Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz. Rozdział drugi

Młodość Andrzeja Boboli (1591–1613)

 Lata dziecięce

O pierwszych latach dzieciństwa Andrzeja, spędzonych prawdopodobnie w domu rodzicielskim, niczego pewnego powiedzieć nie można. Przypuszczać należy, że środowisko, w jakim się wychowywał, musiało na duszę dziecka wywierać wpływ dodatni i kształtować ją według zasad ściśle katolickich i polskich. Ofiarność Bobolów na cele kościelne i dobroczynne, którą wyżej wykazano, nie z innego źródła mogła wypływać, jak tylko z głębokiej wiary, miłości Boga i bliźniego. Nie ulegli oni nigdy wpływom reformacji, owszem, wysoko dzierżyli sztandar katolicyzmu. Takimi musieli być również i rodzice Andrzeja, skoro Cichocki w swym dziele wydanym w 1615 roku, a więc w czasie, gdy Andrzej liczył już lat ponad dwadzieścia, zalicza całą rodzinę Bobolów, bez żadnego wyjątku, do tych domów szlacheckich, które herezji swych progów przekroczyć nie pozwoliły. Słuszność tego twierdzenia wykazuje też świadectwo jezuity Ignacego Chrzanowskiego, który w Łucku, podczas procesu apostolskiego w 1730 roku, powtórzył wiadomość, jaką posiadał od bratanka Andrzeja, że rodzice jego odznaczali się zacnością życia, przywiązaniem do wiary i w tym duchu wychowywali Andrzeja. Ich staraniem Andrzej już w dzieciństwie był dopuszczony do sakramentu bierzmowania, by pasowany na rycerza Chrystusa i wzmocniony darami Ducha Świętego, mężnie wszedł na drogę przykazań Bożych i trwał na niej.

 Wykształcenie średnie

Niemniej dowodem troskliwości rodziców czy też najbliższych krewnych na katolickie wychowanie i wykształcenie młodego Andrzeja jest fakt, że prawdopodobnie w 1606 roku oddali go do szkół jezuickich. „Do których?” – to pytanie, które postawił sobie już autor pierwszego polskiego życiorysu Świętego z 1745 roku, rektor Kolegium Jezuickiego w Przemyślu, Aleksander Sobieszczański, a na które i dziś nie można dać odpowiedzi ostatecznej. „Aczkolwiek tego w procesie nie wyrażono – odpowiada Sobieszczański – jednakże ta jest wieść, iż w sandomierskich, jako się tam imię jego w katalogach dawnych studenckich, wielkimi literami wyrażone, znajduje (co uczeniu się jego dalszemu i w innych szkołach nie przeszkadza).” Ostrożna odpowiedź Sobieszczańskiego zaciążyła na późniejszej biografii Świętego. Jego kształcenie się w Sandomierzu wzięto za pewnik i podstawę do tworzenia całkowicie dowolnej legendy. Powołując się na wspomniane przez Sobieszczańskiego spisy uczniów Kolegium Sandomierskiego, opowiadają niektórzy biografowie, że Andrzej doszedł do tego stopnia doskonałości w cnotach teologicznych i kardynalnych, że wychowawcy i nauczyciele za wzór go stawiali kolegom, przy czym tak celował w nauce i pilności, że uznano za wskazane wyróżnić jego nazwisko, nawet w katalogu. Inni biografowie dodają, że w czasie studiów w Sandomierzu Andrzej w Sodalicji Mariańskiej służył Bogarodzicy pod Jej sztandarem.

