnęły w ogrodzie Getsemani, opuszczą Go i uciekną (12). Kilka tygodni temu w Galilei tysiące opuszczały Go po raz ostatni. A kiedy grupa wydawała się zbierać ponownie, On zapłakał! Wreszcie ofiara była całkowita, a On wyrzekł się z własnej woli, jednej za drugą, wszystkich więzi, które trzymały Go przy życiu. A potem, w sam Wielki Piątek, znosił to, że piękność Jego twarzy została oszpecona (13), tak, że nikt już nigdy nie będzie Go pragnął, ucichła melodia głosu, który złamał tak wiele serc i na nowo je scalił. Rozpostarł swoje ręce pasterza, którymi mógł przygarniać swoje owce do piersi i stopy, które mogły Go zanieść na pustynię, aby szukać tej, która się zabłąkała (14). Czy kiedykolwiek było takie samobójstwo, jak to, taka utrata szczytnych nadziei, taka ruina wszystkich ambicji, umieranie tak całkowite i nieodwracalne, jak umieranie Jezusa Chrystusa?

A teraz, w dzień Wielkanocny, spójrzcie raz jeszcze na Niego i zobaczcie, że żyje jak nigdy przedtem. Zobaczcie, jak życie, które było Jego życiem przez trzydzieści lat, życie Boga uczynionego człowiekiem, blednie i staje się niemal urojeniem wobec chwały tego samego życia, przemienionego przez śmierć. Trzy dni temu osłabł pod chłostą i gwoździami. Teraz pokazuje blizny swej Męki, jako symbole nieśmiertelnej siły. Trzy dni temu przemawiał ludzkimi słowami tylko do tych, którzy byli blisko Niego i ograniczył samego siebie, według ludzkich uwarunkowań czasu i przestrzeni. Teraz przemawia w każdym sercu. Trzy dni temu dał swoje Ciało tym nielicznym, którzy klęczeli przy Jego stole. Dziś w dziesiątkach tysięcy tabernakulów to samo Ciało może być czczone przez każdego kto przychodzi.

Jednym słowem, zamienił życie naturalne na nadprzyrodzone, od razu na wszystkich płaszczyznach. Zrezygnował z naturalnego życia swego Ciała, aby na powrót przyjąć na zawsze Ciało, które stało się nadprzyrodzonym. Umarł, aby Jego życie mogło zostać uwolnione. Skończył, aby rozpocząć.

Łatwo jest zatem zobaczyć, dlaczego Kościół każdego dnia umiera (15), dlaczego jest zadowolony, kiedy zostanie ogołocony ze wszystkiego, co czyni jego życie skutecznym, dlaczego także pozwala, aby jego ręce zostały związane, nogi – skute, piękność – oszpecona, a głos – uciszony, na tyle, na ile mogą to uczynić ludzie. Kościół jest ludzki? Tak, zamieszkuje w ciele, które jest przygotowane dla niego, ale przygotowane głównie po to, aby mógł w nim cierpieć. Jego sięgające daleko ręce nie są jego tylko po to, by mógł opatrywać tych, co mają złamane serca, ani jego szybkie stopy nie należą do niego tylko po to, by mógł biec na pomoc ginącym, ani jego głowa i serce nie są jego tylko po to, żeby mógł rozmyślać i kochać. Cały ten wrażliwy ludzki organizm należy do niego, aby w końcu mógł w nim cierpieć, krwawić z tysięcy ran, zostać w nim podwyższony, aby przyciągnął wszystkich ludzi do swego krzyża.

Kościół nie pragnie zatem na tym świecie tronu swego praojca Dawida (16), ani takiego triumfu, jaki pod tym pojęciem rozumie świat. Kościół pragnie tylko jednego życia i jednego triumfu – zmartwychwstałego życia Zbawiciela. To właśnie ostatecznie jest transfiguracja człowieczeństwa Kościoła mocą jego Boskości oraz potwierdzenie ich obu.

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Rz 1, 4.

(2) Mt 19, 21.

(3) 1 Kor 15, 31.

(4) Mt 16, 25.

(5) 2 Kor 6, 9.

(6) Flp 3, 8.

(7) 1 Kor 15, 31.

(8) Mowa o św. Benedykcie Józefie Labre (1748–1783).

(9) Papieska tiara składa się z trzech koron.

(10) Po odebraniu papieżowi, przez jednoczące się pod egidą masonerii Włochy, władzy nad Wiecznym Miastem 20 września 1870 roku, Pius IX i jego następcy aż do roku 1929, kiedy postało państwo Miasta Watykańskiego, uznawali się za więźniów Watykanu.

(11) Kazanie to zostało wygłoszone w Niedzielę Wielkanocną.

(12) Mk 14, 50.

(13) Iz 52, 14.

(14) Mt 18, 12.

(15) 1 Kor 15, 31.

(16) Łk 1, 32.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.