Włócznia. Rozdział czwarty

Seneka wrócił nazajutrz na godzinę przed południem.

– Jak się czuje twój ojciec?

– O wiele lepiej. Chce wstać, a Euforus powiedział mu, że może, na jakąś godzinę. Za kilka dni powinien być zupełnie zdrowy.

– To świetnie – mruknął Seneka. – Ale chyba będzie lepiej, jeśli porozmawiam z tobą.

– A zatem złe wieści – rzekł spokojnie Kasjusz.

– Obawiam się, że tak. Widzisz, dopóki mieliście przeciw sobie zwykłych wierzycieli, można było coś zrobić. Raczej nie odważyliby się prosić pretora o aresztowanie dłużnika stanu ekwickiego. Ale oni sprzedali długi ojca Balbusowi.

– Tej świni!

– To też nie byłoby najgorsze. Balbus jest ważną osobą w Rzymie, ale dług w wysokości stu tysięcy sestercji to nic wielkiego i można byłoby coś z tym zrobić. Niestety, wygląda na to, że Balbus też jest tylko pośrednikiem w tej sprawie.

– Kto stoi za nim?

– Sejan.

Kasjusz zbladł.

– Teraz rozumiesz – ciągnął ze smutkiem Seneka – że nie znajdziesz w Rzymie człowieka, który pomoże ci spłacić dług. Twój biedny ojciec jest żołnierzem i czasem mówi prosto z mostu. Chyba zrobił parę uwag na temat pochodzenia Sejana – bez wątpienia prawdziwych, ale niezbyt pochlebnych – i zostało to doniesione. Sejan nie był wtedy jeszcze panem Rzymu i nie mógł działać bezpośrednio przeciw generałowi, który wyróżniał się w walkach za Tyberiusza, kiedy Sejan był jeszcze na Sycylii i zarabiał pieniądze, sprzedając armii muły. Postanowił więc zrujnować twego ojca, wykorzystując jego słabość do hazardu i spekulacji. Poinstruował Balbusa, który z kolei powiedział Fuskusowi, co ma robić. Resztę znasz.

– Sejan – powtórzył Kasjusz bezdźwięcznym głosem. – Ojciec jest zgubiony. – Odwrócił się tak gwałtownie, że Seneka cofnął się odruchowo o krok. – Więc to jest ten wielki Rzym, o którym mi mówiłeś? Rzym, który przewodzi światu!

– Opanuj się, drogi chłopcze. Ojciec cię usłyszy, jeśli będziesz tak krzyczał.

– Wybacz mi. – Kasjusz z trudem łapał oddech. – Wybacz mi, Seneko. Jestem pewien, że nie powiedziałeś mi wszystkiego… znalazłeś jakieś wyjście. Może mógłbyś zdobyć gdzieś pieniądze, nie mówiąc, na co ich potrzebujesz… może…

– Obawiam się, że to nie wchodzi w grę – odparł Seneka. – Oni mają mnie na oku. Wiedzą, że jestem radcą prawnym twego ojca. Gdybym zdobył pieniądze, wkrótce zostałbym bez jednego klienta.

– Rozumiem – Kasjusz pokiwał głową z wyrazem gorzkiego rozczarowania. – A jaką radę możesz dać swojemu klientowi?

Seneka przygryzł wargę.

– Nieszczęśliwie się składa, ale naprawdę nie mogę nic więcej zrobić. Może gdyby twój ojciec próbował zobaczyć się z Sejanem…

– I ucałować jego stopy, by darował mu więzienie? Nigdy.

– Bardzo… otwarcie stawiasz sprawy, drogi chłopcze.

Kasjusz parsknął niewesołym śmiechem.

– Mówiłeś mi wczoraj takie piękne rzeczy, Seneko. Mówiłeś, że nawet kamień potrafi kochać. Teraz wydaje mi się, że tylko kamienie potrafi ą. Rzym, miasto żołnierzy i prawodawców! A jego obywatele drżą przed tyranem, który namawia człowieka do spekulacji, żeby go oszukać i zrujnować, a potem użyć swojej pozycji, by zastraszyć tych, którzy chcieliby przyjść mu z pomocą. Odwaga Rzymian! Sprawiedliwość Rzymu! A ostatnia rada, jaką możesz nam dać, to taka, abyśmy stali się nędznymi tchórzami jak cała reszta i żebrali o litość.

