Włócznia. Rozdział dziewiąty

Boz, syn Zabulona, spojrzał ostatni raz na swój piękny ogród. Palmy i tamaryszki przepuszczały promienie słońca, a ostatnie róże rozkwitły w pełni wokół jego ulubionego miejsca koło małej sadzawki, gdzie lubił drzemać w spokoju i obliczać spodziewane zyski z następnej karawany, jaką wysyłał do Egiptu lub Persji.

Wygodny dom na wsi był owocem wielu takich karawan. Boz myślał z wielką niechęcią o opuszczeniu go, choćby na krótko, i powrocie do Jerozolimy.

Odwrócił się, wzruszając ramionami, otworzył drzwi wejściowe i przeszedł przez hall. Gdy przekroczył próg swego gabinetu, zmarszczył brwi. Biurko było pokryte rozrzuconymi w nieładzie papierami. Lista rzeczy, które miał ze sobą zabrać, lista tego, co zostawało, pełny inwentarz – wszystko musiał sprawdzić. W dzisiejszych czasach słudzy byli głupi i niegodni zaufania, a uczciwość rzadsza niż rubiny.

Lepiej byłoby zabrać wszystkie wartościowe rzeczy, piękne dywany z Suzy, utkane przez mistrzów rzemiosła, i wazy, choć coś mogło im się przytrafi ć na oślim grzbiecie. I małą kolekcję rzadkich klejnotów i srebra.

Podróż oznaczała tylko niewygodę i bałagan.

Ale zbliżało się Święto Namiotów i nie chciał, by ktokolwiek powiedział, że Boz, syn Zabulona, niedbale wypełnia swój obowiązek, nawet w jego wieku ponad siedemdziesięciu lat. Miał dobre imię w Izraelu – był spokrewniony z kapłanem, który w tym roku nosił święte szaty. Musi świecić przykładem.

Powiedział to surowo swojej żonie, kiedy zaproponowała, by zostali tu i odpoczęli. Naomi sama lubiła życie na wsi, więc może tylko udawała, że troszczy się o jego zdrowie. Taka była natura kobiety, nawet niespełna piętnastoletniej. Wszystkie są podobne, myślą tylko o sobie. Lea nie była inna. Może niepotrzebnie ożenił się po raz drugi w tym wieku. Kuzyn Zorobabel powiedział mu to wprost, ale Zorobabel był jego najbliższym krewnym i miał powody, by nie chcieć jego powtórnego małżeństwa.

Boz westchnął. Westchnął jeszcze raz, gdy służący oznajmił, że przybył Zadok, syn Tubala, i chce się z nim widzieć. Bardzo nie w porę, w czasie przygotowań do podróży. Zadok też pewnie pojedzie do miasta na święto – mogli spotkać się tam, jeśli to konieczne.

Sługa grubiańsko wzruszył ramionami.

– Mówi, że to ważne.

Co mogło być ważne w pojęciu Zadoka? Większość ludzi była głupcami i spędzała czas na głupstwach. Cóż, niech wejdzie, skoro już tu jest. Nigdy nic nie wiadomo, nawet głupiec może przynieść coś dobrego, choć to mało prawdopodobne. W świątyni nie mieli o Zadoku wysokiego mniemania. Mówili o nim tak, jak o kimś, kto nie stracił jeszcze wszystkich swoich pieniędzy, ale w każdej chwili może się to stać. Człowiek impulsywny, uparty i niełatwo dający się przekonać. Gdy wszedł do pokoju, Boz stwierdził, że wygląda zupełnie tak samo jak dwa lata temu: kręcone czarne włosy i bystre czarne oczy, które chciały od razu wszystko ogarnąć, zbyt ruchliwe i pozbawione dostojeństwa. Był oczywiście młody, zbliżał się dopiero do czterdziestki. Gdzie jest Naomi…

– Pokój z tobą, Bozie, synu Zabulona.

– I z tobą, Zadoku, synu Tubala.

Naomi przyszła wreszcie przywitać się z gościem, a Zadok uśmiechnął się do niej, przyjął czarkę miodowego wina z ciastem i zaczął pogawędkę o niczym, jak zwykle w obecności kobiety. Może byłoby lepiej, gdyby została.

