Włócznia. Rozdział drugi

Sabina była niską, tęgą kobietą. Ubrana na ciemno i sztywno wyprostowana, stwarzała wrażenie osoby pełnej godności. Uważny obserwator zauważyłby może, że jej ruchy są nieco zbyt dystyngowane, spojrzenie przebiegłe, a dłonie nie przypominają rąk dobrze urodzonej kobiety.

Ale Kasjusz widział ją tylko jako niewyraźną ciemną plamę.

W innych okolicznościach Kasjusz, który miał dość bystre oczy, zauważyłby, że tunika majordomusa jest podniszczona, a piękna murreńska waza na cyprysowym drewnianym stoliku wyszczerbiona. Nie widział jednak nic oprócz Klaudii.

– Nie pijesz – powiedziała Klaudia.

Uniósł piękną czarkę, wylewając parę kropel na leżący przed nim srebrny półmisek.

– Za Junonę – powiedział.

– Najwyraźniej jest twoją ulubioną boginią – powiedziała z lekką kpiną.

– Pierwszy raz w życiu za nią piję – odciął się. – Ale mam nadzieję, że wkrótce będę potrzebował jej pomocy.

– Posłuchaj go, Sabino – roześmiała się Klaudia. – Czy myślisz, że można mu wierzyć?

Korpulentna dama opróżniła swoją czarkę ze zdumiewającą prędkością.

– Młodzi mężczyźni dużo mówią, żeby dostać to, czego chcą – zachichotała, kręcąc głową. – Mówią o Junonie, a myślą… – przerwała, kiedy Klaudia zmierzyła ją surowym spojrzeniem.

– Wiem, że nie jestem ciebie wart – odrzekł Kasjusz, ślepy i głuchy na wszystko prócz Klaudii. – Ale ja… nie zawsze jestem taki małomówny i głupi. Rzuciłaś na mnie urok, pani, i znów czuję się małym chłopcem.

Starsza kobieta zachichotała.

– A to byłaby szkoda.

– Sabino – rzekła Klaudia słodkim głosem – pewnie jesteś zmęczona. Było nietaktem z mojej strony prosić cię, byś została. Idź już, moja droga – nie sądzę, że grozi mi coś złego ze strony syna generała Longinusa.

Sabina wstała z pewnym ociąganiem – właśnie nalała sobie następną czarkę wina – ale Klaudia uniosła głowę władczym ruchem i starsza kobieta wycofała się z niezgrabnym ukłonem.

– Nie jest właściwie moją przyjaciółką – wyjaśniła Klaudia. – Tylko starą służącą, której daję jedzenie i dach nad głową, bo jest mi jej żal. To tyle o niej. Powinnam się na ciebie gniewać! Mówiłam ci, że ze starym Balbusem nie ma żartów, a ty od razu rzuciłeś mu wyzwanie.

– Tak, ale wygrałem, prawda? A wyzwałem go z twojego powodu, choć modliłem się do wszystkich bogów, żeby dali mi o tobie zapomnieć na tę jedną chwilę, gdy rzucałem włócznią, bym nie chybił celu.

Uśmiechnęła się, wędrując wzrokiem po jego twarzy z szerokim czołem, dumnym spojrzeniem i energicznym, okrągłym podbródkiem.

– Wygląda na to, że cię wysłuchali.

– Nie, i byłem pewny, że chybię. Ale wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Powiedziałem do siebie: „Wyobraź sobie, że tym rzutem masz ocalić życie Klaudii”. I nagle zobaczyłem wszystko wyraźnie i wiedziałem już, że trafię.

– Dziwny z ciebie chłopiec – powiedziała Klaudia, szczerze wzruszona.

Wziął głęboki wdech.

– Powiem ci coś, czego nigdy nikomu nie mówiłem. – Mówił z trudem, jego grube brwi ściągnęły się. – Zawsze chciałem zrobić coś naprawdę wielkiego… coś ważnego. Ale najlepiej robię to, co widziałaś dzisiejszego wieczora. Wiem, że jestem w tym dobry. A cały świat nie należy jeszcze do Rzymu. Jak wiesz, mój ojciec jest żołnierzem. Przygotowano mnie do kariery w armii. Powiadają, że minął czas, kiedy dowódca mógł uderzać lub rzucać własną ręką – kohorty i manipuły mają być jego rękami. Minęło dużo czasu, odkąd dowódcy staczali między sobą pojedynki, ale ja zawsze miałem przeczucie, że pewnego dnia zrobię wielki użytek z mojej umiejętności.

