Włócznia. Rozdział ósmy

Tłum klaskał z entuzjazmem, kiedy woda płynęła na arenę z dwunastu wielkich rur. Naumachia, czyli udawana bitwa morska, była ulubionym przedstawieniem, a pokazanie go na igrzyskach plebejskich stanowiło nowość. Zwykle rezerwowano tę atrakcję dla Circus Maximus ze względu na jego znacznie większe techniczne możliwości.

Dwa wielkie statki o dość płaskim dnie zepchnięto do wody. Jeden wyglądał jak dokładna replika wojennej rzymskiej biremy, drugi jak okręt cudzoziemski. Mistrz ceremonii oznajmił, że jest to oryginalny statek piracki, zdobyty przez rzymską eskadrę na Morzu Egejskim i obsadzony przez jego autentyczną załogę, która teraz miała walczyć o życie przeciw równej liczbie rzymskich przestępców, rozbójników, złodziei i przynajmniej jedenastu prawdziwych morderców, razem z tym, który zabił siedmiu ludzi, zanim go schwytano, i który teraz był „kapitanem” statku rzymskiego.

Tłum klaskał z entuzjazmem, a Sejan się uśmiechał.

Pojawili się piraci i powitano ich gwizdami; obsadzili statek i zaczęli podnosić żagle. „Rzymianom” zgotowano szyderczy aplauz. Ale gdy ucichł hałas, usłyszano poirytowany głos:

– Hańba! Hańba!

Dobiegał z trybun zarezerwowanych dla oficerów armii.

Sejan rozpoznał wojowniczą twarz starego Cinny, dowódcy dwudziestego pierwszego legionu.

– Przestępcy przebrani za rzymskich żołnierzy! – krzyczał Cinna. – Hańba!

Ten incydent rozbawił tłum, ale Sejan uśmiechnął się niepewnie, a potem zmarszczył brwi.

Twarz starego Cinny była purpurowa i jeszcze coś wykrzykiwał, ale nikt już nie słyszał jego słów, bo statki ruszyły na siebie i tłum zaczął wrzeszczeć:

– Staranujcie ich, Rzymianie, staranujcie!

Balbus wszedł po schodach do loży Sejana. Promieniał.

– Najlepsze igrzyska, jakie widziałem w życiu, szlachetny Sejanie.

– Nonsens, przyjacielu, ale przyznaję, że wszystko dobrze idzie. Czy postawiłeś zakład na któryś ze statków?

– Na Rzymian, oczywiście, i oni wygrają – patrz, tam.

Długi żelazny dziób rzymskiej biremy wbił się z ogłuszającym trzaskiem w statek piracki, Rzymianie wdarli się na pokład i rozpoczęła się masowa rzeź. Tłum szalał z zachwytu.

– Twój człowiek będzie zaraz po tym – rzekł ze spokojem Sejan.

Balbus skinął głową.

– Młoda żmija podąży za starą. Dostałeś, oczywiście, mój raport o starym.

– Tak.

Oczy śniętej ryby, pomyślał Balbus. Może nie był to najlepszy moment, by o to prosić. Podjął jednak decyzję – dość trudno było spotkać tego człowieka samego.

– Jeżeli jesteś uprzejmy pamiętać, Sejanie, prosiłem cię o małą przysługę – o twoje słowo w moim imieniu do szlachetnej pani Klaudii Prokuli.

Znów rybie oczy. Oczy śniętej ryby. Tylko usta się uśmiechały. – Pamiętam o tym, Balbusie. Chciałbym móc spełnić twoją prośbę, ale niestety nie mogę.

– N-nie?

– Wykluczone, przyjacielu. Widzisz, pani Klaudia Prokula wychodzi za mąż. Może nawet wyszła dzisiaj albo wczoraj? Jedno lub drugie, nie pamiętam. Chyba wygrałeś swój zakład.

To dlatego nie mógł się zobaczyć z Klaudią. Zamężna. Balbus wbił paznokcie w dłonie.

Tłum wył szaleńczo. Greccy piraci zostali wybici do nogi.

– Za kogo, Sejanie?

– Co? A, tak. Miała być tu dzisiaj z mężem. Później zjeść ze mną kolację. Wyruszają wkrótce za morze. Mój stary przyjaciel Gratus wraca z Judei – skończył się jego czas, ku jego wielkiej uldze. Mąż Klaudii jest nowym prokuratorem. Jestem pewien, że ona będzie mu ozdobą. Nie rób takiej zawiedzionej miny, stary przyjacielu. Bardzo mi przykro, że nie mogłem ci w tym pomóc, ale oni się poznali i nie mogłem się wtrącać. Niedobrze jest wysyłać na prowincję wysokiego urzędnika żywiącego urazę, prawda? Może gdybyś mi przedstawił swoje życzenie parę miesięcy wcześniej – ale teraz jest za późno, to już się stało. O właśnie, ona tam jest; są oboje, właśnie wchodzą, mocno spóźnieni. Cóż, państwo młodzi.

