Rozdział dziesiąty. Pieniądze, pieniądze, pieniądze!

Pieniądze to potrzeba, której ludzie epoki postindustrialnej muszą poświęcać najwięcej uwagi. Należy zdawać sobie sprawę z pokus gospodarki pieniądzem. Żyjemy w społeczeństwie rządzonym przez handlowców. Z tego powodu żaden żonaty mężczyzna nie może dziś stać się świętym Franciszkiem z Asyżu. Mężczyźni muszą kultywować cnoty pozwalające kontrolować głód pieniądza: hojność, oszczędność i zaufanie Opatrzności Bożej.

Pieniądze to zaczarowana rzecz. Nikogo z nas nie obchodzi, czym są tak naprawdę. Bardziej interesuje nas sam dżin niż amfora, z której się wyłonił. Posiadanie dziesięciu dolarów różni się diametralnie od posiadania ich ekwiwalentu w ziemniakach. Uświadomienie komukolwiek, że „pieniądze to tylko środek płatniczy”, ma taki sam wpływ na jego opinię w tej kwestii, co przekonywanie dziecka, że cukierki to tylko węglowodany. Nie umiemy dziś patrzeć na pieniądze obiektywnie i bez emocji. Zbyt często znane jest nam przepełnione pustką poczucie niedoboru przeszywające nas, gdy pozbędziemy się ostatniego grosza. Za bardzo bierzemy sobie do serca znaczenie adekwatności i władzy płynące z nagłego przypływu gotówki.

Owe psychologiczne reakcje na posiadanie pieniędzy lub ich brak mają większy wpływ na moralność i ludzkie szczęście niż związane z tym tematem fakty. Ktoś powiedział mi kiedyś, że milioner może czuć się dosłownie nagi, jeśli nie ma jeszcze jednego miliona, żeby ubezpieczyć ten pierwszy. Z drugiej strony znam ubogich ludzi, którzy czuli się bezpieczni, dopóki w ich kieszeniach podzwaniało choćby kilka monet.

Jeżeli człowiek szaleje na punkcie pieniędzy lub gardzi nimi bez wyjątków (oba typy zachowań stanowią swoistą aberrację), znajduje się w stanie psychicznym (a być może również moralnym) niekoniecznie związanym z ilością pieniędzy, którymi dysponuje. Nie należy zapominać o tym jakże istotnym rozróżnieniu. Leczenie fizycznych skutków bogactwa lub biedy (jednakowo zasługujących na potępienie ze względu na ich szkodliwy wpływ na duszę ludzką) różni się od leczenia obłędu na punkcie pieniędzy lub związanej z nimi nieodpowiedzialności. Niniejszy artykuł poświęcam tym ostatnim.

Zaczarowany lukier

Pieniądze prowadzą do powstawania różnego rodzaju kultów (jak zresztą wszystkie zaczarowane rzeczy). Jeden z nich jest nam bardzo dobrze znany. To grupa „wyznawców”, którzy postrzegają „posiadanie sporej kasy” tak, jak wojujący katolicy interpretują „przebywanie w stanie łaski”, tj. władza i zysk oraz obietnica przyszłego błogosławieństwa. Cel życia owych czcicieli pieniądza wskazuje równie nieomylnie na finansowe bezpieczeństwo, co igła kompasu na północ. Każdy przedstawiciel takiej grupy buduje swoje życie wokół zakupów ciągnących się za nim niczym paciorki różańca. Ludzi takich życie „bez” (bez czegokolwiek!) przeraża bardziej niż grzech – chrześcijanina. Znają cenę dowolnej rzeczy, a obca jest im jej wartość. Idealnie pasuje do nich określenie „konsumenci”.

Istnieje też inna sekta, licząca sobie znacznie mniej członków, która spogląda na pieniądze jak na zło wcielone. Uciekają od nich niczym od szatana, umykając zarazem w wygodny sposób przed bolesną odpowiedzialnością, jaka wiąże się z ich posiadaniem. Szokuje ich, że Kościół potrzebuje pieniędzy (gdyż najwyraźniej zakładają, że instytucja ta istnieje i funkcjonuje wyłącznie dzięki cudom).

Fakty historyczne

Współcześnie żyjemy w gospodarce pieniężnej. Krótko mówiąc, kupujemy i sprzedajemy różne rzeczy, zamiast wymieniać się nimi tak, jak czynili to nasi przodkowie. System ten ma wiele wad, ale jak dotąd nie wymyślono jakoś lepszego. W pewnym sensie, gospodarka pieniężna zmierza ku społeczeństwu zarządzanemu przez handlowców. Już w trzynastym wieku święty Tomasz z Akwinu przewidywał ponure skutki takiego stanu rzeczy: „Jeżeli obywatele poświęcą całe życie sprawom handlu, otworzy to drogę do wielkiego zła. Celem handlu jest przede wszystkim zysk, a co za tym idzie, zajmowanie się nim budzi chciwość w sercach obywateli. Z tej przyczyny wszystko będzie oferowane na sprzedaż; upadnie zaufanie, a zaczną szerzyć się wszelkiego rodzaju oszustwa; każdy będzie pracował jedynie dla własnego zysku, gardząc wspólnym dobrem; upadnie obyczaj kultywowania cnót, gdyż honor będący nagrodą za ich przejawianie będzie przypadał w udziale komukolwiek”.

Dziś plotka potwierdza przewidywania świętego Tomasza. Osobiście jestem jednak zdziwiony, jak wiele fundamentalnych wartości przetrwało pomimo tego, że jesteśmy zmuszeni do życia wśród pokus. Choć Amerykanie poświęcają sporo uwagi pieniądzom, są jednocześnie najhojniejszym narodem w historii! To w Ameryce powstała i rozkwita koncepcja bezpłatnych, świeckich, zorganizowanych usług utrzymujących się wyłącznie z datków. Wspominam o tym, aby ukazać dowody na istnienie łaski Bożej i moralnego dopasowania człowieka. Sytuacja ta nie należy do najłatwiejszych. Zło i cnota rozkwitają tuż obok siebie. Funkcjonowanie w gospodarce pieniężnej nie stanowi wyłącznie zagrożenia dla chrześcijańskich wartości, lecz także wyzwanie dla naszej moralnej przebiegłości.

Potrzebujemy pieniędzy

Musimy stawić czoła pokusom gospodarki pieniężnej. Dla większości z nas nie istnieje inne wyjście. Wyrzeczenie się pieniędzy na skalę heroiczną, jak czynili to święci w epoce przedindustrialnej, jest niemożliwe do osiągnięcia dzisiaj, jeśli mamy odpowiedzialnie spełniać swoją rolę w społeczeństwie. Właściwie realizowanemu postanowieniu ubóstwa powinien towarzyszyć celibat i posłuszeństwo przełożonemu w wierze. Jeśli jesteśmy żonaci i mamy dzieci do wyżywienia, próba praktykowania klasycznego ubóstwa doprowadziłaby nas do obłędu. Jak możemy jednocześnie rozpaczliwie potrzebować pieniędzy i nie dbać o nie? Jest sposób, by osiągnąć tę cnotę, ale prowadzi do niego zupełnie inna droga.

Z tego samego powodu powinniśmy zachować ostrożność w realizacji wyobrażeń związanych z pieniędzmi, które wywodzą się sprzed epoki gospodarki pieniężnej. Według mnie, przełożony instytucji (zarówno religijnej jak i jakiejkolwiek innej) wykazałby się większym rozsądkiem, biorąc przykład z matki Cabrini, gdy chodzi o sprawy administracyjne, niż wzorując się na świętym Franciszku z Asyżu. Święty Franciszek nie musiał przystosowywać się do gospodarki pieniężnej; czy udałoby mu się, nie wiadomo. Matka Cabrini sprostała stojącemu przed nią wyzwaniu i osiągnęła świętość.

Absolutną nieuczciwością jest porównywanie naszej troski o pieniądze z izolacją chrześcijan żyjących w ustroju gospodarczym opartym na barterze. Pamiętajmy, iż każde społeczeństwo gnębią specyficzne, właściwe mu pokusy. Ludzi średniowiecza często przyciągały krwawe wendety i osobiste porachunki, ponieważ mężczyźni zawsze nosili przy sobie broń i na ogół rozstrzygali spory w bezpośrednich starciach. Podobnie było w przypadku Dzikiego Zachodu. Gdyby jego ówcześni mieszkańcy usłyszeli, że pewnego dnia miliony ludzi będą żyły w zgodzie, a podróże na odległość tysięcy kilometrów nie będą groziły napadem i wymagały od podróżnika obrony własnego życia, prawdopodobnie uznaliby ludzi przyszłości za „świętych”. A my przecież nie jesteśmy świętymi. Po prostu wabią nas inne rodzaje grzechu.

Nie jest zbyt fortunne, iż katolicy, którzy przywiązują większą uwagę do świętych z zamierzchłych czasów niż współczesnych papieży, otrzymują zaledwie garść pustelniczych, preindustrialnych napomnień nie odpowiadających w żaden sposób realiom współczesnej gospodarki pieniężnej.

Musimy zdać sobie sprawę z dwóch istotnych faktów związanych z pieniędzmi: 1) pieniądze są koniecznością pochłaniającą nas o wiele głębiej (i nie bez powodu) dziś niż miało to miejsce w epoce preindustrialnej; 2) możemy uniknąć obdarzenia ich nadmiernym uczuciem jedynie poprzez pielęgnowanie cnót, które pozwolą kontrolować nasz głód pieniądza. Poniżej omówię trzy cnoty szczególnie pomocne w tym zakresie.

Pierwszą z nich jest hojność. Za czasów moich rodziców do dobrych obyczajów zaliczano wylewną gościnność. Dziś często można odnieść wrażenie, iż liczy się każdy zjedzony przez gościa kęs (o ile trafi mu się być czymkolwiek poczęstowanym). Skąpstwo stało się tradycją społeczną, która czyni z nas dobrze odżywionych i odzianych biedaków. Bóg z pewnością dopilnuje, abyśmy dysponowali odpowiednią ilością tego, czym zamierzamy hojnie podzielić się z innymi.

Do wspomnianych cnót zalicza się również oszczędność. Tak, to prawda, oszczędność jest cnotą, lecz jaki jest jej cel? Otóż przyczyną, dla której warto być oszczędnym, jest hojność. Oszczędzamy i zarządzamy naszą własnością mądrze, tak aby móc następnie podzielić się z bliźnimi. Wciąż istnieją ludzie, którzy przestrzegani przed nadmierną hojnością, odpowiadają: „No cóż, czyż nie po to właśnie są pieniądze?”. Oby było ich jak najwięcej! Nikt nie posługuje się pieniędzmi rozsądniej od człowieka, który hojnie dzieli je wśród potrzebujących. Człowiek ów przystosował się do systemu gospodarki pieniężnej, a jednocześnie jest istotą szczęśliwą.

Bożą opatrzność rzadko postrzega się we właściwy sposób. Wielu z nas kojarzy Ją jedynie z mglistym, mistycznym pojęciem „manny z nieba”. Bóg natomiast przejawia swą opatrzność wobec ludzi (tę samą, o którą prosimy Go w modlitwie) poprzez ludzką hojność jednych wobec drugich. Bóg nie obdarowuje nas kanapką, lecz bliźnim o dobrym sercu. Wszyscy jesteśmy wykonawcami Bożej opatrzności. Jeśli będziemy jej zgodnie strzec, każdy wedle swoich możliwości, pilnując, by dobro było dzielone sprawiedliwie, by nikt, o kim wiemy, nie pozostawał w potrzebie, gdy nam niczego nie brak, by nikt z nas nie gromadził zasobów na przyszłość, podczas gdy nasz bliźni już teraz cierpi niedostatek, sprawimy, iż Boża opatrzność z doktrynalnego komunału stanie się faktem.

Musimy także przygotować się do upokorzeń nieuchronnych w przypadku, gdy nie dajemy, lecz otrzymujemy różne rzeczy od innych. Mit niezależności finansowej jest nam wpajany od dzieciństwa. Zwykle każda istota ludzka jest zależna od miłosierdzia innych przez znaczną część swojego życia – w dzieciństwie, chorobie, starości, a czasem również w chwilach kryzysu finansowego. Najtrudniejsze okazuje się wtedy przyjęcie z wdzięcznością pomocy bliźnich i dostrzeżenie w niej miłosiernej opatrzności Bożej. Strach powstrzymuje nas przed hojnością, duma powstrzymuje nas przed poszukiwaniem ludzi hojnych lub przyjmowaniem od nich pomocy. Obie postawy kłócą się z Bożą Opatrznością, a w nas budzą zwątpienie co do jej istnienia.

Bardzo często ludzie religijni, którzy ubolewają nad dominującą rolą pieniądza we współczesnym świecie, podejmują zdecydowane działania wymierzone przeciwko temu faktowi. W tym na pozór słusznym podejściu może kryć się jednak spora doza oszukiwania samego siebie. Bez ciężarówki pełnej pieniędzy powinniśmy zapomnieć o wywiązywaniu się z odpowiedzialności wynikających z małżeństwa, rodzicielstwa, posiadania nieruchomości i zarządzania przedsiębiorstwem produkcyjnym. Pieniądze dla osoby, która nie aspiruje do luksusu i zmysłowości, są olbrzymim krzyżem do niesienia. Ironią wydaje się fakt, iż niektórzy odmawiają podjęcia owego krzyża w imię prawości. Jeszcze smutniejszym jest fakt, że ludzie najbardziej świadomi pokus niesionych przez pieniądze byliby najtroskliwszymi i najhojniejszymi zarządcami każdego kapitału.

Niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie, w epoce, gdy stanowią podstawowy warunek egzystencji, pieniądze są środkiem do osiągnięcia zbawienia i tak należy je traktować.

Ed Willock

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eda Willocka Rola ojca w rodzinie katolickiej.