Włócznia. Rozdział pierwszy

Pani Klaudia Prokula dobrze się bawiła. Intensywne umizgi nie były dla niej czymś zupełnie nowym, ale ten młody człowiek najwyraźniej chciał w ciągu paru tygodni powetować sobie cały czas spędzony na jakiejś beznadziejnej placówce cesarstwa.

Poza tym nie było w nim nic nadzwyczajnego. Dość wysoki, dobrze zbudowany, z oczami barwy czarnych czereśni i grubymi, czarnymi brwiami, które nadawały mu poważny wygląd nawet wtedy, gdy się śmiał. Pochodził z dobrej rodziny: Longinusowi służyli armii od wielu pokoleń, a jego ojciec był generałem w stanie spoczynku.

Spotkała Kasjusza Longinusa po raz pierwszy na przyjęciu w domu Nerwy Kokejusza – dotrzymał jej towarzystwa nawet wtedy, gdy prokonsul i dwóch senatorów starało się go pozbyć. W kilka dni później spotkała go znowu w domu senatora Pomponiusza i zauważyła, że nie zwraca najmniejszej uwagi na olśniewająco piękną córkę gospodarza, choć flirtowała z nim całkiem bezwstydnie.

A teraz pojawił się na przyjęciu u Marka Balbusa.

Kiedy pani Klaudia znalazła go siedzącego w rogu jej sofy, roześmiała się.

– Znowu ty! Chyba mamy wielu wspólnych przyjaciół.

Kasjusz rozpromienił się.

– Staram się tego pilnować, pani. Gdyby nie ty, wcale bym tu nie przyszedł.

– Wówczas popełniłbyś błąd. Przyjęcia u Balbusa są sławne.

Roześmiał się.

– Mówią, że jest niemal równie bogaty, jak gruby. Jeśli to prawda, musi być strasznie bogaty.

Uniosła brwi.

– Uważaj! Nie lubi takich uwag, a z nim nie ma żartów.

– Chattowie są więksi.

– Kto taki?

– Chattowie – Germanie. Żaden nie ma mniej niż metr osiemdziesiąt wzrostu, a są tacy, co prawie dwa. Są dobrymi wojownikami. Miałem z nimi do czynienia przez ostatnie cztery lata. Nie sądzę, że Balbus dałby im radę.

Nie zauważył ostrzeżenia w jej oczach.

– Mówiłeś o mnie? – zapytał łagodnie Balbus. Lubił przechadzać się między stolikami, by sprawdzić, czy jego gościom niczego nie brakuje, i jak wielu ludzi otyłych poruszał się bezszelestnie. Był brzuchaty i prawie łysy, ale wystający podbródek świadczył o energii, a małe oczka były zimne i bezwzględne.

– Rozmawialiśmy o walce – powiedział Kasjusz.

– Naprawdę? Oczywiście, przecież dopiero co wróciłeś znad germańskiej granicy. Legion dwudziesty pierwszy, jak mniemam? Przechwalał się pewnie swoimi wojennymi czynami, prawda, pani? Cóż, założę się, że nigdy nie widział Germanina na tyle blisko, by wystawić się na prawdziwe niebezpieczeństwo.

Kasjusz był zbyt młody, by rozpoznać w jego głosie gniewny ton zazdrości. Usłyszał tylko wyzwanie.

– To byłby trudny zakład, panie, chyba że dotarłbyś do mojego dowódcy, legata Cinny. Rozstrzygnąłby to bardzo szybko.

Balbus uśmiechnął się.

– Może dobrze się składa, że stary Cinna wyjechał z Rzymu na parę tygodni. Nie szkodzi, młody człowieku, jestem pewien, że świetnie się spisałeś. Każdy oczywiście wie, że Cinna wpada w złość przy najmniejszej krytycznej uwadze dotyczącej jego legionu… Na miejscu Germanów pewnie śmiertelnie bym się ciebie bał. Ilu zabiłeś?

– Tylko dwóch – odrzekł spokojnie Kasjusz.

– Naprawdę? To ciekawe. – Balbus uśmiechnął się szeroko. – Własnymi rękami, jak mniemam. Udusiłeś ich?

– Nie – odparł Kasjusz z chmurną miną. – Użyłem swojej włóczni. Powiedziałeś coś o przechwałkach, prawda? Cóż, przed tobą pochwalę się trochę bardziej. Założę się, że mógłbym cię trafić włócznią w sam środek brzucha z pięćdziesięciu metrów.

– Teraz? – prychnął Balbus. – Jestem prawie skłonny przyjąć twoje wyzwanie.

– Jak najbardziej – odrzekł Kasjusz. – Ale byłoby rozsądnie najpierw sporządzić testament.

– Przestańcie się kłócić – wtrąciła się Klaudia. – Zostaw go w spokoju, Balbusie, to jeszcze dziecko.

To było najgorsze, co mogła powiedzieć.

– Założę się, o cokolwiek zechcesz – rzekł porywczo Kasjusz.

Gruby mężczyzna uśmiechnął się.

– Nie zwykłem robić z siebie widowiska. Czy wystarczy mała tarcza zamiast brzucha twojego gospodarza?

– Jak najbardziej – Kasjusz wzruszył ramionami.

– Dobrze, przyjmuję zakład – powiedział Balbus. – Ale niech to będzie prawdziwa stawka, nie drobna suma. Powiedzmy, dwadzieścia tysięcy sestercji. Zgoda?

Kasjusz zawahał się. To była duża suma. Gdyby przegrał, musiałby prosić ojca o pieniądze. Ale zauważył po powrocie, że jego ojciec żyje w większym luksusie, niż Kasjusz pamiętał. I Klaudia patrzyła na niego.

– Zgoda – odrzekł.

Balbus natychmiast wyjął tabliczkę do pisania i rylec.

– Zapiszmy to – powiedział sucho.

Zakład zanotowano na piśmie i obaj podpisali dokument.

Balbus zachichotał.

– Nie byłoby w porządku zostawiać tego na koniec obiadu.

Mam dobre wino i mogłoby odebrać pewność twojej ręce. Zróbmy to od razu. Sala bankietowa jest na to dość duża.

– Gdziekolwiek i kiedykolwiek zechcesz – odrzekł hardo Kasjusz.

Balbus z zadowoleniem skinął głową.

– Tu – powiedział. – I teraz.

Goście zaczynali dostrzegać, że zanosi się na coś niezwykłego.

Balbus szepnął instrukcje majordomusowi i po chwili pojawili się dwaj czarni niewolnicy z małą srebrną tarczą, pięknym dziełem sztuki z głową Meduzy w samym środku.

– Czy to cię zadowala? – zapytał Balbus.

– Oczywiście – powiedział Kasjusz. Pod nosem mruknął do dziewczyny: – Nie jest tak wielka, jak jego brzuch, ale wystarczy.

Klaudia przygryzła wargę.

– Świetnie, mój dowcipny młody przyjacielu. – Balbus miał czuły słuch. – Teraz odmierzymy pięćdziesiąt metrów wzdłuż głównego stołu. Pięćdziesiąt wielkich kroków. Stąd.

Zmierzyli odległość.

– Stańcie tutaj – rzucił Balbus do dwóch niewolników. – Trzymajcie tarczę między sobą – o, właśnie tak. A jeśli się poruszycie choć o centymetr, każę was wychłostać. Wracaj, Kasjuszu. Kazałem przynieść kilka włóczni z arsenału. Możesz sobie wybrać.

Było ich trzy i Kasjusz dokładnie zważył każdą w ręku, zanim wybrał dość ciężką włócznię używaną do polowań.

– Jestem gotowy – rzekł i uśmiechnął się do Klaudii.

Balbus zmierzył go wzrokiem.

– Świetnie – powiedział. Podniósł obie ręce. – Uwaga, przyjaciele. Mały przerywnik dla waszej rozrywki. Młody Kasjusz założył się ze mną o dwadzieścia tysięcy sestercji, że trafi w tę tarczę włócznią z miejsca, w którym stoi. Siadajcie więc i nie ruszajcie się, zanim nie rzuci. Gotowy? Teraz! Rzucaj, chłopcze!

Kasjusz wziął głęboki wdech. Rzucił i stał nieporuszony, z prawą ręką wyciągniętą, jak gdyby była przedłużeniem broni.

Większość gości schyliła się odruchowo. Poczuli niespodziewany powiew wiatru na zarumienionych z emocji twarzach. Dwaj czarni niewolnicy z wymuszonym spokojem trzymali między sobą srebrną tarczę. Rozległ się trzask i obaj zachwiali się, omal nie upadając. Włócznia przeszła dokładnie przez środek.

Wszyscy zaczęli wiwatować.

– Wspaniały – szepnęła śliczna mała Nigidia.

Młody prawnik Seneka spoczywający na sofie obok niej zobaczył jej drgające nozdrza.

– Rzut czy rzucający? – zapytał sucho.

– Ten mężczyzna – padła szczera odpowiedź. – Bardzo przystojny. Kto to jest?

– Na bicepsy Marsa – wtrącił trybun Celiusz – trafił w sam środek, prosto w usta Meduzy. Jaki ojciec, taki syn.

– To Kasjusz Longinus – wyjaśnił prawnik. – Jego ojciec jest dowódcą armii w stanie spoczynku. Kiedyś był jednym z najlepszych ludzi cesarza w wojnie z Germanami. Tak się składa, że jestem jego radcą prawnym.

– Więc dobrze go znasz – powiedziała Nigidia. – Czy mu mnie przedstawisz?

– Starego Longinusa nie ma dzisiaj z nami – droczył się z nią Seneka.

– Mam na myśli jego syna, głupcze.

– Uważaj – uśmiechnął się Seneka. – Czy nie widzisz, że Klaudia jest nim żywo zainteresowana?

Nigidia obrzuciła kobietę chłodnym, taksującym spojrzeniem. Niczego jednak nie mogła jej zarzucić. Klaudia miała doskonałą figurę, twarz atrakcyjną w pewien prowokujący sposób, staranny makijaż, biżuterię dobraną do sukni z turkusowego jedwabiu, uszytej według nowej mody, i włosy ozdobione złotym brokatem.

– Kto to jest?

– Chcesz powiedzieć, że nie znasz Klaudii?

Nigidia parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.

– Zapominasz, że długo mnie tu nie było.

Seneka zbyt późno przypomniał sobie, że rodzina Nigidii została wygnana na jakąś wyspę na Morzu Egejskim, ponieważ wuj dziewczyny popadł w niełaskę cesarza.

– Klaudia Prokula – powiedział, taktownie pomijając uwagę Nigidii – jest teraz sierotą, ale spokrewnioną z boskim cesarzem.

– Twój przyjaciel Kasjusz wygląda, jakby próbował trafić w dwie tarcze jedną włócznią – prychnęła Nigidia.

Seneka pokiwał głową.

– I obie na koszt naszego szlachetnego gospodarza.

Balbus podszedł kołyszącym się krokiem do Kasjusza Longinusa, trzymając w dłoni jedwabną sakiewkę.

– Dwadzieścia tysięcy – powiedział. – I muszę przyznać, że nie był to tylko łut szczęścia, choć szczęście też wydaje się tobie sprzyjać.

Kasjusz Longinus roześmiał się.

– Mogę to robić tak często, jak zechcesz. Czy mam spróbować jeszcze raz?

Balbus uśmiechnął się krzywo.

– Nigdy nie wchodź w drogę człowiekowi, któremu sprzyja Fortuna. To było starożytne przysłowie przy stoliku do gry. Dwadzieścia tysięcy wystarczy. A nawet ulubieniec Fortuny powinien się zadowolić jednym zwycięstwem na raz. – W jego uprzejmym głosie czaiła się ukryta pogróżka.

Kasjusz ukłonił się kpiąco.

– Jak sobie życzysz.

– Gdzie się tego nauczyłeś? – zapytała szybko Klaudia Prokula.

– To rodzinne – odrzekł Kasjusz. – Zawsze byliśmy w tym dobrzy. W naszym herbie jest włócznia.

– Poradziłbyś sobie na arenie – burknął Balbus. – Zbudowany też jesteś jak gladiator.

– Żałuję, że nie mogę odwzajemnić komplementu – uśmiechnął się Kasjusz. – Przyślę ci jutro Euforusa – to mój masażysta. Pomoże ci wyrzeźbić sylwetkę.

Czerwień na twarzy Balbusa pociemniała jeszcze, gdy Klaudia się roześmiała.

– On umie nie tylko rzucać włócznią – szepnął Seneka do Nigidii – ale także robić sobie wrogów…

– Atleci – rzekł Balbus – też nie są bez wad. Mają reputację marnych kochanków.

Klaudia znów się roześmiała, a Kasjusz szeroko uśmiechnął się.

Balbus stracił cierpliwość.

– Jesteś bardzo pewny siebie, prawda? Cóż, to normalne, zanim człowiek osiągnie dojrzałość, i dlatego wybaczalne. Ale niektórzy nie uczą się ostrożności nawet w starszym wieku. Jak się ma twój drogi ojciec, Kasjuszu?

Młody mężczyzna zmarszczył brwi.

– Mój ojciec ma się całkiem dobrze. Czemu o niego pytasz?

– Całkiem dobrze, tak? – Tym razem Balbus się uśmiechnął. – Mam nadzieję, że się nie mylisz. I mam nadzieję, że tak pozostanie. – Zwrócił się do gości. – Po tym ciekawym interludium mam dla was specjalną atrakcję. Najlepsze tancerki cesarstwa – dwanaście Świetlików z Kadyksu.

Odpowiedział mu głośny aplauz. Tancerki z Kadyksu były znane w świecie, a dwanaście Świetlików szturmem zdobyło Rzym.

Balbus klasnął w ręce. Rozsunięto kurtynę i tancerki ukazały się w szalonym wirze czerwonych przezroczystych sukni.

– Czy chcesz popatrzeć? – zapytała lekko Klaudia.

– Kto chciałby gwiazd, kiedy świeci słońce? – szepnął Kasjusz.

– Jestem zmęczona – powiedziała Klaudia, przecząc tym słowom spojrzeniem. – Chyba zamówię lektykę.

– Potrzebujesz eskorty – zawyrokował Kasjusz. – Na ulicach jest pełno hołoty o tej porze nocy, a…

– …a twoja włócznia mnie ochroni, jak sądzę. – Uśmiechnęła się. – W rzeczy samej, mam silnego strażnika. Ale kto mnie ochroni przed tym strażnikiem?

Uniósł ręce.

– Na kolana Wenus…

– Ta bogini zdecydowanie nie jest godna zaufania – roześmiała się.

– A zatem na Junonę – przysiągł Kasjusz.

Uniosła pięknie zarysowane brwi.

– Bogini małżeństwa! Czy ty wiesz, co mówisz?

– Drażnisz się ze mną. – Wyglądał na tak dotkniętego, że obdarzyła go swoim najpiękniejszym uśmiechem. Był taki młody – dwadzieścia, może dwadzieścia jeden lat. Wiedziała, że mogłaby go wprawić w zachwyt i w rozpacz między jednym oddechem a drugim i poczuła wzruszenie – tak silne, że zadała sobie poważne pytanie, czy nie jest w nim zakochana. Może tak. Tak czy inaczej, śmieszne było, że ludzie zaczynali mówić o niej i o Balbusie – jakby w ogóle mogła się interesować tą nadętą ropuchą, jakkolwiek by nie był bogaty.

Rozejrzała się dokoła. Wszyscy byli skupieni na tancerkach.

– Idę – powiedziała. – Wymknijmy się tędy, nie przez atrium.

Minęli paru niewolników niosących ciężką amforę ze schłodzonym w śniegu winem i wielki półmisek z języczkami słowików i skowronków. Dla jego przyrządzenia trzeba było schwytać wiele tysięcy małych ptaszków.

„Balbus jest bogaty”, pomyślała Klaudia z lekkim westchnieniem.

Kasjusz, z oczami utkwionymi w kołyszącą się z wdziękiem smukłą sylwetkę, wpadł na jednego z niewolników, który zdołał, dzięki akrobatycznym niemal wysiłkom, uchronić cenne danie od rozsypania na mozaikowej posadzce, ale Kasjusz nawet tego nie zauważył. Doszli do małych drzwi prowadzących na dziedziniec. Niewolnicy wznieśli ręce w pokornym pozdrowieniu.

– To jest moja lektyka – powiedziała Klaudia, wskazując ruchem głowy kunsztownie rzeźbiony pojazd z drewna i kości słoniowej. Tragarzami było sześciu Numidyjczyków, których brązowe ciała lśniły w świetle pochodni. Zerwali się na nogi i złożyli pokłon.

– Mój koń, szybko – rozkazał Kasjusz tubalnym głosem. Co będzie, jeśli Klaudia zdecyduje się odjechać, zanim przyprowadzą jego konia ze stajni? Lektyki z niewolnikami zostawiano przy bocznym wejściu do domu, ale konie trzeba było oporządzić i stajnie znajdowały się w pewnej odległości. Nie wiedział, gdzie Klaudia mieszka. Numidyjczycy biegali szybko, a Rzym był labiryntem krętych uliczek.

Podszedł do lektyki. Niewolnicy właśnie pomogli Klaudii wsiąść. Widział jej profil, delikatny i pogodny, w przyćmionym świetle pochodni na murze. Powinien teraz powiedzieć coś zabawnego, ale miał sparaliżowany umysł. Zdołał tylko wykrztusić:

– Zaczekaj na mnie, proszę.

Jej uśmiech trochę go pokrzepił, a po chwili usłyszał stukanie kopyt Plutona. Wskoczył na siodło bez pomocy stajennego niewolnika i podjechał do lektyki, ale Klaudia zaciągnęła zasłony i nie widział już jej twarzy.

Numidyjczycy pobiegli szybko koło świątyni Neptuna i na lewo, koło Circus Maximus, i znów na lewo, w stronę wzgórza Awentynu, i zatrzymali się przed małą willą w greckim stylu. Kasjusz zeskoczył z konia, gotów pomóc Klaudii wysiąść z lektyki, aby żaden niewolnik nie dotykał jej ręki.

Nadszedł niewolnik trzymający pochodnię, by poprowadzić ją po schodach do wejścia.

– Pani Klaudio – rzekł Kasjusz schrypniętym głosem – błagam cię, nie każ mi wracać do świata, który bez ciebie nie ma sensu – pozwól mi wejść tu z tobą.

– Co, o tej porze? – Uniosła brwi w udawanym oburzeniu.

– Zapewniam cię…

– Niemal wszystko, co o tobie wiem, to twoje imię i to, że jesteś odważnym, zdecydowanym i pewnym siebie młodzieńcem.

– Gdybyś tylko wiedziała, jak niepewnie się czuję…

– A ja nie mam ani rodziców, ani braci. Mieszkam tu sama z moją starą przyjaciółką Sabiną.

– Pamiętaj, przysięgałem na Junonę…

– „Wiele dziewcząt zostało niecnie oszukanych, kiedy mężczyzna przysięgał na bogów.” – Zacytowała epigram modnego poety, tłumiąc chichot.

– Naprawdę tak myślę – zaprotestował. – A w naszej rodzinie nie traktujemy lekko przysiąg. Niech twoja przyjaciółka będzie z nami, jeśli chcesz.

– Wyglądasz na mężczyznę honoru – mruknęła Klaudia, rzucając z ukosa spojrzenie, które przyprawiło go o szybsze bicie serca.

Majordomus schodził po schodach, kłaniając się.

Mijając go, powiedziała niedbałym tonem:

– Powiedz Sabinie, że chcę, by poznała mego gościa – niech ktoś oporządzi jego konia i przyniesie nam wino i owoce.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Włócznia.