Złota nić. Rozdział ósmy

Podróż trwała dłużej niż przewidywał Uli, ale nie była to wina dziewczyny ani Hiszpana. Juanita zachowywała się tak, jakby faktycznie urodziła się chłopcem. Rozmarzonym, cichym, delikatnym chłopcem, jednak chłopcem bez wątpienia. Mężczyźni zaakceptowali go bez trudu. Gotował ich posiłki, chyba że udawało się im trafić do oberży (a gotował całkiem dobrze), chętnie biegał na posyłki i był zdumiewająco dobry w czymś, o czym żaden z mężczyzn zdawał się nie mieć pojęcia – w zajmowaniu się rannym.

Chłopcy często trafiali do armii. Większość z nich służyła tam za doboszów albo trębaczy. Dlatego też nie było nic dziwnego w obecności Juana, choć wyglądem nieco się różnił od typowego chłopca, który zaciągał się do wojska, zwykle z najbiedniejszych rodzin, szczęśliwych, że pozbędą się choć jednej gęby do wyżywienia.

Uli dopilnował, by nie zadawano zbędnych pytań.

Gdy Juan nie musiał gotować, biegać na posyłki ani opiekować się Hiszpanem, trzymał się Ulego.

Nocami, kiedy obozowali na polu albo wypoczywali w gospodzie, miejsce rzekomego chłopca było przy rannym jeńcu.

Wszystko to wydawało się całkiem proste i absolutnie naturalne. Niektórzy z mężczyzn sądzili, że Juan jest kuzynem Hiszpana, inni, że przydzielono go do transportu jako pielęgniarza.

Sam Hiszpan zaś zachowywał się jak na prawdziwego hidalgo przystało.

Podczas całej podróży nikt nie usłyszał z jego ust ani jednego jęku, chociaż było jasne, że Hiszpan bardzo cierpi. Ciągle podskakiwanie lektyki nie najlepiej robiło na świeże rany; znowu zaczęły krwawić i Juan kilkakrotnie musiał zmieniać bandaże. Uli obserwował go podczas tej procedury i dostrzegł łzy w oczach dziewczyny na widok straszliwie pokiereszowanej prawej nogi rannego. Była złamana, medycy złożyli ją i wsadzili w drewniane urządzenie, które musiało sprawiać mu nieustanny ból, ale zdjęcie konstrukcji mogłoby zagrozić procesowi zdrowienia. Lewa noga była ledwie draśnięta i goiła się całkiem szybko. Rzekomy chłopiec miał łzy w oczach, pacjent jednak nie. Nawet nie mrugnął przy zdejmowaniu sztywnych od krwi bandaży, jedynie zaciskał pięści. Tylko tak kodeks rycerski pozwalał szlachcicom wyrażać cierpienie. Nigdy nie zapominał podziękować uprzejmie chłopcu za jego usługi.

W Ozaecie musieli się zatrzymać na cały tydzień. Baskijskie drogi, wijące się po wzgórzach, okazały się ponad siły nie tylko pacjenta, ale także tragarzy. Przebywali w dziwnym kraju. Dzikie przepaści, małe doliny, dziwnie, wręcz śmiertelnie spokojne, co pewien czas kryta słomą chata, gdzieś na skale, jedyny znak ludzkiej obecności. Potem znowu rozległe pola albo niewielkie pasma lasu, pełnego przede wszystkim kasztanów, dębów i buków.

Wozy ciągnięte przez woły i skrzypiące na zakurzonych drogach, a na tych wozach milczący ludzie o ostrych rysach twarzy. Uli usiłował z nimi rozmawiać, ale odpowiadali tylko kilkoma słowami w języku baskijskim – równie dobrze mogli wcale nie odpowiadać, pewnie nawet tak by woleli.

Naturalnie, przebywali na terytorium wroga, ale miejscowi nie byli ani wrodzy, ani przyjaźni. Zdawali się niczym nie interesować.

W Ozaecie było inaczej. Choć wioska nie należała do dużych, jej mieszkańcy znali rannego. Kobiety przychodziły z kwiatami do pokoiku, w którym go umieścili, w domu pewnego starszego małżeństwa. Grupka ponurych, milczących mężczyzn zdawała się czuwać nad nimi, choć nie byli uzbrojeni ani nie przejawiali najmniejszych oznak wrogości.

Właśnie wtedy Uli po raz drugi porozmawiał z Hiszpanem.

Dotychczas Hiszpan ograniczał się jedynie do powitania Ulego lekkim skinieniem głowy, uprzejmym, choć chłodnym, i do kilku uwag na temat stanu dróg oraz krótkiego sprawozdania na temat swojej kondycji, gdy go o to pytano. Szwajcar również nie kwapił się do pogawędki. Wielcy szlachcice nieszczególnie lubili rozmawiać z prostymi żołnierzami, nawet tymi w randze sierżanta. No a poza tym w końcu to właśnie on był odpowiedzialny za rany tego człowieka.

Dziwne, pomyślał. Gdyby nie wystrzelił z tej armaty, powieszono by go. A tak zamiast stryczka dostał dwadzieścia pięć – nie, dwadzieścia sześć – złotych dukatów, awans na sierżanta i przydzielono mu obowiązek zadbania o człowieka, którego postrzelił. Sprawiedliwości stało się zadość, oświadczył generał, cokolwiek to znaczyło. Co do sprawiedliwości: ten Iñigo de Loyola Jakiśtam był jedynym dzielnym człowiekiem w całej cytadeli. Zapłacił za swoją odwagę ranami, które mogły zrobić z niego kalekę na całe życie. Czy to miała być sprawiedliwość?

Takie właśnie myśli wciąż pojawiały się w jego głowie i zawsze tylko wzruszał ramionami. Niewiele było sprawiedliwości na tym świecie, z pewnością nie na wojnie ani w polityce.

Jednakże w Ozaecie, po tygodniu wymuszonego postoju, rzekomy Juan przyszedł do Ulego.

– On chce cię widzieć.

Uli zmarszczył brwi.

– O co chodzi? Nawrót choroby?

Byłby to wyjątkowo niefortunny zbieg okoliczności. Jeszcze wczoraj wszyscy mieli nadzieję, że wkrótce podejmą podróż.

– Nie, dziś czuje się całkiem dobrze.

– O co więc chodzi?

– Nie wiem.

Może wręcz przeciwnie, może chce, żebym odszedł, myślał Uli w drodze do pokoju Hiszpana. Jeśli tak, podporządkuję się jego życzeniu. Transport lektyki przez połowę gór w Hiszpanii nie był wcale przyjemny. Gdyby chociaż te góry były takie, jak w jego ojczyźnie, przykryte śniegiem, lśniące w zachodzącym słońcu.

– Powinieneś zobaczyć góry w moim kraju, Juan – powiedział.

Dopiero wtedy zorientował się, że dziewczyna za nim nie idzie. Dziwne, przywykł już do rozmów z tą… z tym chłopcem. Nieczęsto się to jednak działo, przez większość czasu w pobliżu kręcili się inni. Może bardziej przywykł do jej obecności. Była jak wierny mały piesek. Dostrzegał, że kilka razy padała ze zmęczenia, ale wolała zacisnąć zęby niż się do tego przyznać. Może nauczyła się tego od Hiszpana. Może i Uli się czegoś od niego nauczy.

W półmroku Uli nie widział, czy Hiszpan wygląda lepiej niż ostatnio.

– Życzysz sobie czegoś, panie?

– Sierżancie von der Flue, będziesz tak miły, by odpowiedzieć na kilka pytań? – Wypowiedział cudzoziemskie nazwisko niezwykle starannie. Nic nie mogło być bardziej prymitywne, niż przekręcanie nazwiska człowieka, którego się o coś prosi.

– Naturalnie, panie. Jeśli tylko zdołam.

– Przebywam w tym pokoju od niemal tygodnia. Czy okolicą wędrowały jakieś oddziały?

– Nie, panie.

Hiszpan zamknął oczy.

Dlaczego o to pytał? Dlaczego zastanawiał się, czy przez tę nieszczęsną wioskę maszerowały jakieś oddziały? Naturalnie, znajdowała się na drodze z miasta Guipuzcoa do rzeki Ebro i Saragossy. Za chwilę jednak pojawiło się następne pytanie.

– Odesłałeś część swoich ludzi?

– Nie, panie.

To było jeszcze dziwniejsze. Dlaczego miałby odsyłać ludzi i, przede wszystkim, dlaczego interesowało to Hiszpana?

– Kilka razy byłem więc nieprzytomny i miałem gorączkę. Mam nadzieję, że podczas jej ataków nie paplałem zbyt wiele.

– Nie słyszałem ani słowa z twoich ust, panie – odparł Uli szczerze. – Chyba że właśnie teraz cierpisz na gorączkę. Tak, panie?

– Czuję się całkiem dobrze – usłyszał spokojną odpowiedź. – Myślę, że możemy kontynuować podróż, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Niezależnie od tego, w który z dziewięćdziesięciu dziewięciu sposobów to wyraził, Uli odczuł, że jest to raczej rozkaz niż sugestia.

– Znakomicie, panie – powiedział flegmatycznie.

Poszedł poszukać Juana. Dlaczego na litość Boską, Hiszpan zadawał mu te wszystkie pytania? Nagle Uli zatrzymał się i zaczął gwizdać pod nosem. No jasne. Don Iñigo myślał o baskijskich oddziałach, maszerujących na pomoc hiszpańskiemu wicekrólowi w Logrono. Mogły przechodzić przez Ozaetę albo gdzieś w pobliżu. Hiszpan chciał się upewnić, że żaden z Francuzów nie został odesłany, żeby powiadomić dowództwo o takich ruchach. Martwił się też, że być może wydał coś we śnie, kiedy gorączkował. Naturalnie. Ten człowiek przestałby być oficerem, dopiero gdyby ktoś rozwalił mu czaszkę na miazgę, nie nogi. Trzy pytania wystarczyły, by dowiedział się od Ulego wszystkiego, co go interesowało.

Uli zachichotał. Ten człowiek był niewiele starszy od niego samego, ale okazał się genialnym strategiem. Może pewnego dnia zostanie drugim Frundsbergiem i ludzie będą drżeli na sam dźwięk jego nazwiska.

Nigdy nie wiadomo. Nagle znalazł „Juana”.

– Powiedz mi, czy don Iñigo mówi przez sen?

Jakie wielkie oczy miał ten dzieciak!

– Bardzo niewiele. Zwykle powtarza imię.

– Jakie imię?

– Najpierw myślałem, że chodzi o jego siostrę, to brzmiało jak Hermana. Potem jednak nazwał ją swoją królową. To królowa Germaine, naturalnie.

– A co on ma z nią wspólnego?

– Kiedy spytałem, powiedział mi. W młodości był jej paziem. Na pewno była bardzo piękna. Sądzę, że ją kocha.

– Czy to królowa Basków?

Rzekomy chłopak spojrzał na niego z przyganą.

– Nie wiesz, kim jest królowa Germaine?

Uli uśmiechnął się szeroko.

– Od niedawna jestem w Hiszpanii. Wiem tylko, że nie może być żoną króla Karola.

– W rzeczy samej. Właściwie to wcale nie jest królową.

– Chwileczkę. Przed chwilą twierdziłeś, że nią jest. Nawet zganiłeś mnie za to, że jej nie znam…

– Była królową. Wyszła za króla Ferdynanda Aragońskiego, po śmierci królowej Izabeli. Potem zmarł król Ferdynand, a ona ponownie wyszła za mąż, za margrabiego Brandenburgii, gubernatora Walencji.

– Sporo wiesz o królewskich rodach, co?

– O tak. Ciocia Mercedes zawsze opowiadała mi…

Dziewczyna umilkła. Ujrzał, że smutek zasnuwa jej oczy i powiedział szybko:

– Nie zapominaj, że jesteś teraz chłopcem.

Lekko zadrżała, na jej ustach wykwitł cień uśmiechu.

– Nie zapominam – westchnęła.

– Tak lepiej. – Chociaż nie do końca. – Gdzie on poznał tę swoją królową Germaine? Jak sądzisz?

– W Madrycie. Przyjechał tam tuż po powrocie z Francji. Była księżniczką Foix.

Uli zaśmiał się cicho.

– Co oznacza, że jest krewną mojego generała. Tak to już pewnie bywa z królami, królowymi i księżniczkami. Mogą się żenić wyłącznie między sobą i koniec końców wszystkie dwory Europy są spokrewnione. Potem muszą ze sobą walczyć, a prosty człowiek ma problemy z odróżnieniem, co jest co, i kto stoi po czyjej stronie.

– On ją chyba bardzo kocha – powiedział „Juan” ponownie. Przez chwilę wcale nie wyglądał jak chłopiec.

– Powiedział ci to?

Juanita wydawała się zaszokowana.

– No to niby skąd możesz wiedzieć, że ją kocha?

– Ze sposobu, w jaki wymawia jej imię w gorączce. Zupełnie inaczej niż wtedy, gdy jest przytomny.

Uli pokręcił głową. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.

– Nadal uważasz, że jestem szalona? – zapytała cicho.

– On kocha królową – odparł Uli szorstko. – Królowa jest Francuzką, poślubioną niemieckiemu arystokracie, który jest gubernatorem Hiszpanii. Jej kuzyn właśnie najechał Hiszpanię. Ja jestem Szwajcarem walczącym dla Francuzów, którzy z kolei walczą dla Nawarry. Wszyscy jesteśmy szaleni, dlaczego ty masz stanowić jakiś wyjątek?

Tym razem jej spojrzenie było pogodne, a uśmiech całkiem szeroki. Uli klepnął rzekomego Juana w ramię.

– Wyruszamy – oznajmił i zaczął zwoływać ludzi.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Złota nić.