– Dziwny z ciebie chłopiec – powtórzyła Klaudia. Nie chciała okazać rozbawienia, kiedy on był tak śmiertelnie poważny.

– Teraz to się zmieniło – ciągnął. – Mam tylko jedno pragnienie – Klaudię. Nie, błagam, nie zrozum mnie źle. Porozmawiam dziś wieczorem z ojcem. Pójdzie do cesarza i poprosi go o zgodę. Nie jesteśmy jedną z tych bogatych rzymskich rodzin – nie można się wzbogacić, służąc w armii. Ale mamy trochę pieniędzy i domy w Herkulanum i Agrigentum – zachwycisz się tym koło Herkulanum, na samym zboczu Wezuwiusza. Mówią, że bóg Wulkan miał pod nim jedną ze swoich kuźni – jak ta pod Etną – ale obawiam się, że to tylko mit. To taka piękna, spokojna góra, a jakie są na niej winnice! Będziesz tam szczęśliwa, pani – my będziemy. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.

– To brzmi cudownie – powiedziała miękko Klaudia – prawie tak, jakbyś naprawdę tak myślał. Ale – potrząsnęła głową – dopiero niedawno się poznaliśmy. Jak możesz być pewny swoich uczuć?

Zerwał się na nogi.

– Nigdy niczego nie byłem tak pewny. Ale wiem, co myślisz, pani. Kim jest Kasjusz Longinus? Jego ojciec to bez wątpienia wartościowy człowiek. Dobrze przeżył swoje życie, ale co zrobił dotąd jego syn? Nic – poza marzeniami o wielkim czynie, którego mógłby kiedyś dokonać. To prawda, Klaudio, ale jesteśmy młodzi, ty i ja, i…

– Ile masz lat?

– Skończyłem dwadzieścia na trzy dni przed ostatnimi kalendami.

– To mam całe dwa lata więcej – oznajmiła. – Nie boisz się poślubić kobiety o tyle starszej od ciebie?

– Boję się tylko życia bez ciebie. Chcę budować swoją przyszłość u twego boku – i niech bogowie mnie zabiją, jeśli nie złożę świata u twoich stóp.

Wstała, czując się dziwnie niepewnie wobec jego gwałtownych emocji.

– Musisz już iść do domu – powiedziała. – Dobrze, jeden pocałunek, ale tylko jeden – grom Jowisza jest powolny w porównaniu z twoimi zalotami – powiedziałam, tylko jeden. Porozmawiaj z ojcem. A jutro lub pojutrze przyjdź i powtórz mi, co powiedział.

– Kocham cię. Klaudio… Klaudillo – czy myślisz, że ty też mogłabyś mnie pokochać?

– Mogłabym spróbować – uśmiechnęła się – i może nie będzie to takie trudne. Nie… Nie, Kasjuszu – pamiętaj o swojej przysiędze.

– Pamiętam, pamiętam. Wrócę jutro – o bogowie, nie wiedziałem, że świat może być tak piękny.

Gdy zamknęły się za nim drzwi, usiadła, wciąż uśmiechnięta. Słyszała, jak woła o konia, a potem dobiegł ją cichnący w oddali tętent kopyt.

Czy to było głupie? Dwadzieścia! Mogła uchodzić za dwudziestodwulatkę – nie wątpiłby w to żaden mężczyzna i niewiele kobiet.

Krewny cesarza – to zawsze działa, pomyślała, szukając ucieczki w cynizmie. Gdyby tylko wiedzieli, jak mało Tyberiusz dba o swoich dalekich krewnych. A teraz, kiedy cesarz wycofał się z polityki, pokrewieństwo znaczyło mniej niż kiedykolwiek. Prawdziwym panem Rzymu był Sejan.

Ale tak naprawdę nie wierzyła, że ma to dla Kasjusza jakieś znaczenie. Był zakochany. I nie musiał myśleć o bezpieczeństwie, o wszystkich poniżeniach, jakie trzeba znieść, by utrzymać swoją pozycję w rzymskim społeczeństwie, nie mając majątku, tak jak ona.

Sabina była nieznośna – mogła wszystko zepsuć.

