Rozdział jedenasty. Święta Rodzina. Rozłąka

Jest raczej pewne, że św. Józef umarł zanim Chrystus rozpoczął działalność publiczną. Kiedy rozgniewani Nazaretanie próbowali wyśmiać wzniosłość doktryny Chrystusa, wymieniając Jego żyjących krewnych i pokazując przez to jak zwykłym był człowiekiem, nie zapomnieli wspomnieć o jego przybranym ojcu (Mt 13, 55). Jednak nasz najmocniejszy argument pochodzi ze słów Chrystusa na krzyżu. Św. Janowi powiedział: „Synu, oto Matka twoja” (J 19, 27), a do Maryi: „Niewiasto, oto syn Twój” (J 19, 26). Prawem i obowiązkiem Józefa była opieka nad Maryją. Jedynym sensownym wyjaśnieniem powierzenia Matki Janowi musiał być fakt, że Józef już nie żył, lecz oczekiwał dnia zmartwychwstania z Chrystusem.

Ponieważ umarł w obecności Jezusa i Maryi, słusznie wybrano go patronem konających. Będąc tak bliskim Synowi i Jego Matce, ma u Nich największą moc wstawienniczą, a z powodu okoliczności swej śmierci – w ramionach Jezusa i Maryi – podwójnie słuszne jest powierzenie mu tej roli.

Śmierć Józefa przed rozpoczęciem życia publicznego Jezusa była opatrznościowa. Gdyby nadal pełnił swą funkcję „ojca” Jezusa, mógłby utrudniać skuteczność Chrystusowego nauczania oraz deklaracji o Jego Boskości. Śmierć Józefa tymczasowo rozdzieliła tę ziemską „trójcę”. Dla Jezusa i Maryi oznaczało to koniec cichych, długich lat spokoju i szczęścia spędzanego w Jego towarzystwie. Zbliżała się chwila Chrystusowego aktu Odkupienia, a wraz z nim włączenie Maryi w Jej powołanie jako Współodkupicielki, Królowej męczenników i Matki Kościoła.

Jakież pożegnanie – prawdziwe „do widzenia” w najbardziej ścisłym sensie – miało wtedy miejsce w Nazarecie! Dzieło Józefa, człowieka sprawiedliwego, zostało ukończone i z całkowitym poddaniem swej woli, woli swego przybranego Syna, pragnął tylko tego, by wypełniło się w nim to, co przyspieszy sprawę zbawienia dusz przez Chrystusowe Odkupienie. Była to także chwila kiedy Józef usłyszał z ust Matki Bożej i samego Boga słowa wdzięczności za wszystko co dla Nich zrobił. Nie było tam żalu ani bezowocnej goryczy smutku. Była to święta śmierć, lekcja dla wszystkich.

Józef zapewne wspomniał na lata minione. Pozornie w jego życiu nie było niczego, co by go wyróżniało. W oczach mieszkańców miasta był po prostu obywatelem cesarstwa rzymskiego. Był dobrym sąsiadem, spokojnym kolegą, który pomoże w potrzebie. Był w tym wszystkim tak bardzo naturalny, tak zwyczajny jak inni ludzie z Nazaretu. Tak myślał o sobie.

Bo w końcu z czego miałby się chlubić? Z majątku? Nie bardzo, gdyż pomimo swej pracowitości był w stanie w najlepszym przypadku zapewnić swojej rodzinie skromne warunki bytowe. Pochodzeniem królewskim? Nie, bo był zbyt prostolinijny, by rozkoszować się myślą o dawno wygasłej chwale rodu Dawida. Wiedział, że o jego wartości świadczyło to, kim naprawdę był, a nie jakich miał przodków.

Nie mógł zapomnieć jak się to wszystko zaczęło! Kiedy jako dzielny młody człowiek starał się o rękę Maryi, zdał sobie po raz pierwszy sprawę z tego, że Opatrzność w szczególny sposób delikatnie zmieniała kierunek jego życia. Potem były zaślubiny, pełna udręki rozterka, ukazanie się Anioła, które wlało w jego serce pokój, dziewicze małżeństwo z samą Matką Boga.

A późniejsze wydarzenia… Z jaką wyrazistością i świeżością zachowały się w jego pamięci! Żłóbek w Betlejem, nocna ucieczka do Egiptu, w pośpiechu, ostrożny powrót do Nazaretu, rozdzierające serce zagubienie w świątyni i wreszcie lata cichej pracy, płynące tak szczęśliwie w towarzystwie Maryi i Jezusa.

