Ekumeniczne nauczanie ojca profesora Wacława Hryniewicza OMI

Ostatnie lata obfitują w naszym kraju w liczne publikacje dotyczące ruchu ekumenicznego i uzgodnień realizowanych w ramach dialogów międzywyznaniowych.

Przedstawiciele Kościoła katolickiego podejmują dialog ekumeniczny z kolejnymi wyznaniami chrześcijańskimi: z jednej strony z przedstawicielami prawosławia i starożytnych heretyckich wyznań wschodnich, a z drugiej z wyznaniami powstałymi na Zachodzie: anglikanami, luteranami, kalwinistami, metodystami czy innymi odłamami protestantyzmu.

Coraz silniej wśród współczesnych teologów katolickich dochodzi do głosu przekonanie o znaczeniu tego dialogu, a także o znaczeniu osiąganych na tej drodze porozumień. Najbardziej radykalne odłamy protestantyzmu, a także najbardziej odległe od Kościoła katolickiego wspólnoty religijne, które powstały w epoce pierwszych soborów powszechnych chrześcijaństwa, a więc starożytne wspólnoty przednicejskie, przedchalcedońskie czy przedefeskie nierzadko zwane są „Kościołami siostrzanymi”, a katoliccy działacze ekumeniczni starają się zaznaczać coraz szerzej pojmowane elementy wspólne łączące te wyznania z Kościołem, pomijając coraz to częściej istotne, a nawet najistotniejsze różnice, świadczące o radykalnie odmiennej tożsamości tych wspólnot, tożsamości odmiennej od niemalże całej dogmatyki katolickiej. Postawa taka wydaje się nierzadko stawiać pod znakiem zapytania katolicką tożsamość wyznaniową tych działaczy ekumenicznych i rodzi uzasadnione wątpliwości odnośnie celów, jakie stawiane są przed tak pojmowanym dialogiem ekumenicznym.

Życiorys Ojca Hryniewicza

Jednym z najbardziej znanych i aktywnych ekumenistów polskich jest o. profesor Wacław Hryniewicz OMI, który prowadzi szczególnie intensywną działalność w dialogu z prawosławiem i kieruje katedrą teologii prawosławnej oraz Instytutem Ekumenicznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jest autorem licznych książek i artykułów. Ojciec Hryniewicz urodził się w roku 1936. W roku 1957 złożył śluby wieczyste w Zgromadzeniu Oblatów Maryi Niepokalanej, święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1960, a w roku 1966 został doktorem teologii. Od roku 1992 ojciec Hryniewicz jest profesorem zwyczajnym teologii, a od 1964 pracuje na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był członkiem Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. dialogu między Kościołem Rzymskokatolickim i Kościołem Prawosławnym, jest stałym współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”. Deklaruje się jako „teolog kontrowersyjny, nie uprawiający teologii konfesyjnej (sic!)” (G. Polak, Kto jest kim w Kościele, Warszawa 1999, s. 128).

Książka o umowie teologicznej z Balamand

W roku 1995 Wydawnictwo Świętego Krzyża w Opolu opublikowało książkę o. Hryniewicza zatytułowaną Przeszłość zostawić Bogu. Unia i uniatyzm w perspektywie ekumenicznej, która stanowi zbiór dwunastu artykułów, a wśród nich tłumaczenie ekumenicznego uzgodnienia – dokumentu z Balamand w Libanie (1993), stanowiącego rezultat oficjalnych ustaleń teologicznych delegatów Kościoła katolickiego i przedstawicieli większości cerkwi prawosławnych.

Zaangażowanie o. Hryniewicza w działalność ekumeniczną jest dość powszechnie znane. Wydaje się jednak, że książka Przeszłość zostawić Bogu warta jest bliższej refleksji z kilku powodów. Po pierwsze bowiem Autor cytuje liczne źródła i wypowiedzi hierarchów katolickich oraz omawia recepcję Deklaracji z Balamand zarówno po stronie katolickiej, jak również wśród chrześcijan prawosławnych, a także w kościołach unickich. Po drugie uwagę nawet dość pobieżnego czytelnika zwraca radykalny ekumenizm uprawiany przez o. Hryniewicza i nowa eklezjologia, jaką Autor prezentuje przy okazji rozważań prowadzonych nad problematyką dialogu katolicko-prawosławnego. Wydaje się jednak konieczne zestawienie tych poglądów z Magisterium katolickim oraz postawienie szeregu pytań o poprawność wizji ekumenizmu zarówno w ujęciu o. Hryniewicza, jak również w tekście samego dokumentu z Balamand.

Ojciec profesor Wacław Hryniewicz OMI przez dwanaście lat (1980-1992) był członkiem międzynarodowej Komisji Mieszanej, powołanej dla prowadzenia oficjalnego dialogu katolicko-prawosławnego, zaś w maju 1998 roku jako jedyny przedstawiciel Polski brał udział w międzynarodowym sympozjum na temat Filioque, które odbyło się we Wiedniu z inicjatywy kardynała Schönborna, arcybiskupa Wiednia, z udziałem wielu teologów – delegatów różnych wyznań chrześcijańskich.

Nie ulega najmniejszej nawet wątpliwości, że od urzędowego przedstawiciela Kościoła katolickiego i profesora teologii należy w pierwszym rzędzie wymagać wierności nauce Magisterium, ale w jednym ze swych artykułów ks. Hryniewicz stwierdza: „Nie tworzę teologii wyznaniowej, rzymskokatolickiej. Szukam inspiracji w wielkiej tradycji chrześcijaństwa wschodniego” (W. Hryniewicz, Pedagogia nadziei, Warszawa 1997, s. 167). Aby zaś przywołać jego stanowisko w materii jurysdykcji kościelnej, warto wspomnieć choćby takie słowa: „Pojednanie między katolicyzmem a prawosławiem możliwe jest jedynie na drodze pełnego i wzajemnego uznania się Kościołów. Wyklucza to wszelką myśl o «powrocie» prawosławnych do kanonicznego posłuszeństwa względem Rzymu” (ibidem, s. 152, podkreślenie moje – A. M.). Czy Autor tych słów zamierza realizować swój niezbywalny obowiązek wierności prawdzie katolickiej jako kapłan i profesor pozostawiamy więc bez komentarza.

Skoncentrujemy się teraz na wspomnianej książce, która powstała w ramach badań w Instytucie Ekumenicznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a poświęcona jest umowie z Balamand. Na wstępie warto podkreślić, że publikacja ta nie posiada żadnego imprimatur, jednak na samym początku zamieszczone jest przychylne słowo wstępne napisane przez arcybiskupa, biskupa opolskiego, prof. Alfonsa Nossola (jednego z sygnatariuszy umowy z Balamand), który zauważa, że dokument z Balamand stanowi „niezwykle ważne uzgodnienie ekumeniczne” oraz wyraża nadzieję, że deklaracja ta może stanowić początek nowego okresu w dziejach relacji katolicko-prawosławnych (s. 5-6).

Kluczowym pojęciem, które przewija się dziesiątki razy na kartach analizowanej pracy, jest określenie „Kościoły siostrzane”, które wedle Autora posiada „głęboki sens teologiczny” (s. 7) i odnosi się nie tylko do katolickich Kościołów lokalnych, ale również do relacji katolicko-prawosławnych. O. Hryniewicz twierdzi, że oba te wyznania, mimo trwającego między nimi podziału, stanowią jeden Kościół Boży, natomiast przeciwne i fałszywe znaczenie posiada tradycyjna nauka, czyli „eklezjologia nawracania, powrotu, absorpcji i zawłaszczenia daru zbawienia” (s. 7). W ten sposób ks. Hryniewicz wyraża fałszywą tezę, głoszoną jednak często przez współczesnych ekumenistów, a wypływającą z jednostronnej interpretacji nauki Soboru Watykańskiego II o Kościele Chrystusowym, który rzekomo jedynie trwa (subsistit) w Kościele katolickim, ale się do Niego nie ogranicza. W myśl tej interpretacji Kościół Chrystusowy obejmuje wszystkie wyznania chrześcijańskie, albo przynajmniej Zachód i Wschód, to znaczy chrześcijan katolickich i prawosławnych.

W swej istocie soborowe określenie subsistit jest nader niefortunnym pojęciem używanym początkowo jako zamienny termin, ale odpowiednik katolickiej prawdy o tym, że Kościół Chrystusowy jest (est) Kościołem katolickim, oraz jako termin uwzględniający zarazem pozostałości Kościoła obecne w odłączonych wyznaniach chrześcijańskich. Słowo subsistit wprowadzone zostało do soborowego dokumentu o Kościele Lumen gentium z inspiracji modernistycznych teologów z kręgu nadreńskiego (Szwajcaria, Niemcy, Francja, Holandia), a dziś jest interpretowane w myśl ich ekumenicznych pomysłów, jednak wbrew wyraźnej woli większości Ojców soborowych, którzy pozwolili (w nieświadomości wypływających z tego faktu konsekwencji), na tę ważką zmianę. Wydawało się bowiem, że subsistit znaczy to samo co est, jednakże określenie subsistit jest dwuznaczne i pozwala na odwrócenie sensu katolickiej eklezjologii.

Z wiary katolickiej wiadomo przecież, że poza Kościołem katolickim nie ma zbawienia (extra Ecclesiam nulla salus), zaś prawosławni chrześcijanie są dziedzicami dokonanej w roku 1054 schizmy, od której nie chcą się zdystansować, nie chcą porzucić focjańskich błędów dotyczących nauki o Trójcy Świętej, a także nie zamierzają powrócić do jedności z jedynym następcą św. Piotra, biskupem Rzymu – papieżem, który jest przez samego Boga wyposażony w prymat jurysdykcyjny nad całym Kościołem, zgodnie z dogmatem Soboru Watykańskiego Pierwszego.

Problem nawrócenia schizmatyków

O. Hryniewicz pozwala sobie na twierdzenie, że tak zwana „eklezjologia nawracania, powrotu, absorpcji”, czyli droga likwidacji schizmy przez zawarcie unii odłączonych chrześcijan prawosławnych z Rzymem jest fałszywa i godna odrzucenia! W istocie jest przeciwnie, a fałszem jest głoszenie równości między schizmatyckim Wschodem i Kościołem katolickim oraz negowanie prawdy o konieczności powrotu schizmatyków do Kościoła, od którego niestety odpadli. Autor nie jest jednak odosobniony w swych poglądach. Nauka negująca rzeczywisty fakt rozłamu prawosławia z jedynym Kościołem katolickim i odrzucająca prawdziwą, katolicką eklezjologię oraz dogmat o papieskim prymacie znajduje niestety wyraz w poglądach wielu innych teologów ekumenicznych.

Książka o. Hryniewicza ma na celu udowodnienie, że w całych dziejach stosunków katolicko-prawosławnych po rozłamie z roku 1054 zawsze istnieli zwolennicy tez głoszonych dziś tak mocno przez ekumenistów. Trzeba jednak pamiętać, że byli to ludzie nieliczni, w swych poglądach osamotnieni, pozostający w sprzeczności z Magisterium, nie zdający sobie często sprawy z faktu z bolesnego rozłamu, a nawet osoby o wątpliwym autorytecie i smutnym życiorysie, jak np. przywoływany przez o. Hryniewicza jako autorytet ks. Stanisław Orzechowski, polski renesansowy kapłan, przez pewien czas ekskomunikowany, duchowny sprzyjający reformacji, który porzucił celibat i zawarł związek małżeński, a od słusznych decyzji władz kościelnych odwoływał się przewrotnie do sejmu Rzeczypospolitej.

Odrzucenie faktu schizmy z prawosławiem

Wypowiedzi o trwaniu rzekomej jedności między prawosławiem a Kościołem katolickim, pomimo pozorów, które stwarza ks. Hryniewicz, są całkowicie niezgodne z Magisterium Kościoła i wyrażają heretycką teologię latitudinaryzmu („szerokościowości”), potępianego zawsze, gdy się pojawiał, na przykład przez papieża Piusa XI w encyklice Mortalium animos (1928), sprzecznego z oczywistą dla katolika prawdą o tym, że istnieje tylko jeden Kościół, którym jest Kościół rzymski.

Wszystkie dokumenty Magisterium katolickiego dotyczące Kościoła, jego jedności, prawd wiary i struktury hierarchicznej jednoznacznie i absolutnie wykluczają uznanie prawosławia za równoprawną z Kościołem świętym drogę do zbawienia z racji schizmy i herezji głoszonych na Wschodzie (odrzucenia Filioque, nauki o czyśćcu, nieomylności papieskiej czy dogmatu o prymacie jurysdykcyjnym papieża). Słowa wyznania wiary, w których wyznajemy Unam, Sanctam, Catholicam et Apostolicam Ecclesiam (Kościół jeden, święty, katolicki i apostolski) odnoszą się wyłącznie do Kościoła rzymskiego, którego jedność opiera się na prawdziwej wierze, sakramentach świętych i prawowitym zwierzchnictwie kościelnym. Z tego powodu prawdziwy Kościół charakteryzuje się jeszcze piątym przymiotnikiem, prócz jedności, świętości, katolickości i apostolskości, a mianowicie tym, że jest Rzymski.

O. Hryniewicz pozwala sobie nawet na twierdzenie, że „schizma nastąpiła wskutek samowolnego postępowania Kościoła zachodniego” (s. 12). Autor insynuuje w ten sposób, że Kościół rzymski, który jest Mater et Magistra („Matką i Nauczycielką”) wszystkich kościołów lokalnych (wyznających wiarę apostolską), może błądzić i rzekomo pobłądził! Fakty jednak temu przeczą. To przecież prawosławni odrzucili rdzennie greckie ujęcie nauki o pochodzeniu Ducha Świętego od Ojca przez Syna (dia tou Hyiou), które jest istotowo zgodne z nauką łacińską wyrażoną terminem Filioque. To prawosławni są poza Kościołem i wiary apostolskiej nie wyznają, ale o. Hryniewicz sam powiada przecież w innym miejscu: „Nie tworzę teologii wyznaniowej, rzymskokatolickiej. Szukam inspiracji w wielkiej tradycji chrześcijaństwa wschodniego”. W ten sposób deklaruje się po stronie prawosławia, a książka Przeszłość zostawić Bogu jest smutnym potwierdzeniem tej deklaracji. Wedle o. Hryniewicza fakt schizmy wschodniej należy do przeszłości, gdyż oba wyznania stanowią jego zdaniem jeden Kościół, chociaż jedność nie jest jeszcze pełna i wyraźna.

O. Hryniewicz cytuje wielokrotnie obrażające Kościół katolicki wypowiedzi prawosławnych o błędach łacińskich, o tym że „wiara łacinników jest skażona i prowadzi do zguby”. Obroną przed tymi zarzutami ma być teologia „Kościołów siostrzanych”, ale przecież katolikom nie może chodzić o uznanie wśród schizmatyków, że Kościół rzymski jest równy greckiemu, ale o to, aby błądzący Wschód powrócił do jedności z Rzymem. O. Hryniewicz jest jednak przeciwny jakiemukolwiek nawracaniu, powiada przecież, że: „pojednanie między katolicyzmem a prawosławiem możliwe jest jedynie na drodze pełnego i wzajemnego uznania się Kościołów. Wyklucza to wszelką myśl o «powrocie» prawosławnych do kanonicznego posłuszeństwa względem Rzymu” (Pedagogia nadziei, op. cit., s. 152). Katolickie zaś poglądy o konieczności nawrócenia schizmatyków określa mianem „konfesyjnych”, czy „jurydycznych” (s. 39) oraz stwierdza, że „jedność Kościoła nie oznacza poddania stolicy rzymskiej. Potrydencka teologia głosiła, że Kościół rzymski jest jedyną «matką i nauczycielką» (mater et magistra). Pogląd ten jest niezgodny z podstawową intuicją eklezjologii Kościołów siostrzanych” (s. 45). W zgodzie w prawdą trzeba zdecydowanie podkreślić, że jest przeciwnie – to właśnie intuicja (jak tego rodzaju niejasne pojęcie może znaleźć się w teologii, która jest nauką, nie zaś poezją – Autor milczy!) „Kościołów siostrzanych” jest niezgodna z teologią katolicką, gdyż teologia katolicka i katolickie dogmaty są kryterium prawdziwości dla pomysłów i „intuicji” pewnych ekumenistów, a nie ich pomysły dla teologii i dogmatów katolickich, które są dziełem Ducha Świętego, dlatego kryteriów nie potrzebują. Obraźliwe określenie nauki Magisterium słowami „eklezjologia aneksji i absorpcji” (s. 45) wyraża tylko prawosławną orientację o. Hryniewicza.

W innym miejscu Autor powiada, że „nie ma żadnej szansy na rozwiązanie trudnego problemu zjednoczenia w ramach eklezjologii instytucjonalnej, która podkreślała na pierwszym miejscu powszechną i bezpośrednią jurysdykcję papieża oraz jego prerogatywy” (s. 46). Niestety, opinia ta jest ściśle rzecz biorąc heretycka, ponieważ dosłownie podważa prymat papieski ogłoszony dogmatycznie na Soborze Watykańskim Pierwszym. Traktowanie tej katolickiej nauki w czasie przeszłym przez teologa katolickiego zakrawa na szaleństwo! Wydaje się jednak, że jest to celowy zabieg Autora, który sugeruje jakoby nieomylne orzeczenia soborowe mogły popadać w zapomnienie i być odrzucane albo wypierane przez inne, sprzeczne z nimi teorie. To zaś jest absolutnie nie do pomyślenia. Nic więc nie pomogą narzekania o. Hryniewicza na „jurydyczną eklezjologię, przywileje biskupa Rzymu, czy soteriologiczny ekskluzywizm” (s. 46). Musimy w zgodzie z prawdą stwierdzić, że nie jest to twórcza teologia dialogu i pojednania, ale określenia obrażające prawdziwą naukę Kościoła rzymskiego.

Potępienie unii przez teologów ekumenicznych

Walka pewnych ekumenistów z katolickim Magisterium jest zawsze walką z Prawdą. Błędem jest twierdzenie, że „wczesnochrześcijańska teologia Kościołów siostrzanych może się przyczynić do uzdrowienia rozdarcia na drodze cierpliwego i wytrwałego dialogu”. Nie można również twierdzić, że „uniatyzm nie może być metodą poszukiwania jedności ani jej modelem” (s. 46). Właśnie unia jest właściwą drogą do przywrócenia jedności odłączonych chrześcijan z Rzymem, ponieważ szanuje wszystkie słuszne odrębności lokalne, ale wyklucza błędy, herezje i schizmatyckie nieposłuszeństwo. Natomiast argument powołujący się na „wczesnochrześcijańską teologię Kościołów siostrzanych” jest intelektualnie i historycznie nieuczciwy, ponieważ we wczesnym Kościele wierność prawdzie i apostolskiemu wyznaniu wiary była fundamentem życia religijnego, często aż do przelania krwi za Chrystusa, natomiast tolerancja czy uznanie dla herezji była zaliczana do najcięższych zbrodni, niemal niemożliwych do odpokutowania, chyba tylko na łożu śmierci.

Przy okazji rozważań nad teologią katolicką w okresie po unii florenckiej o. Hryniewicz ocenia, że jest ona wyrazem „soteriologicznego ekskluzywizmu, głoszącego niemożność zbawienia poza Kościołem rzymskim” (s. 21), zaś słuszne argumenty strony katolickiej o konieczności zawarcia przez prawosławie unii sprowadzane są przez Autora do „eklezjologicznego modelu centralizacji i ujednolicenia” (s. 33), co służy raczej emocjonalnemu traktowaniu zagadnienia w kategoriach władzy politycznej i „bezwzględnego” przymusu dyscyplinarnego, niż rzetelnemu przedstawieniu problemu, czego tutaj wyraźnie brakuje. Kluczowe problemy dogmatyczne – zagadnienie błędów greckich – są pomijane milczeniem. Jest to zabieg szczególnie niepokojący. Tak samo należy traktować głosy o „rzymskim centralizmie” (s. 38).

O. prof. Hryniewicz z reguły prezentuje prawosławny punkt widzenia, np. gdy pisze, że „Kościół rzymskokatolicki ogłosił nowe orzeczenia dogmatyczne, których nie uznaje Kościół prawosławny, uznając je za błędne, zbyteczne lub będące wyrazem pewnych opinii teologicznych” (s. 45). Pozostawianie tego rodzaju wypowiedzi bez katolickiego komentarza w książce wydanej w katolickim wydawnictwie ze wstępem katolickiego biskupa wydaje się być poważnym błędem o nieobliczalnych konsekwencjach.

Wśród przytaczanych przez Autora ekumenicznych niejasności i dwuznacznych wypowiedzi znajduje się także następujące sformułowanie XVII-wiecznego prawosławnego metropolity Mizaela, że: „w Chrystusie nie ma bowiem różnicy między Grekami i Rzymianami” (s. 52). Sugerowanie, że Chrystus dopuszcza błędy, a nawet że pragnie różnic dogmatycznych jako uprawnionych i pozytywnych, jest kolejnym nieobliczalnym w skutkach błędem przeciwko wierze katolickiej, jaki znajduje się na kartach omawianej tu książki. Wypowiedzi o nieokreślonym „misteryjnym rozumieniu Kościoła jako Ciała Chrystusa” (s. 56), które miałoby dopuszczać zróżnicowanie w materii jurysdykcji w Kościele i w wyznawanej wierze przypomina raczej wielokrotnie potępiane poglądy eklezjologiczne reformatorów protestanckich, niż rzeczowy wyraz refleksji katolickiego teologa, ale jest niestety jakże charakterystyczne dla wielu pisarzy ekumenicznych. Katolicka nauka o Mistycznym Ciele Chrystusowym opiera się przecież mocno na fundamencie prawd dogmatycznych i jest jasno określona.

W jednym z rozdziałów o. Hryniewicz analizuje teologiczne podstawy uniatyzmu. W rozważaniach tych powracają określenia: „konfesyjna interpretacja” czy „soteriologiczny ekskluzywizm” (s. 59), a dogmat wiary katolickiej mówiący, że poza Kościołem nie ma zbawienia traktowany jest przewrotnie jako „tragiczny aksjomat” (s. 65).

Nawet jasne i jednoznacznie katolickie postawy teologów przeciwnych schizmie w dobie unii brzeskiej o. Hryniewicz ocenia jako „wyraz troski o zbawienie wiernych, nie zdradzający tendencji do ekskluzywizmu” (s. 68). Pomijając fałszywe określenie „ekskluzywizm” warto zauważyć, że jest to zupełnie błędna interpretacja, gdyż właśnie sprzeciwienie się schizmie jest wyrazem tej prawej katolickiej postawy, którą o. Hryniewicz dezawuuje jako „ekskluzywizm”. W myśl jego poglądów błędem jest „konfesyjne zawłaszczenie suwerennym darem zbawienia” (s. 68), ale w słowach tych tkwi poważny błąd, gdyż to nie Kościół zawłaszcza dar zbawienia, ale schizmatycy odrzucają jedyny Kościół katolicki, który Chrystus ustanowił dla przekazywania swego daru zbawienia i nikt tego daru nie pragnie zawłaszczać, ale papież i katoliccy biskupi ustanowieni są przez Ducha Świętego po to, aby darem tym z woli Bożej dysponować dla zbawienia tych wiernych, którzy nie wzgardzą wiarą i władzą przez Boga w Kościele katolickim ustanowioną.

Krytyka dogmatu extra Ecclesiam nulla salus powracająca ciągle na kartach książki Przeszłość zostawić Bogu jest z jednej strony wyrazem fałszywych poglądów Autora o Kościele katolickim, a z drugiej strony wyraża i z całą mocą podkreśla fałszywość przeciwstawianej temu dogmatowi nauki o „Kościołach siostrzanych”. Sformułowanie o. Hryniewicza o „ciasnej interpretacji konfesyjnej” (s. 69) wspomnianego dogmatu dodatkowo dyskredytuje katolicką teologię dogmatyczną i sugeruje interpretacje „szerokie”, które są domeną działaczy ekumenicznych, dążących do przewartościowania, a w praktyce do zmiany jedynej Prawdy Objawionej i zastąpienia jej nieokreślonym systemem wypracowanym w ramach „dialogu”, dla którego żadne zagadnienie nie jest nietykalne. Potwierdzeniem tej smutnej konstatacji jest niemal każda wypowiedź działaczy ekumenicznych, nawet jeżeli noszą oni szaty biskupie, coraz częściej zresztą zastępowane przez zwykły garnitur.

Autor twierdzi jednocześnie, że był niegdyś czas, gdy obowiązywała eklezjologia „Kościołów siostrzanych”, która następnie została „unicestwiona” przez ujęcia ciasne i konfesyjne. Teraz natomiast należałoby do tych dawnych ujęć powrócić. Jest to jednak wizja fałszywa, gdyż w Kościele katolickim nigdy nie było tolerancji i akceptacji dla herezji, a prawosławie nie może być niestety uznane za rodzinę siostrzanych kościołów lokalnych, gdyż obarczone jest ciężarem błędów lekceważonych i pomijanych przez o. Hryniewicza, nadzieją zaś na powrót do jedności jest unia, ale tę o. Hryniewicz niezmiennie odrzuca i mocnymi słowy potępia.

Kościołami naprawdę siostrzanymi wobec Rzymu i kościelnych prowincji katolickich obrządku łacińskiego są w istocie jedynie Kościoły unickie, ale ich los staje się szczególny trudny w obecnym czasie wzmożonych nacisków prawosławia (por. s. 113), aby Rzym zlikwidował istniejące unie (sic!) i zorganizował stosunki z chrześcijańskim Wschodem na nowych zasadach.

Fałszywy dialog, który niszczy również cerkiew

Obok krytyki stanowiska katolickiego, które przecież zawsze wymagało nawrócenia prawosławnych i zlikwidowania schizmy, o. Hryniewicz tak samo niechętnie traktuje również błędne prawosławne stanowisko głoszące, iż poza „ortodoksją grecką” nie sposób dojść do zbawienia. W tym kontekście Autor także posiłkuje się pejoratywnymi określeniami w rodzaju „konfesyjna konkurencja”, „konfesyjne zacieśnienie teologii”, „ekskluzywizm soteriologiczny” czy „ciasne rozumienie dogmatu wiary” (s. 71), ale nie broni przy tym wyłączności prawdy katolickiej, tylko zmierza do zrelatywizowania obu stanowisk: katolickiego i prawosławnego jako niesłusznych, podczas gdy w istocie jedynie stanowisko katolickie jest słuszne, a prawosławne – błędne. Autor pragnie zdyskredytować ideę nawrócenia prawosławnych do prawdziwego Kościoła, wskazując sprzeczne podejście obu omawianych wyznań do tego samego problemu jedności Kościoła, a w miejsce konkurencji proponuje prowadzenie dialogu, ale nigdzie nie przyznaje, że tylko jedna ze stron, a mianowicie prawosławie pozostaje w schizmie w stosunku do Kościoła katolickiego, który jest Kościołem Chrystusowym.

W miejsce dążenia do likwidacji schizmy teologia katolicka, jak również prawosławna, miałyby porzucić dawne rozumienie wyłączności swego wyznania, natomiast zamiast tego podjąć, czy raczej owocnie kontynuować „dialog”. Niestety, w dialogu takim poświęca się istotną prawdę wiary o jedynym świętym Kościele Chrystusa – Kościele katolickim. Ekumeniczne ciosy trafiają także w cerkiew prawosławną.

Dialog przyjęty w miejsce nawrócenia, a nie jako środek wiodący do niego sprawia, że święte dogmaty ogłoszone przez Kościół katolicki stają się nie do utrzymania, jak bowiem można uznać, że papież posiada prymat jurysdykcyjny nad całym Kościołem, skoro w nowym pojmowaniu tego Kościoła prawosławie jest pełnoprawne w ramach wspólnoty Ludu Bożego, żadna schizma nie istnieje, a papież nie posiada żadnego realnego prymatu jurysdykcyjnego nad wschodnią częścią chrześcijaństwa? W ten sposób nieomylna nauka dogmatyczna Soboru Watykańskiego Pierwszego staje się martwą literą, ale wyznawanie poglądów sprzecznych z dogmatyczną nauką soborową zawsze oznaczać musi jawną herezję.

Liberalne prawosławie

Z wielkim smutkiem trzeba się więc odnieść do wyrażonego na stronie 80 fałszywego wniosku: „Prawda jest tam, gdzie jest tchnienie uniwersalizmu i nadziei. Nikt nie może zawłaszczyć Boskiego daru zbawienia dla samego siebie. Konfesyjno-konkurencyjny model uprawiania teologii wymaga przezwyciężenia. Powinien należeć już do przeszłości. Wzajemny dialog obydwu Kościołów siostrzanych to także szansa wspólnego zainteresowania samą metodą teologii i ekumenicznymi sposobami myślenia teologicznego. Wymaga to wzajemnej otwartości, ta zaś jest niemożliwa bez poczucia przynależności do jednego i tego samego Kościoła Chrystusa”. Przedstawiona wizja jedności nie daje się w żaden sposób pogodzić z nieomylnym Magisterium Kościoła katolickiego, a postawa o. Hryniewicza w świetle powyższych rozważań może być nazwana stanowiskiem liberalnego prawosławnego teologa, który pozostaje w zasadniczej sprzeczności także z niekatolickim, wschodnim wyznaniem schizmatyckim.

Dla potwierdzenia tych konstatacji można przytoczyć jeszcze inne przykłady ilustrujące sposób myślenia o. Hryniewicza. Cenne wydają się bowiem jego zdaniem poglądy tych teologów, dla których „rzeczy mniejszej wagi można pozostawić na uboczu” (s. 87). Niestety, jak wynika z lektury książki Przeszłość zostawić Bogu do tych „rzeczy mniejszej wagi” należy wedle Autora wiele niezbywalnych prawd wiary katolickiej. Postawa taka nie da się ani uzasadnić, ani obronić w żaden sposób. Podobnie, gdy Autor cytuje pogląd, że „dojście do zgody wydaje się zgoła niemożliwe bez wzajemnych ustępstw” (s. 89), to nietrudno się domyślić, jakie to mają być ustępstwa, skoro o. Hryniewicz otwarcie opowiada się za usunięciem Filioque z katolickiego Credo (patrz „Tygodnik Powszechny”, nr 48/1998, s. 8-9, a zwłaszcza cytat: „usunięcie «Filioque» byłoby aktem ekumenicznej szczerości”), a także opowiada się za reformą, która byłaby w praktyce odejściem od dogmatu o prymacie jurysdykcyjnym papieża (patrz „Tygodnik Powszechny”, nr 4/1999, s. 9, na przykład: „nie wolno tracić nadziei, że w przyszłości praktyczne sprawowanie prymatu jurysdykcji papieskiej poddane zostanie procesowi daleko idącego samoograniczenia i rezygnacji”).

Podobnie powtarzanie głosów pewnych autorów z minionych dziejów chrześcijaństwa twierdzących, że zjednoczenie stanie się możliwe wtedy, „gdy obydwa jednoczące się Kościoły w pełni uznają swą tożsamość” (s. 93), ponownie fałszuje rzeczywisty stan faktyczny, jaki zachodzi we wzajemnej relacji jedynego Kościoła katolickiego ze wszystkimi wyznaniami schizmatyckimi czy heretyckimi.

Prawosławie wobec unii z Rzymem

O. Hryniewicz omawia także stosunek prawosławia do Kościołów unickich, które traktowane są przez schizmatyków z dużą niechęcią, a wypowiedzi dekretu ostatniego soboru o tych Kościołach (Orientalium Ecclesiarum) w oczach prawosławia „skażone są duchem paternalizmu i triumfalizmu, zaś unici podtrzymują pewien rodzaj triumfalizmu bądź «kolonializmu» rzymskiego” (s. 114). Wedle przedstawicieli prawosławia Rzym budzi wrażenie, jakby umacniał pozycje „nacechowane samowystarczalnością i samozadowoleniem” (s. 114). W ten sposób okazuje się jasne, jaki jest stosunek schizmatyckiego Wschodu do unii, która jest drogą przywrócenia jedności z następcą św. Piotra i Kościołem katolickim.

Nieugięta wrogość prawosławia wobec Rzymu wcale nie razi o. Hryniewicza, jako że on sam odrzuca ideę unii i wyraża po wielokroć swój błędny pogląd, że prawosławie i tak stanowi część jedynego Kościoła Chrystusowego.

Niestety okazuje się, że także przedstawiciele hierarchii katolickiej coraz chłodniej zaczynają mówić o unii, a coraz cieplej o prawosławiu, o czym świadczą np. przychylny stosunek bp. Nossola do omawianej tu książki (s. 5-6), wypowiedzi papieża Pawła VI przy okazji spotkania z patriarchą Konstantynopola Atenagorasem w roku 1967, czy wreszcie sama Deklaracja z Balamand. Prawosławni stawiają dziś żądanie, aby Rzym rozwiązał problem unitów przez dokonanie „«odważnej rewizji» dawnego stanowiska w świetle nowych zasad ekumenicznych oraz w duchu posoborowym” (s. 116). Jakie to mają być zasady, widać chyba dość jasno na podstawie powyższych poglądów głoszonych przez przedstawicieli prawosławia i katolickich działaczy ekumenicznych.

Porażające wrażenie robi (omawiany na stronie 119) apel unickiego arcybiskupa melchickiego Eliasa Zoghby z Libanu, który zwrócił się w maju 1974 roku do wiernych unii w Libanie i Syrii, aby powrócili „do macierzystego Kościoła prawosławnego”. Tak więc unicki biskup zmierza do odnowienia schizmy!!! Oto wypowiedź, która paraliżuje swą jednoznacznością, zaś o. Hryniewicz nie tylko nie krytykuje tego stanowiska, ale je sam potwierdza i wyraża swym poparciem dla błędnej idei „Kościołów siostrzanych”.

Dalej zaś o. Hryniewicz cytuje pogląd jeszcze innego prawosławnego autora, który stwierdza, że „Rzym powinien uznać, iż poza podległą mu wspólnotą istnieje jeszcze Kościół prawosławny jako Kościół w pełnym znaczeniu tego słowa. Tylko w ten sposób będzie on mógł przełamać swoją samowystarczalność oraz tendencje centralistyczne” (s. 123). Również ta wypowiedź nie wymaga żadnych komentarzy. Jak więc należy interpretować określenie czynnik pluralizmu w Kościele? Niewątpliwie jako „krok naprzód ku uznaniu tradycji wschodniej jako «równej w godności» tradycji Zachodu” (s. 127). Dalej czytamy, że „nawet wśród katolików rodzi się poczucie winy za powołanie unitów do istnienia. Niektórzy ekumeniści katoliccy sądzą, iż unici powinni czym prędzej powrócić na łono prawosławia (sic!)” (s. 128-129). W ten sposób mamy żałować nawrócenia schizmatyków, a schizma powinna być w całej pełni odtworzona. Oto do czego zmierza ekumenizm! Podobno „eksperyment unijny nie odpowiada współczesnemu rozumieniu ruchu ekumenicznego” (s. 132), ale w istocie raczej jest tak, że „współczesne rozumienie ruchu ekumenicznego” nie odpowiada nieomylnej nauce Kościoła katolickiego i teologii unii, a więc wierni katolicy nie mogą tego rozumienia ruchu ekumenicznego nigdy poprzeć.

Dokument ekumeniczny z Balamand

Po tych wszystkich tragicznych błędach przeciwko wierze katolickiej przechodzimy wreszcie do Deklaracji z Balamand, która została zamieszczona w książce Przeszłość zostawić Bogu. Warto zauważyć, że dokument ten został podpisany w czerwcu 1993 roku przez oficjalnych przedstawicieli Kościoła katolickiego, z Edwardem kard. Cassidym, Przewodniczącym Komisji Papieskiej ds. Jedności Chrześcijan na czele, a ze strony prawosławia w pracach nad dokumentem i w jego sygnowaniu uczestniczyła większość schizmatyckich cerkwi autokefalicznych.

W punkcie dziesiątym Deklaracji czytamy, że „Kościół katolicki rozwinął wizję teologiczną, wedle której uważał samego siebie za jedynego depozytariusza zbawienia”. Nie wiadomo tylko kiedy rzekomo miał z tej prawdy wiary zrezygnować, jakby to w ogóle było możliwe. Następnie (punkt 12) na temat uniatyzmu powiada się, że ta forma związku z Rzymem „nie może już być przyjęta ani jako metoda do zastosowania, ani jako model jedności poszukiwanej przez nasze Kościoły”. Zdanie to jest oficjalnym potwierdzeniem poglądów głoszonych przez ks. Hryniewicza.

W punkcie 13-tym jest mowa o „radykalnej zmianie perspektyw, a tym samym i postaw”. Zmianę postaw potwierdza także książka o. Hryniewicza, a łącznie ze zmianą perspektyw jest całkowicie niezrozumiała i w sposób oczywisty błędna. Dalej Deklaracja stwierdza, że „Kościół katolicki i Kościół prawosławny uznają się wzajemnie jako Kościoły siostrzane (sic!), razem odpowiedzialne za utrzymanie Kościoła Bożego w wierności względem Bożego planu, szczególnie w tym, co dotyczy jedności” (punkt 14). Natomiast pod koniec czytamy, że „Biskupi i kapłani [obu Kościołów] zobowiązani są przed Bogiem do respektowania autorytetu udzielonego przez Ducha Świętego biskupom i kapłanom innego Kościoła (sic!)” (punkt 29). Jeszcze dalej Deklaracja stwierdza, że pozostawia się za sobą „przestarzałą eklezjologię powrotu do Kościoła katolickiego”. Należy więc zapytać: od kiedy to Duch Święty ustanawia autorytet schizmatyków, a powrót do Kościoła katolickiego stał się krokiem przestarzałym? Wystarczającym komentarzem dla tych słów będzie brak komentarza.

Teologiczna ocena „Deklaracji”

Lektura Deklaracji z Balamand napawać musi przerażeniem. W jej świetle jasne stają się wypowiedzi o. Hryniewicza i cytowanych przez niego ekumenistów. Okazuje się, że jest to dokument, podobnie jak cała teologia „Kościołów siostrzanych”, pozostający w radykalnej i fundamentalnej sprzeczności z wiecznym Magisterium Kościoła katolickiego. Wyznając wiarę w Unam, Sanctam, Catholicam et Apostolicam Ecclesiam wierny katolik musi odczuć tragiczny wydźwięk Deklaracji z Balamand i jasno ocenić postawę popierających ją teologów, nawet jeżeli są przedstawicielami hierarchii Kościoła katolickiego. Święty Apostoł Paweł w Liście do Galatów (1, 8) napisał z Bożego natchnienia: „A gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty! (Sed licet nos, aut Angelus de caelo evangelizet vobis praeterquam quod evangelizavimus vobis, anathema sit)”.

W końcowej części swej książki o. Hryniewicz podejmuje rozważania nad recepcją powyższego dokumentu. Powiada mianowicie, że w przeszłości Kościół żywił „wielowiekową iluzję nawrócenia prawosławnych na katolicyzm, a zawierane w przeszłości unie oparte były na błędnych założeniach eklezjologicznych i soteriologicznych, dalekich od uznania równej godności Kościołów siostrzanych. Należy się cieszyć, że dokument z Balamand nie pozostawia pod tym względem żadnej wątpliwości, stanowczo odrzucając wszelki ekskluzywizm w myśleniu teologicznym”. Natomiast istnieją jeszcze środowiska, które: „świadomie podtrzymują przestarzałe poglądy o charakterze ekskluzywnym i konfesyjnym (sic!)”. Wedle zaś o. Hryniewicza „kościół prawosławny jest prawdziwie Kościołem Chrystusa” (s. 146). Deklaracja z Balamand rzeczywiście nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, jakie treści pragnie wyrazić, ale pewne jest, że nie są to treści zgodne z wiarą katolicką. Cerkiew prawosławna nie jest przecież „prawdziwym Kościołem Chrystusa”, ale wspólnotą schizmatycką, w której rozprzestrzeniły się ponadto błędne opinie heretyckie przeciwne wierze apostolskiej.

Katolickie głosy protestu wobec umowy z Balamand

Na szczęście nie wszyscy podeszli do Deklaracji z Balamand na sposób o. Hryniewicza. Na głębokie uznanie i szczery podziw zasługuje zwłaszcza postawa rumuńskiego biskupa unickiego Gheorgie Gutiu, który w imieniu konferencji biskupów greckokatolickich Rumunii odrzucił i potępił ekumeniczne uzgodnienie z Balamand w liście otwartym skierowanym do papieża Jana Pawła II z dnia 8 lipca 1993 roku. Ksiądz biskup napisał, że rumuńscy pasterze uniccy wyrażają swe „zdumienie i całkowitą konsternację” z powodu odrzucenia uniatyzmu, zaś wykluczenie unii pojmują jako podważenie sensu istnienia ich Kościoła. Dlatego Balamand postrzegają jako swe męczeństwo, do którego dochodzi pomimo tego, że są wierni wierze katolickiej i stolicy rzymskiej. List kończy się apelem o to, aby Rzym nie dopuścił do uznania Deklaracji. Pomimo wizyty w Rzymie biskup Gutiu potwierdził 11 lutego 1994 roku, że nikt nie zmusi unitów rumuńskich do tego, aby uznali Balamand i stali się ofiarą złożoną na „ekumenicznym ołtarzu”. Kończąc omawianie tej jakże słusznej reakcji (s. 147-150), nie uznając wszakże wcale argumentów rumuńskich unitów, o. Hryniewicz powiada, iż pomimo braku oficjalnego stanowiska Watykanu w sprawie Balamandu kard. Cassidy stwierdził, że „osiągnięte uzgodnienie znalazło szeroką aprobatę w Kościele katolickim” oraz wśród unitów. Również bardzo przychylne zdanie wyraził w tej kwestii papież Jan Paweł II (s. 150). Niektórzy natomiast grekokatolicy są słusznego zdania, że w dokumencie z Balamand jest „pełno kłamstwa, podstępu i taktyki, okrytych pięknymi słowami” (s. 151), ale słowa te o. Hryniewicz kwituje mianem „integryzmu”, a w swej szczerości powiada nawet dalej, że: „nie należy mieć jednak złudzeń co do tego, iż strona prawosławna zaakceptuje nawet ulepszony model unijny”. Nie jest to jednak zdaniem Autora żaden mankament, gdyż „sam dokument z Balamand stwierdza, iż jest to po prostu niemożliwe ze względu na to, iż chodzi o historycznie obciążony model unii częściowych, niezdolny do pojednania Kościołów siostrzanych” (s. 153). Przy okazji warto nadmienić i przypomnieć, że ani unia na soborze w Lyonie, ani unia na soborze we Florencji nie były ani nie miały być uniami częściowymi, a pojęcie „Kościoły siostrzane” odnoszone do Kościoła katolickiego i cerkwi prawosławnej jako równorzędnych wspólnot jest po prostu fałszywe.

Opinie teologów prawosławnych

Prawosławny patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I w wypowiedzi z końca roku 1993 wyraził pogląd, że Balamand świadczy, przynajmniej ubocznie, o „skrusze Kościoła zachodniego (sic!) z powodu posługiwania się ongiś, w ciągu wieków, takim środkiem nie do przyjęcia” (s. 155). Hierarcha ten ma oczywiście na myśli unię. Rzeczą straszną jest słyszeć takie słowa, po części dlatego, że obrażają Kościół katolicki i teologię unii, a po części z tego powodu, że wyrażają jednoznacznie stanowisko honorowego zwierzchnika schizmatyckiego Wschodu, który jasno daje do zrozumienia jak odnosi się do Zachodu, i prymatu jurysdykcyjnego biskupa Rzymu, namiestnika Chrystusowego – papieża.

Cerkiew prawosławna w Grecji wyraziła się natomiast w jeszcze ostrzejszym duchu. Po pierwsze jego przedstawiciele nie brali udziału w sesji w Balamand, a po drugie uznali, że potępienie „uniatyzmu” było zbyt mało radykalne, zaś Kościół rzymski wcale nie wyznaje wiary apostolskiej, chociaż inaczej głosi dokument z Balamand. Okazuje się więc, że sprzeczne w wielu punktach z nauką katolicką ujęcie z Balamand i tak nie zadowoli wszystkich odłamów wschodniego chrześcijaństwa prawosławnego.

Problem recepcji ustaleń ekumenicznych

Aby dokonać recepcji ustaleń ekumenicznych, zdaniem o. Hryniewicza konieczna jest „tożsamość otwarta”, wolna od koncepcji „ekskluzywistycznych i triumfalistycznych”. Nie można więc, jego zdaniem, „obstawać przy eklezjologii, która dominowała w przeszłości” (s. 159). Wbrew temu trzeba jednak pamiętać, że jest tylko jedna prawda wiary katolickiej i jedna prawdziwa eklezjologia, a żadne ustalenia ekumeniczne nie mogą jej sprowadzić do przeszłości i unieważnić. O tym niestety wcale nie pamięta ani o. prof. Wacław Hryniewicz, ani autor wstępu do jego książki, ks. abp prof. Alfons Nossol, jeden z sygnatariuszy umowy z Balamand. Dokument z Balamand to nie żaden „ważny krok na długiej drodze do pojednania Kościołów siostrzanych” (s. 160), ale pełen błędów wyraz ekumenicznego błędu, a jeżeli nie będziemy budować na prawdzie, to niczego nigdy nie uda się zbudować, a tylko wiele można zniszczyć.

Autor powiada nawet: „osobiście jestem głęboko przekonany o tym, iż w Kościele katolickim i prawosławnym zachowana została istotna treść wiary chrześcijańskiej” (s. 165), a na świadka swych ekumenicznych przekonań przywołuje prawosławnego metropolitę kijowskiego Platona Gorodeckiego z XIX wieku, który porównywał „Kościół powszechny do wielkiej świątyni mieszczącej w sobie wiele kaplic, czyli wyznań chrześcijańskich (sic!)”. O. Hryniewicz jest zdania, że „Kościół pozostaje jeden w głębi swej bosko-ludzkiej natury”, oraz że „istotna jedność Kościoła trwa nadal pośród podziałów” (s. 166). W ten sposób głoszone są fałszywe poglądy, że wszystkie wyznania chrześcijańskie stanowią jakoby jeden prawdziwy Kościół.

Innym autorytetem dla o. Hryniewicza jest wybitny polski teolog prawosławny, nieżyjący już ks. prof. Jerzy Klinger, który powiadał, że „w ogniu realnej obecności Chrystusa topnieją wszystkie ekskomuniki między Kościołami wszędzie tam, gdzie one jeszcze istnieją” (w. 167). Słowa te naprawdę nie wymagają żadnych komentarzy.

Wnioski

Nawet pobieżna lektura książki Przeszłość zostawić Bogu nie budzi wątpliwości do co istotnego sensu tego opracowania, gdyż jego wymowa jest całkowicie jednoznaczna, a najważniejsze tezy są w powtórzone wielokrotnie, a nawet dziesiątki razy. Oto jeden z najpoważniejszych w Polsce profesorów teologii katolickiej manifestuje swe liberalno-prawosławne poglądy, które nie dają się w żaden sposób pogodzić z dogmatami wiary katolickiej i stanowią pasmo coraz poważniejszych błędów, a wręcz otwartych herezji, w świetle których nauka Magisterium katolickiego o jedności Kościoła, prymacie papieża czy sensie przynależności do widzialnego Kościoła napotyka na niezliczone przeinaczenia i jest w praktyce odrzucana, ponieważ jest interpretowana na nowy, ekumeniczny i fałszywy sposób. Dramatyczny w swej treści tekst umowy z Balamand pokazuje, że poglądy głoszone przez o. prof. Hryniewicza nie są odosobnione, ale sięgają wielu przedstawicieli hierarchii katolickiej. Jedynym jasnym punktem tej ciemnej „ekumenicznej nocy” jest stanowczy protest rumuńskich biskupów greckokatolickich, wyrażający rozpaczliwy głos cierpienia tych, którzy odważyli się wyraźnie wskazać na właściwy sens i dramatyczną treść tego ekumenicznego uzgodnienia. Ponieważ jednak spotyka ich jedynie głos politowania oraz oskarżenia o ciasny „konfesjonalizm” i „triumfalistyczny integryzm”, dlatego przyszłość Kościołów unickich oraz dalszego dialogu z prawosławiem rysuje się w wyjątkowo czarnych barwach.

Należy pokładać nadzieję w Duchu Świętym, że przyjdzie na pomoc swemu jedynemu Kościołowi katolickiemu, aby zgubne dążenia modernistycznego ekumenizmu zwane „przywracaniem utraconej jedności” zostały odrzucone i powstrzymane przez prawowite władze kościelne, zanim proces „samozniszczenia Kościoła”, jak powiedział sam papież Paweł VI, przybierze jeszcze ostrzejsze, bardziej tragiczne formy.

Adam Małaszewski