Woda wypływała z areny i trysnęły strumienie z fontann – w każdej części amfiteatru znajdowała się jedna.

– Perfumowana woda – powiedział wesoło Sejan. – Czują się przez to, jak gdyby należeli do wyższych klas, a wyższe klasy mniej cierpią z powodu ich zapachu. Nie, nie, Balbusie, nie idź jeszcze – razem obejrzymy śmierć młodej żmii. Zaraz się tu pojawi. I nie martw się, człowieku – nie ma kobiet niezastąpionych. Kiedy poślubiłem Apikatę, myślałem, że już nigdy nie dotknę innej kobiety, a teraz cieszę się, że się jej pozbyłem. Wzdrygam się na samą myśl o niej. Taka jest kolej rzeczy, przyjacielu, taka kolej rzeczy. Nie jesteś dwudziestoletnim chłopcem, Balbusie, tylko człowiekiem światowym.

Uśmiech był teraz przymilny; nawet Sejan nie chciał mieć wroga w milionerze. Ale jego oczy pozostały zimne jak u śniętej ryby.

Balbus próbował odwzajemnić uśmiech. Nawet milioner nie mógł ryzykować wrogości Sejana.

– Ty też zjesz ze mną kolację – powiedział dostojnik. – Przywitasz się z tą damą i jej mężem, będziesz im życzył szczęścia, pokażesz, jak mało cię to obchodzi, a jutro przyślę ci trzy dziewczyny, które kupiłem w zeszłym tygodniu – uwierz mi, nigdy nie widziałeś czegoś podobnego. Fidiasz wziąłby je na modelki. Ćwiczyła je sama Melissa. Jesteś dobrym przyjacielem, Balbusie. Nie zapominam o dobrych przyjaciołach.

Trochę za łaskawie. O wiele za łaskawie. Co się za tym kryło?

– Każę wywołać ciebie jako właściciela młodej żmii – rzekł Sejan.

To był prawdziwy zaszczyt. Balbus ukłonił się, myśląc gorączkowo. Sejan rozmawiał z nim, jak gdyby byli równi, jakby chciał wyraźnie pokazać, że są równi. Straciłeś kobietę, cóż, ja też straciłem swoją, a raczej się jej pozbyłem – taka jest kolej rzeczy, przyjacielu, taka kolej rzeczy, a my się rozumiemy, ty i ja; nie mogę obrazić wysokiego urzędnika, nie mogę go wysłać do – gdzie to było? – do Judei z urazą…

Nie? Oczywiście, że mógł.

„Poznali się. Nie mogłem się wtrącać”. Oczywiście, że mógł – gdyby chciał. Nie chciał. Dlaczego nie? Może to małżeństwo było jego sprawką? Chciał, żeby Klaudia poślubiła tamtego człowieka. Dlaczego?

Nagle przyszło olśnienie. Klaudia była krewną starego człowieka na Capri. Wysłał ją więc do Judei, najdalej jak mógł od Rzymu. A stary Longinus był jednym z generałów cesarza, jednym z jego wiernej, starej gwardii, więc stary Longinus musiał umrzeć. A Gratus wrócił z Judei, Waleriusz Gratus, stary przyjaciel Sejana. Sejan systematycznie wysyłał daleko lub pozbywał się tych, którzy mogli być do końca wierni Tyberiuszowi. Obsadzał kluczowe stanowiska swoimi ludźmi.

Zmierzał do tronu.

Zmierzał do tronu. O to chodziło! Sejan mógł z łatwością otoczyć Capri uzbrojonymi statkami. Tyberiusz usłyszałby tylko to, co Sejan chciał, by usłyszał. Cesarz zaczynał dziecinnieć na starość. Uciszyć go dla pewności, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Starzy ludzie umierają – to nie budzi podejrzeń. Więc dlatego trzeba było zgładzić Longinusa. Dlatego krewna Tyberiusza nie mogła poślubić bogatego człowieka nazwiskiem Balbus. Dlatego Marek Messala, inny człowiek cesarza, został wysłany do kraju Partów, leżącego jeszcze dalej niż Judea.

Nikt jednak nie może wiedzieć, o czym myśli Sejan. Musi więc być łaskawy dla starych przyjaciół, rozmawiać z nimi jak z równymi sobie, pozwolić, by myśleli, że Klaudia poznała swego męża bez jego pomocy, że w Rzymie nadal mogą się dziać rzeczy, w których Sejan nie bierze udziału i wobec których jest bezradny.