Siwowłosy mężczyzna, który właśnie dostał jakąś prowincję – ten, którego poznała w zeszłym tygodniu na przyjęciu u Pomponii – myślała o nim poważnie. Musiała. Zapamiętała jego imię, ale nazwy prowincji nie. Nie miało to zresztą znaczenia. Każda jest równie dobra. Z pewnością nie będzie jej z nim łatwo – prawdopodobnie nie był zabawny. Kasjusz był. I miał dobry podbródek i dobre czoło. Mógł daleko zajść.

Wille w Herkulanum i Agrigentum…

***

Rzym się zmienił – nawet kamienie zmieniły się tego wieczora. Całowane przez srebrne światło gwiazd, zdawały się poruszać jak we śnie. Poeci mówili, że miłość jest jak sen. Wszyscy tak twierdzili w takiej czy innej formie. Nigdy nie interesował się poezją. Mężczyzna musi być praktycznym realistą, a jeśli w ogóle śni, jego sny muszą być zaczynem działania. Śmiał się kiedyś z przyjaciół, którzy snuli się, rozmyślając o swojej miłości do tej czy innej dziewczyny. A teraz zachowywał się jak oni, a nawet gorzej.

Szkoda że nie słuchał uważnie starego Chryzogona, który próbował go nauczyć poezji: Horacego, Wergiliusza i trochę Katullusa – oczywiście, bardziej obyczajne fragmenty – mógłby teraz sypać cytatami i zrobić lepsze wrażenie na Klaudii. Ale pamiętał tylko kilka rymów z Eneidy i parę mniej przyzwoitych strof Owidiusza. Powinien był więcej czytać.

Prawdopodobnie miała go za prostaka. Czuł się tak, kiedy patrzyła na niego swymi cudownymi piwnymi oczami: jak prostak i głupiec, ale szczęśliwy do szaleństwa. „Na moje życie, nie umiałbym nikomu jej opisać”, pomyślał.

– Spokojnie, Plutonie. – Kasjusz mocniej ściągnął lejce, kiedy koń się potknął. To przez szukanie Klaudii w chmurach. Albo raczej w gwiazdach. Na niebie było ich pełno, cała armia zaczarowanych bogów i bogiń.

Skręcił w ciemną Via Sempronia i zachichotał, przypomniawszy sobie, że była to ulica wróżbitów, chiromantów i astrologów, w większości Egipcjan lub Persów. Uliczka była mała, nędzna i przesiąknięta kwaśnym zapachem, ale potężni senatorowie posyłali po tych ludzi, by radzić się ich w ważnych sprawach. Sprzedawcy horoskopów zawsze mówili, że wypadki chodzą stadami – jeden dzień jest dobry, drugi zły. Może też mieli rację, jak poeci. To na pewno był dzień, w którym wszystko fruwało jak na skrzydłach – spokojnie, Plutonie – i nic nie mogło pójść źle.

Ojciec byłby zachwycony, choć pewnie uważa, że mężczyzna powinien pomyśleć najpierw o karierze, a potem się żenić, ponieważ sam tak zrobił. Ale kochał matkę, a po jej śmierci nigdy nie pomyślał o powtórnym małżeństwie. Kochał – to zrozumie.

– Dobrze, Plutonie – czy nie znasz drogi do domu?

Mijali Forum. Ponure, odpychające budynki były ciche i puste. Politycy i ludzie interesu umarli i niepodzielnie rządziła miłość.

Dzisiaj zaczęło się życie. Co robił, o czym myślał przez wszystkie poprzednie lata?

Ogród i szeroka droga wjazdowa, wysypana żwirem. Niewolnik, który otworzył mu drzwi i przejął od niego lejce, miał zaspane oczy.

– Czy mój ojciec już się położył, Traksie?

– Tak, panie.

Mógł jeszcze być na nogach – często przyjmował w swoim domu kupców, by dyskutować z nimi do świtu o nudnych sprawach. Ale może i dobrze, że nie było teraz żadnego z nich.

Wszedł. Nie było światła w bibliotece ani w małym owalnym pokoju obok niej, gdzie ojciec uwielbiał szperać w starych dokumentach. Nie znosił, gdy mu wtedy przeszkadzano.

Czy trzeba będzie odłożyć ważną rozmowę do rana?

Wiedział, że nie zaśnie. Ale człowiek nie jest w najlepszym nastroju, kiedy się go budzi w środku nocy. Byłoby inaczej, gdyby ojciec poznał Klaudię.

