Posłaniec Króla. Rozdział dziesiąty

W kilka dni później stary Ananiasz przyszedł do Kasjusza, nadal wstrząśniętego przebiegiem zdarzeń.

– Narodził się nowy człowiek – oznajmił – i tylko nasz Pan wie, jak daleko zajdzie. Nie znam drugiego, który został wezwany do przyjęcia naszego Pana tak jak Szaweł. To samo w sobie wskazuje na coś niesłychanego.

– Najgorszy wróg – myślał głośno Kasjusz – może się stać najlepszym sojusznikiem, choć nie wiem, czy ta teoria ma potwierdzenie w historii.

Ananiasz uśmiechnął się z lekkim smutkiem.

– Właściwie nie jest jeszcze najlepszym sojusznikiem, ale myślę, że to nie jego wina.

Opowiedział Kasjuszowi, jak Szaweł nalegał, by pozwolono mu przemówić w głównej synagodze już w najbliższy szabat.

– To było wczoraj. Nie chciał słuchać moich ostrzeżeń. Ma żelazną wolę – tylko sam Pan może sprawić, by zmienił zdanie. Poszliśmy więc do przełożonego synagogi, a on oczywiście od razu się zgodził – pomyślał, zupełnie naturalnie, że Szaweł jest tu jako przedstawiciel arcykapłana, choć nie przedstawił swoich dokumentów. Nie był jednak zbyt zadowolony. Nasza wspólnota tu w Damaszku jest szczęśliwa i bardzo się obawiał, że Szaweł wywoła jakieś kontrowersje, a może nawet gorzej.

Kasjusz skinął głową.

– Na pewno słyszał o tym, co się zdarzyło w Jerozolimie.

– Niewątpliwie – sam mu o tym powiedziałem. Wiele aresztowań, kobiety i mężczyźni biczowani przez strażników Świątyni, straszna śmierć Szczepana – wiedział o tym wszystkim, jak i o tym, że Szaweł przywiózł ze sobą strażników Świątyni. Bardzo się zmartwił, naprawdę bardzo mocno.

– Ale się zgodził?

– Musiał. Nie mógł odmówić Szawłowi prawa do przemawiania. Pewnie czuł też, że obraziłby tym wprost samego arcykapłana.

Kasjusz nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– I co się stało potem?

– Wśród zgromadzenia też było wiele obaw – powiedział Ananiasz. – I cóż – Szaweł przemówił. Opowiedział im o misji, z którą został wysłany, i o zdarzeniu, które sprawiło, że zobaczył wszystko w zupełnie innym świetle. Powiedział im, że Jeszua z Nazaretu był nie tylko Mesjaszem, lecz także Synem Bożym, i że od teraz on jest Prawem. Że wszyscy, którzy zostali ochrzczeni w Jego imieniu, uczestniczą w Jego istocie i dlatego Mesjasz, Syn Boży, ma swoje mieszkanie w wielu. Nie wierzyli własnym uszom…

– Dobrze go przyjęli?

– Nie… nie. Raczej byli zakłopotani. Nikt wcześniej nie odważył się wyłożyć tego z taką śmiałością. I wiesz, nie byli wcale pewni, czy nie zastawia na nich pułapki, próbując wybadać, którzy z nich wierzą w Jeszuę jako Mesjasza. Nie dyskutowali z nim, nie spierali się ani mu nie przerywali. Po prostu siedzieli, w kamiennej, pełnej niedowierzania ciszy. Niektórzy boją się go teraz nawet bardziej niż przedtem. Sam przełożony nie wiedział, co powiedzieć.

– Szaweł musiał być rozczarowany – zauważył Kasjusz.

– Może był – odparł w zamyśleniu Ananiasz. – Nie wiem, co się dzieje w tej jego wielkiej, twardej czaszce. Ale wiem, że przed wyjazdem bardzo starannie zniszczył dokumenty, pełnomocnictwa, które dał mu arcykapłan.

– Szaweł wyjechał z Damaszku?

– Rano.

– Ze swoimi ludźmi?

– Nie, sam. Powiedział: „Nie zamierzam się już radzić żadnej ludzkiej istoty. Idę tam, gdzie będę sam z moim Panem”.

– Poszedł na pustynię?

– Tak.

Kasjusz odwrócił się. Był czas, kiedy też to zrobił. Zdawało mu się, że od tamtej pory minęło tysiąc lat, ale wciąż pamiętał tamto uczucie.

– Co z jego ludźmi? – zapytał po chwili.

