Rozdział piąty. Praca misyjna

Pani de Gondi nigdy nie zapomniała o zdarzeniu, które doprowadziło Wincentego do wygłoszenia pierwszego kazania misyjnego w Folleville. Była przekonana, że mieszkającym na wsi ubogim potrzeba wielu takich misji; natychmiast po powrocie Wincentego zaoferowała zatem dużą sumę pieniędzy na utworzenie grupy księży, którzy mieliby poświęcić się ewangelizacji ludu w jej majątkach.

Wincenty był zachwycony, ale uznając się za osobę niegodną tak odpowiedzialnego zadania, zaproponował, by powierzono je jezuitom lub oratorianom. Pani de Gondi była wprawdzie pewna, że on i tylko on jest odpowiednim człowiekiem do poprowadzenia planowanego przez nią przedsięwzięcia, posłusznie przedstawiała jednak sprawę jednemu zakonowi po drugim. Za każdym razem pojawiała się jednak jakaś przeszkoda, doprowadzając hrabinę do jeszcze większego przekonania o słuszności pierwotnej decyzji. Znając lojalność Wincentego wobec Kościoła i szacunek, jakim darzył autorytety, postanowiła więc odwołać się do pomocy swojego szwagra, arcybiskupa Paryża. Stary dom, zwany Collége des Bons Enfants, stał w owym czasie pusty. Zwróciła się o jego użyczenie do arcybiskupa, którego zainteresowała swoim projektem; przekonała go też, by zwierzchnictwo nad domem oddał Wincentemu. Nie było już miejsca na wahania; wola Boża wydawała się jasna – tym bardziej, że nawet w samym Wincentym miłość do ubogich zaczęła po pewnym czasie przeważać nad pokorą.

Nowe zgromadzenie miało się składać z kilku dobrych księży, którzy, odrzucając myśl o zaszczytach i karierze, zdecydowali się poświęcić życie wygłaszaniu kazań w wioskach i małych miasteczkach Francji. Koszty podróży miały być opłacane ze wspólnej kasy. Zadaniem członków było poświęcić się służbie swoim bliźnim – pouczać, katechizować i wzywać do skruchy; nie wolno im przy tym było przyjmować żadnej zapłaty. Dziewięć miesięcy w roku poświęcić mieli pracy, trzy – modlitwie i przygotowaniom.

Zgromadzenie powstało w marcu 1625 roku, a Wincenty á Paulo został mianowany jego pierwszym zwierzchnikiem. Zastrzeżono jednak, że zgodnie z wcześniej złożoną obietnicą będzie nadal mieszkał w domu fundatorów. Warunek ten wydawał się zagrażać niepowodzeniem całemu przedsięwzięciu. Wincenty wiedział dobrze jak potrzebna jest obecność przełożonego w siedzibie nowego zgromadzenia, polecał jednak Bogu niewielkie grono swych towarzyszy i cierpliwie czekał na rozwój wydarzeń.

Rozwiązanie pojawiło się w sposób nieoczekiwany: dwa miesiące po podpisaniu dokumentów fundacyjnych pani de Gondi nagle zachorowała, a w kilka dni później zmarła. Jej załamany mąż nie tylko zgodził się na przeprowadzkę Wincentego do Collége des Bons Enfants, ale niedługo potem sam wstąpił do Oratorium jako postulant, opuszczając świat, w którym niegdyś tak brylował.

Początki nowego zgromadzenia były więcej niż skromne. Liczyło sobie jedynie trzech członków: Wincentego, jego przyjaciela nazwiskiem Portail i ubogiego księdza, który dołączył do nich nieco później. Przed wyruszeniem na misję mieli zwyczaj zostawiać klucze u sąsiada; nie było jednak powodu do lęku – nie mieli nic, co warto byłoby ukraść. W toku podróży znajdowali się czasem inni księża, którzy dostrzegając wzniosłość przedsięwzięcia, decydowali się przyłączyć do kompanii. Rosła ona bardzo powoli: po dziesięciu latach od założenia liczyła sobie jedynie trzydziestu trzech członków; Wincenty nie chciał jednak, by było inaczej. W roku 1652 papież Urban VIII oficjalnie zatwierdził jej istnienie pod nazwą Zgromadzenia Misji.

Wincenty poświęcał wiele uwagi kształceniu swoich księży. Mieli być prości i bezpośredni w relacjach z ubogimi; skromnie usposobieni, przyjaźni i łatwo dostępni.

– Nasze kazania muszą zmierzać prosto do celu – mawiał często – tak, by najprostsi z naszych słuchaczy mogli je zrozumieć; język musi być jasny i naturalny.