Z pewnością lepiej zaczekać do rana. Tullus informował ojca o ważnych sprawach dopiero po śniadaniu, a znał swego pana lepiej, niż ktokolwiek inny, będąc jego osobistym służącym od trzydziestu lat, z czego większość spędzili w namiotach i obozach.

Co powie ojciec? Z pewnością pogratuluje mu jako najszczęśliwszemu człowiekowi w cesarstwie. A przynajmniej by to zrobił, gdyby poznał Klaudię.

Kasjusz stał bez ruchu, próbując podjąć decyzję, a gdy tak stał, cisza w ciemnym korytarzu zaczęła go przytłaczać, a z nią przyszło uczucie skrytego niepokoju, a nawet strachu. To było niedorzeczne, bo czego miał się bać?

Czuł się jednak tak, jak w dzieciństwie, kiedy we śnie szedł przez ciemny pokój i uświadamiał sobie nagle, że coś strasznego i potwornego czeka na niego w ponurej ciemności.

I tak jak wtedy krzyknął:

– Ojcze!

Nie było odpowiedzi.

Ale teraz podjął już decyzję.

– Ojcze! Obudź się! Muszę z tobą porozmawiać.

Znów żadnej odpowiedzi. Nasłuchiwał. Zza ciężkiej zasłony w sypialni dochodził dziwny odgłos – jakby kapania.

Odsunął zasłonę, zaplątując się w jej ciężkie fałdy, uwolnił się z nich i zobaczył – swego ojca leżącego na łóżku, śpiącego spokojnie, gdyby nie…

Przez chwilę patrzył, nie rozumiejąc. Potem zrozumiał, już wiedział i zaczął działać.

W paru susach dopadł stolika przy łóżku, chwycił mały gong i uderzył w niego kilka razy. Dźwięk gongu wypełnił cichy dom. Zanim umilkł, Kasjusz chwycił rękę ojca i ścisnął obiema dłońmi tuż nad przegubem i strasznymi, głębokimi cięciami.

Stary Longinus jęknął. Ten odgłos podniósł Kasjusza na duchu. Teraz szybko…

Z zewnątrz dobiegł tupot ciężkich stóp. Stary sługa zjawił się rozczochrany, z nieprzytomnym spojrzeniem. Gdy zobaczył, co się stało, rozdziawił usta i zaczął się trząść.

– Weź się w garść – warknął Kasjusz. – Idź po Euforusa – i bandaże! Przynieś lampę! Szybko! I nie wpuszczaj tu nikogo. Nikomu ani słowa, oprócz Euforusa. Biegnij, Tullusie!

Tullus pobiegł.

Kasjusz znów został sam z człowiekiem, który dał mu życie, i którego własne życie teraz wycieknie, jeżeli ręce syna go nie zatrzymają, jeśli Euforus nie zdąży… jeśli nie stracił już zbyt dużo krwi.

Na podłodze zebrała się wielka jej kałuża.

Dlaczego? Dlaczego zrobił tak straszną rzecz?

Kasjusz dopiero teraz uświadomił sobie, jak mało wie o swoim ojcu. Wiedział, że jest surowym, sztywno wyprostowanym i sztywno uprzejmym oficerem armii, który wstaje każdego ranka o wschodzie słońca, niezależnie od tego, jak długo poprzedniego wieczora siedział z przyjaciółmi, który co rano po skromnym śniadaniu udaje się na konną przejażdżkę i rozmawia o sprawach taktyki i strategii, a szczególnie o latach służby w Germanii, Recji i Noricum. Znał go jako surowego sędziego, kiedy coś złego zrobili jego wyzwoleńcy, jego niewolnicy albo jego syn. Nie był trudnym panem, choć srogim, i był dobrym ojcem, choć rzadko pozwalał sobie na okazywanie uczuć.

Kasjusz nigdy się nie zastanawiał, czy jego ojciec jest szczęśliwy, czy nie – po prostu był sobą. Nie trapił się chyba zanadto sprawami politycznymi i nigdy nie mieszał się do polityki.

Nie było wątpliwości, że próbował odebrać sobie życie – narzędzie leżało na stoliku obok gongu. Kasjusz zobaczył je od razu nawet w ciemności – był to sztylet legionisty, ostry jak brzytwa. Dlaczego? Dlaczego?

