Rozdział trzeci. Intelektualne niewolnictwo

Nasz nowy wikariusz odwiedził mnie pewnego dnia i został na herbacie. W rzeczywistości został do siódmej wieczór i nie mogłem nie podejrzewać, że poświęcił mi tak wiele czasu z powodu pogłoski, jaka rozeszła się po parafii, jak iskry po ściernisku, że zauważono, jak wychodziłem z papistycznego Domu Modlitwy w zeszły piątek, około czwartej po południu. Dwukółka pana Joliffe, z woźnicą w niebieskim fartuchu poplamionym krwią, z pewnością stała naprzeciw domu panny Simpson mniej więcej o tej godzinie i podejrzewam, że moja wyłaniająca się postać przyciągnęła uwagę jej służącej. Prawdopodobnie jej pani została poinformowana, kiedy pochłaniała posmarowaną masłem grzankę i… nie potrzeba już dalszych wyjaśnień.

Mój młody, uduchowiony pastor wygłosił bardzo płomienny wykład o intelektualnym niewolnictwie, składając palce i patrząc taktownie w ogień z obawy, że mógłby zauważyć moje zmieszanie. Ścisnął też ze współczuciem moją dłoń kiedy wychodził, w międzyczasie zaglądając przyjaźnie w moje oczy z wyrazem, który mówił: „Rozumiem, rozumiem. Ale odwagi! I bądź stanowczy”.

Oczywiście milczałem w obecności wyświęconego duchownego, ponieważ dawno temu nauczyłem się, że w takich sytuacjach nic się nie osiągnie wymową. Mój mały, ubogi, gliniany garnuszek teologii nie może płynąć ani przez chwilę w tym samym strumieniu, co brązowe naczynie, wykute z doskonałą znajomością rzemiosła przez trzy długie lata w St. Catherine’s College w Cambridge, włożone raz jeszcze, na osiemnaście miesięcy, w ogień listów św. Pawła w greckim oryginale w Birmingham Theological Seminary, polerowane i doprowadzone do perfekcji przez cztery lata intelektualnych zmagań z mieszkańcami Little Brasted, oraz dzięki sporadycznej lekturze klasycznego dzieła dr Pearsona o Wyznaniu wiary. Poza tym zauważyłem, że duchowni religii panującej rzadko są w stanie utrzymać swoją uwagę z dala od dyskusji religijnej. Mają tendencję do błagania kogoś, aby przyszedł na poranne nabożeństwo, jakby był to rodzaj rewizyty i poczytują za obrazę dla swej osobistej erudycji i autorytetu jakiekolwiek kwestionowanie swych założeń. Muszę wyznać, że wolę, jak duchowny papistyczny mówi do mnie, guzik go to obchodzi, czy mu wierzę, czy nie (a ja ogólnie mu nie wierzę i mówię mu to), ale że z pewnością będę potępiony, jeśli nie wierzę, a w międzyczasie (ponieważ niczego się nie osiągnie, uprzedzając Dzień Sądu i nasze ostateczne zerwanie), może mam ochotę na jeszcze jedną szklaneczkę whisky z wodą?

Jednak uwagi wielebnego Marjoribanksa dały mi do myślenia i zamierzam przelać moje zdumienie i zły humor na papier za jego plecami, ponieważ nie mam wystarczającej odwagi, aby uczynić to w jego obecności.

Rozumiem, kiedy mówi, że klerykalny Kościół krępuje intelekt, że wolność myślenia i wolność słowa są zakazane, że dusze w niewoli tej instytucji chodzą w łańcuchach, a bat nadzorcy śmiga po ich plecach, i tak dalej.

Teraz, co rozumiemy przez „wolność”? Wydaje mi się, że bardziej stosownie będzie zająć się najpierw tą kwestią.

Na wolności jest lew, który może postępować zgodnie z prawami swej natury, który może jeść, gdy jego żołądek daje mu znać, który może spać, kiedy jego dzikie oczy stają się zmęczone, który może wydrapać bruzdy w leśnym drzewie, kiedy jego pazury są do tego usposobione. Nie jest na wolności, gdy żyje w klatce, jest karmiony koniną o czwartej po południu i zmuszany, przy użyciu rozgrzanego do czerwoności pogrzebacza, do przeliterowania słowa P-I-G (świnia), w obecności rozbawionego tłumu.

Według Marjoribanksa, papista przypomina lwa, albo raczej rodzaj lisa czy szakala, w tych drugich okolicznościach. Wsadzono go do klatki soborów i nieomylnych orzeczeń, mówi mu się, kiedy i gdzie uzyskać łaskę, jest poszturchiwany bronią, którą własne zabobonne lęki oraz ambicje jego duchowieństwa rozgrzały do czerwoności w ogniu nieprawdziwego piekła. Marjoribanks natomiast przypomina monarchę zwierząt na wolności, ustawiającego ten piękny świat według własnej woli, wybierającego tę doktrynę, a nie tamtą, aby się nią pożywić, odpoczywając w cieniu takiej instytucji, jaka wydaje mu się najbardziej odpowiednia – którą w jego przypadku jest Kościół anglikański – niszcząc tę monstrualną fikcję, a oszczędzając tamtą kruchą roślinę, budząc przerażenie agnostyków oraz zazdrość i podziw zniewolonego chrześcijaństwa.

Ale poprowadźmy tę analogię dalej i użyjmy porównania bardziej stosownego do sytuacji dżentelmena. Wyobraźmy sobie nie lwa, ale dziecko i zadajmy sobie pytanie, kto ma więcej wolności: dziecko, które opanowało zasady gramatyki, podstawy historii i geografii oraz kilka prawd fizycznych, które ułatwiają życie (że ogień parzy, szpilki kłują, proch strzelniczy wybucha w oczy, jeśli zostanie zapalony bezpośrednio przed nimi, i że jedzenie owoców cisu prowadzi do dolegliwości żołądkowych), czy dziecko, które wędruje po lesie z głodnym lwem, patrząc na niego zza krzaka, które podnosi rozgrzany do czerwoności ożóg, ponieważ ładnie wygląda, którego słownik ogranicza się do monosylab „guu” i „fe” i które uważa, że jeż będzie miłym kompanem w łóżku.

Teraz naprawdę, panie Majoribanks, ucywilizowane dziecko ma przewagę w kwestii wolności. To prawda, że jego wolność była ukryta, kiedy zmuszała go do siedzenia przy stole z mademoiselle od dziesiątej do dwunastej i od szóstej do siódmej. Jednak siedziało tam, aby zerwać łańcuchy, a nie, aby je wykuć. Zostało na przykład uwolnione od przekonania, że do Bagdadu można dojechać w jeden dzień i od niewygód próby, którą w przeciwnym razie mogłoby podjąć, aby odnaleźć to miasto. Zostało uwolnione od bolesnego doświadczenia, jakim jest podniesienie rozgrzanego do czerwoności węgla, od ograniczającego poglądu, że dźwięki, które wydają Francuzi, są jedynie pozbawionymi znaczenia chrząknięciami i pojękiwaniami, i od potencjalnego bólu, który jest ukryty w owych atrakcyjnych czerwonych owocach.

Innymi słowy, informacja, jeśli jest prawdziwa, prowadzi do wolności, nie do niewolnictwa.

Jeśli zwrócimy się ku prawom rządzącym społeczeństwem, zostaniemy skonfrontowani z podobnym faktem. Jestem bardziej wolny w tym, że mogę przekroczyć granicę Little Brasted, będąc uzbrojony jedynie w parasol, niż gdyby moje bezpieczeństwo zależało jedynie od stalowej zbroi, przyłbicy i berdysza, a przyczyny mojej wolności należy ostatecznie szukać w obecności policjanta, istnieniu szubienicy i wszystkich innych sankcjach sprawiedliwości, przeciwko którym anarchiści tak żałośnie wyrzekają. Zatem dyscyplina i groźba kar niekoniecznie prowadzą do ujarzmienia ich obiektów, a jedyne pytanie, jakie mam prawo postawić to nie: „Czyż to nie jest przymus, a zatem niewolnictwo?”, ale: „Czy te uregulowania dążą do ochrony społeczeństwa i do przetrwania jednostki w warunkach, gdzie może ona stosować się do praw normalnego życia?”.

Zastosujmy zatem te analogie do doktryny i dyscypliny religii chrześcijańskiej.

Kiedy papista informuje mnie, że Bóg przebywa w tabernakulum z Ciałem, Krwią i ludzką Duszą, przyjętymi we Wcieleniu, najzwyczajniejszym szaleństwem jest odpowiedzieć: „Taka informacja krępuje moją wolność myśli, ponieważ pozbawia mnie, jeśli w nią uwierzę, wolności myślenia, że Go tam nie ma”. Kiedy mówi mi, że muszę wybrać pomiędzy chodzeniem na Mszę a pójściem do piekła, i że nieczysta myśl, celowo podsycana, stawia mnie w nieprzyjaźni wobec Boga Wszechmogącego, który nakazał mi być czystego serca, jeśli chcę cieszyć się Błogosławioną Wizją, byłoby po prostu głupotą odpowiedzieć: „Nie powinieneś był mi mówić tych prawd, ponieważ czyniąc to, pozbawiłeś mnie wolności pozostania w łóżku przez cały niedzielny poranek i wolności pozwalania sobie na luksus zepsutej wyobraźni”. Informacja bowiem, jeśli jest prawdziwa, nie zniewala człowieka, a raczej uwalnia go od kajdan ignorowania jej, jak również od bolesnych konsekwencji jej zlekceważenia.

Jeśli zatem papista ma rację, moja wolność zwiększa się, nie zmniejsza, poprzez fakt, że wiem więcej, niż przedtem. Ignorancja może być szczęściem, ale z pewnością nie jest wolnością, chyba że w umysłach tych, którzy wolą ciemność od światła, a łańcuchy od wolności. Im bardziej prawdziwą informację możemy uzyskać, tym lepiej dla naszego uwolnienia.

Przesuńmy tę paralelę raz jeszcze w sferę fizyczną i ponownie popatrzmy na przyczynę z innej strony.

Zakładając istnienie Boga Stwórcy, oczywiste jest, że prawa natury są jednym z wyrazów Jego woli. Mogą mi się podobać lub nie, mogą wydawać mi się naprawdę zupełnie bezwzględne, ale lepiej, abym je znał, niż był ich nieświadomy, ponieważ jedynie dzięki wiedzy o nich mam jakąś nadzieję uzyskania w nich biegłości na mój własny użytek, albo w ogóle przeżycia na ziemi. Nie znając właściwości błyskawic i stając podczas burzy na szczycie wysokiego wzgórza ze stalowym prętem w każdej ręce, to ryzykować katastrofę, która spowodowała upadek Ajaksa. Zatem naukowiec, który wobec mej niewiedzy udziela mi informacji i objaśnia, jak mogę nie tylko unikać elektryczności, ale także wykorzystać ją pozytywnie do obracania kół mojego automobilu, nie może zostać uczciwie okrzyknięty tyranem władającym moimi myślami, czy burzycielem mojej wolności.

Wyobrażam sobie, że nawet pan Marjoribanks by mi to przyznał. Dlatego, gdybym miał odwagę, pragnąłbym skierować jego uwagę na paralelę w świecie duchowym. Przypuszczalnie Bóg Wszechmogący posiada system władzy, zarządzeń, nagród i kar dla tamtego świata, tak jak i dla tego. Kiedy zatem ekspert w tym zakresie odsłania mi tajemnice woli Boga, nie można go obwiniać, jeśli moje osobiste predylekcje okażą się być w konflikcie z faktami teologicznymi. Mogę nie lubić chodzenia do spowiedzi, tak samo jak nie lubię destrukcyjnej siły błyskawicy, ani ściągających właściwości chininy, ale jeśli te rzeczy są faktami, lepiej, abym to wiedział.

Ach! Panie Marjoribanks, widzę, że kręci się pan niespokojnie na swoim krześle, pragnąc odeprzeć zarzuty.

„To wszystko bardzo pięknie, ale Bóg nie jest w tabernakulum, nie bardziej niż w konfesjonale. Nie musisz, a właściwie nie wolno ci chodzić na Mszę, ponieważ to nic innego jak idolatria. Dlatego, kiedy papista mówi ci to lub tamto, mimo wszystko zniewala cię, zaciemniając twój umysł błędnymi przekonaniami i rozpalając twoją wyobraźnię ułudami”.

Ach! Rozumiem, sir. Ale proszę zauważyć, jak zmienił pan płaszczyznę rozmowy. Kiedy usiadł pan na moim krześle, sprawiał pan wrażenie, jakby nie zamierzał się pan zajmować kwestią, czy religia papistów jest prawdziwa czy nie. Odłożył ją pan wielkodusznie na bok, jako nieistotną i zadowolił się pan wskazaniem mi, że – prawdziwy czy nie – taki system, który określa minutiae (1) tego, w co należy wierzyć, czy co należy praktykować, może tylko wywierać zniewalający wpływ na uczciwą wolność myślenia, którą Bóg mnie obdarzył. Jeżeli tylko to ma pan na myśli, zgadzam się z panem całkowicie. Podstawowa kwestia dla nas obu to nie: „Czy byłoby lepiej, abyśmy otrzymali szczegółowe objawienie, aby być ekspertami w zakresie woli Boga?”, ale: „Czy katolickie pretensje do zaoferowania mi takiego objawienia znajdują poparcie w faktach czy nie?”.

Właśnie to pytanie próbowałem rozważać, angażując moje ograniczone zdolności, kiedy rzeźnik zauważył mnie na schodach kościoła św. Alojzego…

Ks. Robert Hugh Benson

(1) (Łac.) minutiae – najdrobniejsze szczegóły.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Zapiski pariasa.