Włócznia. Rozdział siódmy

Spurio wyjechał na dwa dni, a podczas jego nieobecności Polemon nadzorował szkołę.

To był zły wybór, bo Trak nie umiał nad sobą panować i często wpadał w szał, ale w tych okolicznościach Spurio prawdopodobnie nie mógł zrobić nic innego. Żaden z pozostałych mężczyzn nie poradziłby sobie z Polemonem. Bywały chwile, kiedy nawet sam Spurio zdawał się mieć przed nim na baczności, jak dobry treser mający do czynienia ze zmienną i nieobliczalną bestią.

Dwudniowe rządy Polemona pokazały, że nawet w świecie Hadesa może być jeszcze gorzej. Spurio przynajmniej miał cel: zrobić gladiatorów z powierzonego mu materiału. Polemon chciał tylko utrzymać własną przewagę. Nadzorował trening, źle obchodząc się z ludźmi i obrażając ich najgorszymi wyzwiskami.

Może dobrze byłoby dać mu nauczkę? Dlaczego tylko on miałby skorzystać na nieobecności lanisty?

Jednak dziwnym trafem Trak unikał Kasjusza Longinusa. Nigdy się do niego nie zwracał. Jego ulubioną ofiarą był Germanin Brenno, którego zmuszał do treningu z cestusem, tracką rękawicą bokserską, wypełnioną małymi kawałkami ołowiu. Kosztowało to Germanina utratę dwóch zdrowych zębów, i to zupełnie bezsensowną, bo Spurio nie zamierzał szkolić go na boksera. Na wpół oszalały z wściekłości, Brenno rzucił się na swojego dręczyciela, ale ten pozbawił go przytomności jednym ciosem.

Tamtej nocy rzucał się i przewracał na pryczy.

– Leż cicho – szepnął ponuro Kasjusz. – Kto zaśnie, jeśli dalej będziesz się tu boksował?

– Szkoda, że go nie zabiłem – jęknął Germanin. – Zabić go, zabić.

Zdawał się rozkoszować tym słowem.

– Nic by ci to nie pomogło.

Germanin zacisnął zęby, jakie mu pozostały.

– Nie wiem. Zabić go. Uciec. Daleko.

– Nie bądź głupi, człowieku – rzekł Kasjusz znużonym głosem. – Nie uciekłbyś daleko. Byłbyś tu z powrotem po paru dniach, a Balbus kazałby cię ukrzyżować. To trochę gorsze niż lanie od Polemona.

– Chcę do domu – wymamrotał Germanin. – Mam dość tego tutaj – waszego słońca, waszych palm i waszego pulsum. Chcę znów zobaczyć las.

– A co jest dobrego w lesie?

Germanin westchnął.

– Chłód. Cień. Czysta woda w strumieniu. Zapach trawy. Życie. Tam kiedyś żyłem. To nie jest życie. Tylko chodzenie w kółko. Nie życie.

Nie usłyszał odpowiedzi. Pewnie nawet życie barbarzyńcy w lesie było lepsze niż w szkole gladiatorów w Rzymie.

– Nie życie – dobiegł z ciemności niski głos Brenno. – Tylko droga do śmierci.

Więc nawet barbarzyńca to czuł.

***

Każdy wiedział, że Spurio wyjechał do Ostii, by rozejrzeć się za nowym materiałem na gladiatorów. Ostia była dobrym punktem; przypływały tu wielkie statki z całego świata i jeśli człowiek miał szczęście i znał się na rzeczy, mógł wyłapać kilku niewolników pierwszej klasy od właściciela, który pilnie potrzebował pieniędzy i nie chciał czekać na zwykły targ w Rzymie. Poza tym nie trzeba było pośredników, chciwych agentów i zawodowych handlarzy, którzy żądali sporej prowizji za samo wystawienie tych nieszczęśników na swoich stoiskach na targu. Balbus był bogatym człowiekiem; może któryś z jego przyjaciół dał mu znać, że do portu przypływają odpowiedni ludzie.

Lanista wrócił jednak sam.

– Targi są coraz gorsze – powiedział. – Nic, tylko mali chłopcy o słodkich buziach i trzęsący się starcy – nie widziałem żadnego, którego nie umiałbym wykończyć z jedną ręką związaną na plecach. Czemu uśmiechasz się do mnie jak hiena, ty germańska szumowino? – Wtedy zobaczył dwa brakujące przednie zęby i zrozumiał, że w ten sposób Brenno składał skargę.