Nareszcie kroki, tym razem szybkie, i pojawił się Euforus, też z nieprzytomnym spojrzeniem, lecz nie rozczochrany: był łysy jak kolano. Tullus niósł za nim lampę i Kasjusz w jej świetle zobaczył twarz ojca, barwy starego pergaminu. Czy było za późno?

Spojrzał za Euforusa. Niewolnik był dobrym lekarzem i masażystą. Ojciec Kasjusza zapłacił za niego ogromne pieniądze wiele lat temu.

– Doskonale, paniczu – rzekł Euforus niskim głosem. – Niech zobaczę… przybliż lampę, Tullusie. Tak dobrze. Wytrzymaj jeszcze chwilę, paniczu. – Pochylił się nad nieruchomym ciałem na łóżku, rozchylił tunikę i przyłożył ucho do piersi generała. – Dobrze – powtórzył. – Tullusie, bandaże – trzymaj jeszcze, paniczu, dobrze to robisz. Weź ten koniec, Tullusie. Założymy opaskę, paniczu, i będziesz mógł puścić. Tu – i tu – przełóż koniec, Tullusie. A teraz potrzebuję jak najszybciej piecyka… tak, z ogniem, oczywiście. I garnka wody. I ręczników. I wina, Tullusie, wina, miodu i łyżki.

Tullus stał wyżej od Euforusa w hierarchii niewolników, ale teraz słuchał go bez szemrania.

– Nie musisz już trzymać, panie – powiedział cicho Euforus. – Nie straci więcej krwi, najwyżej parę kropel.

Kasjusz spojrzał na niego.

– Czy myślisz, że on… będzie żył?

– Prawdopodobnie tak, paniczu – usłyszał pogodną odpowiedź. – Miał dużo szczęścia.

– Szczęścia!

– Tak, dużo szczęścia. Patrz tutaj – krew skrzepła, często tak się dzieje, gdy jest jakaś przeszkoda. To powstrzymało krwotok – inaczej dawno by się wykrwawił na śmierć. Tak, nie tak łatwo zrobić to dobrze, paniczu. Natura ma wiele zabezpieczeń – nawet przed naszą własną głu… naszym własnym działaniem.

Zaczął poprawiać ułożenie generała.

– Głowa musi być niżej niż ciało – wyjaśnił. – Wtedy krew wróci do mózgu. A teraz mały masaż, zanim Tullus wróci z wodą i ręcznikami. Pobudzi krążenie krwi, która pozostała. – Zabrał się do pracy. – Nie tak łatwo zrobić to dobrze – powtórzył. – Gdyby zrobił to w kąpieli – gorącej, oczywiście – krwawienie by nie ustało. Byłoby po wszystkim w kwadrans, może szybciej. Teraz już wiesz, paniczu, gdybyś kiedyś chciał zrobić to samo, niech bogowie cię przed tym uchronią. Żadnych skrzepów, jakie widzisz tutaj – i tu też, popatrz.

Tullus powrócił, dysząc ciężko, z piecykiem, wodą i ręcznikami.

– Wino i miód za chwilę – wyszeptał i znowu zniknął.

Euforus przerwał masaż i zaczął podgrzewać wodę.

– Zimne i gorące okłady, na zmianę – zarządził. – Możesz mi w tym pomóc, paniczu – ja zajmę się gorącymi, ty zimnymi. Tylko patrz i rób to, co ja. Teraz.

Zimne i gorące okłady. W trakcie drugiej zmiany ręczników Tullus wrócił z karafką, czarką i słoikiem miodu.

Euforus napełnił czarkę winem, dolał do niej sporo miodu, zamieszał i usiadł obok starca.

– Teraz – powiedział. – Panie, obudź się, czas na śniadanie – rzekł donośnym głosem. Generał zamrugał, ale nie otworzył oczu. – Ty to powiedz, Tullusie – szepnął Euforus. – Tak, jak każdego ranka, kiedy wnosisz tacę, tylko głośniej. Jest przyzwyczajony do twojego głosu. No już.

– Panie, czas się zbudzić. Przyniosłem śniadanie – powiedział Tullus zdławionym głosem.

– Jeszcze raz – szepnął Euforus. – Głośniej.

Tullus posłuchał go – i generał otworzył oczy. Euforus natychmiast przytknął czarkę do jego warg.

– Wypij, panie.

Stary człowiek instynktownie usłuchał.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Włócznia.