W głębi serca zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że posiadał skarb nieskończony, skarb, którego tajemnicy miał strzec. On, Józef, stolarz z Nazaretu, był ziemskim cieniem Ojca Przedwiecznego. Od jego pracy zależało życie i dobrobyt Słowa Wcielonego. A jednak był zawsze tylko Józefem, niczym samym z siebie, ale dzięki jakiemuś niezgłębionemu zamysłowi Bożemu, został wyniesiony do grona najbardziej uprzywilejowanych ludzi wszechczasów. Jego mocne, spracowane ręce uczyły Tego, który stworzył wszechświat. Był świadkiem lekcji dla wszystkich wieków, jakiej te święte ręce udzielały – że praca jest dobra, praca ma swoją godność, praca może być pełną zasługi modlitwą. Czy mógł prowadzić innych do naśladowania przykładu swego Syna?

A teraz umierając, widział jak kończy się jego ziemska misja. Żył zawsze w cieniu. W jeszcze większym cieniu umierał. W życiu Kościoła pamięć o Nim miała pozostać tak samo mglista przez kolejne tysiąc lat dopóki w czasie wybranym przez Boga, kiedy doktryny o Chrystusie jako Bogu i Maryi jako dziewiczej Matce zostały jasno przedstawione, poznano jego prawdziwe znaczenie. Ale zawsze miał być „tylko Józefem”, miłym przyjacielem wszystkich… „Jezu, Maryjo! Maryjo, Jezu!”… To był koniec.

W domu zapanowała cisza. Jezus i Maryja mieli jeszcze przed sobą misję do spełnienia. Taka była wola Ojca w niebie i tylko ona się liczyła.

Podobnie w twoim życiu rodzinnym, nieuchronnie musi nadejść dzień, kiedy ty albo twoi ukochani ujrzą jak ręka śmierci zabiera dziecko, męża i ojca, żonę i matkę. W pierwszej chwili wstrząsu wywołanego odejściem, być może ogarnie cię poczucie pustki, mogące odbierać nadzieję.

Ale Jezus i Maryja i Józef odeszli już wcześniej. Śmierć jest końcem czasu próby, zakończeniem życia, w którym smutki przeplatają się z radością. Pielgrzymka duszy się skończyła i musi ona przejść z cienia wiary ku jasnemu światłu rzeczywistości odwiecznej.

Dla tych, którzy pozostają, dom wypełnia się ciszą. Stoją w obliczu swej misji. Taka jest wola Ojca w niebie i tylko ona się liczy.

Szczęśliwa śmierć św. Józefa może kierować naszą myśl tylko do jednego: do własnego przygotowania do szczęśliwej i świętej śmierci, kiedy przyjdzie czas. W poprzednim rozdziale wspomnieliśmy o pokoju, jaki w obliczu nadchodzącego końca, ogarnia człowieka, który dobrze przeżył swoje życie. Dzielne i wierne wypełnianie twoich rodzinnych obowiązków przyniesie pokój sumienia, który pokona wszelkie zmartwienia i lęki w godzinie, gdy sobie uświadomisz, że ziemska pielgrzymka dobiega końca.

Jednak dla ciebie, jako katolika, inna sprawa będzie najważniejsza: byś mógł umrzeć tak dobrze jak dobrze żyłeś – twoje przystępowanie do sakramentów, a zwłaszcza do Komunii świętej, do sakramentu pokuty i ostatnie namaszczenie. W rzeczywistości wstawiennictwo św. Józefa często przejawia się najmocniej wówczas, gdy przyjaciele Józefa przystępują do sakramentu ostatniego namaszczenia, kiedy towarzyszy im w tej ostatniej podróży.

Ogólnie mówiąc katolicy dobrze znają naukę o Najświętszym Sakramencie oraz Jego zbawiennych skutkach. Dzięki dekretowi papieża Piusa X z 1905 roku, częsta Komunia święta stała się zwyczajem i rozpowszechniło się wśród wiernych codzienne jej przyjmowanie.

Jednak w odniesieniu do sakramentu pokuty i ostatniego namaszczenia, zwłaszcza tego przygotowującego do świętej śmierci, istnieją błędne przekonania, powstrzymujące przed pełnym korzystaniem z płynących z nich sakramentalnych korzyści. Dlatego należy wyjaśnić kilka głównych spraw dotyczących tych dwóch sakramentów.

Przede wszystkim pokuta jest sakramentem pokoju, ponieważ poza nią nie można uzyskać na tej ziemi większej pewności, że Bóg przebaczył grzech i w pełni przywrócił grzesznika do przyjaźni ze sobą. Nasz Pan Jezus Chrystus ustanowił sakrament pokuty w pierwszej kolejności po to, by odpuścić wszelkie ciężkie grzechy popełnione po chrzcie. Chciał także, aby sakrament ten wywierał dodatkowy wpływ. Kiedy przystępuje do niego osoba, która nie popełniła grzechu śmiertelnego, przez sakrament pokuty wzrasta w łasce uświęcającej oraz otrzymuje dodatkową szczególną pomoc i łaskę uczynkową do walki z pokusami i winami.

Jedną z błędnych opinii o sakramencie pokuty jest to, że nie można go przyjąć jeżeli od ostatniej spowiedzi nie popełniło się grzechu śmiertelnego. Tak naprawdę nie o to chodzi. Wystarczy wymienić kilka grzechów lekkich, których jesteś świadomy albo ogólnie oskarżyć się z jakiegoś grzechu z przeszłości (może to być także grzech lekki). W ten sposób możesz uzyskać szczególne łaski, których się dostępuje jedynie w sakramencie pokuty.

Oczywiście trzeba wymienić wszystkie grzechy śmiertelne popełnione od ostatniej spowiedzi, chociaż jeśli o którymś niechcący zapomnisz, także i ten zostanie pośrednio odpuszczony jako zawarty w akcie żalu penitenta oraz w rozgrzeszeniu udzielonym przez kapłana. Jeśli później przypomnisz sobie zapomniany grzech ciężki, powinieneś w następnej spowiedzi o nim powiedzieć, nie po to, by został ci przebaczony (bo już się to dokonało), ale po to, żeby wypełnić prawo Chrystusowe dotyczące wyznania grzechów śmiertelnych. Oto dlaczego grzechy śmiertelne nazywa się „materią ciężką” w spowiedzi w odróżnieniu od grzechów lekkich określanych mianem „materii wystarczającej”.

Chociaż podczas spowiedzi należy wyznać przynajmniej jeden grzech lekki, aby była ta „materia wystarczająca” (jeśli nie ma nic ciężkiego), to nie ma obowiązku wyznawania wszystkich grzechów lekkich skoro mogą być odpuszczone poza tym sakramentem w akcie skruchy, przez ofiarowanie innych modlitw albo dzięki dobrym uczynkom. Ale wszystkie grzechy lekkie zostają przebaczone podczas każdej dobrej spowiedzi jeśli tylko penitent zawiera je przynajmniej ogólnie w swoim oświadczeniu i aktach skruchy, łącznie z postanowieniem poprawy.

Wyznając na spowiedzi grzechy lekkie, odpuszczona zostaje nam przynajmniej część kary doczesnej. Grzechy lekkie nie sprowadzają wiecznego potępienia, ponieważ będąc skazą w naszej przyjaźni z Bogiem, w żaden sposób nie stanowią rozmyślnej niewdzięczności i zdrady, które nazywamy grzechem śmiertelnym. W obecnym stanie ludzkiej natury, nasza wiara mówi, że nikt nie może przejść przez życie bez popełnienia grzechu lekkiego, jeśli nie otrzymał bardzo szczególnej łaski. Maryja z pewnością dostąpiła tego przywileju i pobożnie wierzymy, że św. Józef także. W naszym przypadku z kolei, wiemy jak łatwo jest nam upaść. Złość, zazdrość, okazywanie egoizmu, pochopne osądy, niezdecydowanie w walce z pokusą – to niektóre z win, które przyćmiewają naszą doskonałość, lecz można je stopniowo wykorzeniać z naszego zachowania.

Trzeba się bliżej przyjrzeć pewnej sytuacji. Załóżmy, że nieszczęśliwie został popełniony grzech ciężki, a spowiedź jest w tej chwili niemożliwa. Czy grzech śmiertelny musi pozostać w duszy?

Bóg w swej dobroci wspiera naszą słabą ludzką naturę środkiem pierwszej pomocy nawet w takim przypadku. Akt doskonałego żalu przyniesie odpuszczenie grzechu śmiertelnego pod warunkiem, że przynajmniej domyślnie wyrazimy pragnienie przystąpienia do sakramentu pokuty, kiedy to oficjalnie grzech śmiertelny zostanie nam odpuszczony. Takie ciężkie grzechy trzeba wymienić w najbliższej spowiedzi. Aby uczynić taki akt skruchy, musimy żałować za grzech, ponieważ obraziliśmy samego Boga, który jest bezmiernie dobry i zasługujący na naszą miłość. Innymi słowy, motywacją do doskonałej skruchy jest miłość Boga. Jest to więcej niż wymaga się na spowiedzi, gdzie wystarczy akt „skruchy”, to znaczy, smutek z powodu grzechu, wypływający ze strachu przed karą albo z obrzydzenia złem grzechu w jego istocie. Ale temu smutkowi ma towarzyszyć uznanie i powierzenie się miłosierdziu i miłości Bożej.