– Kto to zrobił?

Polemon wzruszył ramionami.

– Mówiłem mu siedem razy, by wysoko trzymał gardę, ale niczego nie wbijesz do tego tępego łba.

– To się nie stało od tępego miecza – warknął Spurio. – Czym to zrobiłeś?

– Cóż, pomyślałem, że dobrze byłoby go nauczyć trochę boksu i…

– Popisałeś się tracką głupotą. Dwa tygodnie bez wina – za uszkodzenie własności swego pana. Jeszcze jakieś skargi?

Ale ludzie milczeli.

– Wróciłem – rzekł powoli Spurio. – Nie będzie więcej głupstw. – Jego małe świńskie oczka mrugnęły złośliwie. – A to dla ciebie – dodał, dźgając twardym palcem w bok Kasjusza.

***

Plac ćwiczeń miał trzy wyjścia, jedno łączące go z sypialnią, drugie prowadzące do pomieszczeń dla służby w domu Balbusa i trzecie na ulicę. Ostatnie było wąską bramą z ciężkiego drewna z wstawionymi żelaznymi sztabami. Tylko Spurio miał do niej klucz. Czasami mali ulicznicy albo przechodnie zatrzymywali się przy niej, by zerknąć na ćwiczących mężczyzn, ale nigdy na długo. Spurio, który nie znosił gapiów, miał zwyczaj rzucać w nich pierwszą rzeczą, jaka mu się nawinęła pod rękę – paroma garściami piachu, albo – jeśli im się trafiło – błotem lub nawet kamieniami.

To przy tej bramie pojawił się stary sprzedawca amuletów.

– Amulety – talizmany – niezawodny efekt – zawodził. – Śmiesznie tanio.

– Co jest w tym? – zapytał z ciekawością wielki, ociężały mężczyzna.

– Trzy nici z płaszcza Marsa, wielki Herkulesie, ze sławnej świątyni tego boga w Puteoli. Włóż go, kiedy walczysz, a żelazo twego wroga nie może cię dotknąć. Tylko siedem sestercji, potężny Achillesie.

– Prędzej trzy nici z twojego brudnego płaszcza – roześmiał się mężczyzna. – A lanista nie pozwoli mi jeszcze walczyć, sprzedawco śmieci.

Kasjusz Longinus stał na palcach o parę metrów dalej, marszcząc brwi. Ten głos – ale nie, to niemożliwe. Ten głos…

– Mam jeszcze jeden, mocarny Atlasie, talizman do odpędzania demonów i czarownic, tylko trzy sestercje…

Kasjusz Longinus obrócił się gwałtownie. Człowiekiem przy bramie był Euforus.

Wiadomość od ojca. A Spurio siłował się właśnie ze swoim ulubieńcem Polemonem w drugim końcu dziedzińca – patrzyli tylko na siebie, zadając i odparowując ciosy. To był dobry moment.

Kasjusz podszedł niespiesznym krokiem do bramy, dokładnie w chwili, gdy mężczyzna, z którym rozmawiał Euforus, odchodził.

– Euforusie – szepnął.

Stary niewolnik otworzył usta, ale nie mógł wydobyć z nich głosu.

– Ojciec – szepnął niecierpliwie Kasjusz. – Mów, człowieku – jak on się czuje?

Euforus wykonał krótki, gwałtowny gest przy swoim gardle, jakby podrzynał je nożem. Potem zaczął łkać.

– Nie! – krzyknął ochryple Kasjusz. – Nie… nie…

– Z… za… bity! – wyjąkał Euforus. I jak gdyby to słowo rozwiązało mu język, mówił dalej. – Przedwczoraj… wieczorem… wielka bestia ludzka… twarz poczerniona sadzą… najpierw dostał… Tullusa, potem… pana… ja uciekłem… ratując życie… i potem próbowałem… znaleźć ciebie… ktoś mi… powiedział…

Przerwał.

Zbliżał się do nich Spurio.

Oczy Euforusa rozszerzyły się ze zgrozy.

– Tam jest… tak myślę. To on… wygląda zupełnie jak…

– Kto? – zapytał odruchowo Kasjusz.

Spurio już przy nich był i brama otworzyła się w mgnieniu oka. Lanista chwycił starca za szyję i wciągnął do środka.