Dobrze, że Sejan się odwrócił. Balbus potrzebował paru minut, by odzyskać panowanie nad sobą.

Tron, nie mniej. I może mu się udać.

Balbus zaczął się pocić.

Na arenie kończyli właśnie wysypywać świeży piasek.

Pojawiła się samotna sylwetka bardzo młodego mężczyzny, przystojnego, prawie nagiego. Przepaska na lędźwie, hełm, ozdobne naramienniki, nagolenniki i skórzane rękawice sekutora – to było wszystko. W prawej ręce trzymał szeroki miecz gladiatora, w lewej hełm. Tłum patrzył na niego obojętnie.

W innym wejściu ukazała się druga postać i od razu tysiące głosów zaczęło krzyczeć, wyć i wrzeszczeć:

– Bakulus!

Gladiator, którego pięknie ozdobiona zbroja lśniła w słońcu, pomachał im ręką niemal z pogardą. Był wyraźnie urażony, że kazano mu walczyć z jakimś nowicjuszem, ledwie chłopcem. Walka tego rodzaju nie przysporzy mu sławy. Jutro w Acta Diurna napiszą o tym może dwie linijki, nie więcej.

Bakulus próbował wyperswadować edylowi ten niedorzeczny pomysł. Wyraźnie chcieli mieć pewność, że się pozbędą tego chłopca, bogowie raczą wiedzieć, dlaczego. Podobno pochodził z dobrej rodziny. Dzieciobójstwo i tyle.

Zasalutował niedbale przeciwnikowi i obaj podeszli do cesarskiej loży, by pozdrowić pana tych igrzysk.

Sejan dał znak mistrzowi ceremonii, którego potężny głos słychać było nawet w najdalszych rzędach.

– Kwintus Bakulus przeciw Kasjuszowi Longinusowi. Ten ostatni przekazany na igrzyska przez szlachetnego Marka Balbusa.

Rozległ się chropawy głos z wyraźnym akcentem dzielnicy Subura:

– Lepiej byś nam przysłał jego starszego brata, szlachetny Balbusie.

Tłum ryknął śmiechem. Balbus poczerwieniał. Sejan uśmiechnął się blado. Ale z miejsc zajętych przez oficerów dwudziestego pierwszego legionu znów dobiegł donośny głos:

– Tych bandytów na rzymskiej galerze nie powinni byli przebierać za żołnierzy. Tego człowieka tak.

„Znowu stary Cinna”, pomyślał Sejan. Rzeczywiście, krępy, siwowłosy mężczyzna zerwał się z miejsca, nie przestając protestować. No tak, młody Longinus spędził kilka lat w legionie Cinny, jednostce starej gwardii cesarza – lepiej nie drażnić armii. Nie podobało mu się w każdym razie, że wystawiono na arenę jednego z jego żołnierzy. Sejanowi przyszła do głowy pewna myśl i skinął głową rozgniewanemu Cinnie. Potem szepnął coś do mistrza ceremonii.

Człowiek o tubalnym głosie oznajmił:

– Aby zadowolić dowódcę dwudziestego pierwszego legionu, pan tych igrzysk postanowił pozwolić Longinusowi walczyć w stroju regularnego żołnierza.

Stary Cinna ukłonił się lekko i usiadł, jego oficerowie bili brawo, ale tłum pozostał w większości obojętny. Trochę czasu zajęło znalezienie żołnierskiego stroju w arsenale cyrku, w którym było wszystko – od wysadzanego klejnotami indyjskiego turbanu do futrzanych tunik germańskich plemion zza Renu – a stracono go jeszcze więcej, nim Longinus to na siebie włożył.

Ludzie zaczęli się niecierpliwić. Bakulus szeroko się uśmiechnął.

W wyposażeniu rzymskiego legionisty nie było żadnych ozdobnych elementów. Regulowany napierśnik, naramienniki, prosty hełm, prostokątna tarcza na lewym ramieniu, miecz, krótka włócznia i pilum, ciężka włócznia z długim, żelaznym ostrzem, które nadawało jej ten ciężar.

– Zapomniałeś o palusie – wrzasnął jakiś niepohamowany plebejusz i tym razem cały cyrk wybuchnął śmiechem. Częścią wyposażenia rzymskiego legionisty był dość ciężki drewniany pal, który wbijano w ziemię jako element palisady, kiedy legion rozbijał obóz.

Przynajmniej na chwilę powrócił dobry humor. W końcu było to coś nowego – żołnierz przeciw gladiatorowi.