Boz zawsze wyczuwał, czy człowiek przychodził do niego z czymś dobrym i użytecznym czy też nie, i bardzo mu to pomogło w zrobieniu fortuny. W ten sposób wyczuł wyraźnie, że Szymon, syn Judy, nie jest człowiekiem dobrym na wspólnika w interesach i odrzucił jego propozycję, za którą większość ludzi całowałaby go po rękach i uważała się za szczęściarzy. Ale on miał przeczucie i odmówił, a Szymon, syn Judy, wziął zamiast niego Arona z Magdali i w dwa lata później całkowicie go zrujnował. Jego przeczucia sprawdziły się też w wielu innych sytuacjach. Oczywiście Zadok nie był taką ważną figurą – niektórzy mogli pomyśleć, że Boz wyświadcza mu grzeczność, w ogóle go przyjmując, ale czegokolwiek chciał, czuł, że prawdopodobnie nie jest to nic dobrego.

– Pomyślałem, że spotkamy się tutaj, nim pojedziesz do miasta – powiedział Zadok, błyskając białymi zębami. W tym wieku każdy może mieć białe zęby; poczekaj do siedemdziesiątki.

– Wyjeżdżamy jutro rano. To nasz ostatni dzień tutaj.

– Tak, obliczyłem, ile czasu ci to zajmie, i powiedziałem sobie, że on nie wyjedzie wcześniej, niż to konieczne, mając taki piękny dom na wsi, ale nie będzie też zwlekał i nie może podróżować w szabas, więc kiedy wyjedzie? Jutro. I oto jestem.

– Ty, oczywiście, też jedziesz do Jerozolimy?

– Oczywiście. Ale tutaj łatwiej się rozmawia. Pomyślałem, że może będziesz wolał, by ta rozmowa pozostała wyłącznie między nami. Wiesz, jak jest w Jerozolimie. Ludzie plotkują – a czemu Zadok, syn Tubala, poszedł odwiedzić Boza, syna Zabulona, co ich łączy i tak dalej.

– Przyjmuję w Jerozolimie wielu ludzi – odrzekł sztywno Boz. Ale wiedział, że Zadok ma rację. – Naomi, dziecko, idź lepiej sprawdzić, czy ci głupcy o czymś nie zapomnieli. Dzisiejsza służba, Zadoku, jeśli im to pozostawisz, spakuje kamienie z ogrodu, a zostawi płaszcz i buty swojego pana.

Młoda dziewczyna, która była jego żoną, nie podniosła oczu. Długie rzęsy leżały na jej policzkach jak małe, niebieskoczarne wachlarzyki. Twarz i dłonie wystające z fałd jej szerokiej, błękitnej sukni miały barwę kości słoniowej. Ukłoniła się mężowi, ukłoniła gościowi i wyszła.

Zadok zaczekał, aż zamkną się za nią drzwi. Wtedy usiadł.

Boz usiadł naprzeciw niego, nie dając mu żadnej zachęty.

– Jesteś bardzo szczęśliwym człowiekiem, Bozie, synu Zabulona, naprawdę szczęśliwym, którego Bóg obdarzył z pełni swego bogactwa…

A jednak był bankrutem – chciał pożyczyć pieniądze. Prędzej czy później to musiało się stać. To był ten typ człowieka, zawsze impulsywny i uparty, nigdy nie słuchał rad ludzi bardziej doświadczonych.

– …masz piękny dom na wsi. Masz wielki dom w mieście, godny samego arcykapłana. Twoje karawany prowadzą dobry handel z Persją, z Baktrią, z Egiptem i prowincjami Azji Mniejszej…

– Synu Tubala, jeśli przyszedłeś spisać inwentarz mojego majątku…

– Proszę, okaż mi trochę cierpliwości. – Młodszy mężczyzna nie wyglądał na speszonego. Na jego wargach, pełnych jak dojrzały owoc pośród kręconej czarnej brody, widniał nawet cień kpiącego uśmiechu. – Wymieniłem trochę twoich dóbr – tylko część, jak wiesz – z których nieliczni są dumni, a większość ci ich zazdrości.

