Rozdział siódmy. Wyrabiać serce. Przygotowanie do życia we dwoje

Małżonkowie nie tylko mają wspólne obowiązki względem przyszłego lub istniejącego już potomstwa (wydanie na świat, wychowanie), mają je jeszcze, jak powiedzieliśmy wyżej, względem samych siebie. Jak się do nich przygotować? 1) Usiłując usunąć w sobie to wszystko, co utrudniałoby życie we dwoje; 2) starając się samemu udoskonalić, aby umilić przyszłemu małżonkowi (już znanemu albo jeszcze nie, lecz zawczasu kochanemu) życie we dwoje.

Pracować nad sobą

Młoda dziewczyna powiedziała raz swoje mu kierownikowi duchowemu o planowanym przez siebie małżeństwie; miała bardzo trudny charakter, duszę nieskłonną do przezwyciężania siebie, szlachetne usposobienie, lecz całkowitą niezdolność, by się ugiąć, by posłuchać innych, zamiłowanie wygód, aż do jawnego egoizmu. A po gratulacjach, gdy spowiednik pragnął zachęcić ją do ostatniego wysiłku pracy nad sobą, zanim wybije dla niej święta godzina: „Ach – odrzekła swobodnie – on i tak mnie weźmie taką, jaką jestem!”.

On, to był narzeczony. Zapewne, że weźmie ją taką, jaka była, ale z większą przyjemnością by to uczynił, gdyby była taka, jaką być powinna. I czy to oznacza prawdziwe kochanie, gdy nie chce się uczynić żadnego wysiłku w celu uniknięcia tego, co się przyszłemu małżonkowi nie podoba?

Niech nam będzie wolno przypomnieć młodym dziewczętom, które wzdychają za słodkim mianem „narzeczonej”, pewną legendę hinduską o stworzeniu kobiety; może ta bajeczna opowieść zachęci je do kształtowania charakteru, i może w sposób delikatny, ale skuteczny na nie po działa. Oto jak brzmi owa bajka: „Wziął Pan Bóg okrągłe kształty księżyca i wijące ruchy węża, wiotkie płatki kwiatu, drżenie trawki, smukłość trzciny i świeżość rosy, lekkość liści i aksamit skórki brzoskwini, czuły wzrok sarny i chwiejność powiewu wiatru, łzy płynące z chmur i radość promieni słonecznych, bojaźliwość zająca i próżność pawia, miękki puch, zdobiący gardziołka wróbli i twardość diamentu, słodycz miodu i okrucieństwo tygrysa, zimno śniegu i żar ognia, głośne skrzeczenie sroki i gruchanie gołębicy… a połączywszy wszystkie te rzeczy, stworzył z nich kobietę.

Była urocza i ponętna, a widząc ją piękniejszą od ibisa i gazeli, Pan Bóg, dumny ze swojego dzieła podziwiał ją, po czym oddał ją w darze mężczyźnie.

Osiem dni później mężczyzna ten przy szedł do Pana Boga niezadowolony i mówił: «Panie, stworzenie, które mi dałeś uprzykrza mi życie. Gada bezustannie, martwi się byle czym, płacze i śmieje się jednocześnie, jest niespokojna, wymagająca, dokuczliwa; ciągle za mną chodzi, nie dając mi chwili spokoju… Proszę cię, Panie, odbierz ją, bo nie mogę z nią wytrzymać».

I Pan Bóg, jak dobry ojciec, odebrał kobietę, ale po ośmiu dniach mężczyzna wrócił do Boga: «Panie, życie moje jest bardzo smutne, odkąd oddałem ci to stworzenie. Śpiewała, tańcząc przede mną. I jaki słodki był wyraz jej oczu, gdy, nie odwracając głowy, z boku na mnie spoglądała! Igrała ze mną, i zaiste nie ma na żadnym drzewie owocu rów nie dobrego, jak jej pieszczoty. Proszę Cię, oddaj mi ją, bo żyć bez niej nie mogę». I Pan Bóg oddał mu kobietę.