Wynik walki był oczywiście przesądzony. Postawiono tylko parę zakładów – dwadzieścia do jednego na Bakulusa. Doświadczony gladiator z łatwością mógł zabić żołnierza, a Bakulus – cóż, ten mógł sam walczyć z pięćdziesięcioma legionistami. Różnica tkwiła nie tylko w muskulaturze i umiejętnościach. Istniało coś takiego jak sztuka areny, strategia areny. Cała sprawa była poza dyskusją, nie warto było nawet o tym mówić. Ale przynajmniej mieli zobaczyć coś nowego. Żołnierz przeciw gladiatorowi.

– Powinni byli wziąć doświadczonego weterana – zaskrzeczał jakiś garbus. – Człowieka, który zna wszystkie sztuczki armii, tak jak Bakulus zna wszystkie sztuczki areny.

– Nie bądź głupi – burknął jego sąsiad, szewc. – Armia nie zna żadnych sztuczek. To tylko gromada mężczyzn nauczonych walczyć razem. W tym problem. Nie potrafią walczyć pojedynczo.

Siwowłosy mężczyzna z wyrazistym podbródkiem, siedzący na środkowej trybunie obok Klaudii Prokuli, pokręcił głową.

– Cinna popełnił błąd – powiedział, marszcząc brwi. – Nigdy nie należy ośmieszać armii.

– Nie sądzisz, że on ma jakieś szanse, prawda? – spytała lekko Klaudia. Był przystojnym chłopcem. Takim, którego niełatwo zapomnieć. Długi rodzinne, powiedział Balbus. A Sejan nienawidził tej rodziny. Nikt nie mógł sobie pozwolić na nienawiść Sejana. Przysłał wspaniały prezent ślubny, cztery piękne murreńskie wazy. Przez parę godzin nadzorowała ich pakowanie – byłoby wielką stratą, gdyby nie przetrwały morskiej podróży. Nie powiedziała Balbusowi, ale teraz już wiedział – widziała go, jak rozmawiał w loży z Sejanem. On też ją oczywiście znienawidzi, ale nie miało to znaczenia. Sejan popierał to małżeństwo, więc wszystko było dobrze, wszystko było dobrze. Szkoda Kasjusza. Tylko dwadzieścia lat…

– Nawet cienia szansy – odrzekł z pobłażaniem jej mąż. – Może wytrwać trochę dłużej teraz, gdy dostał odpowiednią zbroję, ale niewiele. Widziałem zwykłych barbarzyńców radzących sobie z rzymską zbroją w pojedynkach – na przykład Cherusków, dawno temu, gdy byłem trybunem pod wodzą Kwintyliusza Warusa. Biedak, nie powinni byli powierzać mu dowództwa w Germanii. Przybył z Syrii i Judei – tam, gdzie my niedługo płyniemy, moja droga: wyruszamy w przeciwnym kierunku.

Przygotowania zajmowały młodemu Kasjuszowi dużo czasu. Na pewno ją widział. Musiał ją widzieć. I wyglądał tak spokojnie, wyzywająco i dumnie. Wiedział, że ona go obserwuje. Wyobrażał sobie, że musi ocalić jej życie tamtego wieczora, kiedy rzucał włócznią nad głowami ludzi w srebrną tarczę. Czy nie mógł tego powtórzyć?

– Cóż, może zrobi nam wszystkim niespodziankę – powiedziała głośno.

Jej mąż uśmiechnął się pobłażliwie i zaczął opowiadać o swoich przeżyciach w Germanii.

– Nigdy nie zapomnę niekończącego się marszu przez las, zawsze w ciemnościach, deszczu, mżawce, wśród krzyków i rzucanych znikąd kamieni i cheruskich łuczników celujących w naszych oficerów. Biedny stary Warus – same złe nowiny, straty w straży przedniej, straty w straży tylnej. Byłem wtedy mężczyzną w kwiecie wieku, trzydzieści sześć lat. Dwa razy zabili pode mną konia, próbując mnie dostać.

– Biedactwo – powiedziała z roztargnieniem Klaudia.

– Odbyliśmy naradę wojenną w tym deszczu – ciągnął. – Warus miał zdecydować, czy idziemy dalej, czy robimy odwrót, ale on chciał najpierw usłyszeć naszą opinię. Trzymał się dzielnie, starając się sprawić wrażenie, że jest panem sytuacji, ale ja widziałem, że zmaga się ze sobą. Myślał, oczywiście, o konsekwencjach politycznych, nie mniej, niż o militarnych. Byliśmy tam, by ukarać zbuntowane plemiona. Gdyby nas zmusiły do odwrotu, do władz w Rzymie trafiłyby raporty: nieudolność, nieskuteczność, tchórzostwo, wszystkie takie rzeczy. Warus nie radził sobie najlepiej w Syrii – krążyły plotki o wymuszeniach. To mógł być koniec jego kariery. Musiał podjąć decyzję. Cóż, zrobił to – i podpisał wyrok śmierci na siebie i dwadzieścia tysięcy ludzi. Problem w tym, że dał się wmanewrować w sytuację, w której musiał podjąć decyzję. Wielki błąd. Fatalny błąd. W parę dni później nie żył, samobójstwo. To lepsze niż powolne tortury – a Cheruskowie znali dość wymyślne. Uciekłem, bo byłem ze strażą tylną. Przedarliśmy się, kiedy Germanie myśleli, że wszystko skończone. – Westchnął. – Miałem szczęście, że się wydostałem, i potrójne szczęście, że nie byłem na miejscu Warusa. Tamta decyzja – szokująca odpowiedzialność…