Może nie chciał pożyczyć pieniędzy – może wiedział lub wydawało mu się, że wie coś, czego mógłby użyć dla wywarcia nacisku. Mały szantaż? Ale co mógł wiedzieć? Nie miał wielu punktów zaczepienia. Powinieneś był przyjść dwadzieścia lat temu, głupcze, kiedy pewne rządowe kontrakty…

– Jesteś bogatym człowiekiem, Bozie, synu Zabulona – ciągnął Zadok – i jeśli istnieje coś pewnego na tym świecie to to, że bogacz chce zatrzymać swoje bogactwa, jakkolwiek by narzekał, że nadzór nad majątkiem jest dla niego wielkim ciężarem i o ile łatwiejsze życie mają ci, którzy nie odpowiadają za tak wiele.

– Najpierw liczysz moje dobra, teraz mówisz mi, co myślę i czuję. Synu Tubala, mam jeszcze dużo do zrobienia przed wyjazdem i…

– Na szaty arcykapłana – rzekł Zadok – gdybyś miał zrobić interes na milion szekli, byłoby to dla ciebie mniej ważne niż wysłuchanie tego, co mam ci do powiedzenia.

Boz zamrugał niepewnie. Źle, że Zadok wypowiedział przysięgę takiej wagi. Ale po tym trudno byłoby mu myśleć o pożyczaniu pieniędzy lub szantażu.

– Nadchodzi czas – powiedział Zadok – kiedy Izrael zrzuci jarzmo okupanta.

– O nie – rzekł Boz z odrazą. – Nie, nie, nie. Nie ma mowy. Dość się już nasłuchałem tych głupstw.

– Głupstw? – Zadok wyglądał na oburzonego. – Wolność twojego narodu…

– Nie jesteś szaleńcem, synu Tubala, nie brak ci rozumu – i nie jesteś już dwudziestoletnim chłopcem, który chce zdobyć świat, bo krew burzy mu się w żyłach. Wolność! Wolność do czego, synu Tubala? Może chcesz się pozbyć rzymskiej okupacji? Chcesz walczyć z legionami cesarza, synu Tubala? Może przyszedłeś mnie prosić, bym dał ci pieniądze na hełm, tarczę i miecz?

– Cesarz – odrzekł Zadok z niezmąconym spokojem – jest bardzo starym człowiekiem – znacznie starszym od ciebie, Bozie, synu Zabulona, tak starym, że wycofał się ze spraw państwowych i zamieszkał na jakiejś wyspie, by w spokoju spędzić ostatnie lata swego życia. Człowiek, który rządzi za niego, nie zaryzykuje prawdopodobnie wszystkiego, by prowadzić wojnę w dalekim kraju.

– Gdyby to nawet była prawda, w tym kraju są wojska.

– Nawet nie dwa pełne legiony, a większość z nich stacjonuje w Cezarei. My… ich posunięcia są stale obserwowane.

– Przez kogo?

– Przez tych, którzy działają na rzecz wolności Izraela. Przez partię zelotów.

Boz parsknął pogardliwym śmiechem.

– Wiedziałem. Partia zelotów. Małe grupki rabusiów napadających na karawany, łupiących je i okradających, a wszystko pod pretekstem wyzwolenia kraju.

– Wyrządzili wiele szkód Rzymowi.

– Wyrządzili wiele szkód mi i wszystkim pozostałym kupcom w Judei. Są wielkim utrapieniem dla kraju. Bandy jak ta Efraima, syna Saula, czy Barabasza – przeważnie galilejskie, z najbardziej zacofanej prowincji, burzyciele spokoju. Czy to są ludzie, którzy mają wypędzić legiony z Judei? Czy synowi Saula i Barabaszowi pochlebia, że stają do walki przeciw generałom prokuratora?

Zadok ze spokojem pokiwał głową.