I znów osiem dni upłynęło, a ujrzał Bóg mężczyznę, który wracał do niego, popychając przed sobą kobietę; i zmarszczył Pan Bóg gniewnie brwi, gdy człowiek powiedział mu: «Panie, nie wiem, jak to dzieje się, ale pewny jestem, że stworzenie to więcej mi przeszkadza aniżeli przynosi radości. Odbierz ją, nie chcę jej więcej mieć».

Ale po tych słowach rozgniewał się Pan Bóg: «Człowieku, wróć do chaty wraz ze swoją towarzyszką i naucz się z nią żyć. Gdybym teraz wziął ją od ciebie, za osiem dni ponownie narzekałbyś z powodu jej braku i chciałbyś ją z powrotem!». I mężczyzna ten mówiąc: «Nieszczęśliwy jestem podwójnie, nieszczęśliwy, bo nie mogę ani żyć z nią, ani bez niej!», odszedł…”.

Młody mężczyzna powinien jeszcze bardziej zastanawiać się nad sobą i poprawiać siebie. Zwłaszcza te dwa punkty są najważniejsze: Czy dostatecznie czuwam nad sobą pod względem wiary? Pod względem moralności?

Jaka nauka jest dla nas zawarta w pamiętnych słowach powieści La Barriére. Oto co Marie Limerel oświadcza temu, który chce zostać jej narzeczonym:

„– Przede wszystkim pragnę, aby nie było między nami myśli, które dzielą, abyśmy oboje mieli tylko jedną duszę.

– Niestety, oto jest delikatna kwestia; obawiam się bowiem, abyś nie żądała ode mnie zbytniego podobieństwa do siebie.

– Ale czy ty jesteś jeszcze chrześcijaninem? Czy posiadamy tę samą wiarę? Zrozum dobrze, co chcę przez to powiedzieć. Wiem, że uczęszczasz na Mszę świętą, że chodziłbyś z żoną do kościoła; sądzę, że trzymając się jeszcze tradycji rodzinnych, szanujesz dotychczas ideę katolicyzmu, jego zwyczaje i uroczystości… Ale nie wystarczy, mój drogi, tylko je szanować; trzeba żyć wiarą, tak jak ja chcę nią żyć. Przykro mi jest w ten sposób mówić do ciebie, wiele mnie to kosztuje: a jednak jak bardzo zawiodłabym się, gdyby mój mąż nie modlił się razem ze mną, nie przystępował do Komunii świętej, nie ofiarował najmniejszych swoich uczynków Panu Bogu, w którego wiara naprawdę przenika całą moją osobę… Wszędzie wokoło widzę same tylko gruzy! Czuję, że z innym mężczyzną, z większością innych ryzykowałabym moją duszę i moje szczęście…

Chciałabym, tylko nie śmiej się ze mnie, aby w moim małżeństwie było coś wiecznego, i myślę, że istnieją nieliczne związki, które nie są za warte po to, aby trwały wiecznie. Sądzę też, że nowo powstająca rodzina ma za sobą i pozostawia po sobie niekończący się oddźwięk… Chciałabym zostać matką świętego pokolenia”.

Młody mężczyzna, który przygotowuje się do małżeństwa i pragnie w pełni urzeczywistnić jego ideę, powinien nie tylko pogłębiać swoją wiarę, lecz również wstrzymać się od wszelkich występków, które mogłyby zagrozić czystości: i to nie tylko tych, które popełnia się w ukryciu z innymi, ale także i tych ściśle wewnętrznych, których sam jeden byłby świadkiem.

Gdyby młodzi chłopcy zastanowili się czasem, ale całkiem poważnie, nad tym, czego wymagają od nich młode dziewczęta, o których rękę, serce i duszę całą będą starać się w przyszłości, o ile bar dziej dbaliby o to, aby powstrzymać się od niejednych zbyt swobodnych postępków i karygodnych, zuchwałych wykroczeń!

