Rozdział dziewiąty. Najpotrzebniejsze cnoty, cz. 3

Uczynki zwykłe

„Chodzi zwykłymi powszednimi drogami… ale w sposób tak Boski i tak niebiański, że nic w jego życiu nie jest tak godne podziwu, jak to właśnie” – mawiała św. Joanna de Chantal o św. Franciszku Salezym.

Chcielibyśmy zawsze robić co innego; tymczasem wystarczyłoby zupełnie, abyśmy robili to, co robimy, tylko inaczej. Sposób, w jaki się daje, czy to Bogu, czy bliźniemu, większe ma znaczenie, niż to, co się daje. Tak jak mówi bohater znanej komedii: „Jest sposób i sposób”.

Czy mam dobry sposób? Czy moje życie jest naznaczone tą pieczęcią Boską i niebiańską, która nadawała taką wartość życiu św. Franciszka? Czy posiadam tę sztukę najwyższą, a tak subtelną, żeby wszystkie moje uczynki zwyczajne wykonywać nadzwyczajnie? To znaczy przez poczucie obowiązku, dlatego, że teraz, w tej chwili, tego właśnie chce Bóg ode mnie? Tak postępując spełniam w każdej chwili najdoskonalej wolę Tego, który istnieć kazał i który żąda ode mnie ciągłego oddania sobie całego mojego jestestwa; wykonuję doskonale i w całej pełni mój zawód istoty stworzonej, lepiej nie mogę oddawać Bogu należnej Mu czci. Żaden święty, nawet Chrystus Pan będąc na moim miejscu nie robiłby czego innego. Boże mój, co chcesz, dlatego, że chcesz, jak chcesz, o tyle, o ile chcesz.

Takie doskonałe poddanie się woli Bożej, to doskonałe naśladowanie Zbawiciela, o którym powiedziano, że nigdy nie żył dla swego kaprysu; to modlitwa ustawiczna, to trwanie w stanie modlitwy, to ni mniej ni więcej, tylko świętość i to świętość dla mnie dostępna. Nie chodzi o dokonywanie czynów wielkich i głośnych, chodzi po prostu tylko o to, aby skromne, codzienne uczynki mego życia były zawsze skierowane do Boga, mniej lub więcej bezpośrednio, mniej lub więcej formalnie, ale jednak zawsze bardzo prawdziwie i szczerze.

Wyobraźnia

Mam wielką wyobraźnię. Może to być i rzeczą pożyteczną. Nic tak nie upiększa życia, jak zdolność dostrzegania czegoś więcej, niż to, co dokoła siebie widzimy. Ale muszę się mieć na baczności. Danie wyobraźni zbyt dużego miejsca w życiu jest rzeczą ryzykowną. Wyobraźnia potrafi omotać i owładnąć tak, że ze spokojnego człowieka zrobi szaleńca.

Taki brak panowania nad wyobraźnią zdarza się często, zwłaszcza u młodych dziewcząt. Podsycana czytaniem niezliczonych powieści czy czasopism wyobraźnia biegnie w świat nieprawdopodobnych urojeń. Układają się w głowie całe powieści i romanse, których ona sama jest najczęściej bohaterką.

Takie poddawanie się marzeniom jest jednym z największych niebezpieczeństw młodości. Najpierw odejmuje poczucie rzeczywistości, wyrabia niechęć i wieczne niezadowolenie w stosunku do tej rzeczywistości, która się oczywiście nigdy do marzeń dociągnąć nie może; odbiera energię działania, a gdy się tym snom na jawie nie przetnie od razu korzeni, po trochu stwarza się wewnątrz duszy, jakby jakaś nowa postać, nowe „ja”. Żyje w nas bohaterka tych wszystkich marzeń, która podobna jest do kobiety po prostu obłąkanej. Oczywiście takie usposobienie ze wszech miar utrudnia życie i postęp wewnętrzny i jest niebezpieczną okazją do grzechu. Plama na duszę pada prędko. Z marzeń tylko romantycznych tak łatwo ześliznąć się do myśli i rojeń wprost niezdrowych i grzesznych. Jaka szkoda stracić przez chwilę głupiego w sobie zadufania i naiwność, przez głupie sny o zamkach na lodzie, tę czystość duszy, nad którą czuwało się tak miesiącami a może i latami.

Będę starała się zachować zawsze panowanie nad sobą, kontrolę nad swymi myślami. Nie będę poddawać się chimerycznym strachom. Wezmę za zasadę: ufność w Bogu, zdrową nieufność do siebie, spokój zupełny.

Równowaga

Równowaga jest to ustosunkowanie wszystkich czynników wchodzących w skład bogatej duszy według pewnych proporcji i według ich prawdziwych wartości. Jest to przewaga i panowanie rozumu i wiary nad wyobraźnią i uczuciowością, niedopuszczanie, aby te ostatnie wpływały na życiowe decyzje, na życie wewnętrzne, pobożność i bieg życia codziennego. Życie wydobyte spod panowania wiary i rozumu przemienia się prędko w jakieś życie nieobliczalne, prymitywne i instynktowne.

Powiadają, że mało kobiet i mało dziewcząt posiada tę pogodną równowagę wewnętrzną, że wszystkim, z małymi wyjątkami, brak tego rozumnego umiaru, tego przyzwyczajenia do uważnego zastanawiania się, tych zalet miary, które sprawiają, że ma się trafny sąd, hamując oceny zbyt namiętne, chroniąc przed gwałtownymi przeskokami humoru, przed zmartwieniami bez powodu, przed nieostrożnymi postanowieniami i sądami bezwzględnymi…

„Jaka szkoda, że mam serce” – mówiła pewna pobożna dusza do swego dyrektora. Nie, to nie jest szkoda, ale przeciwnie – to jest bogactwo. Ale im potężniejszy jest motor, tym pewniejsza i jaśniej wytyczona musi być droga. Jak straszna grozi katastrofa, gdy pociąg pospieszny zostanie puszczony na błędny tor! Kobieta rozumna, kobieta „z głową”, jest może cenniejszym (a ile rzadszym) zjawiskiem od kobiety o gorącym sercu. Być zawsze rozumną, zawsze zrównoważoną. Nawet gwałtowne pragnienie świętości jest niebezpieczne, jeśli się nie opiera na silnej i zdrowej naturze. O pewnej dziewczynie, u której gorące serce miało znaczną przewagę nad równowagą i zdrowym rozsądkiem, a która aspirowała do życia klasztornego tak się wyrażono: „Świętość mija, głupota zostaje”. Zapamiętam sobie to powiedzenie. Będę świętą w sposób rozumny.

Miłość uczuciowa

Robię wszelkie wysiłki, żeby się dobrze modlić, ale nic nie czuję.

Brak uczucia nie jest dowodem, że się źle modlimy. Jeśli robię co mogę, żeby uważać, żeby oddalać roztargnienia, żeby być skupioną, jeżeli staram się wzbudzać uczucia tak gorące, na jakie mnie stać i postanowienia wspaniałomyślne – wtedy moja modlitwa nie pozostawia nic do życzenia.

Błędnym jest mniemanie, że jeśli ja nie jestem zadowolona, to i Bóg nie jest zadowolony. Jeśli zrobiłam co do mnie należy i zrobiłam to jak mogłam najlepiej, jeśli chwaliłam Boga w mierze, w jakiej mi to było możliwe – to Bóg jest mną zachwycony.

Dręczy mnie roztargnienie, moja myśl biegnie światami. Postąpię jak pasterz, którego owce rozbiegają się na wszystkie strony i który wówczas posyła za zbiegami psy, aby je do stada z powrotem przygnały. Za chwilę znowu inne będą próbowały wymknąć się; znowu sygnał i psy znowu puszczają się w pogoń. Gdybym wykonała podobny manewr podczas modlitwy, modlitwa moja byłaby doskonała, lepsza może niż ta wczorajsza, podczas której wszystko było tak łatwe… Taka modlitwa pogodna i łatwa to też cenna chwila: wtedy Bóg bez gwaru słów, mówi nam o sobie i o sprawach Bożych rzeczy, których inaczej nie wiedzielibyśmy może nigdy. W oschłości i ciemnościach, jeśli stawiam im czoło, to ja objawiam się Bogu, pokazuję Mu co potrafię, do czego jestem zdolna…

Jest miłość afektywna (uczuciowa) i miłość efektywna (czynna); pierwsza objawia się słowami i porywami, druga uczynkami. Obie są dobre, ale tylko ta druga jest zawsze prawdziwa. Miłość nie polega na uczuciu, lecz na woli. Kochać, to nie jest czuć, że się kocha, lub z przyjemnością powtarzać, że się kocha – kochać, znaczy chcieć kochać.

Pokora w dążeniu do doskonałości

Nieraz czytając pewne dzieła lub pewne żywoty świętych budowałam w myśli najśmielsze plany świętości. Nic nie było dla mnie za wysokie; nic nie było za trudne dla mego młodego zapału. I choć nie próbowałam życia pustelniczego, jak młodociana święta Teresa ze swoim bratem, ale wyrobiłam sobie ideał, przedsięwzięłam niewykonalne praktyki; teraz na zimno muszę to przyznać. Nie żebym mniej pragnęła świętości, ale lepiej zrozumiałam, czym ona jest, jakie są moje siły, jakie trzeba zwyciężyć trudności.

Jak rozumne są te słowa pewnej młodej dziewczyny: „Zrozumiałam, że ideał doskonałości, który pragniemy osiągnąć, nie jest tak blisko nas, jak się nam zdaje. Poczułam przez moje grzechy, przez moją słabość, że nawet za cenę wielkich ofiar nie dochodzi się do niego prawie nigdy, a to zrozumienie sprawiło, że stałam się mniej surową w sądzeniu innych, i że załamała się moja pycha i znikło zadufanie w sobie, które powoli bez mojej wiedzy, zaczęły napełniać mi duszę. I teraz zamiast spoglądać za wysoko, na dusze, których blask i świętość są dla mnie niedostępne, patrzę niżej, rozglądam się dokoła siebie, patrzę na dusze bardziej ukryte, i skromniejsze, ale tak bardzo pełne zasług w oczach Bożych; chcę za ich przykładem zdobyć te cnoty ciche i ukryte, które nie olśniewają i nie czynią hałasu. Chcę, jak one, przykładać się sumiennie do moich obowiązków, wypełniać je aż do najdrobniejszych szczegółów, w milczeniu, nie zwracając niczyjej uwagi i ofiarując Bogu wszystkie krzyże, wszystkie przykrości napotykane na tej drodze”.

Gorliwość a egzaltacja

Cała upajająca literatura religijna zawróciła mi trochę w głowie.

Marzyłam tylko o „całopalnych ofiarach”, „o miłości zjednoczenia”, zdawało mi się, że jestem świętą Teresą od Dzieciątka Jezus. Wyrazy: Hostia, ofiara, heroizm – układały się w moim umyśle w kuszące mozaiki. Przesuwały się przed moją wyobraźnią wszystkie ofiary, jakich Bóg może ode mnie zażądać i żadna nie zdawała mi się dość wielka, aby zaspokoić moje pragnienia całopalenia. Poszłabym na koniec świata. Rozumie się, że nie przeszkadzało mi to skracać lub opuszczać rozmyślania, gdy mię ono nudziło; natomiast, gdy mi dobrze szło, mogłam się modlić godzinami i oczywiście w moim pojęciu jedno wynagradzało drugie. Moje wielkie plany świętości nie przeszkadzały mi również być przykrą dla mego rodzeństwa, niegrzecznie odpowiadać rodzicom, zaniedbywać moje obowiązki. Ale byłam tak pełna gorliwości, tak z głębi przekonana o moich dobrych zamiarach, tak gotowa na wszystkie okropności, które mnie w przyszłości czekały, że oczywiście nie potrzebowałam się zbytnio krępować w rzeczach tak łatwych.

Rozumiem teraz, że szłam fałszywą drogą. Zachowam, rzecz jasna, mój zapał i entuzjazm. Nigdy ich za dużo. Ale pozbędę się egzaltacji; żadnych gwałtownych przedsięwzięć, nieprzemyślanych postanowień, żadnych przede wszystkim ślubów, żadnych cielesnych umartwień bez zezwolenia spowiednika. Przede wszystkim wierność dla zwykłego obowiązku, to, co nadto, przyjdzie później, a w tym, co „więcej”, iść zawsze ku temu, co silne i zdrowe, ku temu, co jest umartwieniem prawdziwym, ku ofiarom czystym i ukrytym. Nic tak nie przygotowuje duszy do cnót wielkich i heroicznych (o ile Bóg powołałby mnie do nich) jak niestrudzone wykonywanie cnót małych i codziennych.

Smutek i radość

„Panie, smutek mój płynie z myśli o mnie, radość moja płynie z myśli o Tobie” – modlił się Hello.

Rozważmy te słowa szczerze wglądnąwszy w siebie: zawsze, gdy myślę o sobie, gdy zwracam się ku sobie i w sobie zagłębiam, jestem smutna. Gdy o sobie zapominam, jestem radosna.

Pozostawię na boku moje małe kłopoty, małe ambicyjki, małą politykę życiową. Nie będę zaraz czuła niechęci do całego świata, nie będę wszystkiego widziała w czarnych barwach, bo spotkał mnie jakiś mały zawód, drobne niepowodzenie, bo ktoś mi trochę ubliżył, nie docenił. Pozostawię na boku nawet moje grzechy; czasami zbytnio się nimi zajmuję. Jak nie mam być nieszczęśliwą, jeśli patrzę ustawicznie na nędzę i na brud? Za moje grzechy żałuję Panie Boże! Boleję nad nimi, ale nie chcę już widzieć ich na oczy. Zatopiłam je na zawsze w Twoim niezgłębionym miłosierdziu. Wszystko, co „moje”, jest mi obojętne, (nie to, co we mnie zasługuje na uwagę przez swą wartość wieczną, ale to wszystko, co jest zbędne, niepotrzebne i zbytnio mnie pochłaniające), oto najprostszy i najlepszy przepis na szczęście.

Radość jest myślą o Bogu. O. Ravignan, leżąc złożony ciężką chorobą, mówił: „Panie, mnie jest źle, ale Tobie jest dobrze. Jestem szczęśliwy”.

Czy radość z tego, że Ojcu jest dobrze, nie jest najczystszą miłością synowską?

Obowiązek radości

„Niech Ci służy radośnie w Twoim Kościele”. Taką modlitwę wypowiedział nade mną kapłan, gdy w sakramencie Chrztu otwierał przede mną drzwi żywota.

Mam prawo, mam obowiązek być szczęśliwą.

Mam prawo. Posłucham, co mówią ludzie tego świata, ci, co się bawią i używają: „Życie jest snem ponurym, bolesną halucynacją, wobec której nicość i niebyt byłyby szczęściem”. „Gdybyście mogli czytać w mojej duszy, bylibyście przerażeni… Nie ma w całym wszechświecie istoty tak nieszczęśliwej, jak ja. Ludzie myślą, że jestem szczęśliwy. Nie byłem szczęśliwy nigdy, ani jednego dnia, ani jednej godziny” (A. Franco).

Przede mną, człowiekiem ochrzczonym, stoją otworem wszystkie skarby nieba, wszystkie dozwolone szczęścia ziemi. Przypuściwszy nawet, że te ostatnie mnie zawiodą, tracę stosunkowo niewiele. Pozostaje mi to, co istotne. „Opływam radością w cierpieniu” – pisał święty Paweł zakuty w żelazo. A nawrócony Chesterton (1) powiada: „Radość jest potężną tajemnicą chrześcijanina”.

Mam obowiązek. Lichą cześć oddaję Chrystusowi, jeśli pod Jego prawem żyję, jak sługa ponury i posępny. Jarzmo moje jest lekkie – mówi Pan. Podczas Chrztu wypowiedział kapłan wyraźne życzenie, naglące: „niech Ci służy radośnie w Twoim Kościele”. Jedynie my, chrześcijanie, mamy monopol na radość. Inni mogą się bawić, ale niech spróbują być prawdziwie radośni! Radość pochodzi z dobrego sumienia. Warunkiem pogody jest wierność. Szczęście płynie ze wspaniałomyślnego oddania się Bogu.

A więc swoboda, wesołość, radość promienna. Niech zewnętrzna pogoda będzie wyrazem wewnętrznego pokoju.

Łaska i radość

„Kościół wszystkie dni już tu na ziemi nazywa świętami, bo zakłada, że człowiek jest w posiadaniu życia wiecznego” (E. Hello).

Istotnym powodem radości jest łaska. Jak moja dusza mogłaby być smutna, gdy się znajduje w stanie łaski? Przecież już tu na ziemi posiada to, co stanowi istotę nieba: posiada Boga. Chwała w niebie będzie tylko doskonałym rozkwitem tej obecności i rzeczywistej i miłosnej, której Bóg udziela duszy przez łaskę.

Dusza w stanie łaski już jest w niebie, co więcej, sama jest niebem, bo jest przybytkiem Bożym. „Ja – mówiła pewna świątobliwa dusza – znalazłam niebo na ziemi, bo niebo to Bóg, a Bóg jest w mojej duszy”.

Jak moglibyśmy odtąd nie żyć w doskonałej radości, jeśli ta pewność z powierzchni naszego umysłu zstąpi w głąb duszy i mocno się w niej zakorzeni?

Prawdziwy chrześcijanin nie może być nieszczęśliwy; smutek jest radykalnie wykluczony z jego życia; jeśli wielkie i małe zmartwienia miały dotąd dostęp do mego serca, to jedynie dlatego, by prosić Go o pociechę. Nie będę należała do nich. Nie będę uważała Boga tylko za jakiegoś lekarza wyższego stopnia. Będę dbała o to, bym sama była pocieszycielką Boga, żeby przez rozkwit mojej duszy okazać Mu radość z tego, że jestem Jego dzieckiem i Jego niebem!

Jest to najbardziej świetlany sposób, aby spełnić wobec Pana pierwszy z moich obowiązków: obowiązek oddawania Mu należnej czci, obowiązek chwalenia Go.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Gilbert Keith Chesterton (1874–1936), wybitny angielski pisarz katolicki; pisał m.in. powieści metaforyczne (Napoleon z Notting Hill) oraz nowele detektywistyczne (cykl Przygody księdza Browna).

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Dziewczętom ku rozwadze.