– Ja ci dam wałęsać się tutaj, brudny włóczęgo. – Potrząsnął nim kilka razy, a potem potężnym ciosem posłał w powietrze. Euforus uderzył w mur i opadł bezwładnie na ziemię.

Spurio odwrócił się do Kasjusza.

– Znasz tego człowieka? – zapytał, dysząc ciężko. Miał zbielałe wargi.

– Sprzedawał amulety – odrzekł powoli Kasjusz. A potem dodał cicho: – Chyba go… zabiłeś.

Spurio zamrugał oczami. Potem spojrzał na bezwładne ciało starca.

– Może byłem trochę zbyt brutalny – powiedział nienaturalnie głośno. – Lepiej zapewnić mu jakąś opiekę. – Znów chwycił kruche ciało i zarzucił sobie na ramię. – Hej, Polemonie! – Trak przybiegł na wezwanie. – Weź mój klucz i zamknij bramę. Wrócę za parę minut. – Oddalił się w stronę pomieszczeń dla służby.

Tam jest, tak myślę. To on… wygląda zupełnie jak…

Ale Spurio był w Ostii, żeby kupić niewolników. Przynajmniej tak powiedział.

Dlaczego… dlaczego miałby to zrobić?

Zabity. Przedwczoraj wieczorem. To był pierwszy z dwóch dni nieobecności Spurio. Wielka bestia ludzka. Twarz poczerniona sadzą. Najpierw dostał Tullusa. Potem pana. Najpierw Tullusa. Potem pana.

Ojciec nie żył. Ojciec został zamordowany. Zamordowany przez Spurio. Balbus wysłał Spurio. Balbus przyjął Kasjusza jako niewolnika, żeby ojciec mógł spokojnie żyć na gospodarstwie do końca swoich dni. Potem wysłał Spurio, by zamordował ojca.

Dlaczego ziemia nie płakała? Dlaczego niebo nie spadło na ziemię, widząc taką zbrodnię?

To był Spurio. Pozbawił Euforusa przytomności, by ten nie mógł mówić. Rzucił nim o ścianę wewnątrz dziedzińca. Chciał mieć pewność. Teraz go zabrał – dokąd? W jakieś miejsce, gdzie nie będzie już mógł mówić. Więzienie dla niewolników w domu było dość bezpieczne. A Euforusa nikt nie będzie szukał. Jego pan nie żył. Tullus nie żył. Euforus mógł cicho zniknąć. Nawet gdyby cios Spurio go nie zabił, prawdopodobnie długo nie pożyje.

Zamordować starego człowieka na wsi. Wysłać potężnego eksgladiatora, by go zabił. Dlaczego?

„Jestem niewolnikiem na zawsze – pomyślał Kasjusz – bo starałem się zapewnić ojcu parę lat spokoju, którego nie zdążył zaznać.”

Zabić Spurio? Niemożliwe. Przy pierwszej próbie wszyscy gladiatorzy rzucą mu się na pomoc. Muszą – inaczej by ich ukrzyżowano. Zresztą Spurio był tylko ręką – nie mózgiem, który wymyślił tę bestialską zbrodnię. Może nawet nie Balbus. Czemu miałby tak bardzo nienawidzić ojca? Ledwo się znali. Sejan? Znowu Sejan? Dla paru obraźliwych słów?

– Co się z tobą dzieje – jesteś chory?

To był Aper, wielki, ociężały Aper.

– Jesteś bardzo blady. Zobaczyłeś ducha czy co?

– Wszyscy jesteśmy duchami – odrzekł Kasjusz, a Aper cofnął się instynktownie, widząc wyraz jego oczu. – Nieczystymi, złymi duchami. Szalonymi duchami.

Aper pokręcił głową, gdy Kasjusz odwrócił się i poszedł do miejsca, w którym upadł Euforus. Coś leżało na piasku – amulet, który usiłował sprzedać. Czy ten, który pomagał na stal wroga czy też ten, który odpędzał demony? Nieważne. Czy nie było w nim trzech nici z płaszcza Marsa? Zapewne oszustwo. Ale nie można być pewnym. Podniósł go i ukrył w pasku.

Minęła pełna godzina, zanim wrócił Spurio.

– Co wy sobie myślicie, tak stojąc bezczynnie i się gapiąc? Wracać do treningu, małpy.

– Jak się czuje starzec, lanisto? – zapytał Aper.

Spurio spojrzał na niego.

– To twój wujek czy dziadek, że tak się o niego martwisz? Nic mu nie jest. Dałem mu czarkę wina i odszedł, śpiewając. Ty też zaśpiewasz, jeśli nie weźmiesz się zaraz do roboty. Możesz ćwiczyć z Polemonem.

To, co powiedział o Euforusie, nie było oczywiście prawdą. Coś mu zrobili. Nie pozwoliliby mu odejść, nawet gdyby mógł. Najprawdopodobniej już nie żył. Z pewnością wezwali Balbusa – to tłumaczyło tak długą nieobecność Spurio.

Kasjusz podszedł do lanisty.

– Jedno pytanie – rzekł ściszonym głosem. – Czy to ty zabiłeś mojego ojca?

Spurio zmierzył go wzrokiem.

– Oszalałeś czy co?

– Zabiłeś mojego ojca? – powtórzył Kasjusz.

Lanista parsknął śmiechem.

– Kimkolwiek jest lub był twój ojciec, na pewno żałuję, że nie zabiłem go, nim ciebie spłodził. – Potem dodał nieco głośniej: – Mam dla ciebie nowinę. Szlachetny Balbus postanowił, że ty będziesz walczył w igrzyskach plebejskich zamiast Polemona.

Trak zawył z wściekłości.

– On? Ta głupia małpa? Jest za słaby, by walczyć z kobietą…

– Zamknij się! – ryknął Spurio.

– Chyba rozumiem – powiedział Kasjusz z błyszczącym wzrokiem. Odwrócił się gwałtownie i odszedł.

– Obiecałeś mi tę walkę, lanisto! – krzyknął Polemon. – Obiecałeś mi tę walkę…

– Przestań na mnie wrzeszczeć – rzekł Spurio z ponurym uśmiechem. – Nawet nie wiesz, ile miałeś szczęścia.

– Co masz na myśli?

– Przyszła lista edyla – powiedział Spurio. – Czy wiesz, kto miał być twoim przeciwnikiem?

– Kto?

– Bakulus.

Trak zaniemówił. Bakulus był najsławniejszym rzymskim gladiatorem z nieprzerwaną serią dwudziestu siedmiu zwycięstw. A jego ofiary nigdy nie przeżywały – nikt nie kierował dla nich kciuka w górę. Motłoch uwielbiał elegancję, z jaką Bakulus uśmiercał swoich przeciwników przy opuszczonych kciukach, a sam mistrz ceremonii kiwał głową z podziwu.

– Lepiej on niż ja – wymamrotał Polemon.

– Tak się składa – rzekł Spurio – że nie jesteś jedynym, który tak uważa.

***

Igrzyska plebejskie były bardzo udane. Sejan, siedzący jako przedstawiciel cesarza na tronie ze złota i kości słoniowej w suggestum, honorowej loży, skonstatował ten fakt z zadowoleniem.

Był przystojnym mężczyzną o chłodnej twarzy, wysokim i wciąż szczupłym, a galowy mundur gwardii pretoriańskiej świetnie na nim leżał. Ludzie, którzy go dobrze nie znali, sądzili, że jego prezencja była głównym powodem szybkiego awansu. Miał wygląd reprezentacyjnego wojownika – bardziej wojownika-dworzanina niż dowódcy w polu – ale kroniki pokazywały, że wyróżniał się wielką odwagą w walkach zarówno w Germanii, jak i Panonii. Tyberiusz, który nie ufał nikomu, ufał Sejanowi. Była to zagadka, która zdawała się nie mieć rozwiązania.

Tym, z czego ludzie często nie zdawali sobie sprawy był fakt, że Sejan stworzył i wprowadził w życie system skutecznych rządów. We wcześniejszych latach Tyberiusz mógł liczyć na pomoc tej zadziwiającej starszej damy, cesarzowej-matki Liwii. Rządziła swoim mężem, boskim Augustem, niemal do samego końca, który zdaniem niektórych sama przyspieszyła, kiedy zaczął wycofywać się z jej dalekosiężnych planów. Potem próbowała rządzić Tyberiuszem, a on przez lata zmuszony był tolerować jej współwładzę. Niełatwo było z nią wytrzymać, ale kiedy zmarła, Tyberiusz stwierdził, że jego praca została niemal podwojona, tyle wzięła na siebie.

To właśnie wtedy wkroczył Sejan ze swoim godnym podziwu systemem. Pracował nad nim długo, nim pokazał go imperatorowi, który zobaczył wówczas, jak mądrze Sejan zorganizował sprawy państwa, tak, by tylko naprawdę ważne sprawy trafiały do cesarza. Tyberiusz wypróbował go i stwierdził, że działa dobrze. Przez lata robił niespodziewane inspekcje i kontrole – by zawsze stwierdzić, że Sejan niczego ważnego nie pominął i tylko chronił go przed zalewem nieistotnych spraw, którymi równie dobrze mogli się zająć jego podwładni.

I do tej pory raporty Sejana przychodziły codziennie na Capri, gdzie stary człowiek odpoczywał teraz wśród dziwnych ludzi, których towarzystwo bardzo lubił: greckich, egipskich i perskich lekarzy, filozofów i astrologów, wraz z wiernym Trasyllusem, który dzielił kiedyś jego dobrowolne wygnanie na Rodos, gdzie przebywał przez siedem lat. Niektórzy mówili, że miał jeszcze dziwniejsze towarzystwo – różnej maści degeneratów – ale zawsze znajdą się ludzie, którzy powiedzą coś takiego.

Teraz Sejan musiał wykonywać całą pracę, jaką Tyberiusz i Liwia robili razem. Zorganizował jednak Castra Praetoria jako ośrodek kierowniczy cesarstwa, a w wieku lat pięćdziesięciu nadal był pełen energii i wigoru. Mimo to rzadko uczestniczył osobiście w wydarzeniach publicznych. To były pierwsze igrzyska, którym przewodniczył, i cieszył się, że jak dotąd wszystko bardzo dobrze się układa. Igrzyska plebejskie nie były najważniejsze – nie tak, jak wielkie święta religijne, jak saturnalia czy floralia, albo rzymskie igrzyska ku czci miasta i jego bogini-patronki. Ale służyły uspokajaniu ludności – szczególnie wtedy, gdy brakowało mąki lub wzrastały podatki.

W rzeczy samej, igrzyska zawsze były ważne. Były środkiem, przez który władca mógł nawiązać kontakt z masami, a one mogły stworzyć lub zniszczyć jego popularność. Tutaj w cyrku – i pewnie tylko tutaj – lud rzymski wciąż miał coś do powiedzenia i strzegł tego przywileju zazdrośnie i czujnie. Często kilkusetosobowy chór zanosił skargi lub petycje do cesarskiej loży – a wtedy władca musiał natychmiast dać odpowiedź. Ponad wszystko obowiązkiem władcy było dopilnować, żeby masy dostały wszystko, czego oczekują od igrzysk, a jeśli to możliwe, nawet trochę więcej.

A oni chcieli dużo. Tak dużo, że wielu organizatorów igrzysk rujnowało się, próbując zapewnić wszystko, co niezbędne. Edyl musiał sprowadzać dzikie zwierzęta z wszystkich krajów i kontynentów świata: lwy z północnej Afryki, lamparty z Etiopii, tygrysy z legendarnego niemal kraju leżącego za Persją, zwanego Indiami, tury z Germanii, olbrzymie psy molosy – wspaniałych przeciwników dla wilczych stad ze śnieżnego kraju Sarmatów, niedźwiedzie i rysie z Panonii, słonie z Numidii, krokodyle i hipopotamy z Egiptu. Co roku wysyłano wielkie ekspedycje, by chwytały zwierzęta potrzebne do igrzysk. W kręgach myśliwych mówiono o fantastycznym stworzeniu, nosorożcu – wielkim i groźnym zwierzęciu z jednym rogiem, nie na głowie, lecz na nosie, choć był to chyba wymysł jakiegoś żartownisia.

Dziwolągi też były niezbędne: karły w parach z psami lub germańskimi kobietami o silnych rękach, olbrzymy walczące między sobą i przeciw turom – armia odmieńców, których komiczne twarze lub sylwetki wywoływały śmiech, szczególnie, jeśli się ich ubrało w ekstrawaganckie kostiumy.

Było wręcz niepoważne, że spędzało się tyle czasu nad takimi rzeczami, a jednak konieczne. Popularność była ważna dla władcy. A popularność w dużym stopniu zależała od igrzysk. Wszyscy edylowie byli głupi – albo nielojalni. Utopiliby miliony we własnych przepastnych kieszeniach i zaimprowizowali jakiś spektakl w nadziei, że nikt nie zauważy różnicy. Nie można było pozostawić tego edylom.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Włócznia.