Oto, co pisze jedna z nich w chwili zawarcia związku małżeńskiego: „Warunki dotyczące religii, stanu zdrowia, majątku, rodziny itd. są już mi znane, ale ja stawiam sobie jedno jeszcze pytanie: jakie było, aż do dnia dzisiejszego, osobiste życie tego młodego człowieka? Choć nie jestem «białą gąską», jestem jednak «białą», i zachowałam siebie i to w pełni dla mojego przyszłego męża; pragnę wyjść za młodego chłopca, który nigdy nie był związku z żadną inną kobietą, chociaż związek ten trwałby tylko godzinę; który podobnie jak ja zachował czystość przedmałżeńską”.

Chce ona miłości opartej o „dwie przeszłości, którym nic nie można zarzucić”, po czym dodaje:

„Idę dalej jeszcze, nie mogłabym kochać młodego człowieka, który pod wpływem chwili uległby pokusie zmysłowej, bo wiem dla mnie podstawą miłości małżeńskiej jest szacunek, a nie mogę szanować, poszanowaniem niezbędnym dla takiej miłości, młodego chłopca, który nie potrafi oprzeć się pokusie. Współczuję mu, modlę się za niego, gdybym mogła, to ze wszystkich sił starałabym się pomóc mu podnieść się z tego upadku moralnego, ale gdyby choć raz był na złej drodze, nie poślubiłabym go, bo ta jego przeszłość, ta chwila zapomnienia, choć niewątpliwie możliwa do odpokutowania, sprawia jednak, że miłość już się nie narodzi.

Ale nie! Nie chciałabym człowieka, na którego przeszłości byłaby plama, nawet gdyby po prostu miał kiedyś swoją «małą przyjaciółkę» i nie posunął się za daleko: bawić się w ten sposób nie jest ani uczciwe, ani dobre” (1).

Piękny artykuł H. Reverdy’ego, który w czasie trwania wojny ukazał się we „Fréres d’armes”, stał się, jak o tym wiemy, nie tylko powodem do poważnego zastanowienia się nad sobą dla niejednego dobrego z natury chłopca, ale możemy dodać, nawet prawdziwą ochroną; nosił tytuł Odległa narzeczona. Na początku autor wzywa chłopca, aby pozostał czysty dla Boga i ze względu na swoją wiarę; wysuwa następnie inny jeszcze powód, o mniejszym znaczeniu, a mimo to silny, może w niektórych momentach silniejszy nawet od poprzednich: wspomnienie, w chwili pokusy popełnienia grzechu nieczystego, tej kochającej dziewczyny, która wejdzie z nim w związek małżeński jako czysta dziewica.

„Nic tak nie działa, jak pamięć o tej «odległej narzeczonej », aby zwycięsko pokonać bliską kusicielkę. Tamta wdzięczna postać kryje w swoim wspomnieniu oczyszczającą siłę.

I co powiedziałbyś, gdyby ta, która ślubowała ci wiarę, stała się niewierną? Czy dlatego, że jesteś mężczyzną, powinieneś mieć ten potworny przywilej grzeszenia?

I nie mów, że ta «odległa narzeczona» o tym się nie dowie. Im starszym się jest, tym bardziej można przekonać się, że w końcu wszystko na jaw wychodzi. Wie lu jest starców, którzy chcieliby przekreślić niejedną kartę swojego życia i żałują, że jest to niemożliwe. Głębokość winy nie mierzy się jej rozgłosem.

Zbrodnia stanowi hańbę, a nie szubienica.

Narzeczeni, żyjcie zatem z czystą my ślą o tej, która na was czeka. Gdyby ona tu była, czy poszlibyście na to przedstawienie? Czy weszlibyście do tego domu? Czy rozmawialibyście z tą kobietą?

I wy, którzy jesteście jeszcze wolni od wszelkiego uczucia miłości, kształtujcie w duszy obraz tej «odległej narzeczonej». Nie jest wam ona jeszcze znana, ale już musi być waszą opiekunką”.

Paweł Lerolle, późniejszy radny miasta Paryża, poseł i wielki obrońca sprawy katolickiej w parlamencie, zostawił nam poufne wyznanie o swoim ognisku domowym, które jest doskonałym określeniem szczęścia, jakiego zażywają ci, którzy umieli przed ślubem pokonać swoje namiętności, nakładając porywom swojej natury konieczne hamulce.