– Wciąż tutaj są – odparł Ananiasz, wzruszając ramionami. – Sądzę, że są bezradni bez niego i jego dokumentów. Ale mogą przysłać z Jerozolimy kogoś innego, kiedy się dowiedzą, co się stało. Szaweł był najbardziej gorliwy w walce przeciw tym, którzy uwierzyli w imię Jeszui, ale sam nie zdziałałby tak wiele. Był narzędziem w ręku arcykapłana, a Kohen Gadol nie jest człowiekiem, który łatwo pozwoli popsuć sobie szyki.

Kasjusz skinął głową.

– Niebezpieczeństwo nie minęło – zgodził się – ale przynajmniej zyskaliśmy czas. Teraz wiem, co muszę zrobić.

– Ty?

– Tak, Ananiaszu. Zatrzymałbym karawanę Szawła przed wjazdem tutaj, gdybym miał czas porozmawiać z odpowiedzialnym rzymskim dowódcą. Arcykapłan pogwałcił ius gladii. Egzekucja Szczepana była nielegalna z rzymskiego punktu widzenia.

– Rzymski punkt widzenia… – powtórzył bez przekonania Ananiasz.

– Tak, wiem, to inny świat. Piotr też to czuł… i inni w Jerozolimie. Jeden z nich powiedział, że jako Żydzi nie mogą się skarżyć Rzymianom na to, co Żydzi zrobili Żydowi. Mogłem mu odpowiedzieć, że taki straszny precedens to usprawiedliwia, ale byłoby to z mojej strony nie na miejscu.

– Dlaczego? – zapytał łagodnie Ananiasz.

– Ponieważ działo się to w obecności Piotra. I dlatego, że Żydzi nie są tylko tymi, którzy skazali Go na śmierć, lecz także tymi, którzy dali Mu życie, wśród których się urodził i dorastał, i spośród których pochodzą Jego pierwsi wyznawcy. Im bardziej się rozszerza wiara w naszego Pana, tym łatwiej świat może o tym zapomnieć. Może ten Szaweł im przypomni, gdy nadejdzie czas.

Ananiasz uścisnął mu dłoń.

– Dobrze jest widzieć sprawiedliwego Rzymianina.

– Cóż, może nie jesteśmy tacy źli, na jakich wyglądamy – odpowiedział lekkim tonem Kasjusz. – Tak czy inaczej, jeżeli Piotr i inni nie mogą albo nie chcą złożyć skargi rzymskim władzom, ja nie mam takich skrupułów. Jest wręcz moim obowiązkiem jako Rzymianina zgłosić władzom ten rażący przypadek naruszenia prawa. Arcykapłan pewnie myślał, że może wykorzystać zmianę na stanowisku i to, że nowy prokurator Judei nie będzie za bardzo wiedział, co się dzieje. Jak tylko Naomi wydobrzeje, pojadę do Cezarei i poproszę o audiencję u legata Marcellusa. Teraz nie jest już taki nowy. A jeśli nie zechce współpracować, pojadę do samego Witeliusza. Rzym nie może w końcu pozwolić na lekceważenie swoich praw.

Ananiasz milczał, lecz Kasjusz wiedział, o czym myśli, i było to na tyle bolesne, że się skrzywił.

– Wiem – podjął niemal porywczo – że był taki precedens i jest to sprawa dokładnie tego samego rodzaju. Piłat ustąpił, ponieważ był tchórzem, i rzymska sprawiedliwość miała najczarniejszy dzień w swojej historii. Nie można być dumnym z dobrych czynów swojego narodu, jeśli nie jest się gotowym wstydzić za złe. Mogę mieć tylko nadzieję, że Marcellus nie okaże się drugim Piłatem. Straciliśmy Szczepana…

– I zyskaliśmy Szawła – wtrącił niespodziewanie Ananiasz.

– Zakładam, że jest naszym zyskiem. Musi być, skoro Pan go wybrał. Ale zróbmy, co możemy, by nie było więcej kamienowania, ani w Jerozolimie, ani nigdzie indziej.

***

Wieczorem przybyli wreszcie niewolnicy Kasjusza, cali i zdrowi.

– Chyba szliście pieszo całą drogę, że jesteście tak późno – przywitał ich Kasjusz, marszcząc brwi. – Już prawie straciłem nadzieję.

– To nie nasza wina, panie – bronił się Syrus. – Mamy szczęście, że w ogóle tu jesteśmy. Armia rzymska jest w drodze i jeden oficer chciał zabrać nasze osły. Musieliśmy przekonywać trybuna, że ich właściciel jest szlachetnie urodzonym Rzymianinem, i w końcu nas puścił. Ale wszyscy spędziliśmy trzy dni w areszcie.