– Słyszałem te poglądy wcześniej. Zawsze pochodzą od tych, którzy żyją w dostatku i nie chcą, by ich niepokojono. Gdyby tak myśleli nasi wielcy przodkowie, nigdy byśmy nie wyszli z Egiptu. Pozostalibyśmy więźniami Babilończyków, Asyryjczyków i Persów. Z początku wszystko wydaje się niemożliwe. Siła okupanta wydaje się niezwyciężona, powstanie narodu głupstwem. Nie przyszedłem cię prosić, byś chwycił tarczę i miecz. Jesteś starym człowiekiem i nie chcesz kłopotów ze strony pewnych ludzi, których mógłbym wymienić. Niech tak zostanie. Ale…

– Co ty mówisz, synu Tubala? Jak możesz porównywać to, co stało się w przeszłości, z tym, co dzieje się teraz? Bóg posłał swego proroka, by wyzwolił nas z niewoli egipskiej. Ale może, Boże uchowaj, mali hersztowie zbójeckich band myślą, że są prorokami i sprawiają Bogu przyjemność, kiedy łupią karawanę uczciwego kupca, który wykonuje swoją pracę, będąc posłuszny prawu i żyjąc w pokoju ze wszystkimi…

– I płacąc podatki cesarzowi, który wydaje te pieniądze na zbrojenie żołnierzy trzymających nasz kraj w niewoli. A co do proroka – może się zjawi, gdy przyjdzie na to czas. Słyszałem ostatnio dziwne opowieści. Dobrze byłoby się przygotować na jego przyjście. Ale nie przyszedłem tutaj z nadzieją, że cię pozyskam dla sprawy wolności. Zbyt dobrze wiem, co myślą o tym saduceusze.

– Uważamy, że porządek – nawet rzymski porządek – jest lepszy niż chaos i bezprawie – odrzekł sztywno starzec.

– Tak, wiem. Ale pozwól, że ci przypomnę, iż rzeczy pozornie niemożliwe już się zdarzały i mogą zdarzyć się znowu. I jeżeli partia zelotów osiągnie swój cel, jej przywódcy będą mieli mało zrozumienia dla tych, którzy odmówili pomocy ich sprawie.

Kontrybucja. Płać, starcze. Płać podatki Rzymowi, jeśli uważasz, że musisz, ale płać również nam – jeśli chcesz zachować swoje bogactwa w dniu, w którym przejmiemy władzę.

Jaką mogli mieć szansę? To było śmieszne, niedorzeczne.

Wstał.

– Synu Tubala, jeżeli chcesz dzielić swój los z bandytami na drogach, to twoja sprawa i ja ciebie nie powstrzymam. Jednak propozycja, bym ja, który wycierpiałem od nich wiele szkód, miał płacić im haracz lub w inny sposób pomagać ich sprawie, obraża mój zdrowy rozsądek i nie chcę więcej o tym słyszeć.

Zadok uniósł obie ręce w proteście.

– Czy przychodziłbym do ciebie, gdyby sprawa była w rękach bandytów? Czy nie rozumiesz, że rozmyślnie robimy użytek z bandytów, ludzi, którzy nie mają nic do stracenia, ale za nimi jest cały naród, ludzie, którzy nie mogą sobie pozwolić na odkrycie kart.

– Cały naród? – Boz pstryknął palcami. – Rozbójnicy! Bandyci pozujący na patriotów. To wszystko już było. Tak próbował Teodasz i Juda z Galilei. Byłeś wtedy małym chłopcem, synkiem Tubala, i wydaje mi się, że od tamtego czasu dorosło tylko twoje ciało, nie umysł. Bandyci, zapaleńcy, malkontenci, mężczyźni, którzy nic w życiu nie osiągnęli w uczciwy sposób i muszą pokładać nadzieję w krwawych zamieszkach i przewrotach. Czyż nie wiem, co ludzie o wysokiej pozycji sądzą o tej galilejskiej bzdurze? Czyż nie słyszałem członków Sanhedrynu mówiących o nich jak o fanatykach i głupcach? Nie dam ci nawet pół szekla na to plemię szkodników i złoczyńców.

– Czy jest mądrze… – zapytał ochrypłym głosem Zadok – czy jest mądrze mieć wszystkich szkodników i złoczyńców za wrogów?

Boz rozgniewał się teraz nie na żarty.

– Grozisz mi, synu Tubala? W moim własnym domu? – Wyciągnął drżący palec. – Odejdź – i bądź rad, że w swej cierpliwości i pobłażliwości zapomnę o tym, co mi powiedziałeś.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Włócznia.