Gdy umilkł, Klaudia pogłaskała jego dłoń. Nie słuchała go tak naprawdę, ale wyczuwała instynktownie, że potrzebuje jej współczucia. Tamto doświadczenie zdawało się go prześladować.

– Są już gotowi – powiedziała. – Patrz!

W dole na arenie obaj walczący stanęli naprzeciw siebie.

– Dobrze, młodziku – rzekł przyjaźnie Bakulus. – Upiększanie się zajęło ci więcej czasu niż większości dziewcząt, które znam.

Kasjusz milczał. Myślał. Gdy wyszedł na oślepiające słońce, czuł się zdrętwiały i ociężały i nie dbał o to, co się stanie. Gdzieś tam na górze siedział Sejan. Musiał do niego podejść i pozdrowić go, pozdrowić tę świnię, tego mordercę. Już oddał mu honory. Pozbyłeś się, Sejanie, ojca i syna, choć bogowie jedni wiedzą, czemu ci tak na tym zależało – jeśli istnieją jacyś bogowie. Pozbyłeś się nas, tłusty Balbusie. Ale najpierw musiał wymienić parę ciosów z kimś o imieniu Bakulus. Słyszał o nim – bo któż nie! Bakulus nie będzie potrzebował dużo czasu. Nie widział Klaudii ani o niej nie myślał.

Wtedy usłyszał jakiś krzyk, Sejan wydał rozkaz i podali mu zbroję armii. Kiedy zaczął ją wkładać, zaczął też myśleć. Miecz, włócznia, pilum, wszystkie trzy. Tarcza. Z miejsc oficerów dobiegły go krzyki:

– Dalej, żołnierzu! Pokaż mu, żołnierzu, co potrafi armia!

Nigdy się nie przyzwyczaił do broni gladiatora. Ten ekwipunek znał. Nosił go przez parę lat. Pilum zawsze używano w ten sam sposób, nie do zranienia czy zabicia przeciwnika, lecz po to, by rzucić nim w jego tarczę, by w niej utkwiła i uczyniła ją bezużyteczną. Trzeba było po prostu ją upuścić. Pilum służyło właśnie do tego – taka była jego funkcja. A kiedy przeciwnik rzucał tarczę, przychodził czas na krótką włócznię.

Bakulus oczywiście o tym wiedział. Wiedział, nawet jeśli nigdy nie służył w armii, a prawdopodobnie nie. Wiedział o tym i tego się spodziewał. Co zatem zrobi? Mógł zrobić tylko dwie rzeczy, z których jedna była oczywista, naturalna i łatwa, a druga dość trudna i efektowna, coś, co spodobałoby się widzom. Dlatego prawdopodobnie to właśnie zrobi.

Jeżeli tak, jest jakaś szansa – niewielka, ale zawsze szansa. Oczywiście, jeśli się nie uda, będzie zgubiony.

Ten Bakulus nie był Spurio, Balbusem ani Sejanem. Nie jego wina, że musiał z nim walczyć. Był jednak najdalszym końcem ręki Sejana. Byłoby zabawnie zepsuć plan wielkiego pana.

Nawet duchy potrafią nienawidzić.

Stanęli naprzeciw siebie w odległości dwudziestu metrów. A Bakulus – Bakulus uśmiechnął się i nie poruszył. Czekał na pilum, dając małemu żołnierzowi szansę, by zrobił to, co mu pozostało.

Tarcza Kasjusza upadła z głuchym odgłosem, gdy wypuścił ją z lewej ręki. Przez twarz gladiatora przemknął wyraz niemal współczucia – więc wiesz, że pierwszy rzut albo nic, zdawał się mówić.

Wtedy Kasjusz rzucił pilum. Tak, jak się domyślał, Bakulus nie uskoczył na bok, by pilum spadło obok niego, lecz odbił je lekkim uderzeniem miecza i upadło…

Kiedy Bakulus obserwował lot pilum w swoją stronę, Kasjusz rzucił lewą ręką krótką włócznię. Nim Bakulus zdał sobie sprawę z drugiego rzutu, włócznia przebiła jedyne parę centymetrów muskularnej szyi między górną krawędzią tarczy a metalowym brzegiem hełmu gladiatora – odsłonięte, gdy obrócił głowę, by uderzyć pilum. Gladiator upadł.

