Rozdział trzeci. Moja laleczka

Agnieszka le Roy de Marcourt była rozpieszczonym dzieckiem. Przykro mi to mówić, jednak to prawda. Hrabia le Roy de Marcourt był bardzo bogaty, a Agnieszka miała wszystko, o czym tylko zamarzyła; poza tym nie miała żadnych braciszków ani siostrzyczek, którzy mogliby się z nią posprzeczać.

Służący ustępowali jej we wszystkim, a ona dorastała sądząc, że jest niczym królewna, której życzenia należy zawsze spełniać – i to szybko.

Wielebny ksiądz Warambon, proboszcz parafii, na terenie której mieścił się paryski dom hrabiego przybył, aby ją kształcić i nauczyć katechizmu, i bardzo poważnie porozmawiał z nią o jej egoizmie.

Tłumaczył jej, że nie ma sensu wypełniać srebrnych waz przed ołtarzem pięknymi kwiatami z cieplarni, skoro kwiaty, które posadził w jej sercu Bóg, zostały zduszone przez złość i samolubstwo, jak próżnym jest zapalanie czterdziestu czy pięćdziesięciu świec na cześć dzieciątka Jezus, jeśli nie ma dla Niego miłości w swym sercu, ani chęci podążania za Jego pięknym przykładem. Przypomniał jej także, że sam Jezus powiedział o życzliwości dla biednych – „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”.

Jednak Agnieszka, choć wywarło to na niej chwilowe wrażenie, szybko zapomniała o rozmowie. Wyciągała małą portmonetkę i ofiarowywała całą jej zawartość wielebnemu księdzu, błagając go, aby nie odmawiał przyjęcia jej spontanicznej ofiary. Pół godziny później zapominała o wszystkim i tak była pochłonięta rozrywkami, że nie pamiętała nawet o istnieniu biednych ludzi na świecie, choć nigdzie nie można spotkać tak przerażającego nieszczęścia, jak w wielkim mieście, pozornie tak szczęśliwym i jasnym.

Pewnego dnia, gdy była z ojcem i matką na przejażdżce powozem, zajechali przed wielki sklep zwany Grand Magasins du Louvre. Można w nim było kupić wszelkie nowinki: kapelusze, czepki, suknie, a przede wszystkim znajdowała się tam część przeznaczona specjalnie dla dzieci, z najpiękniejszymi lalkami, wielkości żywego człowieka, ubranymi w cudowne kostiumy.

Hrabina weszła do sklepu, aby zakupić nieco lnianej tkaniny dla biednych i kilka drobiazgów dla siebie i zostawiła Agnieszkę w powozie, ponieważ dziewczynka stawała się bardzo męcząca w sklepie, zadawała przez cały czas mnóstwo pytań, nie mogła sobie znaleźć miejsca i coraz bardziej się niecierpliwiła.

– Zabierz mnie do środka, mamusiu – powiedziała – obiecuję, że będę grzeczna.

– Nie, nie – odpowiedział niecierpliwie ojciec. – Ostatnim razem gdy cię tam zabrałem, zachowywałaś się tak niegrzecznie i nieznośnie, że postanowiłem w przyszłości zostawiać cię przed sklepem, dopóki nie nauczysz się porządnie zachowywać.

Agnieszka nachmurzyła się i wydęła wargi, lecz nie ośmielała się odpowiadać ojcu, gdy gniewał się na nią i wiedziała, że to, co powiedział, było samą prawdą.

Gdy tylko ojciec podążył za matką do sklepu, obróciła się do lokaja stojącego przy drzwiach powozu.

– Powiedz Antoniemu, żeby jechał tam, gdzie są zabawki – powiedziała.
Woźnica posłuchał rozkazu wiedząc, że sprzeciwianie się jej na ulicy było raczej niebezpieczne, ponieważ w każdej chwili mogła zacząć płakać powodując, że tłum zacząłby się zbierać wokół powozu.

– Zdejmij mnie z powozu, Piotrze – brzmiał jej następny rozkaz dla lokaja.

– Nie wolno mi, panienko – odpowiedział Piotr niespokojnie – Pan hrabia powiedział, że panienka ma zostać w powozie. Pan i pani wkrótce skończą zakupy.

– Jeśli mnie w tej chwili nie zdejmiesz, zacznę krzyczeć tak głośno, jak zwykle – odparowała niegrzeczna dziewczynka i poczerwieniała z emocji na twarzy.

Piotr dobrze wiedział jak brzmiały jej głośne krzyki; wiedział także, że na pewno dotrzyma danej obietnicy, więc zdjął ją z powozu, postawił na chodniku i pobiegł szukać swej pani, aby opowiedzieć jej o tym co zaszło. Hrabina szybko wróciła do córeczki i ujrzała ją wpatrzoną w okno wystawowe.

– Choć kochanie, tatuś jest już gotowy, a nie lubi kiedy każe mu się czekać. Tatuś jedzie na dworzec spotkać się ze swoim bratem, więc choć już, kochanie.

– Chcę tam wejść i kupić tę śliczną laleczkę z porcelany – odpowiedziała Agnieszka. – Spójrz, mamusiu, tę w niebieskiej sukience z białym fartuszkiem i długimi włosami w kolorze lnu. Chodź mamusiu, kupmy ją.

– Nie mamy czasu, kochanie – odpowiedziała matka, która wiedziała, że gdy kupi lalkę, Agnieszka zacznie nalegać, aby kupić jej także krzesła i stoły i siedem lub osiem sukienek pasujących do zabawki.

– Chodź! – powiedział ojciec niecierpliwie. – Nigdy więcej nie zabiorę Agnieszki ze sobą do powozu. Niegrzeczna dziewczyna, przyniosłaby wstyd nawet kominiarzowi!
Agnieszka rzuciła się na brudny chodnik i zaczęła wrzeszczeć.

– Weź powóz i jedź na stację – powiedziała hrabina do swojego męża. – Przywiozę Agnieszkę do domu dorożką, tylko kupimy lalkę. Cały Paryż zbierze się wokół nas, jeśli nie przestanie krzyczeć.

Hrabia odjechał, gdy Piotr zawołał dorożkę, a matka zabrała Agnieszkę do sklepu, aby kupić jej lalkę, która rzeczywiście była przepiękna, z długim, lnianymi włosami, oczami błękitnymi niczym niezapominajki, malutkim noskiem i na wpół otwartymi ustami w kształcie pączka róży, ukazującymi dwa rzędy perłowych ząbków. Potrafiła siadać, klękać, stawać i poruszać rękoma i miała piękną błękitno–białą sukienkę.

Agnieszka przez całą drogę do domu nie przestawała całować i głaskać lalki.

– Czy nie uwielbiasz mojej laleczki, mamo? Jak mam ją nazwać? Mamusiu, czy nie sądzisz, że ona jest po prostu idealna?

Gdy dojechali do domu hrabiego na Polach Elizejskich, pobiegła prosto do pokoju dziecinnego, aby pokazać swój nowy skarb starej niani, która towarzyszyła jej od urodzenia i była kiedyś także nianią hrabiny. Podczas podwieczorku Agnieszka posadziła lalkę przy stole i ciągle do niej mówiła i całowała ją.

– Nianiu, czyż ona nie jest prawdziwą pieszczoszką? Czy można jej nie kochać? Myślę, że to najsłodsze maleństwo, jakie kiedykolwiek widziałam. Kocham ją.

– Nie sądzę, żeby kochała cię, nawet gdyby potrafiła – odparła niania sucho. – Ciągle ją podnosisz, dotykając tymi lepiącymi się palcami i całujesz zaraz po jedzeniu, brudasie.

Niania zawsze dla zasady ganiła Agnieszkę. Widziała, jak to dziecko staje się coraz bardziej zepsute i sądziła, że jej obowiązkiem jest mówienie jej najbardziej przykrych rzeczy, jakie tylko mogła wymyślić, tym bardziej, że onieśmielała Agnieszkę i dziewczynka nie zapominała łatwo jej nagan.

– Wstrętna baba! – wymamrotała Agnieszka, wydęła wargi i znów podniosła lalkę, aby ją ucałować.

Nagle wykrzyknęła:

– Och, nianiu, ona się zepsuła! Co robić?

– W tej chwili przestań płakać – powiedziała ostro niania. – Idź do Ludwiki i powiedz, żeby ci umyła twarz i ręce. Naprawię lalkę, a gdy wrócisz pomogę ci uszyć dla niej kilka ubranek i położymy ją spać do tego różowego łóżeczka, w którym spał twój marynarzyk.

– Musi mieć płaszczyki i kapelusze, i mufkę, i futra – odparła Agnieszka – ponieważ jutro pójdzie ze mną i Ludwiką na spacer do ogrodów Tuileries, a kiedy wiosną pojedziemy do Chantilly, nauczy się jeździć na moim kucyku, Poliszynelu.

Cały wieczór zszedł im na przygotowywaniu ubrań dla małej lalki, a Agnieszka piszczała i protestowała płaczliwym głosem, gdy niania kazała jej odłożyć wszystko i przygotować się do snu.

Gdy Agnieszka uklękła przed ołtarzykiem przedstawiającym Dzieciątko Jezus, aby zmówić wieczorną modlitwę, niania kazała jej prosić o to, aby stała się mniej samolubna i bardziej troskliwa wobec innych przed świętem Bożego Narodzenia, które właśnie się zbliżało. Agnieszka, trapiona wyrzutami sumienia, modliła się żarliwiej niż zwykle.

***

Musimy teraz opuścić Agnieszkę uszczęśliwioną posiadaniem nowej zabawki i przenieść się tego samego zimowego wieczoru do domu dziewczynki w prawie tym samym wieku – czyli około dziewięciu lat, lecz różniącej się pod każdym względem od zadbanego dziecka hrabiny.

