Złota nić. Rozdział siódmy

Starszy mężczyzna, który otworzył drzwi, drżał.

– Dzięki Bogu to ty, panie – powiedział. – Dzięki Bogu, to ty.

– Dlaczego? Czy coś się stało? Ktoś usiłował się włamać?

– Nikt nie usiłował się włamać, nie, panie żołnierzu, ale ta biedaczka… Nie wiemy, co robić…

– Co się jej stało? – przerwał mu Uli.

– Próbowaliśmy wszystkiego, co w naszej mocy – zapewnił go starszy człowiek. – Nic jednak nie pomaga.

Uli głęboko odetchnął.

– Ona… Ona nie umarła, prawda?

Stary Padilla ze smutkiem pokręcił głową.

– Może byłoby lepiej dla niej, gdyby umarła. Obawiam się, że postradała zmysły.

Zapadło milczenie. Uli widział wiele kobiet, które postradały zmysły, gdy były świadkami tego, czego nie powinna oglądać żadna kobieta – tego, co niosła za sobą wojna. Przypomniał sobie młodą kobietę na Węgrzech. Siedziała na progu na wpół spalonego domu i wydawała z siebie kojące dźwięki do dziecka w ramionach. Nikt nawet by nie pomyślał, że oszalała, tyle że dziecku brakowało głowy. Uli próbował porozmawiać z kobietą, ale tylko przytuliła do siebie bezgłowe maleńkie zwłoki i popatrzyła na żołnierza nic niewidzącymi oczyma. Szaleństwo zawsze towarzyszyło przemarszom armii. Głód i zaraza przychodziły później.

Czasem takie kobiety odzyskiwały zdrowy rozsądek, czasem jednak nie.

– Gdzie ona jest? – spytał ochrypłym głosem.

– Umieściliśmy ją w pokoju Alonsa…

– Alonsa?

– To nasz syn, jest teraz w Salamance, tam studiuje. Może zdołasz jej pomóc, panie żołnierzu. Nie chce rozmawiać z żadnym z nas, chociaż się staraliśmy. Nie je. I obcięła włosy…

– Obcięła włosy?

– Tak. I włożyła na siebie stary strój Alonsa. Strasznie się baliśmy, kiedy się okazało, że zabrała nożyczki żony. Sądziliśmy, że zrobi sobie krzywdę, ale ona tylko obcięła włosy.

Uli ponownie pokręcił głową.

– Rzeczywiście wygląda na to, że oszalała – przyznał.

– Zastanawialiśmy się, czy nie sprowadzić księdza albo medyka.

– Księdza, nie medyka – wtrąciła señora Padilla, która do nich podeszła. Była wymizerowaną niewiastą, niespełna pięćdziesięcioletnią, o surowych ustach. – Ta dziewczyna jest opętana, i tyle. Opętana przez demona. Dziś rano przyrządziłam znakomite jajeczne danie, a ona nawet na nie nie spojrzała. I przez cały czas mamrocze do siebie. Opętana.

– Medyk mógłby więcej zdziałać – upierał się jej mąż. – Jeśli upuści małej trochę krwi, wróci jej zdrowy rozum. Właśnie o tym rozmawialiśmy, kiedy zapukałeś do drzwi, panie żołnierzu. Ale może zdołasz pomóc, kilka razy o ciebie pytała. „Gdzie ten wielki żołnierz z mieczem?”, powtarza.

– Nie ma co tu jej trzymać – dodała jego żona. – Mała wariatka. Nie wiadomo, co zrobi następnym razem. Może się podkraść, kiedy będę spała, i obciąć mi włosy, albo poderżnąć gardło. Zabraniam ci wzywać medyka, Mateo. Kiedy zacznie jej upuszczać krwi, dziewczyna wpadnie we wściekłość i pozabija nas wszystkich. Każdy wie, że nawiedzeni dysponują siłą swojego demona.