I tak pisze: „Jest to urokiem życia małżeńskiego, aby wszystko było wspólne, przyszłość, którą ma się przeżyć razem, a nawet i przeszłość. Nie mieć nic do ukrycia z żadnych godzin swojego życia; móc odpowiedzieć na wszystkie pytania, uprzedzić je nawet, wspominając chwile, gdy się odczuło radość czy ból; nazwać tych, których znało się i wiedzieć, że ani ta przyjemność, ani ta przykrość, o której wspomniało się, ani też żadna wymieniona osoba, nie wywołała między nami sekundy zakłopotania; co to za radość życia, i jak bardzo w ten sposób pogłębia się miłość!”.

I z wielką pokorą, ale zarazem i z taką samą radością, przypomina on sobie, będąc już żonatym, wszelkie swoje wysiłki i wierność młodzieńczego wieku: „Po maturze było prawdziwe wejście w życie, wolność. Niektórzy niezbyt wybitni psychologowie przepowiadali, jak bardzo ta swoboda będzie dla mnie niebezpieczna. Ale dzięki Bogu i moim rodzicom, nic mi się nie stało. Po raz pierwszy, gdy zło stanęło przede mną w całej swojej brutalności, od trąciłem je, odruchem naturalnym, bez potrzeby zastanowienia. Najdelikatniejsze tajniki mojej duszy oburzyły się, gdy uznano mnie za zdolnego do popełnienia tego zła. Ten bunt mojej natury przez całą noc, natury mocno zdyscyplinowanej, przeżyłem zwycięsko; drgały we mnie uczucia najsilniejszego wzburzenia i gorąco prosiłem Pana Boga, aby nie dopuścił do tych upadków, które upadlają i poniżają człowieka nawet wtedy, kiedy świat je rozgrzesza. I Bóg mnie wysłuchał. Moi rodzice mogli zawsze pozostawić mi zupełną wolność, nigdy nie miałem nawet pokusy, aby jej nadużyć” (2).

I niech młodzi ludzie nie mówią sobie za wcześnie: Oto bardzo piękny ideał, ale kto go zrealizuje w życiu codziennym?

Liczniejszą grupę, niż się przypuszcza, stanowią ci, którzy zwyciężają lub przynajmniej walczą.

A gdyby potrzebny był przykład, to chętnie odeślemy czytelnika do znakomitego dokumentu, który przywołuje w swoich zbiorach La famille française („Rodzina francuska”) Albert Chérel: mowa tu jest o pewnym zapisie, znalezionym w notesie studenta medycyny w 1914 roku. Ten młody „żołnierz” myśli o małżeństwie: „By odpocząć trochę, chcę przez parę chwil puścić wodze wyobraźni co do tej fantazyjnej małżonki mojej; ale nie jest to dokładne określenie, bo ona żyje nie tylko w mojej fantazji. Istnieje, ale gdzie?

Istnieje na pewno; podczas gdy ja tu gryzmolę, ona może śni różne marzenia o kwiatach, aniołach, o kołyskach. Gdy w ciągu dnia bawisz się, to nie myślisz, droga moja, że ten «twój» pracuje, to znaczy przygotowuje swoją przyszłość i twoje życie.

Czasem czuję zniechęcenie, ale podnosi mnie na duchu pocieszająca myśl o obowiązku do spełnienia, i czy ty właśnie nie wyobrażasz go dla mnie w wieku dziewiętnastu lat, ty mała czarodziejko? I czy nie dla ciebie i dla twoich dzieci uczę się dzisiaj tej nudnej fizyki i tępię narzędzia, robiąc sekcję mało interesujących mnie zwierząt? I czy nie dla ciebie za chowałem dotąd dzięki Bogu nienaruszone dziewictwo, którym się szczycę? Bo nawet nie wiesz, jaką rację stanowisz dla mojego istnienia i porządnego życia. Chcę ci ofiarować czyste ciało, gorącą duszę i rozum, który potrafi wszystko zrozumieć i wypowiedzieć swoje zasady odnośnie tej prawdy, którą wyznaje.

Moja droga, niech Bóg cię strzeże, a mnie dopomaga, albowiem chcę oddać się tobie całkiem świeży, silny ciałem i mocny wolą. Przyniosę ci moje serce w całości, nie wyłączając z niego ani jednej cząsteczki, aby zabawić swoje zmysły przez niebezpieczne i wciągające szaleństwa”.

W tym fragmencie można odnaleźć coś więcej, aniżeli tylko zwykły po pis literacki.

Stawać się coraz lepszym

Poprawiać siebie, ewentualnie wystrzegać się zła, jest zadaniem negatywnym; trzeba zrobić więcej, trzeba wzrastać w dobrym. Niestety, w ciągu życia we dwoje będzie wystarczająco wiele okazji, w których ukaże się nasza małość! Nic zatem nie stracimy na tym, jeśli rozpoczynając tę podróż, będziemy dążyć do najpełniejszego rozwoju wielkości duszy i cnoty.

To, czego młodzi ludzie wymagają od swojej przyszłej żony, jest czasem tak wzniosłe, że można by prawie spytać się, czy ten ideał przez nich wymarzony może zostać urzeczywistniony w osobach z krwi i kości, żyjących na ziemi!

Oto na przykład Jan du Plessis, bohater Dixmude, na pierwsze słowa rodziców dotyczące ewentualnego małżeństwa, odpowiada im następująco:

„To, o czym mi mówicie, muszę prze myśleć, ale właściwie jedyną kobietą, którą pragnąłbym poślubić, byłaby ta, która uważałaby sobie za obowiązek wyjść za mnie. Tak jest, nie dziwcie się temu, gdyż wydaje mi się, iż jest to zaszczyt dla kobiety, gdy jest niejako powołaną do wzniesienia się ponad siebie samą. A na to, żeby zostać żoną marynarza, trzeba zaprawdę wznieść się ponad siebie, trze ba mieć odwagę, by sobie powiedzieć, iż często będzie się samej w walce z wieloma trudnościami i natury praktycznej i na tury moralnej, a w świecie marynarzy nie brak ani jednych, ani drugich. Musiała by widzieć, iż w przeciwieństwie do innych kobiet byłaby ona prawdziwą głową rodziny, centralnym ośrodkiem domowego ogniska.

Większość żon oficerów marynarki gorzko nad tym ubolewa, ja zaś pragnął bym, aby przeciwnie moja żona była z tego dumna, jak dumna jest chrześcijanka z dźwigania tych krzyży, które życie jej niesie. Właściwym moim marzeniem jest, aby żona moja umiała w każdej chwili sta wić siebie w obecności Bożej i to razem ze swoim mężem, i która poczytywałaby sobie za zaszczyt to życie, nie tylko trudniejsze, ale i przykrzejsze, niż je mają inne kobiety”.

I nie mówmy: to są wymagania wyjątkowe, wszystkie młode panny nie są przyszłymi żonami marynarzy; mogą więc nieco obniżyć swój ideał.

Oto jak się wypowiada na ten temat profesor Ozanam. Długo zapytywał siebie, czy Bóg żąda od niego założenia ogniska rodzinnego, czy też życia w za konie: a jeśli miałby połączyć swe życie z drugą ludzką istotą, to modli się, „by ona przyniosła ze sobą tyle uroku, aby nie zostało miejsca na żaden żal; ale zwłaszcza się modlę, by przyszła do mnie z duszą doskonałą, aby przyniosła wiele cnót, by o wiele więcej była warta ode mnie… aby mnie ku górze pociągnęła – a nie ściągała na dół… by była tak współ czująca, abym nie potrzebował rumienić się przed nią z mojej niższości. Oto moje życzenia i moje marzenia…”.

Nie sięgając do tak wzniosłych wymagań, zobaczymy w mniejszych, ale bardzo pięknych rozmiarach, czego szukają w swej przyszłej żonie inni młodzi ludzie, o szlachetnym sercu. Są to wiersze, wydane przez jeden z doskonałych informatorów A.M.C. L’Appel du Fiancé („Wezwanie narzeczonego”) (3).

„Tej, w której już widzę mą przyszłą narzeczoną
W pokorze poświęcam te strofy, w które
Włożyłem marzenia szczęścia, jakie myśl mi kołyszą,
A płyną z serca najwierniejszego ze wszystkich jej przyjaciół.
Chciałbym, by była czymś więcej jak piękną, czy uroczą,
By miała ten wdzięk, o którym poeta śpiewał:
«Promieniowanie duszy, w której wszystko jest harmonią,
I wdziękiem łaski, piękniejszym jeszcze od zewnętrznej urody».
Chciałbym, by była nie dewotką, ale prawdziwie pobożną,
Z taką pełnią wewnętrzną życia,
By przez nie jej dusza zachowała zawsze wesołą pogodę,
Jakby nosząc w sobie całe szczęście niebios.
Chciałbym, by była kochającą tak, jak kochaną,
By przyjmując mnie wieczorem w progu domu,
Miała w oczach ten płomień miłości,
Który kochaniem rozum w niej rozgrzewa.
Chcę, by była wzorową panią domu,
Liczącą się z każdym groszem, lecz bez sknerstwa,
I żeby darem rozmnażania chlebów i dawania drugim,
Umiała uzupełnić braki skromnego mienia.
Chcę, żeby była dzielną wobec życia,
Ufającą Bogu, Ojcu lilii polnych,
Dumną z tego, że Stwórca powołał ją do współtworzenia;
Szczęśliwą, gdy kierować będzie liczną gromadką dzieci…”

Czego ze swej strony oczekują młode panny od przyszłego narzeczonego, to pokazuje ankieta, jedna z tych, jakie dziś są w modzie, a pokazuje w sposób dość oryginalny. Pewien dziennik przedstawił swym czytelniczkom następujące pytanie: „Jakie są zalety najlepszego narzeczone go?”. Wpłynęło cztery tysiące czterysta siedemdziesiąt odpowiedzi; było tam jedenaście najczęściej powtarzanych i najbardziej upragnionych zalet, a mianowicie: optymista, uprzejmy, wesoły, hojny, punktualny, cierpliwy, porządny, oszczędny, dobry charakter, szlachetny, pracowity.

Oczywiście ten sąd plebiscytowy czy raczej ta kwalifikacja nie rości sobie prawa do nieomylności, niemniej jednak zawiera użyteczne wskazówki. Młodzi ludzie, przygotowujący się do małżeństwa, zapytajcie wasze sumienie, czy pragnąc po łączyć wasze życie z życiem drugiej istoty, jesteście na drodze do zdobycia potrzebnych po temu zalet? A przede wszystkim pamiętajcie, że trzeba te zalety trwale posiadać.

„Małżeństwo jest trudną rzeczą, jest wielką sztuką”, napisał bardzo słusznie jeden współczesny moralista. „Kochać się naprzód, to proste i łatwe; młodzi jeszcze się nie znają. Ale w tym wielka trudność, aby się kochać, gdy się już wzajemnie poznało. Wówczas już nie ma udawania ani wykrętów! Na miłość, jakiej wymaga się od drugiego, trzeba umieć zasłużyć” (4).

To właśnie stanowi sens takiej humorystycznej refleksji:

„– Proszę pozwolić, że się przedstawię: jestem starym przyjacielem rodziny i znałem pana żonę na długo przed jej ślubem.

– A ja, niestety, poznałem ją dopiero po ślubie!”.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Informator A.M.C. Pour les jeunes filles („Dla młodych panien”), styczeń- -luty 1931, s. 40–42.

(2) Paweł Lerolle par Paul Blanchemain (de Gigord), s. 115 i 129.

(3) Adrien Hubert, 1 stycznia 1929.

(4) Paul Géraldy.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Narzeczonym ku rozwadze.