Biedna, mała Magdalena Leclerc; jakże była blada i chudziutka i jakież obszarpane ubrania nosiła w tym potwornie zimnym dniu, nie miała nawet płaszcza, który mógłby ochronić ją przed szczypiącym od mrozu wiatrem! Tego popołudnia widziała, jak hrabina i Agnieszka wysiadały z dorożki, zaglądały przez wysoką, żelazną bramę i wchodziły po szerokich, kamiennych schodach do pięknie oświetlonego holu, wyłożonego grubymi dywanami, ozdobionego zielonymi paprociami i białymi posągami i zastanawiała się w duchu, czy to bogate dziecko kiedykolwiek było nieszczęśliwe lub czy kiedykolwiek uroniło łzę. Bardzo dobrze wiedziała, że ta tak pięknie ubrana dziewczynka nigdy nie musiała się błąkać po Paryżu przez całe popołudnie, ze stopami pokrytymi odmrożeniami z zimna i dłońmi szczypiącymi od mrozu. Ojciec Magdaleny umierał na gruźlicę w szpitalu św. Ludwika, jej matka pośliznęła się na ulicy i złamała nogę, i pewnie by pomarły z głodu, gdyby wielebny ksiądz z kościoła św. Małgorzaty nie był tak dobry dla nich i nie odwiedzał ich codziennie, aby sprawdzić czy mają coś do jedzenia.

Magdalena tułała się po okolicy od rana, stała na schodach kościoła, gdy ludzie wchodzili do niego lub wychodzili stamtąd i dostała od miłosiernych przechodniów niemal całego franka.

Później wałęsała się przed sklepami przy ulicy Faubourg St. Honoré, a w końcu zaszła aż na Pola Elizejskie, gdzie ludzie okazali jej swe współczucie. Zebrała już prawie dwa franki, gdy zobaczyła jak drzwi zamykają się za Agnieszką i jej matką, a że robiło się ciemno, postanowiła wracać do domu.

Była już bardzo zmęczona. Wiatr był taki silny i lodowato zimny, wiał ze wschodu i uderzył ją prosto w twarz, gdy skierowała się na ulice: Rivoli i St. Antoine, zanim nie doszła do wąskiej, ciemnej ulicy Charonne, przy której mieszkała. W jednym z najbardziej walących się domów, na szóstym piętrze, znajdowała się mansarda, którą nazywała domem.

Jej mama czuła się tego dnia nieco lepiej; wielebny ksiądz przyniósł jej nieco wybornego wina, które otrzymywał do wykorzystania na własny użytek. Siostry z kościoła św. Wincentego a Paulo były także i przyniosły zupę. Te wizyty podniosły ją na duchu i rozweseliły, zwłaszcza, że siostry przyniosły także trochę ciepłych ubrań dla biednych małych: Ludwika i Żanetki, braciszka i siostrzyczki, dla których Magdalena żebrała cały dzień na ulicy.

Jakże się ucieszyli z kawy i chleba, które przyniosła ze sobą – prawdziwe dzieci Zbawiciela, urodzonego w stajence i nie mającego „miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”.

Później, gdy Magdalena posprzątała pokój i zadbała jak mogła, aby wszyscy czuli się wygodnie podczas nocnego spoczynku, uklękła i zmówiła głośno modlitwę przygotowującą na Boże Narodzenie, której nauczył ich wielebny ksiądz. Z ust żadnego z nich nie wydobyło się ani słowo skargi, ani jeden szmer, lecz raczej prawdziwe i szczere podziękowania za dobrodziejstwa minionego dnia i bardzo żarliwa modlitwa za ich ukochanego ojca, wielebnego księdza i dobre siostry. Jedynie gdy modlili się za „biednego tatusia” w szpitalu, zaczęli płakać, a matka ukryła twarz, aby dzieci nie zobaczyły łez, jakie roniła wiedząc, że „biedny tatuś” nigdy już nie powróci do domu do swej żony i dzieci.

***

Przez trzy tygodnie Agnieszka była całkowicie zaabsorbowana swoją laleczką. Zabierała ją wszędzie ze sobą i prawie każdej nocy układała do snu w pięknym łóżeczku z różowymi i białymi zasłonami.

Pewnego popołudnia, kilka dni przed Bożym Narodzeniem, hrabina posłała ją na spacer z niańką, zamiast zabrać na przejażdżkę powozem, ponieważ chciała w tym czasie kupić prezenty na Boże Narodzenie i Nowy Rok dla córeczki.

Około czwartej po południu niania, która szyła w dziennym pokoju dziecinnym, usłyszała głośny wrzask i pospiesznie zbiegła na dół do holu wejściowego, gdzie natknęła się na spazmującą Agnieszkę.

– Nianiu, m-m-moja, moja mała, och, och, och, och, och – wrzeszczała Agnieszka.

– Zgubiła swoją laleczkę – wyjaśniła Ludwika. – Nie martw się panienko; ktoś znajdzie ją i przyniesie. Wszystkich o nią pytałam, nawet dozorców.

– Przestań płakać, kochanie – powiedziała niania biorąc dziecko w ramiona i całując je. – Będziemy próbować i modlić się, i prosić, i na pewno uda nam się ją odnaleźć.

Agnieszka płakała i płakała, i przez godzinę nic nie mogło jej pocieszyć, podczas gdy Ludwika opowiadała niani całą historię.

– Zabrałam panienkę Agnieszkę do ogrodów Tuileries, aby się pobawiła i po pewnym czasie zaproponowała, abyśmy zabawiły się w chowanego. Jej laleczka miała się schować. Panienka ukrywała ją, a ja jej szukałam, ale ostatnim razem sama nie potrafiła jej odnaleźć, a szukałyśmy niemal wszędzie. W końcu zaczęło zmierzchać, a ona nagle przypomniała sobie drzewo i posąg, przy których ukryła lalkę, lecz kiedy tam poszłyśmy, zabawka zniknęła, choć leżała tam wciąż jej mufka.