Wszystko stało się tak szybko, iż zdawało się, że jego ciało dotknęło piasku areny razem z pilum, tą niewinną, zdradziecką przynętą…

Chlusnął strumień krwi, fontanna krwi. Stopy Bakulusa uderzyły parę razy w piasek i znieruchomiały. Na chwilę zapadła całkowita cisza.

Potem zerwał się krzyk. Z setki tysięcy gardeł wyrwało się wycie, krzyki, wrzask. Ludzie wstali z miejsc, podskakując jak szaleńcy.

Kasjusz stał oszołomiony. Zaplanował to, wszystko przemyślał, a teraz to się stało, a on nic z tego nie rozumiał.

Sejan wahał się w swojej loży. Wiedział, że zaczną domagać się wolności dla młodej żmii, jak tylko przestaną wrzeszczeć dla samego wrzasku. Wiedział, że nie może się sprzeciwić ich życzeniu. Będzie musiał je spełnić. To był pech. Tak nienawidził nieprzewidzianych sytuacji. Nie można było winić Balbusa. To miał być walkower dla Bakulusa. Spryciarz, ten pomysł, by rzucić pilum i krótką włócznię niemal jednocześnie, używając obu rąk. Stary Cinna głośno wiwatował, a wszyscy oficerowie razem z nim. I zaczęły się te krzyki o litość, o wolność, o wyzwolenie.

Ale gdy ten młody włócznik zacznie biegać wolno po Rzymie… Stanie się bohaterem plebsu, przynajmniej na parę najbliższych miesięcy. Zdobędzie poparcie, pieniądze, może władzę.

Balbus spojrzał na Sejana i twarz mu się wykrzywiła strachem i gniewem.

Sejan uśmiechnął się do niego.

– Mam nadzieję, że dużo postawiłeś na swojego człowieka – powiedział, a Balbus omal się nie zakrztusił.

– Oczywiście, że nie… miałem nadzieję… byłem pewny, że on…

Ale Sejan pisał już coś pospiesznie na woskowej tabliczce.

– Natychmiast – powiedział, wręczając ją jednemu ze swoich pomocników.

Tłum nadal szalał.

Klaudia siedziała nieruchomo, wpatrując się w samotną postać w dole na arenie. Dokonał tego. Wyobraził sobie jeszcze raz: Muszę ocalić Klaudię. I wtedy to zrobił. „Nie jestem jednak taka głupia”, pomyślała. „Kiedy coś czuję do mężczyzny, to jest mężczyzna.” Spojrzała z triumfem na swojego męża.

Pokiwał głową.

– Zdumiewające. Mam nadzieję, że go wyzwolą, cokolwiek zrobił. Głupio oczywiście ze strony Bakulusa, że nie patrzył na drugą rękę. Chciał się popisać, odbijając pilum. Powinien był uskoczyć na bok, wysoko trzymając tarczę. Cóż, stało się.

Pretoriański gwardzista podał mu woskową tabliczkę. Otworzył ją i przeczytał. Potem zaczął chichotać.

– Powiedz szlachetnemu Sejanowi, że z przyjemnością spełnię jego życzenie – powiedział. Pretorianin zasalutował i odszedł. – Całkiem zabawne, Klaudillo… co ci jest?

– Nic. Nie lubię, kiedy ktoś nazywa mnie Klaudillą. To mi przypomina o… o moim dzieciństwie.

Jej mąż uśmiechnął się pobłażliwie.

– Dobrze, moja droga, więcej tego nie zrobię. To była wiadomość od Sejana.

– Och…

– Tak. Chce, żebym wziął tego młodzieńca razem z nami do Judei.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Żartujesz.

– Nie, to prawda. Zobacz sama. Chce, bym go zabrał jako żołnierza naszej eskorty. W Cezarei, gdzie mamy zamieszkać, jest pięć kohort, ale z tego, co słyszę, większość mężczyzn to Syryjczycy, synowie dawnych weteranów i ich miejscowych żon, coś w tym rodzaju. Dopływ czystej rzymskiej krwi na pewno nie zaszkodzi. A chłopak umie walczyć – sami widzieliśmy. Chętnie go wezmę.

– Masz rację – powiedziała cicho Klaudia. – Masz całkowitą rację. To jest zabawne.

Potężny głos prowadzącego wzbił się ponad gwar i po chwili zdołał uciszyć tłum.

Zwycięzca walki miał odzyskać wolność.