Wiadomości te od początku do końca są zupełnie bezpodstawne. Prawdą jest, że w czasach, kiedy Sobieszczański ogłaszał życiorys Męczennika, jezuici posiadali w Sandomierzu pełne kolegium z trzynastoma katedrami, nieprawdą jest jednak, jakoby ono istniało już w 1606 roku. Jezuici, wskutek starań wojewody poznańskiego, Hieronima z Leżenic Gostomskiego i jego syna Jana, starosty wałeckiego, przybyli do Sandomierza pod koniec XVI wieku, założyli tam w 1605 roku formalną rezydencję i rozpoczęli budowę kolegium, która trwała aż do 1613 roku. Kursy szkolne otwierano stopniowo, w miarę wykończenia gmachu i zapewnienia sobie sił profesorskich. Klasy gramatyki otwarto w 1613 roku, nauk humanistycznych w 1615 roku, a retorykę rozpoczęto wykładać w roku 1616. Konwikt zaś dla wychowania synów zubożałej szlachty ziemi sandomierskiej urządzono dopiero w 1627 roku, dzięki tzw. Fundatio Boboliana, uskutecznionej przez podczaszego sandomierskiego, Jakuba Bobolę, prawdopodobnie stryjecznego brata Andrzeja, zapisem z 27 lipca 1623 roku. Nie mógł zatem Andrzej kształcić się w Sandomierzu, skoro w chwili otwarcia tamże kolegium w 1613 roku kończył już nowicjat zakonny w Wilnie. Wobec tego również źródła, na które powołują się biografowie, jak kronika kolegium sandomierskiego i katalogi uczniów sprzed 1613 roku, nie istnieją i istnieć nie mogą.

W jakiej zatem szkole zdobył Andrzej swoje wstępne wykształcenie? Z całą pewnością stwierdzić można zaraz na wstępie, że było to jakieś kolegium jezuickie. Wynika to ze sposobu, jakiego trzymali się jezuici w określaniu jego studiów, odbytych przed wstąpieniem do zakonu. W katalogach notowano zawsze przy jego nazwisku, że przed nowicjatem ukończył nauki humanistyczne i retorykę. Ten układ studiów w początkach XVII wieku był właściwy tylko szkołom jezuickim. Gdyby Andrzej uczył się w szkole nieprowadzonej przez jezuitów, wówczas musiałby w zakonie uzupełniać pewne przedmioty i odbyć roczny kurs retoryki, jak to było w zwyczaju. Ponieważ całe studia, jakie odbył przed wstąpieniem do zakonu, zaliczono mu w całości, stąd wniosek jedyny, że musiał być uczniem jakiegoś kolegium jezuickiego. Istnieją pewne wskazówki, które pozwalają przypuszczać, że kolegium tym była Akademia Wileńska. Tam kształcił się w 1604 roku brat stryjeczny Andrzeja, Krzysztof, a w latach 1592–1594 Jan Bobola, również stryjeczny brat Andrzeja. Stąd widać, że rodzina Bobolów, a może i rodzice Andrzeja, zrażeni do niskiego poziomu nauki i wychowania w szkołach najbliższego sąsiedztwa i nie bez wpływu Andrzeja, podkomorzego koronnego, z pełnym zaufaniem wysyłała swych synów pod opiekuńcze skrzydła wszechnicy wileńskiej. Zresztą dość powszechne było zjawisko, że w czasie rokoszu Zebrzydowskiego szlachta, nawet małopolska, umieszczała swe dzieci w odległych od skłóconych ziem kolegiach jezuickich w Wilnie oraz w Brunsberdze. Dowodów pozytywnych na poparcie tego twierdzenia brak, bo katalogi uczniów Akademii Wileńskiej z tego czasu nie istnieją, a spisy członków Kongregacji Mariańskiej zachowane do naszych czasów obejmują lata późniejsze. Nie spotyka się również w tych czasach zbiorowych panegirycznych druków, wydawanych często przez akademików wileńskich, z których by można wyłowić nazwisko Andrzeja, podobnie jak to miało miejsce z jego bliskimi krewnymi, Janem i Krzysztofem. Istnieje jeszcze jedna wskazówka, która może ułatwić ustalenie szkoły, w jakiej Andrzej odebrał wykształcenie niższe. Jego kolegą w tym czasie był niejaki Borowicz, który zawarł z Andrzejem ścisłą przyjaźń i po ukończeniu retoryki, podobnie jak on pożegnał świat i wstąpił do zakonu benedyktynów, gdzie w podeszłym już wieku, około 1670 roku otrzymał urząd przełożonego w Horodyszczu. Gdzie studiował Borowicz, tego wyjaśnić niepodobna, wobec braku danych o jego życiu.

Opierając się na tym, że Andrzej kształcił się w jakimś kolegium jezuickim i że program nauczania określony przez Ratio Studiorum był ten sam we wszystkich szkołach zakonu, możemy w przybliżeniu przedstawić jego zajęcia szkolne. Wiadomo, że ukończył przed wstąpieniem do zakonu klasę retoryki. Poprzedzały ją cztery lata spędzone w niższych klasach. W klasie pierwszej, czyli tzw. infima classis grammaticae (infima), uczono podstaw języka łacińskiego i greckiego oraz czytano wybrane listy Cycerona i łatwiejsze utwory poetyckie. W klasie drugiej, zwanej media grammaticae (gramatyka), kończono elementarny kurs gramatyki łacińskiej, kontynuowano gramatykę grecką i czytano Cycerona, Cezara i Owidiusza. Trzecia klasa zwała się suprema classis grammaticae (syntaksa). Pogłębiano w niej znajomość gramatyki łacińskiej, kończono grecką, a za lekturę służyły listy Cycerona, poezje Owidiusza, Eneida Wergiliusza i bajki Ezopa. W czwartej klasie humanitatis (poezja) poświęcano wiele czasu praktycznym ćwiczeniom językowym, stylistycznym, obfitej lekturze, zwłaszcza historyków starożytnych. Ukoronowaniem szkoły średniej była klasa wymowy, zwana rhetorica. Teoretyczne wykłady profesorów i praktyczne ćwiczenia miały doprowadzić uczniów do ideału szkoły humanistycznej, do doskonałej wymowy. We wszystkich klasach uczono też religii, dając w klasach najniższych wykład podstawowych prawd wiary świętej (infima i gramatyka), na podstawie katechizmu świętego Piotra Kanizjusza; w wyższych klasach katechizm obszerniejszy (syntaksa) i skrót dogmatyki ze szczególnym uwzględnieniem tych punktów nauki Kościoła, które heretycy zwalczali (humaniora i retoryka). Prócz tego w najniższych klasach uczono rachunków. Języka polskiego uczyli się uczniowie ubocznie, przy tłumaczeniu autorów klasycznych, przy gramatyce, a przede wszystkim na retoryce. Przy tym przez udział w nabożeństwach, modlitwach wspólnych, przez osobistą styczność z profesorami-kapłanami, egzorty i tym podobne środki, wdrażano młodzież do wiernego spełniania obowiązków katolickich.

Tego rodzaju kurs pięcioletni, odpowiadający swym charakterem i stanowiskiem w ówczesnej organizacji szkolnictwa naszemu gimnazjum, odbył Andrzej przed 1611 roku. O wpływie, jaki wywarł na niego pobyt w szkole jezuickiej, o jego rozwoju umysłowym, postępach w nauce i wyrobieniu charakteru niewiele można powiedzieć. Pewnym jest, że posiadł w tym czasie język grecki do tego stopnia, iż później, jako teolog, mógł się wszechstronnie oczytać w dziełach pisarzy Kościoła greckiego, co wydatnie dopomogło mu w pracy misyjnej w okolicach Pińska, a przede wszystkim w dysputach dogmatycznych z przedstawicielami hierarchii prawosławnej, z których wychodził zwycięsko. Musiał zdobyć również silne umiejętności retoryczne, gdyż w późniejszej pracy kapłańskiej głosił słowo Boże z pożytkiem, a przez słuchaczy i przełożonych uważany był za wybitnego mówcę. Nie ulega wątpliwości, że dzięki środkom przyrodzonym, a zwłaszcza nadprzyrodzonym, które wychowawcy jezuici stosowali w celu wyrobienia swych uczniów, kształcił Andrzej swój charakter i pracował nad zwalczeniem wad i wzmocnieniem swych zalet. Świadek współczesny, przyjaciel jego z ławy szkolnej, Borowicz, około 1670 roku, a więc na długo przed rozgłosem, jakiego nabrał Andrzej, dzięki cudom dziejącym się u jego grobu w Pińsku, w swych wspomnieniach z młodości, jakie powierzał szlachcicowi Janowi Abramowiczowi, mówił często o pobożności, jaką Andrzej się odznaczał. Że relacja ta, przechowana przez Abramowicza, odpowiada rzeczywistości, można stąd wywnioskować, iż zaraz po ukończeniu szkoły średniej jezuici bez trudności przyjęli zgłaszającego się do ich zakonu Andrzeja. Widocznie opinia, jaką sobie wyrobił podczas pobytu w ich szkole, musiała być pozytywna.

 Powołanie zakonne

Dnia 31 lipca 1611 roku zgłosił się dwudziestoletni już Andrzej do prowincjała litewskiej prowincji Towarzystwa Jezusowego, ks. Pawła Bokszy, i poprosił o przyjęcie do nowicjatu wileńskiego. Zdarzenie to, na pozór proste, przysporzyło wiele kłopotu biografom Męczennika. Łamali sobie oni głowy nad tym, by zbadać przyczynę tego dziwnego faktu, że Andrzej, Małopolanin z urodzenia, wychowanek rzekomo małopolskiego kolegium w Sandomierzu, prosi o przyjęcie do zakonu nie w Krakowie, gdzie już od 1586 roku istniał nowicjat prowincji polskiej, do której od 1607 roku należał stryjeczny brat jego Sebastian, ale w świeżo powstałej prowincji litewskiej (1608), w odległym Wilnie. Jedni tłumaczą ten fakt tym, że Andrzej urodził się pod Pułtuskiem, który leżał na terytorium litewskiej prowincji jezuickiej. Dowód ten na zbyt kruchych opiera się podstawach, bo trzeba by najpierw wykazać, że Andrzej rzeczywiście spod Pułtuska pochodził, co jest niemożliwe; przy tym częste były wówczas wypadki, że Małopolanie i Wielkopolanie wstępowali do nowicjatu wileńskiego, a inni z Litwy czy Żmudzi zgłaszali się w Krakowie. Inni opowiadają o trudnościach, jakie stawiała rodzina Andrzejowi, by go odwieść od zamiaru wstąpienia do jezuitów. Zgłoszenie się jego w Wilnie miałoby wówczas charakter pewnej ucieczki przed krewnymi, chcącymi znaleźć w nim podporę i ozdobę rodu, w nadziei dostojeństw świeckich, jakich miał dostąpić. Nie jest wykluczone, że z tej strony mogły istnieć trudności, gdyż rodzina Bobolów powoli wymierała, wskutek obioru stanu duchownego przez jednych jej członków lub bezpotomnych małżeństw innych. Brak jednak w tym względzie jakichkolwiek danych zmusza do odrzucenia tego przypuszczenia. Trzecie wyjaśnienie, jakie spotykamy w życiorysach, niemniej jest problematyczne. „Bardzo jest prawdopodobne, że młodego Andrzeja odprowadzili do Wilna jego rodzice, zwłaszcza, że jeszcze inna okoliczność domagała się ich przyjazdu do stolicy Litwy. Oto 24 lipca tegoż roku król Zygmunt III, po zdobyciu na Moskwie Smoleńska, odbywał wjazd triumfalny do Wilna. Zjechała się szlachta okoliczna, aby wziąć w tym udział, nie mogło brakować także rodziny Bobolów, a więc rodziców przyszłego nowicjusza, którzy już przedtem przenieśli się z Małopolski na Litwę”. Pewną podstawę do twierdzenia o przeniesieniu się Bobolów z Małopolski na Litwę mogłaby stanowić notatka Krasickiego, umieszczona w herbarzu Niesieckiego: „Są dotąd Bobolowie w Pińskiem, z tych Ignacy Bobola z Ciechanowiczówny zostawił potomstwo”. Możliwe, że za czasów Krasickiego jakiś Bobola mieszkał w Pińszczyźnie, brak jednak na to dowodów, a chociaż byłaby to prawda, to z pewnością nie było ich na Litwie w ogóle ani w XVI wieku, ani za czasów Niesieckiego, czyli do połowy XVIII wieku. Tym bardziej nie mogli tam pomieszkiwać już w 1611 roku, jak twierdzą biografowie. Opowiadanie zaś o tłumnym zjeździe w Wilnie rodzin szlacheckich i to z całej Polski w tym celu, by się przypatrzeć triumfowi Zygmunta III, zbyt jest naiwne, by brać je pod uwagę. Nie ulega wątpliwości, że z Bobolów tylko jeden wziął czynny udział w uroczystościach wileńskich, a był nim stryj młodego Andrzeja, podkomorzy koronny, również Andrzej. Z obowiązku swego jako podkomorzy i na wyraźny rozkaz króla brał on udział w wyprawie na Smoleńsk, skąd po zdobyciu twierdzy, w drugiej połowie czerwca 1611 roku wybrał się do Wilna, by przygotować dla dworu kwatery i przypilnować przygotowań do triumfalnego wjazdu Zygmunta III. Uroczystość ta nastąpiła 24 lipca; w podniosłych powitaniach zwycięzcy wzięła czynny udział młodzież Akademii Wileńskiej wraz z profesorami.