Wyjęła z kieszeni małą mufkę, którą niania zrobiła dla lalki z kawałka futra foki.
W porze podwieczorku hrabina zajrzała do pokoju dziecięcego, aby zobaczyć swoją córeczkę, ujrzała jej bladą twarzyczkę i spuchnięte oczy, i spytała, co się stało.

– Panienka Agnieszka zgubiła lalkę – odpowiedziała niania, a dziecko znów zaczęło szlochać. – Ale na pewno ją znajdziemy, prawda?

– Och tak, kochanie – powiedziała matka dziewczynki biorąc ją w ramiona i próbując uspokoić. – Mama wyznaczy nagrodę w wysokości dwustu franków i zrobi wszystko, aby odnaleźć laleczkę swojej kochanej córeczki, albo kupimy inną, podobną.

– Nie chcę innej. Była moją ulubioną lalką. Kochałam ją, a ona mnie. I, och, teraz leży tam na mrozie i myśli, że byłam dla niej niedobra, bo ją zostawiłam. Och, muszę ją znaleźć, muszę. Pozwól mi wyjść, pozwól mi iść, mamusiu.

Dziecko było jak oszalałe, szlochało i wiło się w spazmach. Przez dłuższy czas nie można jej było uciszyć na tyle, aby mogła się położyć do łóżka, aż w końcu późnym wieczorem wyczerpana zapadła w sen.

Minęło kilka dni, a lalka się nie odnalazła. Codziennie rano niania lub Ludwika zabierały Agnieszkę do ogrodów Tuileries, aby jej szukać. Rozklejono mnóstwo plakatów informujących o nagrodzie w wysokości dwustu franków dla każdego, kto przyniesie laleczkę do domu na Polach Elizejskich.

– Na pewno ją odzyskamy – stwierdziła mama Agnieszki. – Ponieważ dla każdego na tym świecie oprócz ciebie nie jest warta nawet franka.
Słysząc to niegrzeczna, mała Agnieszka, zamiast okazać matce wdzięczność za wyznaczenie tak wysokiej nagrody, dąsała się przez cały dzień, ponieważ matka oświadczyła, że lalka nie była warta nawet franka.

Minął tydzień, a lalka się nie pojawiła. Ze strapienia Agnieszka stawała się coraz bledsza i chudsza. Prawie się nie odzywała i nie jadła, a od czasu do czasu, gdy pomyślała o zabawce, wybuchała płaczem. W końcu pewnego dnia hrabina weszła do pokoju dziecięcego, w którym Agnieszka bawiła się dużą Arką Noego, i powiedziała:

– Nianiu, pan hrabia wyjeżdża na tydzień, aż do Wigilii, do Chantily i sądzę, że powinnam w tym czasie zabrać Agnieszkę do Nicei. Będzie się tam mogła bawić ze swoimi małymi kuzynami i kuzynkami, i w ogóle myślę, że jakaś zmiana dobrze by jej zrobiła.
Gdy tylko Agnieszka usłyszała o wyjeździe, zrzuciła na podłogę wszystkie zwierzęta, niszcząc wiele z nich; wielki słoń stracił trąbę, a kilka małp ogony, nie mówiąc już o owieczkach, świnkach i biednych ptaszkach.

– Nie pojadę bez mojej laleczki. Nie pojadę, nie pojadę. Jeśli mnie zmusisz, będę krzyczeć przez całą drogę w powozie i w pociągu. Może ona przez cały ten czas czeka na mnie tam, w ogrodach. Och, moja mała laleczka, moja laleczka, moja kochana laleczka!

Lamentowała tak okropnie, że matka zatrwożyła się widząc, jak mocny wciąż jest jej smutek, zupełnie jak pierwszego dnia po stracie.

– Kochanie, nie rozpaczaj tak – powiedziała czule. – Jeśli ktoś znajdzie lalkę, to przyniesie ją tutaj, tak jakbyśmy wciąż tu były i dowiemy się o tym od razu. Powiem kamerdynerowi, aby do nas zatelegrafował.

– O nianiu, kochana, myślisz, że ją odzyskam? – zapytała Agnieszka, gdy matka zeszła na dół.

– Jesteś taką niegrzeczną dziewczynką – odpowiedziała niania. – Nie ma drugiej tak zepsutej dziewczynki w całym Paryżu, masz wszystko, o czym można marzyć, a nigdy nie jesteś zadowolona.

– Jesteś okropna, nienawidzę cię – odparła Agnieszka. – Biedna laleczka, może jest jej okropnie nieprzyjemnie przez ten cały czas na zimnie. Nienawidzę cię, i moja laleczka też, za to, że chciałabyś, abym jej nie odnalazła.

Później wybuchła płaczem i błagała nianię o przebaczenie, a w końcu uklękła przed ołtarzem Dzieciątka i prosiła Je, aby sprawiło, by była łagodniejsza i mniej samolubna, a ponadto, by odnalazła swoją laleczkę.

– Jeśli to sprawisz, kochany Jezusku, będę taką grzeczną dziewczynką – łkała. – Oddam całe moje kieszonkowe biednym.

Minęły dwa dni i nikt nie zgłosił się po nagrodę za znalezienie lalki. Hrabina była zrozpaczona, ponieważ jej mała dziewczynka tak bardzo zeszczuplała i wyglądała na tak chorą, z bladą twarzą i dwoma jasnoczerwonymi rumieńcami na policzkach, i tak apatyczną, że było jasne, iż niedługo poważnie zachoruje.

Pewnego popołudnia hrabina zdecydowała, że spróbuje przekonać dziewczynkę, aby wyjechała z nią bez protestów. Opowiadała jej historie o świętych i ich zaufaniu do Boga, i próbowała przekonać dziecko, że ci ludzie, którzy pokładają w Ojcu Niebieskim mocną, niezachwianą wiarę, zawsze znajdują ukojenie. Minęło wpół do siódmej. Agnieszka leżała na dywanie przed płonącym ogniem w kominku, gdy usłyszała pukanie do drzwi frontowych.

– Muszę iść się przebrać do obiadu, kochanie – powiedziała hrabina. – Tatuś pewnie zaprosił kogoś, aby zjadł z nami.

– Pójdę z tobą – powiedziała Agnieszka, podążając za matką do drzwi prowadzących do prywatnych pokojów matki.

Agnieszka była jednak ciekawa i zanim wbiegła na górę, zajrzała do salonu, aby zobaczyć kto ich odwiedził.

– Mamusiu – powiedziała. – Co to może znaczyć? Przyszedł wielebny ksiądz z małą żebraczką.

Nagle przez jej głowę przebiegła gwałtowna myśl i zanim matka ją powstrzymała, Agnieszka pomknęła z powrotem do salonu, gdzie spotkała się twarzą w twarz z wysokim duchownym o ciemnych, łagodnych oczach i włosach białych jak mleko i bardzo miłym wyrazie twarzy. Stał przy kominku, trzymając za rączkę obszarpaną dziewczynkę i uspokajając ją, ponieważ wydawała się bardzo onieśmielona.

Agnieszka także owładnęła nagła nieśmiałość i nie potrafiła wymówić choćby słowa, prawdę mówiąc, miała właśnie zamiar uciec, gdy do pokoju weszła jej matka.
– Służący powiedział mi, czemu zawdzięczam przyjemność odwiedzenia mnie przez wielebnego księdza – powiedziała z łaskawym uśmiechem. – Lecz zanim do tego przejdziemy, proszę zdjąć płaszcz, na pewno przemókł ojciec do suchej nitki. Józefie, zabierz płaszcz wielebnemu księdzu i poproś, aby pan hrabia wszedł na górę.

– Ta oto moja mała przyjaciółka – powiedział ksiądz, głaszcząc dziewczynkę w łachmanach, która zarumieniła się i wbiła wzrok w podłogę – znalazła lalkę pani córeczki.

Słysząc to Agnieszka nie mogła się już opanować i wybiegła zza krzesła matki gdzie się ukryła wołając:

– Masz ją? Och, daj mi ją szybko, moją kochaną, małą laleczkę.

– Agnieszko, ależ z ciebie niegrzeczne dziecko, wstydzę się za ciebie – powiedziała bardzo niezadowolona matka. – Proszę jej wybaczyć, wielebny księże, zamartwiała się tym od czasu, gdy lalka zginęła.

– Całkowicie to rozumiem – odparł ksiądz, wyciągając małą paczkę z kieszeni i podając ją ożywionemu dziecku: – Panienko, pani dziecko nie jest najgorszym widokiem w porównaniu z mieszkaniem tej małej przy ulicy St. Marguerite.

– Przyszliście tu z tak daleka? – powiedziała Agnieszka. – Tak mi przykro. Mamusia odeśle was do domu powozem po obiedzie, prawda mamo?

– Oczywiście! – powiedziała matka. – Jeśli tylko wielebny ksiądz wyświadczy nam tę przyjemność i będzie służył swym towarzystwem. A teraz idź na górę do pokoju dziecięcego, zabierz ze sobą przyjaciółkę wielebnego księdza i poproś nianię, aby pożyczyła jej trochę suchych ubrań. Bądź bardzo uprzejma i poproś ją, aby wypiła z tobą herbatę i bądź jej bardzo wdzięczna za to, że odniosła twój skarb.

– Jest taka sama – stwierdziła rozradowana Agnieszka. – Widzisz mamusiu, w ogóle się nie uszkodziła.

Gdy dzieci poszły na górę do niani, ksiądz opowiedział hrabiemu i hrabinie o swojej małej protegowanej, o jej smutnym życiu i wielu niedolach. Powiedział im także o tym, z czego nigdy przedtem nie zdawali sobie sprawy: że istnieją dzieci, a wśród nich braciszek i siostrzyczka Magdaleny, które nigdy jeszcze nie miały żadnej własnej zabawki.

– Jakże musiały być zachwycone, gdy znalazły tę lalkę – rzekła dobrotliwa dama ze łzami w oczach. – Zadziwia mnie, że ją oddały, większość dzieci by ją zatrzymała. Czy wiedziały o nagrodzie?

– Nie, nie wiedziały – powiedział ksiądz. – Oto jak szlachetne są te dzieci: Odwiedziłem je w poniedziałek. Pokazały mi zabawkę z wielką radością i bardzo ucieszyłem się z ich szczęścia, ale zapytałem wtedy: „Jeśli znalazłbym dziecko, do którego należy ta lalka, oddalibyście ją mnie?”. Odpowiedzieli z gorliwym posłuszeństwem, że oczywiście uczyniliby to, co bym im powiedział, choć w ich oczach ujrzałem rozczarowanie. Później, w środę odwiedziłem mojego przyjaciela na ulicy Marbeuf i zobaczyłem plakaty informujące o zaginionej lalce i od razu zrozumiałem, że chodzi o tę samą zabawkę, którą bawią się moi mali przyjaciele. Uradowałem się, ponieważ są w wielkiej potrzebie, szczerze mówiąc, niemal zamorzył ich na śmierć mróz i głód tej okropnej zimy.

– Sądzę – dodał, gdyż hrabina nie mogła wymówić ani słowa, a łzy płynęły po jej policzkach na myśl o takim nieszczęściu – że będzie lepiej, jeśli zabiorę moją małą podopieczną do domu. Jej matka może zacząć się o nią niepokoić.

– Och, nie, nie – błagała hrabina. – Poza tym, dziewczynka na pewno dobrze się bawi z Agnieszką w pokoju dziecięcym, a znalezienie jakichś ciepłych i suchych ubrań dla niej zabierze nieco czasu.

Dopiero po wpół do dziewiątej wielebny ksiądz opuścił swych miłych gospodarzy. Hrabia dał im powóz, a hrabina kazała wstawić do niego wielki kosz pełen prezentów dla chorej kobiety; były tam ciepłe koce i miękkie pościele dla chorej i dzieci.

Poza tym hrabina przyrzekła, że odwiedzi biedną kobietę i zobaczy, co mogłaby zrobić dla niej i jej małych dzieci.

– To jak bajka – powiedziała Magdalena, nieśmiało chwytając dłoń księdza i całując ją. – Och, wielebny księże, jaki ksiądz jest dobry dla nas.

– Ja? – odpowiedział proboszcz śmiejąc się. – Przecież to nie ja, a kochane Dzieciątko Jezus, które prosiliśmy o błogosławieństwo i które przesłało nam wszystkie te dobre rzeczy dla mamy, no i nasi mili przyjaciele.

– Ta młoda dama była taka miła dla mnie – dodało dziecko. – Pocałowała mnie tak, jakbym też była damą, i usługiwała mi, i powiedziała, że jutro przejrzy swoje zabawki i da mi trochę dla maluchów.

Wielka radość nastała w ubogim domu, gdy wielebny ksiądz wszedł do niego z koszem i kocami, i powiedział biednej matce o nowych przyjaciołach, których zesłał im dobry Bóg. Nigdy jeszcze nie czuli się tak przyjemnie. Przed snem zmówili modlitwę z żarliwą wdzięcznością dla Tego, od którego pochodzą „każde dobro, jakie otrzymujemy i wszelki dar doskonały”.

Gdy ksiądz i Magdalena wyszli, hrabina weszła na górę do pokoju dziecięcego, aby zapytać nianię, jak zachowywała się Agnieszka.

– Jak mała dama – odpowiedziała niania. A później rozmawiały długo o biednym dziecku, jej chorych rodzicach i małym braciszku i siostrzyczce. Agnieszka tuliła swoją lalkę i paplała przez cały czas, póki jej mama nie zawołała niańki, by rozebrała dziewczynkę do snu.

Dziecko od czasu zniknięcia lalki nie mogło zasnąć do późna i często się budziło. Teraz znów obudziła się w środku nocy i zastanawiała się czy tylko jej się śniło, że jej mała lalka wróciła do domu. W domu panowała cisza. Słyszała jak Ludwika w pokoju obok oddychała ciężko przez sen. Księżyc świecił prosto w okno, gdyż była to bezchmurna, mroźna noc, a Agnieszka zawsze prosiła, aby zasłony były odsłonięte, żeby mogła widzieć gwiazdy wędrujące po niebie – nigdy nie udało się jej przyłapać ich na poruszaniu, ale bardzo się starała.

Patrzyła na promienie księżyca i zastanawiała się czy skrzydła aniołów są od nich jaśniejsze, a gdy przesunęła się nieco, aż poskoczyła na łóżku z zaskoczenia.

Oto tam, tak właśnie – przed ołtarzem Dzieciątka Jezus – klęczała jej mała lalka, jej własna laleczka, którą bezpiecznie otuliła kołdrą w różowo-białym łóżeczku. Promienie księżyca padały na słodką twarzyczkę Boskiego Dzieciątka Jezus na ołtarzu i Agnieszka ujrzała, że było bardzo smutne i łzy płynęły po Jego policzkach.

Agnieszka miała właśnie zawołać, gdy cichy, miękki, łagodny głos zabrzmiał w jej uszach niczym dźwięk srebrnego dzwoneczka.

– Kochany Panie Jezu – modliła się laleczka. – Agnieszka rzeczywiście jest bardzo samolubna, lecz jest tylko bezmyślna, a nie zła. Zawsze jej pobłażano, nigdy nie zaznała biedy i nie wiedziała, że powinna być milsza dla innych. Wybacz jej, Panie, naucz ją, jak rozpocząć nowe życie, naucz ją myśleć o tych najmniejszych z Twoich braci i służyć Ci.
Mała Magdalena Leclerc jest jedną z Twych dzielnych uczennic. Mimo że jest biedna, głodna i zziębnięta, nigdy nie narzeka. Jej mały brat i siostra nie mają w ogóle zabawek – nie, nie mają nawet prawie żadnych ubrań, aby się okryć – lecz kochają Cię i są szczęśliwi. Naucz Agnieszkę kochać ich przez wzgląd na Ciebie, o Jezu, naucz ją odmawiać sobie i podążać za Tobą.

Nagle chmura zakryła księżyc. Zapadła ciemność i cisza, a gdy znów stało się jasno, światło dzienne wpadało do pokoju i Agnieszka zrozumiała, że spała od momentu ukazania się wizji.

Ludwika weszła do pokoju, żeby ją ubrać, a dziewczynka w odróżnieniu od jej zwykłego zachowania, nie stawiała oporu przed kąpielą, ani nie krzyczała, że Ludwika ciągnie ją za włosy. Przy śniadaniu nie prosiła o to, czego nie mogła otrzymać i była tak wyciszona i zamyślona, że niania i Ludwika powiedziały do siebie:

– Coś się dzieje z tym dzieckiem, jestem tego pewna.

I rzeczywiście tak było. Agnieszka posadziła swoją laleczkę na krzesełku, przy stole podczas śniadania i ciągle na nią spoglądała i uśmiechała do niej. Ale nie odzywała się do niani ani Ludwiki i była niezwykle uległa i posłuszna.

Gdy tylko skończyła śniadanie poszła przed półkę z zabawkami i wyciągnęła z niej dużą książkę z bajkami i kolorowymi ilustracjami, śliczną lalkę z długimi włosami i całe mnóstwo różnych ubranek, Arkę Noego i pudełko z domino. Były to jej ulubione zabawki, choć nie tak bardzo jak laleczka.

Później, ponieważ był to deszczowy, mokry dzień, niepocieszona wyglądała przez kilka minut przez szybę, a w końcu zasiadła przed kominkiem, by pobawić się lalką. Niania pomyślała, że skoro jest w dobrym nastroju, to można ją zostawić samą przez chwilę i zeszła na dół, aby poplotkować z gospodynią, a Ludwika pomagała służącym, ponieważ na święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok spodziewano się wielu gości.

Gdy tylko Agnieszka została sama, schowała zabawki zabrane z półki do koszyka, wspięła się na krzesło i zdjęła swój kapelusz i kurtkę. Ostrożnie otworzyła drzwi pokoju dziecięcego i wyglądając przez poręcz skradała się po szerokich schodach prowadzących do drzwi wychodzących na ulicę.

Agnieszka delikatnie otworzyła drzwi i nie przystając, by je zamknąć za sobą, zaczęła biec na róg ulicy gdzie stała dorożka. Skinęła na pierwszego dorożkarza w sposób, jaki podpatrzyła u innych ludzi na ulicy i dała mu adres Magdaleny Leclerc. Mężczyzna wyglądał na nieco zaskoczonego, lecz dziewczynka wyciągnęła swoją portmonetkę i pokazała mu ją.

– Dam ci pięć franków – powiedziała – jeśli zawieziesz mnie tam i z powrotem tak szybko, jak tylko potrafisz.

Niektórzy dorożkarze zrobiliby wszystko za pieniądze, więc mężczyzna ruszył bez dalszych sprzeciwów. Nieco się przestraszyła, gdy dotarła do brudnej uliczki, przy której mieszkała Magdalena i musiała wejść po chwiejnym szeregu wyłamanych w wielu miejscach schodów. Delikatnie zapukała do drzwi, które wskazał jej dozorca i za chwilę otworzyła je sama Magdalena.

– Czy twoja mama czuje się lepiej? – zapytała Agnieszka. – Moja mamusia ma ją odwiedzić, ale ja nie mogłam się doczekać i przyniosłam wam trochę zabawek. I nie mogę zostać, bo… Bardzo się zarumieniła, gdyż ujrzała księdza siedzącego na krześle w pokoju.

Podszedł do niej z łaskawym uśmiechem i powiedział wyjmując koszyk z jej rąk:

– Moje drogie dziecko, a cóż to? Czy pani hrabina wie, że wyszłaś zupełnie sama w ten mokry dzień?

– Och nie, nie wie – odpowiedziała. – Nie pozwoliłaby mi tu przyjść, gdyby wiedziała. Proszę dać te zabawki temu kochanemu małemu chłopczykowi i dziewczynce. Wyjęła je z kosza i wręczyła Ludwikowi i Żanetce, którzy stali koło niej wpatrując się z otwartymi buziami w cudowne zabawki, takie jakie widzieli jedynie za szybą wystawy sklepowej.

– Moje drogie dziecko – dodał ksiądz. – Jeśli twoja mama nie wie, że tu jesteś, musisz natychmiast wracać do domu. A poza tym, zabawki nie należą do ciebie i nie możesz ich tak po prostu rozdawać. Nalegam, abyś je zabrała.

– Och, nie – odpowiedziała szybko Agnieszka. – Mama zawsze mówi o tym, jaka jestem samolubna i chce abym oddawała moje najlepsze zabawki biednym dzieciom w szpitalu sióstr od św. Wincentego a Paulo. Proszę je zostawić, wielebny księże, przynajmniej do czasu, gdy tu przyjdzie, a wtedy powie księdzu to samo.

– Dobrze, moje dziecko, musisz natychmiast zejść na dół. Zabiorę cię do domu, jesteś przemoczona. A wiedz moje dziecko, że to niegrzeczne wychodzić na dwór w tak cienkich bucikach i ukradkiem.

Agnieszka zapłonęła rumieńcem wstydu, pospiesznie ucałowała Magdalenę i maluchy, i podążyła za księdzem do dorożki. Nie chciał nawet słyszeć o tym, aby wracała do domu sama, mimo jej żarliwych błagań.

Coś w jego miłej twarzy i łagodnym głosie sprawiło, że otworzyła przed nim swoje serce i zanim dojechali do Pól Elizejskich, opowiedziała mu o małej laleczce modlącej się przed ołtarzem Dzieciątka Jezus poprzedniej nocy.

– I chciałam zacząć od razu – dodała. – Nie mogłam już czekać. Muszę oddać moje ulubione zabawki od razu, zanim będę mieć czas na to, by zmienić zdanie.

Wielebny ksiądz powiedział jej, że o ile dobry Bóg kocha niesamolubne dzieci, to kocha również dzieci posłuszne i że bardzo niegrzecznie postąpiła wykradając się niezauważona na ulicę.

Gdy dorożka zajechała przed drzwi wejściowe, Agnieszką zaczęły wstrząsać okropne dreszcze, a jednocześnie było jej bardzo gorąco. Przeziębiła się. Wszyscy w domu biegali jak szaleni, w zamieszaniu. Niania odkryła jej nieobecność i we wszystkie strony rozesłano lokajów, aby jej szukali. Z radości, że tak szybko się odnalazła, hrabina zapomniała na nią nakrzyczeć, lecz niania nadrobiła te braki kiedy rozbierała Agnieszkę i kładła do łóżka.

Następnego dnia rzeczywiście była bardzo chora; doktor powiedział, że niepokój i nieszczęście bardzo ją osłabiły, a przeziębienie, które złapała, może się przerodzić w znacznie poważniejszą chorobę. Dni mijały, a ona czuła się wciąż gorzej i gorzej. Była prawie nieprzytomna, a doktor czuł się w obowiązku powiedzieć, że nie ma wielkiej nadziei na jej wyzdrowienie. Wielebny ksiądz zabrał swoich trzech małych, obdartych przyjaciół, aby pomodlili się w świątyni Notre Dame des Victoires, a mała Żanetka była pewna, że kochane Dzieciątko Jezus ocali młodą panienkę, która była tak dla nich dobra.

Pewnego dnia leżała z zamkniętymi oczami, całymi godzinami, niemal nieprzytomna, a doktor ze łzami płynącymi po policzkach powiedział:

– Boże, pomóż nam teraz, bo albo się obudzi uśmiechając do nas, albo odejdzie nie spoglądając już na ten świat.

Hrabia i hrabina uklękli przy łóżku z tchem zapartym śmiertelną udręką, modląc się do Boga Wszechmogącego, aby ocalił ich ukochane dziecko, jeśli taka Jego święta wola.

A gdy modlili się w Wigilię Bożego Narodzenia, tuż przed północą chmury na niebie rozstąpiły się, a światło księżyca rozjaśniło ciemny pokój i zaigrało na bladej twarzyczce dziecka – wtedy to dziewczynka otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.

– Kochana mamusiu, anioły mnie całują, ale dlaczego ty płaczesz? – zapytała, ponieważ ojciec i matka głośno szlochali.

– Tak długo i mocno spałaś, kochanie – odpowiedział ojciec. – Zmęczyliśmy się czekając, aż się obudzisz.

– A moja laleczka? – zapytała Agnieszka. – A wielebny ksiądz i Magdalena? Ale, och… jestem taka zmęczona.

Od tej pory jej stan poprawiał się z każdym dniem. Minęło dużo czasu zanim mogła wyjść z domu, lecz wielebny ksiądz, Magdalena, Ludwik i Żanetka odwiedzali ją bardzo często, a dzieci były ubrane w piękne, ciepłe ubrania podarowane im przez hrabinę. Agnieszka była taka łagodna i czuła, i obawiała się sprawiać jakikolwiek kłopot, nawet niani i Ludwice, że wydawało się, jak powiedziała hrabina, jakby anioły ucałowały ją i wyszeptały słowa miłości i oddania do jej uszka.

A teraz jest już dużą dziewczynką, wysoką i bardzo ładną, a jej dobroć dorównuje urodzie. Gdy przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej, chciała rozdać wszystko, do czego była najbardziej przywiązana, i wielebny ksiądz Warambon, który wciąż uczył ją katechizmu, oznajmił rodzicom, że każdy dzień pozostawia na jej pięknej duszy świeże ślady pokory, posłuszeństwa i hojnej, oddanej miłości do Jezusa i Jego braci najmniejszych.

A. Fowler Lutz

Powyższy tekst jest fragmentem książki A. Fowlera Lutza Krzyżowiec Wilfred oraz inne fascynujące opowieści.