Miłość do dobra i nienawiść do zła miały być wyraźnie podkreślone; kazanie powinno wskazywać ludziom gdzie leży cnota i jak ją osiągnąć. Do wyrafinowanych homilii Wincenty czuł jedynie pogardę; zdarzało mu się często pokpiwać z nadętych księży, których jedynym celem było popisanie się przed słuchaczami własną elokwencją.

– Jakiemu dobru służą pokazy retoryki? – pytał. – Kto na nich korzysta? Nie ma tu innego celu, niż samochwalstwo.

Księża misjonarze czynili dobro gdziekolwiek się pojawili; każdy życzył sobie ich obecności i wkrótce okazało się, że trudno odpowiedzieć na wszystkie spośród napływających z całego kraju zaproszeń. Po pewnym czasie zgromadzenie przerosło Collége des Bons Enfants i zostało przeniesione do dużego klasztoru augustiańskiego, który był niegdyś szpitalem dla trędowatych i nadal miał za patrona św. Łazarza (1).

Aż do tego czasu księża misjonarze poświęcali się głównie pracy wśród ludu, jednak w toku kolejnych podróży stało się boleśnie oczywiste, że również klerowi potrzebne jest wezwanie do przebudzenia. Duchowni pochodzący z dobrych rodzin wiedli w większości życie płoche i pełne troski o światowe dobra; ci o skromniejszym pochodzeniu byli zaś takimi samymi ignorantami jak chłopi, wśród których mieszkali. Wojny religijne przyniosły nadmierną swobodę i rozluźnienie obyczajów; pijaństwo i rozpusta były powszechne wszędzie.

Dla Wincentego, który miał zawsze bardzo wyidealizowany obraz kapłaństwa, było to straszne odkrycie. Zwyczaj wygłaszania rekolekcji dla księży przed ich wyświęceniem został dawno zarzucony, ale, przy pomocy niektórych francuskich biskupów, zdecydował się do niego powrócić. U św. Łazarza zaczęto więc organizować dziesięcio- lub czternastodniowe rekolekcje dla kandydatów do kapłaństwa. Tutaj, w atmosferze modlitwy i refleksji, mężczyźni przygotowujący się do przyjęcia święceń otrzymywali szansę zrozumienia, na jak wielki krok się decydują i podjąć postanowienia, którymi będą się kierować w późniejszym życiu.

Księża Misjonarze mieli tu za zadanie raczej dawać przykład niż pouczać; rolę kazania miała pełnić ich pokora i prostota.

– Nie dzięki wiedzy będziecie czynić dla nich dobro – powtarzał często Wincenty – ani dzięki subtelnym argumentom, są oni bowiem bardziej uczeni niż wy i czytali je lub słyszeli wielokrotnie. Pomoże im jednak to, co zobaczą w waszym życiu; jeżeli sami będziecie się starali dążyć do doskonałości, Bóg wykorzysta was, by poprowadzić tych dżentelmenów właściwą drogą.

Rekolekcje rzeczywiście wydawały się cieszyć Bożym błogosławieństwem; niemal każdy, kto je odbył wynosił ze sobą jakąś cząstkę szlachetnych ideałów Wincentego. Dla wielu był to zwrotny punkt w życiu, czuli więc, że potrzebują dalszej pomocy i rady od człowieka który obudził to, co w nich najlepsze.

Aby odpowiedzieć na tę potrzebę, Wincenty założył rodzaj gildii dla młodych księży pragnących okazać się godnymi swego powołania. W czasie cotygodniowych zebrań u św. Łazarza, znanych pod nazwą Konferencji Wtorkowych, omawiano trudności, prowadzono dyskusje i udzielano porad. Niełatwo było przyłączyć się do Konferencji. Członkowie musieli przysiąc, że poświęcą życie wyłącznie Bogu i porzucą wszelką troskę o własny dobrobyt. Mimo to, było ich coraz więcej; wkrótce okazało się, że na Konferencje uczęszczają najbardziej wpływowi księża Paryża.

Zapał Wincentego nie znał jednak granic, a każde jego dzieło stawało się zalążkiem kolejnego. Skoro rekolekcje dla kandydatów do święceń okazały się takim sukcesem, warto było pomyśleć o przygotowaniu podobnych rekolekcji również dla osób świeckich. Udało się to w sposób przerastający wszelkie oczekiwania. Przyjmowano wszystkich bez wyjątku: szlachtę i żebraków, młodych i starców, uczonych i ignorantów, duchownych i laików. Jak powiedział kiedyś Wincenty, klasztor św. Łazarza przypominał wtedy arkę Noego: można było w nim znaleźć stworzenia każdego gatunku.

Jedyną trudnością były związane z tym wszystkim wydatki – wielu uczestników rekolekcji nie było w stanie zapłacić za jedzenie i dach nad głową, a Wincenty przyjmował każdego. Z pomocą, jak wielokroć przedtem, przyszło założone przez niego paryskie zgromadzenie Pań Miłosierdzia. Należała do niego pani de Maignelais, siostra pana de Gondi, która zostawszy wdową w wieku dwudziestu lat poświęciła siebie i swą olbrzymią fortunę pracy dobroczynnej. Można tam było spotkać również księżną d’Aiguillon, siostrzenicę wielkiego Richelieu; piękną i pobożną panią de Miramion; panią Goussault, pierwszą przewodniczącą Pań Miłosierdzia; a także wiele innych dam, których kiesy były zawsze do dyspozycji Wincentego.

Zgromadzenie Księży Misjonarzy podjęło się jeszcze jednej pracy, która była niezwykle potrzebna w czasach współczesnych Wincentemu. Mieszkając jeszcze w Collége des Bons Enfants, zrozumiał jak bardzo brakuje odpowiedniego wykształcenia dla młodych mężczyzn czujących powołanie do stanu kapłańskiego, założył więc małe seminarium. Po przeprowadzce do św. Łazarza przedsięwzięcie zaczęło się rozwijać. Podobne zadanie wziął na siebie nieco wcześniej równie gorliwy proboszcz Saint Sulpice, ksiądz Olier; te dwie instytucje, pierwsze ze słynnych seminariów, których sieć miała później pokryć całą Francję, znacznie przyczyniły się do reformy duchowieństwa. W sto pięćdziesiąt lat później księża misjonarze prowadzili już sześćdziesiąt takich przybytków.

Dzieła zgromadzenia rosły i mnożyły się, tak bardzo, że wydawały się przerastać ludzkie możliwości. Wincenty wiedział jednak, gdzie leży siła księży misjonarzy.

– Skąd mamy czerpać nadzieję, że wykonamy nasz obowiązek? – pytał. – Jak mamy poprowadzić dusze do Boga? Jak powstrzymać falę niegodziwości, która rozprzestrzenia się wśród ludzi? Musimy zrozumieć, że nie jest to wcale nasza praca, ale dzieło Boże. Ludzki wysiłek będzie w nim tylko zawadzał, dopóki nie pokieruje nim Bóg. Naszym najważniejszym zadaniem jest utrzymanie kontaktu z Naszym Panem w modlitwie.

Przedsięwzięciem najbliższym sercu Wincentego było pierwsze i najważniejsze zadanie zgromadzenia: praca misyjna wśród ubogich. Wysyłał swoich synów do pracy dwójkami i trójkami, prosząc by podróżowali w najtańszy z możliwych sposobów. Nie mogli korzystać z darmowego mieszkania ani przyjmować jakichkolwiek prezentów. Mieli koncentrować się wyłącznie na zadaniu; żyć dla misji, którą pełnili. Codziennie wygłaszali dwa kazania – proste wskazówki dotyczące wielkich prawd – i katechizowali tych, którzy nie przystąpili jeszcze do Pierwszej Komunii świętej. Misja trwała zwykle dziesięć do czternastu dni, w czasie których księża powinni mieć jak najwięcej kontaktu z ludźmi, odwiedzając chorych i niedołężnych, namawiając wrogów do zgody, okazując wszystkim życzliwość i przyjaźń.

Niełatwo było zostać dobrym księdzem misjonarzem. Wymagało to dyscypliny, samopoświęcenia i bezinteresowności – całkowitych i bezwarunkowych. Trzeba było odsunąć na bok wiele z tego, co drogie ludzkiemu sercu.

– Dopóki Zgromadzenie Misji nie okaże pokory – powiedział Wincenty – i nie zrozumie, że brak mu zdolności osiągnięcia jakiegokolwiek dobra, że łatwiej mu niszczyć niż tworzyć, na nic się nie przyda. Kiedy jednak przyjmie tę postawę, będzie mogło służyć Bożym zamiarom.

Jednak, pomimo wyrzeczenia się siebie, jakie musiało towarzyszyć takiemu powołaniu, każdego roku szeregi księży misjonarzy stawały się coraz liczniejsze.

– To nie jest dzieło człowieka, ale Boga – odpowiadał Wincenty tym, którzy dziwili się dobroczynnej mocy zgromadzenia.

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) Ze względu na klasztor Saint Lazare (francuska wersja imienia św. Łazarza), zgromadzenie Wincentego á Paulo stało się znane jako lazaryści. Jego członków nazywa się również wincentianami; natomiast oficjalna nazwa to Zgromadzenie Misji (Congregatio Missionis – CM) lub Zgromadzenie Księży Misjonarzy.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Wincenty a Paulo. Apostoł Miłosierdzia.