W świetle postawionej wyżej hipotezy, że Andrzej kształcił się w Akademii Wileńskiej, upraszcza się problem jego zgłoszenia się do nowicjatu w Wilnie. Przykład stryjecznego brata Sebastiana, rozmowy ze stryjem Andrzejem w 1609 i 1611 roku, pięcioletni pobyt w szkole przesiąkniętej na wskroś duchem zakonu, imponujący podówczas jego rozwój i rozmach w pracy apostolskiej, jakim się odznaczali ówcześni jezuici wileńscy, osobisty, ścisły kontakt z nauczycielami i wychowawcami, spotęgowały w nim tradycyjną w rodzinie Bobolów miłość do Towarzystwa Jezusowego. Gdy do tak przygotowanego, ukształtowanego i zdolnego do najwyższych porywów serca młodzieńczego, zapukał Chrystus i rzucił mu wezwanie „Pójdź za mną!” – nie zwlekał młody Andrzej i natychmiast w dniu zakończenia roku szkolnego, tj. 31 lipca, w uroczystość założyciela zakonu, świętego Ignacego Loyoli, pospieszył do domu nowicjatu, by zaciągnąć się pod jego sztandar.

Ówczesny prowincjał litewski, Paweł Boksza, polecił natychmiast zbadać powołanie młodego kandydata. Przedstawiono mu krótko cel i organizację zakonu, wymagania obowiązujące jego członków, polecono mu zastanowić się nad rodzajem życia, jakie się z tą chwilą przed nim otwiera, i zbadać, czy czuje się na siłach do podjęcia twardych obowiązków stanu zakonnego. Odpowiedź Andrzeja była potwierdzeniem prośby o przyjęcie do Towarzystwa Jezusowego, wobec czego przyjęto go bez trudności. W celu odbycia tzw. pierwszej próby, czyli kandydatury, zamieszkał on tego samego dnia w domu nowicjatu, przy czym do specjalnej księgi wpisał własnoręcznie następującą deklarację: „Ja, Andrzej Bobola, Małopolanin, zostałem przypuszczony do odbycia pierwszej próby dnia ostatniego lipca 1611, zdecydowany za pomocą Boga wypełnić wszystko, co mi przedłożono”. Część domu nowicjatu była jeszcze podówczas w odbudowie, gdyż 1 lipca 1610 roku nagły pożar zrujnował akademię i nowicjat przy niej położony. Pierwszy ratował go z ruiny stryj Andrzeja, podkomorzy koronny ofiarą tysiąca złotych, a przykład jego wpłynął na innych, tak że w krótkim czasie zebrano sumę dwóch i pół tysiąca złotych, za co pośpiesznie odbudowano i rozszerzono dom nowicjatu do końca 1611 roku.

Kandydatura przeznaczona jest w zakonie jezuitów po to, by pragnący wstąpić do zakonu zapoznał się nieco z konstytucjami Towarzystwa i by zakon poznał bliżej usposobienie, zalety, wady i zdatność kandydata do prac, jakim ma się oddawać w późniejszym życiu. Na wstępie pouczono Andrzeja, jak ma się zachować w czasie kandydatury, zakazano mu wszelkiej styczności z obcymi, a nawet z domownikami, wyjąwszy przełożonych i tych, których mu dla towarzystwa przydzielono. Czas odosobnienia miał on wykorzystać na przeczytanie tzw. Examen generale, czyli potrzebnych mu zaraz na wstępie informacji o zakonie jezuitów, skrótu konstytucji i reguł, oraz na gruntowne przemyślenie tego obfitego materiału. W konferencjach objaśniano mu bardziej istotne wymagania, jak obowiązek gotowości do służby Bogu w każdej okoliczności i na każdym miejscu, obojętności co do obowiązków, urzędów, prac i studiów, całkowitej otwartości wobec przełożonych. Zwracano mu uwagę, by dobrze zastanowił się nad rodzajem życia, jakie obrał, by nie musiał w przyszłości ponosić dotkliwych konsekwencji lekkomyślności i braku rozwagi w tym względzie. Kandydaturę kończyły kilkudniowe rekolekcje, spowiedź z całego życia i Komunia święta.

 Nowicjusz Towarzystwa Jezusowego

Dnia 10 sierpnia 1611 roku otrzymał Andrzej suknię zakonną i rozpoczął nowicjat, czyli tzw. drugą próbę, która trwała całe dwa lata. Cel nowicjatu polega na tym, by nowicjusza wprowadzić w znajomość zasad ascezy, konstytucji i reguł zakonu, obowiązków płynących ze ślubów, jakimi na całe życie ma się związać, środków ułatwiających wykorzenienie wad charakteru, zdobycie cnót i rozwinięcie zalet osobistych i to znajomość nie tylko teoretyczną, ale wprawić go w praktyczne zachowanie reguł, przepoić go duchem zakonu i skłonić go do stałego, systematycznego opanowywania swych instynktów, zachcianek i wdrożenia się w służbę Bogu z pełnym zaparciem się siebie, objawiającym się głównie w doskonałym, rzeczywistym ubóstwie, nieskalanej czystości i bezwzględnym posłuszeństwie. Środkami do osiągnięcia tego celu była opieka mistrza nowicjuszów i jego socjusza, stałe zaprawianie się w ćwiczeniach duchownych, specjalne próby i przykład współbraci.