– Armia rzymska jest w drodze? – powtórzył z niedowierzaniem Kasjusz. – Dokąd?

– Nie powiedzieli nam, panie, ale to duża armia. Dwa pełne legiony i pomocnicy. Szli na wschód, przez Galileę…

– Nie na wschód – poprawił go Atair – na południowy wschód.

Kasjusz pokręcił głową. Południowy wschód od Galilei? Nie była to więc wyprawa przeciw Samarytanom. Dekapol? Bardzo mało prawdopodobne. Perea?

– Czy wiecie, kto dowodzi?

– Powiedzieli, panie, że sam wielki namiestnik, ale nie było go wtedy z żołnierzami.

Coraz bardziej zagadkowe… jeżeli, oczywiście, była to wyprawa przeciw któremuś z władców arabskich. Petra, najprawdopodobniej. Tamtejszy król był dość ważnym monarchą, który swego czasu ogłosił nawet Damaszek częścią swojego królestwa.

– Dziękuję, Syrusie – odrzekł Kasjusz. – Dziękuję, Atairze. Dobrze się spisaliście i zostaniecie za to wynagrodzeni.

– Och, panie.

– A teraz zostawcie mnie samego. Muszę pomyśleć.

Kiedy Kasjusz został sam, zaczął przemierzać pokój tam i z powrotem. Wojna. Jeśli Witeliusz dowodził osobiście, Marcellus na pewno pozostanie w Cezarei, a on nie będzie musiał zmieniać swoich planów…

Przypomniał sobie nagle, że zbliża się Święto Paschy. Prawdopodobnie dlatego Witeliusz nie był z wojskiem. Składał wizytę w Jerozolimie. A w tych okolicznościach mógł tam być również Marcellus. W tej sytuacji podróż do Cezarei nie miała sensu. Z drugiej strony, ryzykownie było czekać, aż sprawa ucichnie. Będzie musiał wrócić do Jerozolimy.

Trudno było tak szybko zostawić Naomi… i dziecko – a jeszcze trudniej jej o tym powiedzieć.

Rozpłakała się, lecz powiedziała:

– Musisz jechać. Dzień bez ciebie nie jest prawdziwym dniem – jest stracony. Znów stracę trzy tygodnie życia, ale musisz jechać. Teraz we dwie będziemy czekać na twój powrót. Wracaj bezpiecznie.

– Kocham cię – odrzekł Kasjusz.

***

W drodze powrotnej zobaczył rzymskie wojsko. Niekończącą się kolumnę rdzawoczerwonych tunik i niebieskawych zbroi, z małymi grupami oficerów na czele każdej kohorty. Setnicy z ich rózgami. Kryte wozy z zapasami jedzenia. Machiny oblężnicze, każda ciągnięta przez dwanaście mułów. Grupa wyższych rangą oficerów otoczonych gromadą młodych adiutantów. Orzeł legionu, bardziej dla nich święty od wszystkich świątyń Rzymu, niesiony przez aquilifera, najlepszego żołnierza legionu z pół tuzinem odznaczeń za odwagę na piersi. Jazda z ich powiewającą chorągwią.

Maszerował z nimi przez germańskie lasy i służył w Judei. Dobrze ich znał. Wiedział, co ich bawi, a co gniewa; co potrafią i te nieliczne rzeczy, których nie umieją. Szli przez Dolinę Jordanu na pustynię, z tym samym cierpliwym posłuszeństwem, z jakim pokonywali alpejskie przełęcze, rozżarzone piaski północnej Afryki i zamglony dziki krajobraz wysp brytyjskich. Byli pieczęcią Rzymu, wciąż odciskaną na dziesiątkach narodów, na setkach plemion na całym świecie. Byli rękami cesarza, senatu i rzymskiego ludu. Wiedział, że niczego w świecie nie da się z nimi porównać.

Poczuł parę razy impuls, by do nich podjechać i zobaczyć, czy zna któregoś z oficerów. Oparł się jednak pokusie. Przeszłość była przeszłością, nawet jeśli miłosierna pamięć potrafiła przywoływać tylko dobre chwile. Pewne rzeczy nadal miał z nimi wspólne i zawsze będzie je miał. Były jednak też inne…

Oni naprawdę maszerowali na południowy wschód. Pewnie do Petry. Głowa króla Aretasa znalazła się w niebezpieczeństwie.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Posłaniec Króla.