– To niemiła perspektywa – zgodził się Padilla. – Nie jesteśmy już młodzi…

– Gadaj za siebie – warknęła jego żona.

– No, nie tak młodzi, jak kiedyś, i całe to zamieszanie…

– Prowadźcie mnie do niej – powiedział Uli cierpko.

Pokój znajdował się nieopodal. Padilla uchylił drzwi na tyle szeroko, by Uli mógł się wśliznąć, po czym zamknął je za nim, bardzo pośpiesznie, gdy ujrzał, jak dziewczyna się odwraca.

Choć Uli był przygotowany na niespodziankę, zastany widok wprawił go w szok. Szczupłe stworzenie, która patrzyło na niego, niewiele miało wspólnego z zapamiętaną przez niego dziewczyną. Miał przed sobą ciemnowłosego, ciemnookiego szesnastolatka o bladej, ściągniętej twarzy.

– Powiedzieli ci, no jasne – oznajmiło to dziwne stworzenie. – Ale czy gdybyś nie wiedział, rozpoznałbyś mnie?

– Wcale nie jestem pewien, czy i tak rozpoznaję – powiedział Uli.

Dziewczyna westchnęła.

– Dziękuję Pannie Maryi, że wróciłeś. Myślałam, że oszaleję.

– Oni… – Uli machnął głową – i tak myślą, że oszalałaś.

– Wiem. A ty co myślisz?

– Sam nie wiem – odparł szczerze. – Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego obcięłaś włosy i przywdziałaś ten strój?

– Tak jest lepiej.

– Podobno nie chcesz jeść.

– Czy to oznaka szaleństwa?

– Nie… Niekoniecznie. Ale gospodarze twierdzą też, że przez cały czas gadasz do siebie.

– Nie przez cały czas, ale rzeczywiście. Modliłam się. Czy trzeba być obłąkaną, żeby się modlić?

– I nie chcesz z nimi rozmawiać.

Dziewczyna popadła w zadumę.

– To także prawda – przyznała. – Niewiele mówiłam. Nie mogłam.

W jej głosie dał się słyszeć ból.

Uli spróbował ponownie.

– Dlaczego lepiej jest obciąć włosy i przebierać się za chłopaka?

Dziewczyna wyraźnie unikała jego spojrzenia.

– Mogą wrócić – wymamrotała. Na jej twarzy widniało napięcie, zacisnęła usta z odrazą.

Z zadumą pokiwał głową.

– Mogą – przyznał. – Dlatego właśnie przyszedłem to sprawdzić.

– Chciałam uciec – wyznała zgaszonym głosem. – Zabrakło mi jednak odwagi. Przecież mogli czekać na zewnątrz…

Drżała. Wcześniej przez chwilę myślał, że nic jej nie jest, teraz nie był już jednak taki pewien.

– Może nie rozpoznaliby mnie – ciągnęła. – Może doszliby do wniosku, że jestem chłopcem. Ale gdybym znowu ich zobaczyła… – zaczęła cicho łkać.

– Tak lepiej – powiedział Uli. – Wyrzuć to z siebie.

Jednak dziewczyna już nie płakała.

– Chcę stąd odejść – oznajmiła stanowczo. – Daleko.

– Dokąd chcesz się udać? – zapytał.

– Chyba do Barcelony – powiedziała nie bez wahania. – Tam jest mama.

– To bardzo rozsądny pomysł – przyznał Uli. – Jednak jak chcesz tam trafić?

– Sama nie wiem – westchnęła.

– Przede wszystkim, jak się tutaj znalazłaś? – chciał wiedzieć.

– Przywiozła mnie ciocia Mercedes, własną karetą. Ona… Ona… – znowu zaczęła szlochać.

Uli gorączkowo myślał. Pozostawienie dziewczyny w tym domu nie było dobrym pomysłem. Sąsiedzi i tak chcieli się jej pozbyć. Ale jak zawieźć ją do Barcelony? Gdyby zabrał ją do alkada… Ale ów czcigodny urzędnik miał mnóstwo innych spraw na głowie, armia okupowała miasto. Ksiądz? Nie znał żadnego księdza. Może dziewczyna znała. Co jednak miał zrobić? Trudno było obarczać księdza szesnastolatką, nawet przebraną za chłopca. Może jednak ksiądz znał kogoś, kto by się nią zajął albo zabrał do klasztoru, gdzie zadbałyby o nią zakonnice, do czasu, aż jakaś szacowna matrona udała się w podróż do Barcelony. Wszystko to jednak należało szybko zorganizować – nie mógł kazać swoim ludziom czekać przez całą wieczność.

– Posłuchaj, panienko – zaczął. – Znasz tu jakiegoś przyzwoitego księdza? Albo klasztor, który mógłby cię przyjąć?

– Znam tylko ojca Gomeza. To bardzo dobry człowiek. Kiedy się spowiadam, chichocze. Ma dziewięćdziesiąt jeden lat.

Perspektywa wyjaśniania dziewięćdziesięciojednoletniemu staruszkowi, dlaczego powinien zająć się szesnastolatką, sprawiła, że Uli aż się skrzywił.

– A klasztor?

– Nic nie wiem o żadnym klasztorze – odparła dziewczyna.

Może gospodarze coś wiedzieli.

– Chodź ze mną – powiedział.

Oczy dziewczyny zalśniły.

– Bardzo ci dziękuję – powiedziała entuzjastycznie. – Wiedziałam, że mi pomożesz. Nie mogłam się doczekać, i za każdym razem, kiedy sądziłam, że już nie przyjdziesz, zamykałam oczy i wiedziałam, że jednak się zjawisz. A kiedy dojedziemy do Barcelony, moja matka…

– Zaraz, zaraz – przerwał jej Uli. – Nie tak szybko, panienko. – Podrapał się po głowie. – Nie mogę cię zawieźć do Barcelony, jestem żołnierzem, muszę słuchać rozkazów. Chciałem tylko powiedzieć, żebyś poszła ze mną teraz. Pogadam z twoimi gospodarzami. Może znają jakiś klasztor, który cię przyjmie.

Na twarzy dziewczyny pojawiło się rozczarowanie.

– Nie lubią mnie – powiedziała. – Myślą, że jestem szalona. Nie wiem, co zrobią, kiedy odejdziesz.

Ujrzał błysk strachu w jej oczach.

Nie myliła się. Kiedy wrócił do poczekalni, z dziewczyną za plecami, zobaczył, że państwo Padilla stoją tam sztywno i ponuro, jakby spodziewali się, że uwolnią się od zbędnego ciężaru. Nie chcieli gościć pod swoim dachem obłąkanej dziewczyny. Dostrzegli żołnierza włóczącego się po ulicy: przetrzymywanie tu młodej sąsiadki było niebezpieczne. Naturalnie, klasztor to znakomity pomysł. Tuż za miastem miały swoją siedzibę franciszkanki: mniszki z pewnością chętnie się nią zaopiekują.

– Mogę zatrzymać ten strój? – zapytała dziewczyna.

Naturalnie, naturalnie. Alonso i tak z niego wyrósł. Niewielkie jednak było prawdopodobieństwo, że zakonnice pozwolą jej w nim chodzić.

Strój, w którym zjawiła się w ich domu, zwinęli w maleńki woreczek, i dziewczyna była gotowa do drogi.

Odmówiła jednak przyjęcia swojego stroju, więc Uli upchnął go do worka zwisającego z włóczni. Czuł dziwny niepokój, że przyjął na swoje barki odpowiedzialność, której może nie podołać. Jednak klasztor, o którym mówili państwo Padilla, znajdował się przy drodze wylotowej z miasta, więc nie mogło to zająć zbyt wiele czasu.

Kiedy państwo Padilla przekonali się, że lada chwila pozbędą się dziewczyny, ich niechęć nieco ustąpiła. Na pewno wszystko dobrze się ułoży. Mniszki były bardzo poczciwe, chętnie zajmą się nową podopieczną. Miały własnego lekarza, który je odwiedzał. Dziewczyna będzie bezpieczna do chwili, w której przyślą po nią krewni. Tak bardzo im ulżyło i tak żałosne były te krasomówcze popisy, że Uli musiał położyć im kres. Usłyszał jednak, jak dziewczyna mówi, nie bez szczerej sympatii:

– Dziękuję bardzo za strój i za dobre chęci.

Potem wyszli, a państwo Padilla zamknęli za nimi drzwi.

– Posłuchaj mnie teraz – powiedział Uli szorstko, gdy odeszli od domu. – Postanowiłaś zostać chłopcem, i będziesz chłopcem, póki nie dotrzemy do tych zacnych mniszek. Nie drób. Idź jak chłopak. Dłuższe kroki. Przestań tak wymachiwać rękami, opuść je i traktuj wyłącznie jak pożyteczne przedmioty. O, tak lepiej. Niedługo dołączymy do moich ludzi, a oni nie mogą wiedzieć, że jesteś dziewczyną. Co się z tobą dzieje.

– Nie wiem… Dziwnie się czuję…

Złapał słaniającą się dziewczyną za kark.

– Czekaj, chyba wiem, co się dzieje. Trzymaj się. Mdleć mogą dziewczyny. Teraz jesteś chłopakiem, ale wygłodniałym. Posil się.

Z jednej z wielu kieszeni wyciągnął pokaźny kawał chleba, z drugiej starannie owinięty kawał aromatycznego sera.

– Jedz – polecił dziewczynie, która odetchnęła głęboko. – Powoli. Starannie żuj każdy kęs, albo dostaniesz skurczów żołądka.

Trzecia kieszeń kryła niewielki bukłaczek wina. Uli poluzował jego korek i przystawił go do ust dziewczyny.

– Trzy łyki wystarczą.

Kwaśne wino rozgrzało ją natychmiast, dziewczyna ze smakiem zabrała się do jedzenia chleba i sera. Rumieniec powrócił na jej policzki.

– Możesz już chodzić?

– Tak… Tak.

– No to chodź.

Mniszki nie od razu uwierzą, że mają do czynienia z dziewczyną. Nagle zachichotał.

– Nawet nie znam twojego imienia – zauważył.

– Juanita. Nazywam się Juanita Perez.

– Dopóki nie trafisz do mniszek, będziesz Juanem. Może iść nieco szybciej, Juan?

Uśmiechnęła się, i ten jej pierwszy uśmiech sprawił, że Uli już po raz kolejny zaczął się zastanawiać, z jakiej materii Bóg stworzył dziewczęta i kobiety.

Jednak uśmiech zamarł na jej ustach równie szybko jak się pojawił. Tonem rozczarowanego dziecka dziewczyna oznajmiła:

– Nie chcę iść do klasztoru. Chcę iść z tobą.

Uli pokręcił głową.

– Duzi chłopcy nie używają takiego tonu. Mów niższym głosem. I nie drób.

Nigdzie nie widział lektyki. No cóż, sprawa zajęła znacznie więcej czasu niż kwadrans. Po prostu żołnierze posłuchali jego rozkazów.

Niemniej się zaniepokoił i zaczął iść tak szybko, że dziewczyna ledwie dotrzymywała mu kroku.

Przechodnie patrzyli na tę parę z niejakim zdziwieniem, ale nic nie wskazywało na to, że przejrzeli kamuflaż dziewczyny. Naprawdę wyglądała jak chłopak.

Nagle ujrzał lektykę na ramionach czterech ludzi. Pozostała dwójka zapewne szła z przodu. A więc tu byli, znakomicie.

Po paru minutach Uli i dziewczyna zrównali się z lektyką. Wtedy właśnie cały pochód mijał już ostatnie domy w Pampelunie. Gdzie leżał ten franciszkański klasztor, o którym wspominali państwo Padilla?

W końcu go dostrzegł i odetchnął z wyraźną ulgą. Przez chwilę podejrzewał, że spanikowane małżeństwo skłamało, żeby pozbyć się jego i szalonej dziewczyny, jednakże duży biały budynek otoczony wysokim, bielonym murem bez wątpienia był klasztorem.

– Chodź ze mną, Juan – powiedział Uli.

Tragarze popatrzyli na niego, ale tylko machnął ręką, żeby szli dalej.

Dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty iść do klasztoru. No cóż, Uli nie mógł jej pomóc, musiała tam trafić.

Uli pociągnął za sznur od niewielkiego dzwonka.

– Nie chcę ido klasztoru…

– Cii… Będziesz słuchać rozkazów.

Nienawidził się za to, cóż jednak mógł zrobić?

Ależ te zakonnice były powolne. Ponownie zadzwonił.

– Pozwól mi iść z wami… Obiecuję, że będę słuchać rozkazów. Będę chodzić jak najszybciej. Poza tym umiem gotować.

– Mniszki to docenią.

Nigdzie jednak nie było ani śladu mniszek. Sytuacja robiła się kłopotliwa.

Zadzwonił po raz trzeci. Dzwonek zdawał się jęczeć pod wpływem uderzeń.

Nic się nie stało.

Kątem oka Uli zobaczył, że na ustach dziewczyny pojawił się nieśmiały uśmiech. Szwajcar ze złością zadzwonił po raz czwarty, długo i na tyle głośno, żeby zaalarmować całą społeczność, nawet gdyby była pogrążona w głębokim śnie.

Wiedział, że mniszki nie śpią, również z kaplicy nie dobiegały żadne pieśni. Nie wątpił, że klasztor nie jest opuszczony. Z wąskiego komina unosiła się smużka dymu. Zakonnice gotowały swój popołudniowy posiłek, najwyraźniej pomoc dziewczyny nie była im do tego potrzebna. Nie czuł się tak bezradnie jak teraz nawet dzień wcześniej, gdy stał pod wałami cytadeli. Jednak żadnego działa nie dałoby się odpowiednio wycelować, by skruszyć mur kościoła. Najwyraźniej poczciwe mniszki dostrzegły jego włócznię i miecz, i postanowiły nie ryzykować.

Odwrócił się gwałtownie i ujrzał, że jego ludzie zatrzymali się i postawili lektykę. Wszyscy patrzyli wprost na niego. Pewnie ciekawiła ich ta sytuacja. Nic dziwnego.

Ruszył ku tragarzom, a dziewczyna, którą nazywał Juanem, podreptała za nim niczym piesek.

Czerstwy, rudowłosy żołnierz o ptasim nosie spytał szorstko:

– Czyżby sierżant myślał o tym, żeby włożyć welon zakonny?

Inni wybuchnęli śmiechem.

– Brać lektykę – warknął Uli. – Za mną.

Zerknął do lektyki i ujrzał, że Hiszpan śpi.

Uli ruszył na czele transportu, za nim rzekomy Juan. Dziewczyna trzymała brodę wysoko i nie drobiła. Widział w jej oczach spokojną wesołość.

Nie musiał wyjaśniać obecności młodego chłopaka swoim ludziom. Sierżant to sierżant. Jak na razie nie zorientowali się chyba, że mają do czynienia z dziewczyną. Bardzo dobrze, że była taka chuda.

Postanowił pozbyć się jej przy pierwszej nadarzającej się okazji. Teraz jednak zdołała postawić na swoim.

To nie ona jest wariatką, pomyślał ponuro. To ja zwariowałem.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Złota nić.