Mistrzem Andrzeja w nowicjacie był ks. Wawrzyniec Bartilius, pochodzący z Tarnowa. Wykształcenie średnie zdobył w kolegium jezuitów w Jarosławiu, po czym w 1585 roku został przyjęty do nowicjatu w Brunsberdze. Wyświęcony na kapłana udał się przez Loreto do Rzymu, gdzie przez pół roku przebywał w domu nowicjatu, by się zapoznać z jego organizacją, metodą wychowywania i kształcenia nowicjuszów, którą miał potem przeszczepić do nowicjatu wileńskiego, jako jego mistrz w latach 1611–1617. Odznaczał się ogromnym zamiłowaniem do pracy, wszechstronnym oczytaniem w literaturze ascetycznej, umysłem krytycznym, trzeźwym i spostrzegawczym. Opanowany, zawsze spokojny i wesoły, pamiętny na obecność Boga, gorliwy o swój własny postęp duchowy, skromny, pokorny i bezpretensjonalny, cierpliwy i wyrozumiały na błędy otoczenia, zyskiwał sobie wszędzie niesłychaną sympatię, miłość i zaufanie. W objawach miłości bliźniego posuwał się nawet do heroizmu. Gdy np. w 1629 roku wskutek epidemii w Nieświeżu ewakuowano całe kolegium na Polesie, Bartilius pozostał na miejscu, by nieść pomoc zarażonym. Zmarł jako prowincjał litewski w 1635 roku w Smoleńsku. Dowodem nadzwyczajnej czci, jaką się cieszył wśród ówczesnych jezuitów, jest rzecz w zakonie niebywała, przewiezienie jego ciała ze Smoleńska do Wilna i pochowanie go w kościele Świętego Jana, w krypcie pod kaplicą akademicką Świętego Stanisława Kostki. Zaletom ducha odpowiadała jego powierzchowność: wdzięk w układzie ciała i ruchach, błyszczące oczy, twarz blada, ale rozjaśniona uśmiechem, głos przytłumiony, czoło wypukłe. Dowodem jego wielkiej znajomości ascezy jest kilka dziełek, jakie w tej materii napisał.

Pod opieką i kierunkiem tak surowego, a zarazem sympatycznego ascety, spędził Andrzej dwa lata. Jaki był wzajemny stosunek tych dwóch ludzi do siebie, nie wiemy. Pewnym jest jednak, że Bartilius w instrukcjach, konferencjach i poufnych rozmowach urabiał zasady, jakie miały Andrzejowi przyświecać w późniejszym jego życiu zakonnym. Jako spowiednik dodawał mu otuchy i pokrzepiał go w walce z wadami oraz podtrzymywał go na ciasnej ścieżce wiodącej do doskonałości. Pod jego przewodnictwem odprawił Andrzej obowiązujące w nowicjacie miesięczne rekolekcje i niejedną godzinę spędził ze swym mistrzem na rozmowie na temat swych przeżyć duchowych. W myśl przepisów instytutu poddał Bartilius Andrzeja pewnym z góry określonym próbom, w których nowicjusz miał wykazać swą zdatność do życia w zakonie jezuitów. Oprócz wspomnianych wyżej rekolekcji, przeznaczono Andrzeja do usług chorym w którymś ze szpitali wileńskich, bacząc jednak pilnie, by tą miesięczną posługą samarytańską nie zaszkodził swemu zdrowiu. Następnie musiał odbyć żebraczą pielgrzymkę w okolicach Wilna, przy czym nie otrzymał żadnych środków do życia. Miał je wyprosić sobie u ludzi i w ten sposób przyzwyczaić się do niewygód, głodu, chłodu, niewyspania, znoszenia odmowy, przykrych uwag i nauczyć się liczyć nie na środki materialne, ale jedynie na Opatrzność Boga. Nie potrzeba wspominać, że próba taka, w czasach zacietrzewienia religijnego, odbyta wobec ludzi nieprzychylnie, a nawet wrogo nieraz do opływającego rzekomo w bogactwa zakonu nastrojonych, była ciężką, przykrą, ale znakomitą szkołą cierpliwości, pokory i wiary w opiekę Boga. Inna próba polegała na pełnieniu niskich, służebnych posług w kolegiach. Wreszcie nowicjusze wysyłani byli do przytułków, szpitali, a nawet na place miejskie, w celu pouczania ludzi o prawdach wiary świętej i zasadach życia chrześcijańskiego. Próby te odbył i Andrzej. Z jakim pożytkiem dla siebie i zadowoleniem przełożonych, nie wiadomo. Informacje, jakie mistrz nowicjatu musiał spisać o owocach zastosowanych prób, zaginęły gdzieś, z wielką szkodą dla poznania ówczesnych przeżyć Andrzeja.

