Rozdział trzynasty. Święty Tarsycjusz

Dziś sam ksiądz proboszcz otwiera bliźniętom drzwi plebanii.

– Wchodźcie szybko do domu – mówi. – Zsinieliście całkiem od wiatru. – Na plebanii czuć przyjemne ciepło.

Ksiądz proboszcz bierze szczyptę tytoniu z dużego pudełka i wkłada ją do swojej fajki. Potem bierze w usta długi cybuch i z zadowoleniem puszcza na pokój chmurki dymu.

Piotrek przygląda się, jak tworzą się zeń coraz większe koła, które rozpływają się powoli w powietrzu. Palenie fajki pasjonuje Piotrka i Ulę. Piotrek pociągnąłby z wielką chęcią parę razy za długą rurkę. Ale głośno oczywiście tego nie powie.

Gdy kapłan usiadł sobie wygodnie w fotelu z poręczami, Ula zauważyła od razu, że będzie coś ciekawego.

– Dziś będzie opowiadanie – mówi z zadowoleniem i klaszcze przy tym w dłonie.

– Tak, zgadłaś. Dziś opowiem o małym chłopcu, który niósł Pana Jezusa przez miasto, tak jak ja wczoraj do chorego.

Ula się dziwi:

– Czy dzieci mogą to robić?

– Właściwie czyni to tylko kapłan – odpowiada ksiądz proboszcz. – Ale wówczas były niedobre czasy dla chrześcijan, a zwłaszcza dla księży. Zły cesarz, który nie był ochrzczony i nie wierzył w Pana Jezusa, rozkazał wtrącić do więzienia wszystkich wiernych Chrystusowi.

– A co z nimi zrobił?

– Najpierw musieli przez dłuższy czas znosić różne cierpienia, jak głód, pragnienie, zimno…

– A potem?

– Potem ich zabijano. Niektórym rozkazywał cesarz ściąć głowę, innych kazał rzucać dzikim zwierzętom na pożarcie.

– Także dzieci? – pyta Piotrek zatrwożony.

– Tak, również i dzieci, niekiedy nawet tak małe jak wy. Musiały umierać dlatego, że kochały Pana Jezusa.

– Czy nie bały się dzikich zwierząt? – wtrąca Ula.

– O, bały się, nawet bardzo. Ale wolały ponieść śmierć niż zaprzeć się Pana Jezusa.

I widzicie, ponieważ cesarz był taki zły, chrześcijanie musieli odprawiać Mszę Świętą po kryjomu, głęboko pod ziemią. W tym celu kopali długie tunele, w których mogli się ukrywać.

Pewnego dnia w takich podziemiach odprawiał kapłan Mszę Świętą. Obok niego klęczał mały chłopiec imieniem Tarsycjusz. Gdy w czasie Przeistoczenia przyszedł na ołtarz Pan Jezus, chłopiec modlił się do Niego gorąco: „Kochany Zbawicielu, umarłeś za nas na krzyżu, daj, żebym nie miał strachu, gdy będę musiał dla Ciebie cierpieć, a może i umrzeć”.

Gdy skończyła się Msza Święta, do chłopca podchodzi kapłan i pyta go:

– Powiedz, Tarsycjuszu, czy jesteś odważny?

Tarsycjusz ze zdziwieniem podniósł oczy na pytającego, jakby chciał zapytać, dlaczego stawia tak dziwne pytanie.

– Zaniesiesz Pana Jezusa chrześcijanom do więzienia. Oni tak tęsknią za Nim. Tylko Pan Jezus może ich pocieszyć. Pójdziesz i zaniesiesz im Komunię Świętą.

– Ale… Ale dlaczego… ja mam to zrobić? – wyjąkało dziecko.

– Ja nie mogę pójść – powiedział ze smutkiem kapłan. – Z wielką chęcią poszedłbym do nich. Ale jeśli poznaliby mnie żołnierze, to musiałbym zginąć. I nie mielibyście już księdza. Bylibyście sami… Ale ty jesteś jeszcze małym chłopcem… Na ciebie nikt nie zwróci uwagi… Straż nawet nie zauważy, że niesiesz Pana Jezusa… Powiedz, czy odważysz się pójść?

Oczy chłopca zajaśniały:

– Tak, pójdę, co złego może mi się stać, gdy Pan Jezus będzie ze mną?

Ksiądz włożył Hostie do małej torebki, na której wyszyty był krzyż. Tarsycjuszowi trochę drżały ręce, gdy brał ją i chował pod płaszczem.

– Niech Bóg cię strzeże, mały Tarsycjuszu! Postaraj się dojść szczęśliwie!

Tarsycjusz skinął głową. Jego twarz jaśniała ze szczęścia, że może nieść Pana Jezusa.

Na ulicy spotykał wielu ludzi. Także wielu pogan, którzy nienawidzili Chrystusa i z Niego drwili. „Gdybyście wiedzieli, kogo niosę! – myślało dziecko. – Wy Go nienawidzicie, ale On jest między wami i błogosławi was wszystkich…”

A później tak zaczął mówić do Pana Jezusa:

– Kochany Jezu… Ty musisz ich naprawdę pobłogosławić… Oni przecież nic o Tobie nie widzą. Także Gajusza, Linusa i Marka, moich kolegów. Oni też Cię nie znają… A teraz uważaj, by mnie nie spotkali. Bo od razu chcieliby wiedzieć, dokąd idę… A tego nie mogę przecież powiedzieć. Ty to rozumiesz, kochany Jezu. I nie mogę się teraz też z nimi bawić… Ponieważ niosę Ciebie…

Mały Tarsycjusz szedł szybko ulicą, na której mieszkali jego rodzice. Nie oglądał się ani w prawo, ani w lewo.

Nagle ktoś zawołał z ogrodu: – Hej, Tarsycjuszu! – Ogląda się przerażony. Tam z tyłu stoją oni, cała trójka. I patrzą w jego kierunku. Zaniepokojony skinął im głową i szedł dalej.

– Poczekaj trochę! – zawołali. – Co się tak śpieszysz?

Biegną za nim. Już słyszy ich kroki. Są wyżsi i mogą szybciej biec.

– Hej, Tarsycjuszu, hej!

– Teraz nie mam czasu! – woła chłopiec przez ramię, nie odwracając się wcale.

– Schwytaliśmy ptaka, popatrz, tutaj! – krzyczy Marek.

Tarsycjusz zawahał się przez chwilę.

„Będą męczyć ptaka – myśli. – Marek jest taki okrutny…” Ma ochotę stanąć, wziąć na chwilę ptaszka do obejrzenia, a potem puścić wolno… „Ale przecież nie mogę – zastanawia się. – Mam coś ważniejszego do zrobienia”. I kładzie swoje brązowe ręce na torebce ukrytej na piersiach, jakby broniąc jej przed kimś.

Już go dopędzili.

– Patrz, młody wróbel. Za wcześnie wyfrunął z gniazda.

Tarsycjusz stanął. Widzi, jak ptaszek drży w ręku Marka.

– Puść go – prosi.

– O to ci chodzi – śmieje się brzydko Marek.

– My jemu ładnie – raz-dwa-trzy – ukręcimy głowę. Patrz, tak!

Tarsycjuszowi z oburzenia napłynęły łzy do oczu.

– Jaki jesteś okropny, Marku! – krzyknął. – Jak tak możesz!

– Co tak krzyczysz?! – burczy Marek i rzuca na bruk zabitego ptaka. – Ale, co tu masz? Dlaczego trzymasz ręce tak kurczowo na piersiach? Pokaż to! Czy dlatego tak szybko uciekałeś?

Teraz zbliżają się doń również Linus i Gajusz:

– Prędko pokazuj! – wołają.

– Nie, nie – broni się dziecko. – Pozwólcie mi iść!

– Aleś zdenerwowany! – drwi Gajusz. – Czy masz coś cennego? Pokazuj!

Usiłuje oderwać mu ręce. Ale Tarsycjusz ściska swój płaszcz jakby klamrami.

– Co on tam może ukrywać? Rzecz zaczyna mnie pasjonować – odzywa się Marek. – Pokazuj natychmiast, albo dostaniesz pięścią po gębie! Nie chcesz? To masz!

Uderza Tarsycjusza w twarz. Mały zatacza się. Krew cieknie mu z nosa.

– Masz, jeszcze raz! – uderzenia padają jak grad.

Tarsycjuszowi, jak zwierzątku ściganemu przez sforę psów, udaje się w pewnym momencie wyrwać i uciec. Jednak Marek jest bez litości. Bierze kamień i celuje nim w uciekającego. I trafia. Tarsycjusz czuje gwałtowny ból w skroni i upada na ziemię.

– Jezu, pomóż mi… Oni nie mogą Cię znaleźć! – szepcze.

Leży twarzą do ziemi i wciąż trzyma kurczowo zaciśnięte ręce na piersiach.

– O mój Jezu, nie wiem, czy długo wytrzymam… Ale oni nie mogą Cię zabrać! – modli się. Przeczuwając straszne niebezpieczeństwo otwiera torebkę… bierze Hostie…. – Ja Cię przyjmę do mojego serca, tam będziesz bezpieczny – szepcze ledwie dysząc. – O Jezu! – Wkłada Hostie do ust i spożywa. Teraz rozluźniają się jego ręce. Zbawiciel jest już bezpieczny… O, jak to dobrze! Myśli już mu się plączą.

Gdy trzech wyrostków bierze go w swe ręce, znajdują torebkę z krzyżem.

– On jest chrześcijaninem… O przeklęty… chrześcijanin! – wrzeszczą i depczą nogami po krzyżu. Ale torebka jest pusta.

Pan Jezus przyszedł do małego Tarsycjusza i chce zabrać jego duszę spośród złych ludzi do nieba.

Na ulicy leży śmiertelnie blady, mały, odważny chłopiec.

Jakiś żołnierz nadjeżdża na koniu. Jest to oficer. Ujrzawszy leżące dziecko, stanął przerażony. Gdzie widział tę małą, jasną twarz?… To jest przecież… Zgadza się, dziś rano ten chłopiec klęczał przy ołtarzu. Oficer też jest chrześcijaninem.

Co oni zrobili temu małemu biedakowi?

– Zostawcie go! Natychmiast! Precz! – woła i smaga biczem trzech wyrostków.

– O Tarsycjuszu… Ty krwawisz… A tu torebka z krzyżykiem, poszarpana… i pusta! Gdzie są Hostie?

Tarsycjusz jeszcze raz otwiera oczy:

– Pan Jezus jest u mnie… w sercu… – szepcze. Potem znów zamyka oczy. I już się nie porusza. Jego małe serce przestało bić.

Umarł za Pana Jezusa.

Młody oficer podnosi go ostrożnie, owija swoim płaszczem i odjeżdża galopem.

Piotrek i Ula siedzą cichutko.

– Gdzie on jest teraz? – pyta Piotrek głęboko oddychając.

– Jest w niebie… jest świętym…

– To było bardzo piękne opowiadanie – wzdycha Ula. Jej policzki są całe czerwone.

– Opowiem je zaraz mamie.

– Gdybym wówczas żył – mówi gniewnie Piotrek – sprawiłbym tym chłopakom mocne lanie!… Pomógłbym Tarsycjuszowi!

Erika Goesker

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eriki Goesker Przygody Piotrka i Uli, czyli jak przygotować się do I Komunii Świętej.