Św. Ojciec Pio. Rozdział czwarty. Diabeł, cz. 2

Ojciec Pio sypiał na wąskim łóżku w małej kuchni w domu rodziców. Niewiele znajdował tu prywatności, gdy po domu kręciły się trzy dziewczęta, dlatego odczuwał ulgę, kiedy wszyscy zasypiali.

Pewnego razu, we wrześniu, zapadł w niespokojny sen, uprzednio modliwszy się do wczesnych godzin porannych, długo po tym, jak wszyscy inni zasnęli. Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi, a znajomy głos ojca Agostino, jego spowiednika, poprosił, by go wpuścić do środka.

– Niech ojciec wejdzie – zawołał ojciec Pio cicho, by nie obudzić innych.

– Muszę z tobą pomówić – oświadczył ojciec Agostino podchodząc do wąskiego łóżka. – Wybacz, że przybywam o takiej porze.

Ojciec Pio zmrużył oczy. Lampa uliczna oświetlała częściowo kuchnię przez otwarte okno, widział więc połowę twarzy ojca Agostino: znajomą długą siwą brodę i okrągłe, metalowe oprawki okularów.

– Ale czemu ojciec przyszedł? Moja rodzina śpi.

Ojciec Agostino skłonił głowę.

– Będę mówić krótko.

– Jak się tu ojciec dostał?

– Bóg mnie przysłał. Nie jest z ciebie zadowolony.

Zdumienie ogarnęło ojca Pio.

– Co takiego?

Opuścił nogi na podłogę i zaczął wstawać.

– Nie, nie. Nie wstawaj – poprosił ojciec Agostino. – Przyszedłem tylko powiedzieć, że Bóg nie pochwala twoich umartwień.

Zapadła długa cisza. Ojciec Pio nie wierzył własnym uszom. Popatrzył surowo na postać w ciemnym stroju i jej słabo oświetloną twarz.

– Jeśli rzeczywiście przybyłeś tu na polecenie Boga, musisz dać mi znak. Chcę abyś wypowiedział imię Jezusa.

Agostino rozchylił wąskie, czerwone wargi i zaczął się śmiać. Jego głos wyraźnie się zmienił.

Ojciec Pio sięgnął ręką, by dotknąć jego brązowego habitu, ale wszystko nagle stało się bardzo niewyraźne przed jego oczami. Wyciągnięta dłoń zawisła w powietrzu, chwytając pustkę. Zjawa znikła, pozostawiając po sobie ostry zapach siarki.

W sąsiednim pokoju rozległ się hałas i po chwili w drzwiach stanęła matka, otulając ramiona starym szalem.

– Jak długo tu stoisz? – spytał ojciec Pio niespokojnie.

– Wydawało mi się, że słyszę jakieś głosy… i ten zapach… co to jest?

– Nic, mamo, proszę wracaj do łóżka.

– Ale co tak śmierdzi?

– Jakiś zapach z ulicy wpada tu przez okno. Idź spać. Przepraszam, że cię obudziłem.

Giuseppa czuła, że w pokoju panuje dziwny chłód. Jej poważne ciemne oczy uważnie badały kuchnię.

– Modliłeś się?

– Rozmyślałem.

Ojciec Pio siedział na brzegu łóżka, pochylony ze znużeniem do przodu, opierając podbródek na splecionych dłoniach. Zamknął oczy. Giuseppa obserwowała go przez chwilę w milczeniu, po czym odwróciła się i wyszła.

Modlitwa i medytacje stały się dla ojca Pio jedyną ucieczką przed zjawami, które nawiedzały go w nocy. Nie mógł przed nimi uciec, zresztą nawet nie próbował. Przybywały do niego przybierając postać jego przełożonych i wciąż ponawiały żądanie, aby zaprzestał pokuty. W końcu wręcz zaczął wyczekiwać tych dziwacznych, nocnych gości i modlił się nieprzerwanie o siłę, by znieść ich ataki. Tak bardzo zatapiał się w modlitwie podczas Mszy świętej, że potem długo nie był w stanie nic robić. A kiedy sam celebrował Mszę, chrzcił, udzielał ślubów, albo przeprowadzał pogrzeby, przerwy, jakie czynił w odprawianych ceremoniach stawały się coraz dłuższe.

– Jego Msze są zbyt długie – poskarżyła się pewna staruszka don Salvatore.

Don Salvatore nie był zaskoczony. To była już trzecia taka skarga w tym jednym dniu.

– Nie chodzi o to, że nie lubimy młodego ojca Pio, musimy jednak pracować w polu – wyjaśniała kobieta. – Nie możemy wraz z nim spędzać w kościele długich godzin na modlitwach.

Niedługo potem przyjechał na wizytację ojciec przełożony zakonu kapucynów, który zawsze otaczał wielkim szacunkiem młodego, gorliwego księdza. Korespondencja z ojcem Pio zdążyła mu już uświadomić stopień jego zjednoczenia z Bogiem, dlatego kiedy don Salvatore powiedział mu o skargach wieśniaków, nie był zaskoczony. Rozumiał.

– Musisz nakazać ojcu Pio, aby celebrował Mszę świętą bez takich długich przerw – poradził. Następnego ranka don Salvatore postanowił spróbować. Za każdym razem, gdy ojciec Pio czynił w ceremonii długą pauzę, w myślach zachęcał go, by kontynuował obrządek, a wówczas młody ksiądz przechodził do kolejnej części Mszy jakby usłyszał jego upomnienie.

Ojciec Pio podążał samotną ścieżką samopoświęcenia, a to oznaczało pokutę, krew i łzy. Ta droga wymagała zniszczenia czegoś, aby coś innego mogło żyć.

„Czułem potrzebę ofiarowania Bogu mojej osoby w miejsce tych biednych grzeszników” – pisał do ojca Agostino w listopadzie.

Nieprzerwane modlitwy przynosiły mu wielką pociechę na wyboistej ścieżce, którą sam wybrał.

Pewnej nocy w listopadzie nie spał jeszcze, tylko klęczał modląc się koło swego łóżka. W pewnej chwili uniósł głowę nasłuchując jak wiatr zawodzi po Vico Storto Valla. Kątem oka zauważył zbliżający się do niego czarny cień.

Nieprzyjemny głos przerwał ciszę nocy.

– Zaprzestań pokuty księże. Rozkazuję ci.

Ojciec Pio zachował milczenie czekając aż ciemna postać wkroczy w srebrny krąg światła rzucanego przez lampę uliczną.

– Słyszysz mnie księże?

Zakonnik nie odpowiedział, tylko wyprostował się, a cień podszedł bliżej.

– Czy mnie słyszysz…

– Opuść ten dom – nakazał nagle ojciec Pio unosząc się z klęczek, by stanąć twarzą w twarz z ciemną postacią. – Natychmiast!

Cień wybuchnął gromkim śmiechem, a ojciec Pio poczuł jak lodowata dłoń zaciska się na jego koszuli. Skóra drętwiała mu pod wpływem tego zimna. Nocny gość puścił nagle jego koszulę i uderzył go mocno w twarz. Ojciec Pio szybko zakrył się ramieniem przed ciosami, które zaczęły na niego spadać. Czuł wielki ból, a jego ciemne oczy wypełniły się łzami. Opadł bezwładnie na kolana, na kamienną podłogę.

Gdzieś wśród nocy odezwał się jakiś głos, zaniepokojony widać zamieszaniem. Dochodził z sąsiedniego domu, widocznego przez kuchenne okno. Ojciec Pio nie mógł jednak wydobyć z siebie żadnego dźwięku, by wezwać pomoc. Nie mógł się nawet podnieść. Starał się zachować przytomność, ale nagle poczuł mocny cios w głowę i zmysły go opuściły. Kiedy ponownie otworzył oczy, jego ramieniem potrząsała Giuseppa. Szary świt pokonywał już nocne cienie. Ojciec Pio rozejrzał się z obawą wokoło, ale w kuchni była tylko jego matka.

Giuseppa drgnęła, gdy ojciec Pio jęknął pod jej dotknięciem. Niespokojnie wpatrywała się w jego bladą, posiniaczoną twarz. Odgarnęła mu włosy z czoła odsłaniając trzy ciemne siniaki.

– To nic mamo – próbował ją uspokoić. – Nic mi nie jest.

– Nic ci nie jest? Jak możesz tak mówić! Co się stało? Czym były te straszne hałasy?

Ojciec Pio spróbował się uśmiechnąć.

– Zapewne to ja spadłem z krzesła.

– Nie, nie wolno ci dłużej trzymać tej sprawy w tajemnicy. Słyszeliśmy w nocy jakieś głosy, jakieś dziwne dźwięki. Nawet sąsiedzi mnie pytają, kto odwiedza nasz dom o tak późnej porze. Muszę wiedzieć. To jest nasz dom i muszę wiedzieć co się tu dzieje kiedy śpimy – głos jej się załamał, objęła się mocno ramionami, by powstrzymać ich drżenie. – Żądam, żebyś mi powiedział – wykrzyknęła.

Ojciec Pio podszedł do stołu i wziął do ręki małe lusterko. Jego twarz była bardzo blada, a policzki wpadnięte. Ciemne włosy i broda ukryły większość siniaków. Czuł silny ból w prawym boku, ale nie chciał sprawdzać, co się stało, póki Giuseppa wpatrywała się w niego oskarżycielsko.

– Prosiłam, żebyś mi powiedział, co się stało – powtórzyła z naciskiem.

– To nie ma nic wspólnego z wami – odparł cicho, unikając tematu. Wiedział, że nie pojęłaby diabelskich sił, które go dręczyły – tych „brzydkich ludzi” czy „Belzebuba z kompanami” jak ich nazywał.

Im bardziej go dręczyły, tym silniejszy się stawał.

„Jezus wybiera pewne dusze – napisał raz w liście – a wśród nich, pomimo wad, znalazłem się i ja. Chce abym Mu pomógł w wielkim dziele zbawienia ludzkości”.

W marcu 1913 roku napisał do swego spowiednika, ojca Agostino:

„W piątek rano leżałem jeszcze w łóżku, kiedy ukazał mi się Jezus. Był bardzo smutny i zmartwiony. Ukazał mi księży, świeckich i zakonników, w tym wielu dygnitarzy kościelnych. Niektórzy celebrowali ofiarę Mszy świętej, inni wkładali święte szaty, a jeszcze inni je zdejmowali.

Widok zmartwionego Jezusa wywołał we mnie wielki ból, spytałem więc, czemu tak bardzo cierpi. Nie odpowiedział, tylko wpatrywał się dalej w księży, a potem spojrzał w dal. Następnie wzniósł na mnie oczy i dwie łzy spłynęły po jego policzkach. Odwrócił się od tłumu kapłanów z wyrazem obrzydzenia i pogardy, wykrzykując: «Rzeźnicy!». A potem, zwracając się do mnie, powiedział: «Mój synu nie wierz gdy mówią, że moja Męka trwała tylko trzy godziny. Nie, ja będę cierpiał aż do końca świata z powodu tych, dla których uczyniłem najwięcej. Ale nie wolno wam spać kiedy cierpię, mój synu. Moja dusza szuka choć odrobiny ludzkiej litości, pozostawiają mnie jednak samego, gdy uginam się pod ciężarem obojętności. Niewdzięczność i ospałość moich duchownych wzmagają jeszcze moje cierpienia. Oto jak mi się odpłacają za moją miłość. A jeszcze bardziej boli mnie to, że dodają do swej obojętności pogardę i niewiarę. Ileż razy gotów byłem ich zniszczyć, ale powstrzymywały mnie anioły i dusze tych, którzy mnie kochają. Napisz do swego spowiednika i powiedz mu, co widziałeś i co usłyszałeś dziś rano. Powiedz mu, aby pokazał twój list prowincjałowi».

Jezus mówił do mnie dalej, ale tego, co mi powiedział, nie ujawnię nigdy nikomu na tym świecie”.

Przez wiele dni wizja wywierała fizyczny wpływ na ojca Pio. Był zupełnie jak sparaliżowany – minęło sporo czasu nim wróciło mu czucie.

***

W klasztorze Matki Boskiej Łaskawej w San Giovanni Rotondo ojciec Pio często po spowiedzi wychodził przed front małego kościółka, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Zbierała się tam grupa ludzi, czekając na niego.

– Ojcze Pio – zaczęła pewna młoda kobieta z wioski. – Mieszkam koło kościoła i co rano, kiedy mój mąż idzie do pracy a dziecko śpi, chodzę do kościoła na Mszę świętą i przyjmuję Komunię. Ale ponieważ boję się, że dziecko się obudzi pod moją nieobecność, wychodzę z kościoła z hostią w ustach. Czy źle czynię?

Ojciec Pio spojrzał na zmartwioną młodą kobietę i uśmiechnął się.

– Nie – zapewnił, a na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi.

– Ta kobieta – powiedział później do tłumu – bardziej cieszy Boga swym krótkim pobytem w kościele niż wy czy ja, którzy spędzamy tu cały dzień, ponieważ zabiera czas ze swych obowiązków, by Mu służyć.