Ważnym środkiem do wyrobienia w nowicjuszu wartości nie tylko osobistych, ale i społecznych, było wzajemne pożycie z kolegami. W 1611 roku znajdowało się w nowicjacie wileńskim wraz z Andrzejem czterdziestu nowicjuszów, w tym trzech świeckich kapłanów. Wśród nich wielu było takich, którzy dla pójścia za głosem powołania do zakonu musieli ponieść wielkie ofiary i przezwyciężyć przeszkody stawiane im przez rodziców lub krewnych. Opinia o całym nowicjacie była pozytywna, wiele owoców przynosiła katechizacja, jaką uprawiali na ulicach Wilna. Jeden z nich, Jan Prusinowski z Mazowsza, w czasie szalejącej w 1625 roku epidemii w Warszawie poświęcił swe młode siły i życie na posługę zarażonym i padł w tej pracy jako ofiara miłości. W 1612 roku przybył do grona nowicjuszów utalentowany poeta Maciej Sarbiewski. O innych współnowicjuszach Andrzeja brak wiadomości, gdyż katalogi domu nowicjatu z lat 1611–1612 zaginęły.

 Pierwsze śluby zakonne

Na próbach i ćwiczeniach ascetycznych szybko płynął czas. Zbliżała się chwila ukończenia nowicjatu i definitywnego związania się z zakonem przez śluby wieczyste. Ze strony zakonu nie było żadnej trudności w dopuszczeniu Andrzeja do ślubów. Postępy jego na drodze doskonałości, w gorliwości w modlitwie, w umiłowaniu ubóstwa i posłuszeństwa były dowodem wierności w powołaniu. Wybadawszy go raz jeszcze, czy pragnie pozostać w zakonie na całe życie, i przypomniawszy mu, że z chwilą złożenia ślubów utrudni sobie możność opuszczenia zakonu, odebrał Bartilius odpowiedź twierdzącą, wobec czego zreferował sprawę prowincjałowi, który polecił Bobolę dopuścić do złożenia ślubów. Doniosły ten fakt w życiu Andrzeja poprzedziły kilkudniowe rekolekcje. Wreszcie dnia 31 lipca 1613 roku podczas Mszy świętej odprawionej przez rektora, a zarazem mistrza nowicjuszów, Bartiliusa, związał się na zawsze z zakonem przez złożenie ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. W tym samym dniu wpisał własnoręcznie do osobnej księgi następujące oświadczenie: „Ja, Andrzej Bobola, wyegzaminowany w określonych czasach, złożyłem śluby scholastyków aprobowanych, według formuły przyjętej w Towarzystwie, dnia 31 lipca 1613 roku, podczas Mszy świętej odprawionej przez rektora domu nowicjatu w Wilnie, ks. Wawrzyńca Bartiliusa – przy czym jasno zdaję sobie sprawę z tego, że w słowach: przyrzekam wstąpić itd. zawiera się czwarty ślub, którym się zobowiązałem do przyjęcia jakiegokolwiek stopnia, czy to koadiutora, czy też profesa, według tego, co ojciec generał uzna za bardziej odpowiednie dla służby Bogu”. Od tej chwili stał się Andrzej w terminologii zakonu tzw. scholastykiem aprobowanym, który to tytuł przysługuje wszystkim oddającym się studiom jezuitom, aż do dnia złożenia ostatnich uroczystych ślubów, po święceniach i ukończonych studiach.

Ks. Jan Poplatek SI

Powyższy tekst jest dodatkiem do książki ks. Jana Poplatka SI Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz.