Rozdział trzynasty. Eugenika. Zemsta natury

To niezwykły paradoks, że zazwyczaj nie rozumiemy znaczenia prostych historii, ponieważ nie jesteśmy wystarczająco subtelni, by zrozumieć ich prostotę. Dopóki ludzie wierzyli w jakąś konkretną religię albo inną romantyczną koncepcję rzeczywistości, patrzyli na opowieść jak na całość i połykali ją w całości, wiedząc, że im nie zaszkodzi. Ale od kiedy utracili instynkt prostoty, muszą być bardzo subtelni, aby ją zrozumieć. Bardzo dobrym przykładem będą tu dawne purytańskie opowieści dla dzieci o strasznych karach za drobne grzechy; o tym jak Tommy utopił się, bo łowił ryby w niedzielę, a Sammy’ego, który wałęsał się po zmroku, poraził piorun. Te moralizatorskie historie są niemoralne, bo kalwinizm jest niemoralny. Są błędne, bo purytanizm jest błędny. Ale nie są aż tak błędne, nie są w jednej czwartej tak błędne, jak przypuszczało wielu płytkich mędrców.

Prawda jest taka, że wszystko, co kiedykolwiek wyszło z ludzkich ust, miało ludzkie znaczenie i żaden z historycznych głupców nie był tak głupi, na jakiego wyglądał. A kiedy nasze prababcie mówiły dzieciom, że za naruszanie niedzielnego odpoczynku można utonąć, to choć ich dusze były (jakby powiedział Touchstone) (1) w opłakanym stanie, to jednak nie w takim, by mogły przypuszczać, że ich bóg jest diabłem, który wrzuca dzieci do Tamizy za błahostkę. Ten rodzaj literatury religijnej jest sam w sobie mroczny, ale wyraża pewną psychologiczną rzeczywistość, którą w taki czy inny sposób odczuwa większość ludzi religijnych, a nawet niereligijnych. Unikając na tyle, na ile to możliwe terminów teologicznych, określę to jako podświadome odczucie, że coś może być niezgodne lub zgodne z Naturą. Może tu chodzić o drobiazg (w przesądach pogańskich często jest to błahostka), ale kiedy ktoś występuje przeciwko Naturze i zgodnie z tą mglistą, ale sugestywną hipotezą jest jej wrogiem, to nic nie stoi na przeszkodzie, by został pochłonięty przez wszystkie rzeki albo porażony przez wszystkie pioruny. To przekonanie może być chorobą psychiczną, ale zbyt ludzką lub zbyt śmiertelną, by można je było nazwać jedynie przesądem. Nie jest tylko przesądem; nie jest jedynie narzucone ludzkiej naturze. Kwitnie bez ograniczeń w systemach niechrześcijańskich, a także w kalwinizmie, który jest najbardziej niechrześcijańskim systemem chrześcijańskim. Ale tak jak we wszystkim innym, co pochodzi ze zmysłów i ducha ludzkiego, tak i w tym przekonaniu coś jest; nie jest to kompletne szaleństwo. Jeśli jest to choroba (a zazwyczaj tak jest), to taka, której dziedzicem, i to prawowitym, jest ludzka natura. I tak jak inne zagadkowe lub niebezpieczne ludzkie instynkty czy pragnienia, często jest pożyteczne jako ostrzeżenie przed tym, co jeszcze gorsze.

Otóż problemy dziewiętnastego wieku były w dużej mierze spowodowane utratą tego naturalnego i pogańskiego mistycyzmu. Kiedy współcześni krytycy twierdzą, że Juliusz Cezar nie wierzył w Jupitera, a papież Leon w katolicyzm, to nie zauważają zasadniczej różnicy pomiędzy tamtymi i naszymi czasami. Być może Juliusz nie wierzył w Jupitera, ale nie negował go. W jego filozofii albo w filozofii tamtego wieku nie było nic, co nie pozwalałoby mu sądzić, że światem kieruje osobowy duch. Natomiast współczesnym materialistom nie wolno powątpiewać ani wierzyć. Dlatego o ile poganin mógł skorzystać z przypadkowych omenów, dziwnych zbiegów okoliczności albo snów, nie będąc pewnym, czy to rzeczywiście głosy z nieba, czy też ostrzegawcze sygnały w jego własnym mózgu, to współczesny spoganiały chrześcijanin musi całkowicie zrezygnować z takich pomysłów, odrzucając zarówno wyrocznię, jak i ołtarz. Współczesny sceptyk uodpornił się na wszystko, co było naturalne w tym, co nadnaturalne. Dlatego współczesny tyran pomaszerował ku własnej zgubie, tak jak nie zrobiłby tego tyran całkowicie pogański.

Podobna idea przewija się przez bardzo znane opowieści (na przykład te, na których często opiera się Szekspir). Idea ta jest głęboko moralna, nawet jeśli owe opowieści są niemoralne. Można by ją nazwać błędem zawartym w czynie. Chodzi o to, że ten, kto wykorzystuje do końca korzystną dla siebie sytuację, przekonuje się, że sprawy zaczynają się układać na jego niekorzyść. Na przykład Midas popełnił błąd dotyczący waluty i wkrótce zrozumiał, że bimetalizm nie wystarczy. Makbet pomylił się co do lasu; las przesłonił mu drzewa. Zapomniał, że chociaż las nie może się ruszać, to drzewa, które w nim rosną, tak. Shylock pomylił się co do fizjologii; zapomniał, że włamanie się do ludzkiego ciała jest w dosłownym tego słowa znaczeniu krwawe. Ale współczesny kapitalista nie czytał bajek i nigdy nie spodziewał się znaleźć znaków na zakręcie drogi. On sam (albo to, co w nim najbardziej inteligentne) zrozumiał już swoją sytuację i w swoim sercu zdał sobie sprawę z tego, że nie jest ona najlepsza. Wydawało mu się, że jeśli najubożsi pozostaną bez pracy, będzie to korzystne dla jego interesów; nie mógł już jednak przypuszczać, że będzie to korzystne dla jego kraju. Nie mógł już dłużej być dawnym „realistą”, który po prostu nic nie rozumiał. Mógł być tylko bezwzględnym człowiekiem, którego nic nie obchodziło. Ale szedł dalej, będąc pewny, że nie popełnił żadnego błędu.

Popełnił jednak błąd – konkretny jak błąd w tabliczce mnożenia. Można go streścić tak: ta sama nierówność i brak poczucia bezpieczeństwa, które dają tanią siłę roboczą, mogą dać również kiepską siłę roboczą, a w końcu w ogóle ją wyeliminować. To tak jakby ktoś zmusił swojego wroga, by przyszedł prosić go o coś w śnieżną zawieję i aby ubić lepszy interes trzymał go przez długi czas na zewnątrz, a potem wyszedł i znalazł go martwego na progu.

Odkrył Boski bumerang; własny grzech go dosięgnął. Eksperyment indywidualizmu, polegający na utrzymywaniu pracownika w stanie pośrednim między zatrudnieniem i jego brakiem, był zbyt sprytny, by nie zawierać jakiegoś błędu. Wykorzystanie do pracy siły wygłodzonych i czujności nieoświeconych wymagało zbyt delikatnej równowagi. Był to zbyt desperacki plan, by mógł się całkowicie opierać na desperacji. W miarę upływu czasu, ta straszna prawda powoli stawała się oczywista; poniżona klasa naprawdę się degenerowała. Używanie człowieka jak narzędzia mogło się wydawać słuszne, ale ciągle używane narzędzie zaczęło się zużywać. Wyrzucenie człowieka jak narzędzia mogło się wydawać rozsądne i przyzwoite, ale leżące na deszczu narzędzie zardzewiało. Jednak porównanie do narzędzia było nieadekwatne z pewnego przerażającego powodu, który bogacz zaczynał już rozumieć. Jeśli weźmie się do ręki młotek, to nie przyczepia się do niego cała rodzina gwoździ. Wyrzucone przy drodze dłuto nie rozmnaża się i nie pozostawia po sobie gromadki małych dłut. Ale najgorsze z narzędzi, człowiek, wciąż posiada ten dziwny przywilej dany mu przez Boga (niewątpliwie przez pomyłkę). Wydawało się jednak, że mimo wszelkich ulepszeń technologicznych najważniejsze części maszynerii (elementy określane jako „ręce do pracy”) stawały się coraz gorsze. Nie dość, że firma była obarczona jednym bezużytecznym pracownikiem, to na dodatek natychmiast zamieniał się on w pięciu innych bezużytecznych pracowników. „Biedni nie powinni być wyzwoleni – mawiali dawni reakcjoniści – dopóki nie dorosną do wolności”. Jeśli jednak ten pęd w dół miał trwać dalej, wydawało się, że biedni nigdy nie dorosną do niewoli.

Tak przynajmniej wydawało się, niewątpliwie w dużym stopniu podświadomie, człowiekowi, który postawił całą swoją fortunę na użyteczność biednych dla bogatych i uzależnienie bogatych od biednych. W końcu nadszedł czas, kiedy dość lekkomyślne rozmnażanie się ludzi z dołów społecznych przestało być dla pracodawcy źródłem dochodów, a zaczęło niejako przynosić straty; przestało być czymś w rodzaju hodowli psów myśliwskich, a zaczęło zatrważająco sugerować coś w rodzaju konieczności odstrzału lisów. Sytuację pogarszał fakt, że przyjemności płciowe były często jedynymi przyjemnościami bardzo biednych ludzi i dlatego szukali ich oni w sposób nieokiełznany. Ponadto warunki ich życia sprawiały, że pożywienie kobiet w ciąży było często całkowicie niewystarczające. Zaczęły pojawiać się skutki. W znacznie mniejszym stopniu niż tego chcą eugenicy, ale zauważalnym, zaczęło przybywać osobników wynędzniałych, nieobliczalnych i dzikich (choć w sensie znacznie szerszym niż przypuszczają eugenicy). Pod wiejskimi żywopłotami, na ławkach parków, pod mostami albo nad Tamizą zaczęła pojawiać się nowa rasa ludzi – ludzi, którzy z pewnością nie są obłąkani, na których nie rzucimy naukowego światła, nazywając ich upośledzonymi, ale którzy są – zależnie od osoby – zdezorientowani, przepici, leniwi, cwani lub zmęczeni na ciele i duchu. W znacznie mniejszym stopniu niż przekonują nas abstynenci, ale w znacznym stopniu, przyczynił się do tego zła handel dżinem i kiepskim piwem (przedsięwzięcie kapitalistyczne), chociaż nie to było przyczyną. Ci, którzy nie mieli żadnej ludzkiej więzi z ludźmi stojącymi wyżej, którzy wydawali im się potworami i istotami bez mózgu, zaczęli kłuć ich w oczy na rynku i wywoływać w nich strach na opustoszałych ulicach. Bogaci zaczęli się bać.

Poza tym, jak już wspomniałem, pozbawienie ubogich dostępu do życia publicznego i ciemiężenie ich ogłupiającymi prawami wywarło paraliżujący wpływ na intelekt proletariatu. Współcześni przeciwstawiają rozum autorytetowi, ale każda władza zakłada rozum, bo inaczej nawet rozkazy stają się niezrozumiałe. Jeśli pan powie służącemu: „Zadbaj o guziki w mojej kamizelce”, to wykona on to polecenie, nawet jeśli poleci w jego stronę but. Ale jeśli pan powie mu: „Zadbaj o guziki w moim cylindrze”, to nie wykona on polecenia, nawet jeśli polecą w jego stronę wszystkie buty z szafy. Jeśli nauczyciel powie uczniowi: „Napisz z pamięci tę odę Horacego w łacińskim oryginale”, to być może zrobi to bez chłosty. Jeśli powie mu: „Napisz tę odę Horacego w niemieckim oryginale”, to uczeń tego nie zrobi, choćby otrzymał tysiąc razów. Jeśli nauczyciel nie nauczy się logiki, to on z pewnością nie nauczy się łaciny. A niedorzeczne prawa, którym podlegają ubodzy (jak to, które karze bezdomnych za spanie poza domem), są jak sądzę w dużej mierze odpowiedzialne za ich mniejszą pewność siebie i bystrość, a ostatecznie wydajność w pracy. Potworna teoria o upośledzeniu umysłowym doprowadziła już do tego, że pewien człowiek po uniewinnieniu przez sędziego i ławę przysięgłych został przebadany przez lekarzy pod kątem choroby umysłowej – być może po to, by można było stwierdzić, dzięki jakiemu chorobliwemu dziwactwu powstrzymał się od popełnienia przestępstwa. Innymi słowy, kiedy nie można uwięzić człowieka, który nic nie zrobił, więzi się go za to, że jest niezdolny, by cokolwiek zrobić. Nie sądzę, żeby ów człowiek w ogóle był idiotą, ale wyobrażam sobie, że bliżej mu do tego stanu po procesie niż przed nim. W ten sposób wszystkie te czynniki – fizyczne wycieńczenie, nieustanny lęk przed głodem, beztroska ucieczka w seksualność i niegodziwe prawa – sprawiły, że ubodzy mają jeszcze mniejsze szanse na zatrudnienie.

W tym momencie bardzo ważne jest, by zrozumieć, że w obliczu tego nowego niebezpieczeństwa rzeczywistej lub domniemanej degeneracji, rozczarowany kapitalista mógł postąpić na dwa sposoby. Mógł, że się tak wyrażę, cofnąć swoją machinę i popuścić długą linę, którą przywiązał do siebie proletariat. Mówiąc inaczej, mógł zadbać o to, by jego pracownicy mieli więcej pieniędzy, wolnego czasu i luksusu oraz wyższy status społeczny. Potem zaś mógł mieć nadzieję, że dzięki zwykłym instynktom w miarę szczęśliwych istot ludzkich następne pokolenie urodzi się w lepszych warunkach oraz będzie lepiej odżywione i zadbane niż ci udręczeni nieszczęśnicy, którzy stawali się dla niego coraz mniej użyteczni. Być może wciąż nie było za późno na odbudowanie ludzkiego domu według takiego architektonicznego planu, by bieda wyleciała przez okno, a miłość miała szansę zapukać do drzwi. Krótko mówiąc, dając więcej pieniędzy angielskim biednym – których większość nie była ociężała umysłowo, choć coraz więcej z nich miało się gorzej – mógł pozwolić, aby sami osiągnęli eugeniczne wskrzeszenie. Nie udowodniono i nie da się udowodnić, że ta metoda by zawiodła. Można jednak wykazać i trzeba to wyraźnie odnotować, że ta metoda miała z punktu widzenia pracodawcy bardzo ścisłe ograniczenia. Gdyby pracownik był zbyt dobrze sytuowany, przestałby polepszać sytuację materialną pracodawcy; gdyby stał się zbyt niezależny, przestałby pracować jak ktoś zależny. Gdyby na przykład jego płaca była tak wysoka, że zacząłby oszczędzać, przestałby być tak zależny od swojej pracy. Gdyby posiadał na własność dom lub ogród, mógłby przetrzymać w nim ekonomiczne oblężenie. Cały ten kapitalistyczny eksperyment opierał się na tej zależności, która teraz zaczynała wymykać się spod kontroli; nie w kierunku wolności, ale szczerej bezradności. Można by powiedzieć, że ta zależność się uniezależniła.

Był jednak inny sposób i ku niemu zaczął się skłaniać pracodawca; najpierw niewyraźnie i nieświadomie, ale obecnie bardziej zdecydowanie. Podarowanie własności, wolnego czasu i statusu kosztuje. Jest jednak coś ludzkiego, co nic nie kosztuje. Skoro nie kosztuje żebraka ani grosza, nie będzie też kosztować ani grosza pracodawcy, który to coś wykorzysta. Nie mógł on tanim kosztem zmienić ani naprawić stołów lub krzeseł. Były jednak dwa meble (zwane odpowiednio „mąż” i „żona”), których związek był dużo tańszy. Pracodawca mógł zmienić małżeństwo w taki sposób, by rodziła się jak największa ilość tego rodzaju dzieci, który mu odpowiadał i jak najmniejsza ilość tego rodzaju, który mu nie odpowiadał. Mógł tak pokierować płciowością, by nie rodzili się włóczędzy. Mógł wykorzystać za darmo do napędzania swoich maszyn nieprzerwany strumień młodej ludzkiej krwi, tak jak wcześniej wykorzystał do tego wszystkie kanały ściekowe świata.

Gilbert Keith Chesterton

(1) Błazen z komedii Williama Szekspira Jak wam się podoba.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Eugenika i inne zło.