Są to ogólne zasady dotyczące sakramentu pokuty jako dalszego przygotowania do szczęśliwej i świętej śmierci. Częste przystępowanie do niego będzie zawsze coraz bardziej pogłębiać pogodę ducha, tak typową dla dzieci Bożych i przybranych braci i sióstr Jezusa. W pewnym sensie sakrament pokuty jest zawsze „ostatnim sakramentem”, ponieważ sprowadza nadzwyczajny pokój, równoważący wszelkie zmartwienia czy lęki, jakie mogą pochodzić z nieprzewidzianej, zbliżającej się chwili śmierci. Grzechy z przeszłości wyznane w sakramencie pokuty, są wybaczone, tak że w późniejszych latach nie ma absolutnie żadnych podstaw do niepokoju z ich powodu.

Jeszcze większe nieporozumienia pojawiają się w odniesieniu do ostatniego namaszczenia. Bardzo wielu katolików obawia się chwili, gdy należy wezwać kapłana z tym sakramentem, jakby oznaczało to nieuchronny koniec życia. Często tak bardzo zwleka się z przyjęciem tego sakramentu, że nie ma już nadziei na wyzdrowienie albo nawet śmierć przychodzi pierwsza.

Sakrament ostatniego namaszczenia nazywany jest „kopciuszkiem sakramentów” ponieważ kojarzy się powszechnie z nieuchronną śmiercią. Ale jakże inna i jak bardzo pocieszająca jest prawdziwa nauka! Jak uczy nas Kościół, Chrystus chciał udostępnić nam zbawienne środki przeciw wszelkim podstępom wroga ludzkiej natury. Szatan przez całe nasze życie wykorzystuje każdą okazję, by usidlić duszę, ale nigdy jego starania w tej sprawie nie są większe niż właśnie w tej chwili, kiedy czuje, że ma w zasięgu ręki ostatnią szansę, by zwieść wiernego chrześcijanina.

Głównym zadaniem ostatniego namaszczenia jest wzmocnienie duszy w tym krytycznym momencie ciężkiej choroby. Dodatkowo, dzięki temu sakramentowi, dostępuje się odpuszczenia grzechów i kary doczesnej, jak w sakramencie pokuty, jeśli chory nie może wyznać grzechów, za które żałuje. Ostatnie namaszczenie usuwa także „pozostałości po grzechach”. Wreszcie, jeśli jest to wskazane dla dobra duszy, sakrament ten przywraca zdrowie fizyczne. Codzienne doświadczenie potwierdza tę naukę Kościoła, gdyż wielokrotnie, gdy zdawało się, że nic już nie pomoże, chory zdrowiał właśnie po przystąpieniu do ostatniego namaszczenia. Nie trudno uzyskać świadectwa zarówno katolickich jak i niekatolickich lekarzy w tej sprawie.

Św. Jakub wymienia w swoim liście te wszystkie skutki, głosząc to, co wcześniej ustanowił Chrystus. Jakub pisze: „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone” (Jk 5, 14–15).

Tej zasady należy przestrzegać w każdym domu, wzywając kapłana jak tylko pojawi się niebezpieczeństwo śmierci. Sakrament ten w żaden sposób nie będzie środkiem zapobiegawczym śmierci, lecz jeśli to będzie zgodne z wolą Bożą, jego skutkiem może być uzdrowienie ciała, gdy jednocześnie wzmocni się dusza. Jeśli Bóg wezwie duszę na sąd i po nagrodę, ostatnie namaszczenie zagwarantuje jej ufność w Boże miłosierdzie jak też poczucie miłości, gorliwości i niewysłowionego pokoju. Ta moralna pewność posiadania łaski uświęcającej i zasługi w oczach Boga jest tym, co nazywamy szczęśliwą śmiercią. W ten sposób, za przykładem św. Józefa, umrzemy w ramionach Jezusa i Maryi.

Ks. Francis L. Filas SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Francisa L. Filasa SI Święta Rodzina wzorem dla rodzin.