Grzmiący aplauz wywołał dość kwaśny uśmiech na cienkich wargach Sejana.

Kasjusz, wciąż oszołomiony, został wyprowadzony z areny przez oficerów dwudziestego pierwszego legionu, którzy przeskoczyli przez balustradę. Klepali go po ramieniu, po plecach. Ludzie, których nigdy wcześniej nie widział, ściskali mu dłonie. Potem zjawiła się znajoma postać, trybun Celiusz, którego widział kilka razy w domu senatora Watyniusza – i w domu Balbusa.

– Świetna robota – rzekł z uśmiechem Celiusz. – Zróbcie miejsce, przyjaciele. Jestem tu urzędowo, muszę z nim porozmawiać. Nie, oczywiście, że go nie aresztuję – nie bądźcie śmieszni. Czy pozwolicie mi teraz z nim porozmawiać? Tak lepiej. – Gdy znaleźli się poza zasięgiem ich słuchu, powiedział: – Posłuchaj. Dobrze się spisałeś. Armia chce cię przyjąć. Zgodzisz się?

Kasjusz ze znużeniem przesunął dłonią po czole. Armia…

– Ja na twoim miejscu bym to zrobił – rzekł szorstko Celiusz. – W rzeczy samej, to praktycznie jedyne, co możesz zrobić. Rzym nie jest dla ciebie zbyt zdrowy, prawda? Nowy prokurator Judei wypływa wkrótce na swoją prowincję, chce cię ze sobą zabrać. Jako członka swojej osobistej eskorty. Wiesz, co to oznacza. Od razu zostaniesz oficerem. Zamorska służba to właśnie to, czego ci trzeba. Zgoda?

Kariera w armii mimo wszystko. Zamorska służba. Bakulus umarł. Ale Spurio nie i Balbus nie… i Sejan nie.

Będzie musiał im pozwolić jeszcze trochę pożyć, pomyślał chłodno, zanim zdobędzie wystarczającą rangę i władzę, by stanąć na innej arenie z nimi.

W milczeniu skinął głową.

– Dobrze. – Celiusz skrywał uczucie ulgi. – Chodź ze mną. Najpierw coś zjemy w moim domu. Potem pójdziemy do portu. Galera jest gotowa. Prokurator wypływa jutro rano.

Oficerowie dwudziestego pierwszego legionu znów do nich podeszli.

– Skończyłeś, trybunie?

– Wszyscy ze mną pójdziecie – rzekł jowialnie Celiusz. – Opróżnimy parę amfor massyckiego wina, które mam w domu, a potem odprowadzimy młodego bohatera. Wraca do armii.

Wino trybuna uratowało sytuację. Bez niego byłaby nie do wytrzymania. Nie do wytrzymania radosna, nie do wytrzymania serdeczna.

Wszyscy starali się zachowywać, jak gdyby nic się nie stało od powrotu znad granicy – nic oprócz wielkiego i chwalebnego zwycięstwa nad Bakulusem.

Ich twarze były znajome i obudziły wspomnienia: mężczyzna z dużymi ustami to Minucjusz, z którym dzielił racje na patrolu na wschód od Renu w dniu, w którym obaj myśleli, że nie powrócą stamtąd żywi; chudzielec z blizną na podbródku to Antoniusz Dolabella. I jeszcze Decjusz, Postum i Marek Kurio, najlepszy jeździec w legionie, i wielu innych. Ale oni byli dziećmi, beztroskimi szczeniakami, które niczego nie zaznały. Nie nacięto im uszu. Nie biczowano. Nie pozbawiono honoru, pozycji i majątku. I nade wszystko, nadal mogli wierzyć w szlachetność ofiary i ludzką przyzwoitość.

Tymczasem udawali, że on wciąż należy do nich, do dwudziestego pierwszego, i przyczynił się do ich chwały. Ale gdy młody Decjusz zapytał, czemu nie wróci do ich legionu, szybko zmienili temat.

Kasjusz z naciętym uchem musiał zaczynać od nowa. Jego powrót byłby zbyt niezręczny dla oficerów, nie mówiąc już o samych żołnierzach.

Kasjusz z naciętym uchem mógł zrobić tylko jedno: upić się. I to właśnie zrobił.

***

Budził się dwa razy. Za pierwszym razem stwierdził, że siedzi w powozie obok trybuna, sztywno wyprostowany i całkowicie trzeźwy.

– Dokąd jedziemy?

– Do portu. Do Ostii.

– Tak… tak myślałem. – Znowu zasnął.

Gdy obudził się po raz drugi, był już ranek. Leżał na twardej pryczy i ktoś nim potrząsał. Dyżurny oficer.

– Eskorta zbiera się na rufie za pół godziny. Prokurator przyjdzie na pokład.