Wszyscy przytaknęli z wyjątkiem grubej, dziecinnej kobiety, która zajęta była własnymi myślami. Ojciec Pio zauważył ją i przywołał do siebie.

Cicho, aby nikt inny jej nie usłyszał, wyjaśniła:

– Wstydzę się to mówić ojcze Pio, ale czuję, że kocham cię bardziej niż Boga.

Ojciec Pio myślał przez chwilę, a potem, z bardzo poważną twarzą poprosił, żeby poszła do wioski i ukradła coś dla niego.

– Ojcze! – wykrzyknęła wstrząśnięta. – Nigdybym czegoś takiego nie zrobiła!

– Rozkazuję ci – nalegał surowo. – Masz mnie natychmiast posłuchać!

Popatrzyła na niego tak, jakby właśnie oszalał.

Nagle powaga ojca Pio zniknęła. Uśmiechnął się do niej.

– Widzisz? – powiedział. – Kochasz Boga bardziej niż mnie, ponieważ kiedy każę ci zrobić rzeczy przeciwne Jego woli, nie chcesz usłuchać. Czy teraz cię przekonałem?

Kobieta spojrzała w oczy ojca Pio i rozpromieniła się na widok ukrytego w nich niemego, serdecznego przesłania.

– Ojcze Pio, jesteś taki dobry – stwierdziła stojąca obok kobieta, która usłyszała całą rozmowę.

Uśmiech księdza nagle zniknął.

– Nie jestem dobry – odparł szorstko. – To Jezus jest dobry. Nie mam pojęcia jakim cudem habit świętego Franciszka, który noszę, nie uciekł jeszcze z mojego grzbietu.

Jego skromność zrobiła wielkie wrażenie na pewnym starcu.

– Jesteś święty – powiedział.

– Święci mieszkają w Niebie – odparł ojciec Pio, na którym ten komplement nie uczynił żadnego wrażenia.

Uznał, że dość już odpoczynku i właśnie chciał odejść, kiedy drogę zastąpiła mu piękna młoda kobieta, niespełna dwudziestoletnia. Wielkimi niebieskimi oczami wpatrywała się z uwielbieniem w przystojnego zakonnika i wręczyła mu bukiet żółtych i białych kwiatków.

– Po co te kwiaty? – zapytał. – Bierzesz mnie za ogrodnika?

Spochmurniała na widok jego obojętności, ale ojcu Pio nie zależało na rzeczach z jej świata.

– Proszę ojcze, powiedz mi czy to właściwe lekarstwo – błagał jakiś głos. Ojciec Pio zauważył w tłumie wyciągniętą do niego rękę. Niski, łysy mężczyzna przepchnął się do przodu opowiadając o swojej chorobie.

– Dobry człowieku – powiedział ojciec Pio. – Czemu mnie o to pytasz? Idź do lekarza!

Za dużo było tych nalegań. Znalazł drogę ucieczki z tłumu i odszedł najszybciej jak potrafił.

W klasztorze chciał z nim porozmawiać jeden z braci.

– Ojcze duchowy – wołał. – Zaczekaj!

Ojca Pio nie ucieszył ten tytuł. Zbyt wielu zaczęło go ostatnio używać.

– Bóg widzi skazy nawet u aniołów – powiedział zakonnikowi. – Sam domyśl się, jak ja wyglądam w Jego oczach.

Zaczął już sobie zyskiwać reputację osoby bezceremonialnej. Jego bracia zakonni często wspominali ze śmiechem, jak pewien dziennikarz z Mediolanu nalegał, aby dał odpowiedź kobiecie, która prosiła o pewne bardzo specyficzne błogosławieństwo:

– Powiedz jej, niech się błogosławi w imię kogo tylko zechce – odparł ojciec Pio.

Albo inny przypadek. Jeden z ojców zapytał go jakim cudem jest w stanie tyle razy odmówić Różaniec przy tak pracowitym planie dnia. Ojciec Pio, który uważał różaniec za swoją „broń” odparł z uśmiechem:

– Za dużo chcesz wiedzieć.

Po pewnym czasie jego odpowiedzi zaczynały krążyć po klasztorze i okolicach. Szczególne znaczenie miały jednak jego uwagi na temat wiary.

– Bądźmy szczególnie wdzięczni Bogu za dar wiary, dar który został nam dany poprzez chrzest. Musimy być za niego szczególnie wdzięczni, ponieważ nie każdy ma szczęście urodzić się w kraju chrześcijańskim i w chrześcijańskiej rodzinie i nie każdy otrzymuje sakrament chrztu.

Musimy pamiętać, że wiara jest największym darem, jaki Bóg zesłał człowiekowi, ponieważ dzięki niej z ziemskiej istoty staje się obywatelem Nieba. Strzeżmy tego daru zazdrośnie. Biada tym, którzy się zapominają, którzy zapominają o Niebie, których wiara słabnie, albo, co jeszcze gorsze (i niech Bóg nas od tego zbawi), którzy się jej zapierają. To największa obraza jaką człowiek może wyrządzić Bogu.

Uważajcie. Módlcie się do Boga, aby zachował w was ten dar, jako rzecz najcenniejszą. Otrzymaliśmy go od Niego, ale pamiętajcie, że wiarę trzeba ćwiczyć. Wszyscy posiadamy jakąś wiarę, nawet Lucyfer, który mieszka w piekle wraz ze zbuntowanymi aniołami, a przecież Pismo mówi nam, że nie mają oni miłości, a zatem nienawidzą. Musimy zyskać pewność, że nie porzucimy wiary, którą dał nam Bóg w chwili chrztu i która wzmacnia się w nas poprzez sakramenty.

Módlmy się do naszej Najświętszej Panny, aby, jeśli spadnie na nas to nieszczęście, wstawiła się u Pana Boga za nami, by raczej nas zniszczył niż pozwolił nam się stać niewdzięcznymi potworami.

Ten, który zaczyna kochać, musi być gotów na cierpienie.

Pole bitwy z szatanem to ludzka dusza. Tam bitwa trwa przez całe nasze życie, bez przerwy. Dusza musi dać wolny dostęp Panu, aby ją wzmocnił, aby ją rozjaśniła Jego światłość, aby została odziana przez Jezusa Chrystusa w Jego sprawiedliwość, prawdę, tarczę wiary i słowo Boże. Tylko tak zdoła pokonać groźnych nieprzyjaciół. Ale żeby zostać tak przyodzianym przez Jezusa Chrystusa trzeba umrzeć dla siebie samego.

Kiedy człowiek przebywa wśród dobra, sam staje się dobry. Jeśli przebywa wśród zła, staje się zły. To oznacza, że mamy tylko pół sumienia. Człowiek zachowuje się jak dziecko, które z czystego łakomstwa objada się w obecności obcych, ponieważ jest pewne, że rodzice nie skarcą go w towarzystwie.

Ojciec Pio odczuwał mocno nie tylko wiarę i dobro, ale również cierpienie – każde cierpienie. Był wrażliwy na wszelkie oznaki bólu i brzydził się każdą przemocą.

Kiedyś po południu, w porze posiłku, ktoś zapytał ojca Pio, czy spacerując dziś rano po ogrodzie widział rannego ptaka.

Ojciec Pio pokręcił głową i zapytał, w jaki sposób ptak odniósł rany.

– Brat Vincenzo postrzelił ptaka, a ten spadł do ogrodu z krwawiącym skrzydłem – wyjaśnił zakonnik pomiędzy jednym kęsem pożywienia a drugim.

Ojciec Pio podniósł głowę i przestał jeść. Odsunął talerz.

– Ale przecież święty Franciszek nigdy tak nie czynił! – wykrzyknął kręcąc głową.

Wokół stołu zapadła cisza. U jego końca zawstydzony młody brat wbijał wzrok w talerz, aż ktoś litościwie zmienił temat. Kiedy ojciec Pio wstał, by wrócić do swej celi, bracia pospieszyli ucałować jego dłoń i życzyć mu dobrego odpoczynku.

Młody myśliwy nieśmiało chwycił jego rękę i ucałował, a ojciec Pio poklepał go po ramieniu.

– Wybacz – powiedział. – Nic do ciebie nie mam.

Ale to zdarzenie sprowokowało go do rozmyślań o bólu i cierpieniach świata, a jego serce było tego dnia ciężkie. Wieczorem podczas Mszy świętej ojciec Mariano mówił przed błogosławieństwem o Ojcu Świętym, a ojciec Pio stał na chórze u stóp krucyfiksu słuchając uważnie jego słów.

Kiedy ojciec Mariano napomknął, że niektórzy oddają swe życie w ofierze, ojciec Pio zakrył oczy drżącą dłonią. A po kazaniu otarł łzy spływające z jego smutnych ciemnych oczu.

Dorothy M. Gaudiose

Powyższy tekst jest fragmentem książki Dorothy M. Gaudiose Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok.