Rozdział dziesiąty. Religia zwykłego człowieka. Nieomylność, cz. 2

„Kościół ma na ziemi widzialną głowę – biskupa Rzymu, który jest namiestnikiem Chrystusa. On jest pasterzem i nauczycielem wszystkich chrześcijan i nie może pobłądzić, kiedy, jako pasterz i nauczyciel wszystkich chrześcijan, definiuje doktrynę dotyczącą wiary i moralności, którą cały Kościół ma wyznawać… Kościół posiada znamiona, po których go poznajemy… Jest jeden, ponieważ wszyscy jego członkowie są zgodni w jednej wierze… i wszyscy są zjednoczeni pod przewodnictwem jednej Głowy… Wyróżnia go wyjątkowa świętość… wielu tysięcy jego dzieci… Trwa przez wszystkie wieki, naucza wszystkie narody… Podtrzymuje doktryny i tradycje apostołów… i czerpie od nich swoje nakazy i swoją misję… Nie może pobłądzić, ponieważ Chrystus obiecał, że bramy piekielne nigdy nie przemogą Jego Kościoła, że Duch Święty nauczy go wszystkiego i że On sam będzie z nim… aż do skończenia świata” (§ 86–101).

„Ach! – wykrzykuje John. – Nareszcie rozumiem tę teorię. Bóg nie pozostawił nas w smutku. Zasadził swą Winną Latorośl i zabezpieczył ją przeciwko błędowi. Ustanowił autorytet, który przemawia Jego głosem.

A wszystkie moje obserwacje potwierdzają tę teorię. Nie jest to zapisane na papierze, ale w życiu i w sercach ludzi. Widzę tutaj jedność, niepodobną do jakiejkolwiek innej jedności na świecie. Słyszę głos, spójny sam w sobie i głośniejszy, niż wszystkie wrzaski konfliktu oraz przesłanie, które jest takie samo zarówno dla prostaczków, jak i dla mądrych. Widzę Postać, przechodzącą przez stulecia, rzucającą cień na wszystkie kraje i noszącą na sobie znamiona Pana Jezusa. I słyszę miliony głosów obwołujących ją Bożą. Od jej dzieci nie wymaga się, aby były nieomylne, nie żąda się od nich, aby oczekiwały osobistej iluminacji z nieba co do wszystkich punktów doktryny. Dana jest tylko jedna rzecz – pewność, że jest ona tym, czym twierdzi, że jest. Wymaga się tylko jednej rzeczy – prostego aktu wiary w jej misję.

Wydaje mi się, kiedy przechodzę od innych teorii do tej, że wychodzę z kręgu światła świecy na światło dzienne, że schodzę z trapezu na stały grunt, że z harmidru anarchii wchodzę w obecność cichego króla. Nie wymaga się ode mnie wiedzy, ani elokwencji, ani pomysłowości. Nie wymaga się niczego więcej, niż wymagano od Marii i Marty, i Jakuba, i Andrzeja, i co każdy może dać – że, patrząc na tę Postać, rozpoznam ją jako pochodzącą od Boga, słuchając przesłania – obwołam ją Bożą, a swoją najwyższą radość i największą wolność będę odtąd znajdował w siedzeniu u jej stóp, rezygnacji z mojego uporu i słuchaniu, co powie Pan Bóg.

Ale czy mogę to wszystko zrobić, to inna kwestia.

Ponieważ mam jeszcze jedną poważną trudność do rozwiązania – mówi John – i jest ona tego rodzaju, że jeśli nie uzyskam na nią odpowiedzi, zakończy to całą sprawę. Czyż nie jest faktem, że ten nieomylny Kościół zmuszony był więcej niż raz wycofać się ze swego stanowiska i zanegować to, co niegdyś zdefiniował? Jeśli można udowodnić choć jeden taki przypadek, cała piękna budowla od razu się przewraca.

Co z Galileuszem?”

Śledzenie badań Johna zajęłoby nam zbyt wiele czasu, ale w skrócie, oto odpowiedź, którą dostaje od kapłana, do którego się udaje.

„Kościół nigdy nie potępił Galileusza. To tylko Inkwizycja”.

„Ale czy Inkwizycja nie jest jednym z kanałów, przez które przemawia Kościół?”

„Nie w tym sensie”, odpowiada ksiądz. „Kościół przemawia nieomylnie wyłącznie na jeden z dwóch sposobów: albo poprzez sobór powszechny potwierdzony przez papieża, albo poprzez samego papieża. To wszystko jest w Penny Catechism”.

„Ale papież usankcjonował potępienie Galileusza!”

„Nie jako papież.”

„Dlaczego, to jest oszałamiające”, woła John. „Skąd mam wiedzieć, kiedy papież przemawia nieomylnie?”

„Z Penny Catechism. Słuchaj, mój drogi.

Kiedy mówię, że papież jest nieomylny, mam na myśli, że papież nie może błądzić, gdy jako pasterz i nauczyciel wszystkich chrześcijan definiuje doktrynę dotyczącą wiary czy moralności, którą ma wyznawać cały Kościół (§ 93). Rozumiesz? Po pierwsze, papież może być heretykiem w swych prywatnych opiniach czy stwierdzeniach, jak był Jan XXII, jeśli to prawda, że faktycznie mówił i uważał, iż święci nie oglądają Boga. Ale to nie ma w ogóle nic wspólnego z nieomylnością. Nie definiuje on doktryny, którą ma wyznawać cały Kościół. Po drugie, papież może popełnić błąd nawet w poważnej publicznej wypowiedzi, jeśli nie dotyczy ona kwestii wiary czy moralności. Na przykład Pius X może się mylić, uważając, że jest dobre dla Kościoła, aby katolicy głosowali w wyborach rządowych i mówiąc im, aby to robili. Nie mówię, że dla nas nie lepiej jest go posłuchać, nawet jeśli sądzimy, że nie ma racji, ponieważ, mimo wszystko, jest on naszym przywódcą religijnym i istnieje prawdopodobieństwo, iż wie o tej kwestii więcej, niż my. Jednak w takim przypadku nie jesteśmy mu posłuszni jako nieomylnemu, a jedynie jako autorytetowi”.

„Tak, tak, ojcze Brown, ale co z Galileuszem? To dotyczyło wiary, ponieważ papież powiedział, że było to wyraźnie heretyckie! I wiesz, mimo wszystko ziemia obiega słońce!”

„Tak, ale nie przemawiał jako «pasterz i nauczyciel wszystkich chrześcijan», a jedynie jako najwyższy dostojnik kościelny Inkwizycji. Król może dać swoją zgodę na uchwałę Tajnej Rady, ale to nie czyni z niej prawa. Nie jest to «królewska zgoda». Nie przemawia «jako król», a tylko jako najważniejsza osoba w Tajnej Radzie”.

„Och!”, mówi John.

„Tak, wiem, że to zaskakujące. Ale, poza wszystkim, musimy wiedzieć, w co wierzymy bardziej, niż nasi wrogowie. Czy mam kontynuować?”

„Proszę bardzo.”

„Cóż, zatem sobory powszechne i papieże jako jedyni są nieomylni w kwestiach wiary i moralności, na warunkach, które opisałem. Powodem tego jest fakt, iż wiara i moralność stanowią dwie podstawowe funkcje Kościoła. Kilka dni temu powiedziałeś mi, że gdyby nie istniał gdzieś nieomylny autorytet, nie rozumiałbyś, skąd można byłoby wiedzieć czym naprawdę jest chrześcijaństwo. Zgadzam się z tobą.

Ale nie wszystkie nasze sprawy są absolutnie podstawowe. Nauki fizyczne takimi nie są. Podstawowe jest wyłącznie nasze przekonanie religijne oraz moralność naszych czynów, innymi słowy – nasza wiara i moralność. Dlatego Kościół rości sobie prawo do nieomylności jedynie w tych sprawach.

Dalej, teolodzy popełniają błędy nawet w tych sprawach i tak samo mogą błądzić wierni. Ale wobec tego ani teolodzy, ani wierni nie są nieomylni. To, co musimy mieć, jak słusznie powiedziałeś, to ostateczny, nieomylny autorytet, który mówi nam o zamiarach Boga tyle, ile musimy wiedzieć.

Raz jeszcze – papieże i sobory powszechne mogą oznajmiać swoje definicje niejasno lub niepewnie. Twierdzimy jedynie, że te definicje są prawdziwe, a nie nieprawdziwe. W przeciwnym razie, jak powiedziałeś, gdzież jesteśmy?”

„Tak, tak”, przerywa John. „Rozumiem to. Ale wobec tego, jeśli papież zawsze był nieomylny, jak to się dzieje, że kiedykolwiek mu się przeciwstawiono? Dlaczego Melecjusz i Cyprian go odrzucili? Dlaczego konieczne są sobory? Dlaczego chrześcijanie pierwszych wieków po prostu nie odwoływali się do papieża i w ten sposób nie rozwiązywali swoich spraw?”

„To obszerna kwestia. Pozwól mi odpowiedzieć na to za pośrednictwem alegorii.

Kilka dni temu wspomniałeś mi, że zrozumiałeś teorię rozwoju. Bardzo dobrze. Kiedy dziecko jest małe, jego głowa jest jego głową i – w jakimś sensie – władcą ciała. Ale kończyny nie całkiem zdają sobie z tego sprawę. Dziecko próbuje chodzić i upada, ponieważ kończyny nie mają jeszcze w pełni świadomych powiązań z mózgiem. Stanowią zasadniczo jedno z mózgiem i generalnie są faktycznie przez niego kontrolowane, ale pełne uświadomienie sobie wszystkiego, co to oznacza, nie przedostało się jeszcze do palców u nóg. Więc dziecko się przewraca.

Jednak stopniowo proces centralizacji postępuje. Kończyny uczą się, że jedynie poprzez całkowite posłuszeństwo głowie cieszą się rzeczywistym bezpieczeństwem i wolnością. Ten właśnie proces nazywany jest, w odniesieniu do Kościoła katolickiego, «romanizacją» narodów. Oznacza to, że chociaż papież od zawsze jest głową, to jednak implikacje tego faktu nie są w pełni i faktycznie rozumiane przez wszystkich członków Kościoła (ruch gallikanów był zatem wsteczny, a nie postępowy). Możemy zatem powiedzieć, że dekret Soboru Watykańskiego z 1870 roku, określający papieża jako nieomylnego, stanowił rodzaj «uzyskania większości». Kościół w pewien sposób «stał się pełnoletni», dokładnie tak, jak gdy chłopiec staje się mężczyzną – zakłada się, że ów nieco niezdarny wiek dojrzewania przeminął. Teraz wie dokładnie to, co zawsze było domniemanym faktem, że jego głowa jest jego głową i musi przez cały czas władać jego palcami u rąk i nóg”.

„Stop! stop!”

„Chwileczkę. Co się tyczy soborów – istnieje więcej niż jeden sposób, w jaki dziecko może się wypowiadać. Może mówić gestami całego ciała, wyrażając aprobatę lub wstręt, i kiedy jest dzieckiem, generalnie przemawia w ten sposób. Wydaje mi się to bardziej wymowne. Kiedy dorasta, ilość gestów się zmniejsza, a ilość słów – zwiększa. Gdy uzyska już doskonałą samokontrolę, może być w stanie całkowicie obyć się bez gestów.

Sobór jest zatem jak gest. Stanowi decydujące poruszenie całego ciała (nie, żeby usta papieża także nie przemawiały, wystarczająco często i autorytatywnie, aby pokazać nam, co myśleli o nim pierwsi chrześcijanie). Ale Mistyczne Ciało Chrystusa rozwija się i wciąż istnieją gesty. Kościół obecnie zastygł w wymownym geście, który zwiemy Soborem Watykańskim – jak dotąd nie zamkniętym, ale usta przemawiają częściej. Być może pewnego dnia…”

„Mój drogi ojcze, nie musisz mówić nic więcej. Rozumiem zasadę…”

„To jedynie analogia, pamiętaj, i nie ma idealnie adekwatnej ludzkiej analogii dla Boskiego faktu.”

„Ale to na razie wystarczy. Muszę to przemyśleć. Dobranoc”.

Stopniowo zatem oszołomienie mija i John spostrzega wspaniały widok.

Widzi ogromną mistyczną postać, leżącą w poprzek świata. Głowa spoczywa w Rzymie, ukoronowana cierniami. Ciało, zranione, lecz nie połamane – rzeczywiście ogołocone ze swych wspaniałych szat, ale żywe – leży na ziemi. Wielkie ramiona i stopy rozpościerają się na lądzie i morzu. Nawet w dalekich Chinach delikatne palce szukają po omacku, zagarniając dusze do siebie. Jedna wspólna krew wiary i modlitwy pulsuje z bijącego serca, przepływając przez wszystkie narody i jednocząc je w nadprzyrodzonym życiu jakiego świat nigdy nie widział. Czasami wolnym ruchem postać owa odsuwa się od jakiegoś trującego oparu, oznajmiając swą naturę poprzez działanie całego ciała. Czasami słowem, strasznym i dumnym, wydobywającym się z tejże cierniem ukoronowanej głowy, ucisza wrzaski i spory. Tej ogromnej istocie zajęło dziewiętnaście stuleci, aby dojść do pełnoletności, a wraz z tą kulminacją nastał spokój. Kończyny, które tysiąc lat temu miotały się w gorączce niepokoju, spoczywają cicho pod zwierzchnią kontrolą nieomylnego umysłu. A świat, który dopomógł tak ciężko je zranić, stoi zdumiony nieśmiertelną żywotnością, nieprzerwaną energią i olbrzymią, przywracającą zdrowie mocą, bardziej widoczną dziś, niż kiedykolwiek przedtem.

Świat, który powinien był wyczerpać swą zajadłość, atakuje wciąż na nowo, niosąc jako swój miecz oszczerstwo, protestantyzm jako tarczę, a kiedy wszystko inne zawodzi, nie wstydzi się używać koła tortur oraz szubienicy.

A wielka mistyczna postać kurczy się z bólu, ponieważ, jeśli cierpi jeden członek, wszyscy członkowie cierpią wraz z nim, a jednak udaje jej się przeżyć. A uwięziona głowa zwraca zmęczone oczy ku niebu jakby wołając: „Jak długo?”. I znowu z nieba przychodzi odpowiedź, jak echo z Galilei, echo tego krzyku, który powołał ową istotę do życia: „Ty jesteś Piotr… Bramy piekielne nie przemogą… Tobie dam klucze królestwa niebieskiego” (Mt 16, 18 i 19).

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Religia zwykłego człowieka.