Rozdział dziewiąty. Potęga uśmiechu

Jest w Rzymie niedaleko bazyliki Świętej Agnieszki, wybudowanej w miejscu jej męczeństwa, inny kościół: Najświętszej Maryi Panny Królowej Pokoju. Jest czymś w rodzaju zwyczaju, że nowo poślubieni uczestniczą tam w Mszy świętej w dniu następującym po zawarciu małżeństwa; tak jakby byli przeświadczeni, że pomoc Maryi to nie zbytek, jeżeli chcą zachować pokój w swoim domu.

Nic nie pomaga bardziej w zachowaniu wzajemnej atrakcyjności, jaką odczuwają wobec siebie mąż i żona, jak pogoda ducha, nawyk brania wszystkiego za dobrą monetę, utrzymywanie równowagi wśród niesprzyjających okoliczności, dźwiganie osobistych niepokojów bez manifestowania ich, tak by nie zasmucać innych.

Nic tak szybko nie zabija tej atrakcyjności, jak kłótnie o byle co, drobiazgowość w każdej postaci, odwoływanie się do niezręczności drugiego, wyolbrzymianie jakichś uchybień, okazywanie podejrzliwości. Ideałem pogody ducha jest okazywać możliwie jak najbardziej spontanicznie, bez najmniejszego śladu wysiłku, miłej wesołości zawsze skorej do uśmiechu.

Awantury, zły humor czy po prostu posępny nastrój są w domu największym wrogiem. Szczególnie gdy rzeczy te mają swe źródło w osobie żony, zachodzi poważne niebezpieczeństwo; mężowie bowiem mogą mieć pokusę poszukiwania poza domem i ścieżką powinności – promienia słońca, którego nie mogą znaleźć w domu.

Nie należy zważać na niemądre komentarze ze strony sąsiadów i znajomych, niby w najlepszej intencji, którzy uważają, że czynią przysługę wyjawiając, oczywiście w zaufaniu, to co się dzieje u tego czy owego. Nie należy zwracać uwagi na insynuacje, czynione nieraz bez żadnego uzasadnienia; mają one szczególną moc rzucania cienia na osobę, jeżeli znajdą posłuch. Ktoś taki traci pokój; uśmierciła go czyjaś perfidia lub niestosowna prawdomówność.

Choćby nie wiem co się działo, zachowuj swą zdolność do uśmiechu. Pewna żona była na skraju rozpaczy; strzępy plotek, które wyłapywała tu i tam oraz inne dowody, które – jak jej się wydawało – odkryła, mówiły, że mąż jest zakochany w innej kobiecie. Owa kobieta kręciła się koło nieszczęśnika; na początku udawał, że tego nie dostrzega; któregoś dnia z poczucia obowiązku pokazał jej, gdzie jest jej miejsce. Lecz później stopniowo jej upór zwyciężał, a on oddał pole. Nie był daleko od rzeczywistej zdrady swego domu.

Żona, nie wiedząc, co czynić, poszła do swego spowiednika. Ksiądz najpierw poddał ją badaniu sumienia: „Czy w swoim życiu domowym okazywałaś zawsze cierpliwość bez względu na to, co się działo, radość podnoszącą na duchu, pociągającą powściągliwość, spokój wywołujący zaufanie?”.

Musiała przyznać, że wiele razy uchybiła przeciwko tym cnotom. Zamiast okazywać się bardziej atrakcyjną, pozwalała brać górę – co zrozumiałe – swojej zranionej miłości własnej. Nie ukrywała swej podejrzliwości i zaczęła dawać upust pewnym przejawom złośliwości. Taka niemądra taktyka, zamiast podtrzymać lojalność męża, sprzyjała wzmocnieniu sił rywalki.

„Działaj w inny sposób”, poradził jej spowiednik. „Naucz się uśmiechać!” Krótko po tym mąż w przypływie szczerości wyznał, na jakie ryzyko się wystawił, i oznajmił, że uśmiech żony i jej ufny i radosny nastrój uratował go od przepaści. „Nie miałem prawa niszczyć takiego szczęścia, niweczyć tak oczywistej nadziei.”

Żony zrobią dobrze, jeżeli zastosują się do tej oto bardzo mądrej rady: „Kochajcie mężów, jakbyście były pewne ich serc i działajcie tak, jakbyście musiały nadal je zdobywać”.

Deprymujący nastrój

Nawet jeżeli ktoś ma wielkie pragnienie dobra, może pozostać daleko w tyle na ścieżce świętości, którą chciał kroczyć; nie udaje mu się uniknąć poślizgnięć w mowie i zachowaniu – ba, może niestety upaść dotkliwiej i niebezpiecznie otrzeć się o zdradę wobec własnych zobowiązań.

Jeżeli spotka się wówczas z brakiem życzliwości, przyganami, kamienną twarzą, może zapewne jeszcze bardziej oddalić się od swych powinności zamiast żałować za zaniedbania i uchybienia.

Ma znacznie więcej szans powrócić na właściwą drogę, jeżeli spotka się nie z drażliwością i surowością, a z akceptującą łagodnością, która zwiastuje i obiecuje przebaczenie bez koniecznego nadawania temu zewnętrznego wyrazu, jednak na serio i w sposób zdecydowany.

Czy Bóg postępuje z nami w inny sposób? W Starym Testamencie próbował stosować surowe środki i posługiwać się groźbami, plagami czy innymi ostrzeżeniami, ilekroć naród wybrany schodził na manowce. Stwierdził jednak, że nie jest to najlepszy sposób, by sprowadzić swych biednych wybrańców na drogę pokuty. Zmienił swoją formułę działania i zmodyfikował swoje wobec nich postępowanie.

Zamiast ciskać w nich piorunami zaoferował im swoje Serce: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi!” Co za okrucieństwo nie odwzajemnić się inaczej niż niewdzięcznością, wzgardą.

Uderza w Ewangelii, że Pan Nasz nie tyle skupia się na wymaganiu wierności, co na objawieniu swojej. Nie mówi przecież: „Oto jak bardzo i w jaki sposób musicie Mnie kochać”. Nie, lecz: „Nie ma miłości większej niż ta…”. „Do tego stopnia Bóg umiłował świat”, dziwił się św. Jan. Do tego stopnia! Czy rozumiesz?

Chrystus ponawiał akty swej miłości i dawał nowe jej dowody znacznie częściej niż ganił.

Mało jest dusz potrafiących naśladować tę Chrystusową wielkoduszność, gdy podejrzewają i odkrywają, że ktoś ich zawiódł. Jednak wszyscy musimy zmierzać i dążyć do osiągnięcia doskonałości życia chrześcijańskiego, pełnego ideału ewangelicznego.

Pewien biograf informuje nas, że Isabelle d’Este była w jakimś stopniu zaniedbywana przez męża. Czy może zasypywała go przyganami? Czy wymyślała mu w listach, przekazywała mu gniewne uwagi? Nic podobnego. Z całą bowiem prostotą, połączoną z czułością, pisała: „Czuję się bardzo dobrze. Wasza wysokość nie powinien mówić, że to moja wina, jeżeli się z Tobą nie zgadzam, gdyż dopóty okazywałeś mi jakąś miłość, nikt nie był w stanie mnie przekonać, że mnie nie kochasz. Lecz nie potrzebuję nikogo, by wiedzieć, że od pewnego czasu wasza wysokość kocha mnie bardzo mało. Ponieważ jednak jest to przykry temat, utnę go i nie będę więcej o nim mówić…”.

Nie jest pewne, czy jej mąż, otrzymawszy tę wiadomość, powrócił do swych powinności. Są serca, które opierają się wszystkiemu. Jego żona przynajmniej znalazła najlepszy środek, by go odzyskać.

Cnoty męskie kontra cnoty kobiece

Wielu mężczyzn, w dalszym ciągu ofiar starego przesądu, jest bardzo wymagających, gdy chodzi o życie moralne ich żon lub narzeczonych, lecz dziwnie pobłażliwych w odniesieniu do swej własnej moralności. Uważa się za coś naturalnego, że żona musi być czysta i taką pozostać; musi wejść do małżeństwa jako dziewica i zachować czystość swego stanu małżeńskiego. A co w przypadku mężczyzny?

Jest znamienne, że również kobiety jak gdyby oczekują innych zachowań od mężczyzn, i akceptują ten podwójny standard, na co wskazuje reakcja młodej kobiety w następującej sytuacji:

Jej mąż, złapany na gorącym uczynku, był winny zdrady ich miłości, był też niewierny niemal od początku ich małżeństwa. Biedna dziewczyna omawiała te sprawę ze swym teściem, który rozgniewał się na swego syna i dawał upust wściekłości. „Jeżeli tak postępuje, jest nikczemnikiem, podłym potworem!” Żona zaś nie miała nic innego do powiedzenia, jak: „Jest mężczyzną!”.

Musimy przyznać: kontrowersyjna pochwała rodzaju męskiego! Moralność chrześcijańska absolutnie nie akceptuje takich standardów. Nie ma podwójnych norm: jednego rodzaju moralności dla młodych mężczyzn i drugiego dla młodych kobiet, jednego dla mężów, drugiego dla żon.

Możliwe, że mężczyzna ma silniejszy pociąg do fizyczności; że jest śmielszy i mniej powstrzymywany delikatnością i nieśmiałością. Jest bezsprzecznie prawdą, że – ze względu na swą pracę zawodową, musi częściej opuszczać dom i w rezultacie ma więcej okazji, by zapomnieć o żonie i – jak określa to utarty zwrot – „wyszumieć się”. Lecz żadna z tych racji nie usprawiedliwia jego złego zachowania, ani do niego nie upoważnia.

Pewien autor, wykorzystując możliwość pokazania w swych dziełach swego rodzinnego miasta, nie waha się skrytykować, i słusznie, owych szanowanych panów – siedemnasty wiek nazywał ich osobami z klasą – którzy w swoim rodzinnym mieście cieszą się czcigodną reputacją, są bardzo widoczni w swym kościele parafialnym, często podejmują księży, lecz jak tylko opuszczą miasto, zapominają o zasadach, lekceważą sobie moralność, czytują erotyczne powieści, które pozostawiają na stacji, gdy nikt ich nie widzi, i nie widzą nic złego w spędzeniu nocy w jednym pokoju hotelowym z przygodnie spotkaną kobietą.

Pozwólmy sobie na posmakowanie satyry i poglądów autora. Lecz czy nie tak się dzieje?

„I gdy ten łajdak stojący na peronie, usłyszał ową kobietę mówiącą do męża: «Dbaj o siebie i nie zapominaj o mnie», czy to nie przejaw łajdackiej bezczelności kazał mu odezwać się do niej elegancko: «Niech się pani nie niepokoi, on właśnie zawiązał sobie węzełek na chusteczce!»”.

Co z oczu, to z serca… Oby to nigdy nie stało się prawdą! Podobnie oby nigdy nie mówiło się: „Gdy z oczu, bez zobowiązań!”.

Wierność męska

Tolerancja, z jaką niektórzy światowcy traktują niewłaściwe zachowania mężczyzn jest nie do wiary. Jednak właśnie taka jest ich postawa. Mężczyznom wolno wszystko. Należy ich usprawiedliwiać ze względu na ich temperament. Czy to nie prawda, że „natura w nich triumfuje”? Powinniśmy ich rozumieć i nie być zanadto surowi.

Jaki ożywczy duch wstępuje w człowieka, gdy słyszy niewiastę, która odżegnuje się od takiej nieuzasadnionej pobłażliwości, i słusznie potępia swobody, które świat gotów jest przyznać mężczyznom w kwestii zdrady małżeńskiej. Isabelle Riviere w Bukiecie czerwonych róż daje nam w tym względzie satysfakcję:

Agata, młoda kobieta, bohaterka opowiadania, bierze tomik napisany przez współczesnego pisarza; w zbiorze Wieczór z panem Teste Paula Valery’ego, natrafi a na taki oto wstęp:

„– Głupota nie jest moją mocną stroną. Widziałem wielu ludzi, odwiedziłem kilka krajów, brałem udział w różnych przedsięwzięciach, nie będąc do nich przekonanym. Jadałem codziennie. Spółkowałem z kobietami.

Zaczerwieniła się z oburzenia i pokazała to ostanie zdanie mężowi:

– Uważam, że to stwierdzenie jest bardziej nikczemne niż najgorsza nieprzyzwoitość.

– Dlaczego, kochanie?

– Co za skrajny brak szacunku dla wierności! Ten beztroski sposób uznawania mężczyzny za pępek świata, i traktowanie całego świata, w tym kobiet, jako obiekty męskiego użycia, jak wiele różnych sprzętów. Nie uważasz, że jest to ohydne?

– Tak… sądzę, że jest to zaprzeczenie wszelkiej prawdy, a w każdym razie – wszelkiej miłości”.

Brawo! Niech sobie ów włóczęga, pan Teste, utrzymuje, jeśli chce, że głupota nie jest jego mocnym punktem. Korzysta on, rzecz jasna, na arogancji i cynizmie.

Przyjmując, że kobieta jest bardziej uduchowiona niż mężczyzna, a on bardziej cielesny niż kobieta, bardziej reagujący na fizyczność, nie upoważnia go to, że może robić, co mu się żywnie podoba, z prawem Bożym i godnością kobiety.

I oczywiście, jeżeli spodziewa się, że pozostanie wierny bez podjęcia niezbędnych po temu kroków, małe ma szanse na to, że wytrzyma.

Czuwajcie i módlcie się! Oto człowiek wystawiony na wszelkie niebezpieczeństwo, który modli się rzadko lub wcale, który przyjmuje Komunię świętą nie częściej niż na Wielkanoc albo z wielkimi, bardzo wielkimi przerwami. Nawet, jeżeli ma wysokie poczucie honoru i głęboki szacunek dla godności kobiety, będzie mu bardzo trudno zachować duszę nietkniętą. Nie wolno nam oddzielać wymogów moralności od pomocy, jaką Pan Nasz dał nam dla ich przestrzegania. Stosować się do prawa nie uciekając się do pomocy, jest praktycznie niemożliwe. „Beze Mnie – powiedział nasz dobry Mistrz – nic nie możecie uczynić” (J 15, 5).

Jakie zatem należy wyciągnąć wnioski z faktu, że mężczyźnie trudniej jest niż kobiecie zachować czystość? Żeby miał możliwość zwolnienia się z obowiązku czystości? Oczywiście, że nie, ale musi więcej niż żona się modlić, ćwiczyć się więcej niż ona w chrześcijańskiej roztropności, ponieważ jest bardziej od niej wystawiony na niebezpieczeństwa: zarówno przez swój bardziej żywiołowy temperament, jak i przez okazje wynikające z charakteru pracy.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. II: Dom.