Z pół tuzina prycz wyjrzały nieogolone twarze. Padło sporo przekleństw, a powietrze było wilgotne i stęchłe.

Znowu armia. Bywało gorzej. Niewiele rzeczy było lepszych.

Wstał, ogolił się. Ktoś dał mu tunikę, sandały, zbroję. Nie tę, którą nosił wczoraj. Gdzie był wczoraj?

Oficer zajrzał, krzyknął: „Tylko miecze!” – i znikł. Nie musieli zatem brać tarcz i włóczni.

Tu chyba nikt nie wiedział, co wydarzyło się wczoraj w cyrku. Tak było lepiej. Wiedział, że nie chce oglądać już cyrku do końca swoich dni.

Sygnał rogu. Wyszli gromadą, wąskim przejściem i w górę po jeszcze węższych schodach. Pokład rufowy.

Ranek był piękny. Grupy ludzi pracowały na nabrzeżach. Zobaczył kilku nowych galerników i biremę nowego typu, o lekko skośnej linii. Morze w oddali usiane było drobnymi łódkami, łodziami rybackimi – niektóre żagle lśniły złotem w porannym słońcu. Było jeszcze chłodno.

Trybun pojawił się z grupą oficerów. Wszyscy mieli na sobie niebieskawe zbroje, jakie produkowano teraz w warsztatach w Galii i Hiszpanii. Niebieskawe zbroje, rdzawe tuniki i pofarbowane na ten sam kolor pęki końskiego włosia na hełmach. Nic błyszczącego, nic paradnego – to była służba polowa, prawdziwa.

Olbrzymi setnik ryknął komendę. Żołnierze utworzyli szereg, stając na baczność. Coś działo się na brzegu i ludzie temu się przyglądali, powóz, następny, trzeci, czwarty i piąty. Stanęły, a niewolnicy pomogli dostojnikom wysiąść.

On tam był, wysoki mężczyzna, szpakowaty, z lekko wydatnym brzuchem, wyrazistym podbródkiem, w pełnym mundurze generała, bez błękitu i rdzawej czerwieni. Nowy prokurator. Kim on był?

Kasjusz poprzedniego dnia był tak pijany, że nawet nie zapytał, kim jest jego nowy dowódca. Zapytał teraz, kącikiem ust – to potrafił każdy legionista.

Żołnierz obok niego starał się nie okazać zdziwienia.

– Nie wiesz? Poncjusz Piłat. Właśnie się ożenił. To jego miesiąc miodowy. Żona jedzie razem z nim. Tam jest. Jaka piękna.

Kasjusz wpatrywał się w Klaudię. Nie wierzył własnym oczom.

Żona… miesiąc miodowy… Poncjusz Piłat… żona…

To był jakiś żart, upiorny, nieprzyzwoity, koszmarny żart. Kilka minut temu, gdy zobaczył morze o poranku i złote żagle rybackich łodzi, naprawdę uwierzył, że ucieka do nowego życia. Teraz wiedział, że nie ma ucieczki. Gdziekolwiek pójdzie, podąży za nim przeszłość.

Wchodzili na pokład, Klaudia, Piłat, pół tuzina kobiet i grupa oficerów.

Zabrzmiał róg. Uroczyste powitanie. Trybun przedstawił siebie i innych starszych oficerów, kapitana statku i flamena, kapłana. Oczywiście, złożą ofiarę Neptunowi, kiedy podniosą kotwicę.

Klaudia. Klaudilla.

Flamen zaczął odprawiać ofiarę na małym, przenośnym ołtarzu na śródokręciu, zawodząc inwokację, adorację, błaganie i dziękczynienie.

Patrzyła, chłodna i nieskazitelna, doskonała i pogodna.

Dobrze się sprzedałaś, prawda, Klaudillo?

Rozglądała się teraz; patrzyła wprost na niego. Widział jej oczy – głębokie, nieco skośne w kącikach – lekko rozszerzone.

Uśmiechnęła się blado. A zatem wiedziała. Dla niej nie była to niespodzianka.

Odwzajemnił jej spojrzenie z lodowatą pogardą.

Trybun ryknął komendę. Grupa się rozdzieliła. Klaudia odeszła ze swoimi damami. Prokurator odszedł z oficerami.

Chrapliwy głos olbrzymiego setnika zapowiedział odpłynięcie statku. Inny głos zaczął rzucać krótkie rozkazy. Gdy żołnierze schodzili do swych kajut, szczęk kotwicznych łańcuchów wypełnił powietrze.

Nie było ucieczki. Nie było nowego życia.

Ale duch mógł zabijać, teraz o tym wiedział. To już było coś.

Statek zaczął płynąć.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Włócznia.