Rozdział dziesiąty. Obowiązki stanu, cz. 1

Czas poświęcony Bogu

W dniu jest tysiąc czterysta czterdzieści minut. Ile z tego czasu poświęcam Bogu, ile myśli o Nim, ile modlitwie?

Pewien modny przegląd, szumnie zatytułowany „Encyklopedia życia praktycznego” oblicza, że człowiek żyjący siedemdziesiąt lat poświęca: trzy lata kształceniu się, osiem lat zabawie i rozrywkom, trzy lata toalecie, sześć lat jedzeniu, pięć lat chodzeniu, trzy lata rozmowie, dwanaście lat pracy, sześć lat czytaniu, dwadzieścia cztery lata spaniu.

To wszystko; czasu oficjalnie poświęconego Bogu nie ma. Osiem lat na zabawę, pięć na toaletę, sześć na jedzenie! Na modlitwę, na kult religijny – zero.

Oczywiście człowiek żyjący w stanie łaski może się w każdej chwili wznosić ku Bogu przez czystość intencji, każdy czyn może być dla niego modlitwą, nie oficjalną, ale rzeczywistą. Jednak czyż nie należy się Bogu ode mnie coś więcej? Czy Bóg nie ma prawa do części moich godzin, czy nie ma prawa żądać, abym Mu poświęciła część mego czasu w sposób oficjalny i publiczny?

Jaki jest mój stosunek do modlitwy? Jak wypełniam moje ćwiczenia religijne? Ile im poświęcam czasu, jakie jest moje zachowanie, jaka gorliwość wewnętrzna?

Zastanowię się nad tym naprawdę i sprostuję moje postępowanie w myśl pięknego powiedzenia Joanny d’Arc: „Pierwsza służba to służba u Boga – Messire Dieu premier servi”.

Życie codzienne

Muszę wypracować moją świętość poprzez życie codzienne. Tak bardzo chcielibyśmy się uświęcać poza obowiązkami naszego stanu. Nie; właśnie z tych tysiąca drobnych faktów, które mi nastręcza każdy dzień mam budować to wielkie dzieło: życie święte.

Opowiadają o ciekawym witrażu zrobionym w San Paolo de Toronto w Kanadzie, na pamiątkę poległych na wojnie. W górze wyobrażenie Cierpienia, Zwycięstwa i Nagrody. W środku podobizny św. Marka z Wenecji, katedry z Amiens, ratusza z Arras i sukiennic z Ypres. Witraż jest złożony z siedemdziesięciu fragmentów, pochodzących z pięćdziesięciu kościołów i dwudziestu budowli zniszczonych przez bombardowanie we Francji, Belgii i Włoszech.

W jaki sposób tyle drobnych okruchów może złożyć się na cudowny witraż jest sekretem artysty. Jakie piękne życie mogę zbudować z tych codziennych „nic”, z prowadzenia domu, szycia, codziennego biegu zwykłych wypadków. Człowiek obojętny lub nieuważny potłukłby bez zastanowienia te kawałki szkła. Znalazł się cierpliwy Kanadyjczyk, który pozbierał biedne relikwie i zrobił z nich rodzaj arcydzieła. Pójdę za jego przykładem: będę starannie zbierała każdy odprysk szkła. Co za piękny witraż złoży się z tych okruchów w dzień ostateczny!

Świętość każdej chwili

Peguy w swoim Misterium miłości Joanny d’Arc kładzie w usta towarzyszki Dziewicy Orleańskiej, Hauvietty, następującą tyradę:

„Gdybym u siebie w domu przędła wełnę… lub gdybym zabawiała się grą jaką, bo właśnie byłaby godzina zabawy… i gdyby ktoś przyszedł mi powiedzieć: Hauvietto, Hauvietto, oto godzina sądu, godzina sądu ostatecznego; za pół godziny poczną aniołowie dąć w trąby – to ja po takim powiedzeniu dalej przędłabym wełnę i dalej zabawiałabym się grą. Zabawy dziewczynek, niewinność dziewczynek miłe są Bogu. Wszystko, co w dniu się robi miłe jest Bogu, pod warunkiem oczywiście, aby było robione tak, jak trzeba. Wszystko jest Boże, wszystko dąży do Boga, wszystko dzieje się pod Bożym spojrzeniem, cały dzień należy do Boga. Modlitwa poranna i modlitwa wieczorna, Anioł Pański poranny i Anioł Pański wieczorny, trzy codzienne posiłki i podwieczorek popołudniowy i apetyt dobry w czasie posiłków i błogosławieństwo przed posiłkami i praca między posiłkami i zabawa i gra, kiedy trzeba i kiedy można i modlitwa, gdy wstajemy, bo dzień się zaczyna i prośba przed każdą czynnością i dziękczynienie po każdej i zawsze wesołość i zawsze dobry humor – oto rzeczy, które wszystkie razem i każda z osobna w kolejnym następstwie stanowią dzień Boży”.

Jak bardzo miała rację cicha Hauvietta! Św. Alojzy Gonzaga (1) wyrażał się nie inaczej. Grano w kręgle. „Bracie Ludwiku – zapytuje go jeden z towarzyszy – gdyby ci powiedziano, że za pół godziny śmierć cię zabierze – co zrobiłbyś?” „Grałbym dalej w kręgle.” Cóż lepszego można robić w każdej chwili, jak nie to, czego w danej chwili żąda Bóg! Należy to czynić jak trzeba, w usposobieniu, jakim trzeba; czy wypełnianie z miłości do Boga swych obowiązków istoty stworzonej nie jest najdoskonalszym pełnieniem obowiązków stanu?

Intencja

„Najdrobniejszy z moich uczynków spełniać będę z tą samą miłością, z jaką bym szła na męczeństwo”.

Prawdopodobnie nie umrę męczenniczką. Nie dlatego, żeby epoka męczeństwa była zamknięta. Dla Kościoła nie jest ona nigdy skończona, a tym mniej dzisiaj, gdy tylu nieprzyjaciół zionie śmiertelną nienawiścią przeciw Chrystusowi Panu. Więc nie okazji mi braknie, ale nie jestem godna dać mej krwi za sprawę Bożą.

Mogę jednak marzyć. Gdyby kiedykolwiek ten zaszczyt przypadł mi w udziale, jakie uczucia chciałabym żywić, idąc na miejsce ofiary? Jak chciałabym wykorzystać te krótkie chwile, dzielące mnie od wieczności! Jak chciałabym wówczas rozpalić mą miłość, jak chciałabym w czasie tej drogi dać Bogu wszystko to, czego Mu nie dawałam przez życie! Jak chciałabym okupić przez te krótkie chwile wszystkie moje codzienne niedelikatności, upadki i tchórzostwa! Jak chciałabym w tej jednej chwili zostać świętą – tą świętą, którą Bóg chciał ze mnie uczynić!

A więc to wszystko, czego z pewnością pragnęłabym w takiej chwili, teraz stworzę w mej duszy. Najdrobniejszy z moich uczynków spełniać będę z tą samą miłością, z jaką bym szła na męczeństwo. Bóg nie żąda ode mnie czynów głośnych. Bóg żąda tylko, aby moje intencje były wielkie i wzniosłe, tak wielkie i wzniosłe, jak to jest tylko możliwe. O. Foucault pisze na pierwszej stronie swoich notatek: „Żyj tak, jakbyś miał dziś umrzeć jako męczennik”.

Czy mam to usposobienie wewnętrzne? Postaram się o nie…

Stracony czas

Nie umiem przewidywać, nie umiem chcieć: stąd płynie wielka strata czasu.

Daję się powodować i wytrącać z raz obranej drogi każdą okolicznością. Lubię żyć bez planu, podlegać przypadkowi. I potem, żeby odrobić na czas, spieszę się, gorączkuję, wszystko przewracam do góry nogami, nic nie robię dobrze. Odtąd będę zawsze wszędzie udawać się na czas, każdą rzecz robić w swoim czasie. Nie spieszyć się, to najlepszy sposób, aby zapewnić sobie i czas wypoczynku i czas owocnej pracy.

Czas jest materią tak elastyczną i tak nieskończenie rozciągliwą, że jest go na ogół dużo. Jedni nie są w stanie niczego wtłoczyć w godzinę czy w pół godziny, inni w tym samym czasie mieszczą wiele, mieszczą wszystko, co chcą. Będę umiała pod tym względem zorganizować sobie życie; wyrzucę z niego stanowczo wszystkie rzeczy niepotrzebne, wszystkie bagatele, wszystkie czcze gadaniny. Gdy mam wiele do zrobienia, przesortuję to i uporządkuję: wpierw zrobię to, co powinno być zrobione na początku, czy to dlatego, że jest najważniejsze, czy dlatego, że jest najpilniej potrzebne. Nie będę słuchać swoich zachcianek. Zawsze we wszystkim iść naprzód, ku temu, co istotne, a dopiero potem do tego, co drugorzędne. Nie przestawiać wartości.

W wypadkach nieprzewidzianych nie dać się wytrącić z równowagi. Zachować zimną krew; zobaczyć co można opuścić lub odłożyć – iść wprost do zajęcia najpilniejszego, reszta przyjdzie później. Każdy dzień i każda chwila dość ma swych kłopotów.

Będę bardzo punktualna w rannym wstawaniu. Namyślę się, ile mi normalnie potrzeba snu. Jeśli mogę zawsze o tej samej godzinie chodzić spać regularnie – obliczę, ile snu mi potrzeba – i gdy wybije godzina naznaczona, natychmiast zerwę się na nogi. „Tam, gdzie sen jest unormowany, poranek jest ocalony i dzień jest wygrany” – powiada ks. Humbelt SI w swojej książce Aux jeunes filles, Pour l’âge des fleurs.

Powieści

„Gdzie są te dziewczęta, które o przeczytanych powieściach myślą, które się nad nimi zastanawiają i o nich dyskutują? Gdyby to robiły, ilu powieści nie czytałyby!” (o. Gillet, Wychowanie serca).

Są trzy rodzaje czytania: czytanie budujące, czytanie kształcące, czytanie dla rozrywki. Mogę się przez czytanie poprawić, wykształcić, rozerwać.

Nie będę czytała jedynie książek dla zabawy i wypoczynku. Będę czasami brała do ręki dzieła, które kształcą, rozszerzają umysł, które dopełniają moich wiadomości, tak z konieczności niekompletnych pod niektórymi względami. O ile możliwe, będę miała plan czytania lub co najmniej jakiś kierunek. W ten sposób więcej skorzystam, niż czytając, co wpadnie w ręce.

Spośród książek budujących będę brać kolejno to piękny życiorys, to piękną rozprawę. Dawniej życiorysy świętych były zupełnie bez tonu, często były nudne, szablonowe, źle pisane, teraz wychodzą wspaniałe monografie. Będę z nich korzystać. Pojawiły się też książki interesujące i żywe o różnych wielkich zagadnieniach chrześcijańskich. Będę je czytać, w razie potrzeby rozważać. „Nic nie robić powierzchownie” – pisała Elżbieta Leseur. Zwłaszcza pod tym względem.

Pozostaje lektura dla rozrywki. Wybierać książki wartościowe, tyle jest dziś tandety. Nie nadużywać literatury powieściowej. Jednym z największych niebezpieczeństw literatury powieściowej jest to, że przyzwyczaja do życia w atmosferze marzeń, że wpaja poglądy i pojęcia nieprawdziwe i nierealne o życiu i o małżeństwie. Jeśli czytasz powieść (oczywiście wartościową, inna nie wchodzi w rachubę), niech to nie będzie jedynie dla fabuły. Badaj charaktery i psychologię. Przygody nic nie znaczą, chodzi o dusze. Książka, która oprócz rozrywki nie pobudza człowieka do myślenia, nie jest warta czytania.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Alojzy Gonzaga (1566–1591), święty Kościoła katolickiego, patron młodzieży, zwłaszcza studenckiej. Pochodził z książęcej rodziny, urodził się w Lombardii. Był paziem na dworach w Mantui i Florencji oraz Hiszpanii (na dworze króla Filipa II). Wbrew woli rodziny wstąpił do zakonu jezuitów. Umarł jako kleryk, opiekując się chorymi w czasie zarazy w Rzymie.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Dziewczętom ku rozwadze.