Seneka zacisnął wargi.

– Twój ojciec postąpił bardzo nierozważnie – rzekł ostro. – Nie możesz ode mnie oczekiwać, bym poszedł za jego przykładem i obraził najpotężniejszego człowieka w Rzymie.

– Są dwa Rzymy – odparł Kasjusz z odrazą. – Jeden, o którym marzymy, i drugi, prawdziwy. I jeden ma niewiele wspólnego z drugim.

– Przekaż, proszę, wyrazy szacunku swojemu ojcu – Seneka skłonił się lekko z chłodną uprzejmością. – I pamiętaj, kiedy ochłoniesz, o ile łatwiej byłoby dla mnie trzymać się od tego z daleka, odkąd się dowiedziałem, kim jest twój prawdziwy wróg. Nieszczęście czyni nas niesprawiedliwymi, zwłaszcza, gdy jesteśmy młodzi i niedoświadczeni.

Przez chwilę Kasjusz myślał o tym, by błagać prawnika, aby został i pomógł mu wymyślić jakiś sposób na uniknięcie nieszczęścia. Ale nie mógł się do tego zmusić. Skłonił się i pozwolił Senece odejść, opanowanemu i dystyngowanemu jak zawsze.

„Lepiej być młodym i niedoświadczonym niż tchórzem i hipokrytą”, pomyślał ponuro. Pomysł, by ojciec poszedł do Sejana i płaszczył się przed tym parweniuszem…

Nawiedziła go pewna myśl, zajęła jego umysł i zaczęła w nim kołatać. Przez chwilę spacerował po pokoju. Potem zawołał Tullusa.

Stary majordomus był blady i wyglądał na zmartwionego. Niczego mu oczywiście nie powiedziano, ale służba ma swoje własne sposoby, by poznawać prawdę, i z pewnością musiał wyciągnąć jakieś wnioski ze zdarzeń przedostatniej nocy.

– Sprowadź powóz podróżny – polecił mu Kasjusz. – Nie nasz – wynajęty. Jeśli nie będzie miał zasłon, zawieś je. Chcę, żeby czekał przed tylnymi drzwiami za pół godziny.

– Tak, paniczu. – Tullus był zbyt dobrze wyszkolony, by okazać zdumienie.

Kasjusz poszedł zobaczyć się z ojcem. Stary generał zmagał się z wkładaniem nowej tuniki, przy niewprawnej pomocy Euforusa.

– Co znowu? – zapytał gburowatym tonem. – Przyszli po mnie?

Jeszcze wczoraj Kasjusz miał uczucie, że jego ojciec zdziecinniał. Dzisiaj był starym, bardzo starym człowiekiem, zniedołężniałym i bezradnym.

Seneka pewnie by powiedział, że życie człowieka jest kołem i w starości znów spotykamy się ze swoim dzieciństwem. Przeklęty Seneka i jego filozofia! Potrzebna była pomoc, praktyczna pomoc.

– Odejdź, Euforusie – powiedział Kasjusz. – Jeszcze przedwczoraj nie ośmieliłby się wydać polecenia służbie w obecności pana tego domu.

Lekarz usłuchał.

– Nikogo tu nie ma, ojcze, ale myślę, że znalazłem rozwiązanie.

– Co? Rozwiązanie? Nie ma rozwiązania. Nawet Seneka go nie znalazł. Dużo wczoraj mówił. Nic z tego nie pamiętam. Tylko słowa. Prawnicy, ech.

– Właśnie – zgodził się Kasjusz. – Potrzebujemy działania.

– Działania? Nic nie mogę zrobić. Wierzyciele będą działać. Przyjdą tutaj lada moment.

– Posłuchaj mnie, ojcze. Potrzebujesz kilku spokojnych tygodni na wsi. Jedź do swego gospodarstwa na Wzgórzach Albańskich.

Przez moment twarz starca rozjaśniła się niespodziewaną radością. Potem spochmurniał.

– Nonsens. Sprzedałem je. Mówiłem ci o tym.

– Wiem. Ale ten dom też sprzedałeś, a wciąż w nim jesteś. Prawdopodobnie wkrótce przyjdą, by go zająć, masz rację. Ale z gospodarstwem nie będą tak się spieszyć. Jest ponad sześćdziesiąt kilometrów stąd i nie ma dla nich wielkiej wartości. Pojedziesz tam i odpoczniesz. W międzyczasie spróbuję zdobyć pieniądze, które jeszcze jesteś im winien. To przecież nie tak strasznie wielka suma. Mam przyjaciół – mogę to z łatwością zebrać w ciągu paru tygodni. Seneka porozmawia z wierzycielami i przedłuży czas płatności. Jeśli będę miał szczęście, dostanę trochę więcej niż sto tysięcy, a wtedy odkupimy gospodarstwo i będziemy tam spokojnie żyć.

– Nonsens – burknął generał. Ale Kasjusz widział, że ten pomysł zaczyna przybierać jakiś kształt w jego umyśle.

– Potrzebujemy tylko więcej czasu – powiedział z zapałem Kasjusz.

– To oznacza ucieczkę – sprzeciwił się stary człowiek. – Ucieczkę przed wrogiem. Nigdy nie byłem w tym dobry.

– To strategiczny odwrót – padła szybka odpowiedź – i sam Cezar zrobił to parę razy. To także fortel – wycofujesz się do kraju wroga. Gospodarstwo należy teraz do nich, ale oni nie będą wiedzieć, że potajemnie je zajmujesz.

Stary człowiek zaczął chichotać.

– Niezłe. Całkiem niezłe.

– Świetnie, ojcze. Zamówiłem powóz. Weźmiesz ze sobą Tullusa i Euforusa.

– Zamówiłeś powóz, co? Jeszcze zanim się zgodziłem. Łobuz. Ale to dobry pomysł. Dobry pomysł.

Kasjusz rozpromienił się. Żeby tylko starzec wytrzymał podróż. Sześćdziesiąt pięć kilometrów w wynajętym powozie, większość pod górę po złych drogach. Ale trzeba było zaryzykować.

Znalazł Euforusa. Lekarz kręcił łysą głową na pomysł podróży, ale pobiegł posłusznie po swoją apteczkę i parę ubrań. Był gotowy, kiedy Tullus zjawił się z powozem.

Kasjusz spojrzał na woźnicę, grubokościstego mężczyznę z siwymi włosami. U lewej dłoni brakowało mu dwóch palców.

– Byłeś żołnierzem?

– Tak, panie. Panonia pod wodzą generała Emilianusa, Germania z generałem Druzusem i generałem Tyberiuszem – chciałem powiedzieć, boskim cesarzem Tyberiuszem, panie.

– Wtedy nie był boski – uśmiechnął się Kasjusz.

– Nie, panie, wtedy tego byś nawet nie zgadł.

– Dobrze. Wynajmę cię na dzień jazdy tam i z powrotem. To na początek. – Przyjemnie było patrzeć, jak mężczyzna uśmiecha się z zachwytem na widok monet. Dla niego wciąż byli bogatymi ludźmi. – Euforusie, idź po mojego ojca. Tullusie, weź trochę ubrań i ciemny płaszcz generała. Nie pozwól, by sam zaczął pakować rzeczy. Za pięć minut musicie być w drodze.

Zdążyli. Euforus przyniósł także podróżny kapelusz generała, ściskającego małą skórzaną torbę i kilka zrolowanych pergaminów.

„Klejnoty matki”, pomyślał Kasjusz. Nie mogły być wiele warte, ale stanowiły dla ojca cenną pamiątkę.

– Lepiej weź także tę sakiewkę, ojcze.

– Co? Co w niej jest?

– Pieniądze, które wygrałem od Balbusa. Mogą teraz posłużyć dobremu celowi.

– Nie mnie. Ty je zatrzymaj. Wtedy będziesz miał mniej do pożyczenia. Nie będę potrzebował pieniędzy na wsi.

– Jak sobie życzysz, ojcze. Niech bogowie będą z tobą.

– I z tobą.

Uścisnęli dłonie. Nie objęli się – to nie byłoby stosowne przy służbie. Ale gdy podawali sobie ręce, stary człowiek spojrzał Kasjuszowi prosto w oczy i lekko skinął głową, a uścisk jego palców mówił bardzo wiele. Ranny dowódca przekazywał swoją laskę oficerowi następnemu rangą.

I nagle Kasjusz zrozumiał, że nigdy nie był tak blisko serca tego starego człowieka i po raz pierwszy poczuł, jak wilgotnieją mu oczy.

Generał odwrócił się gwałtownie.

– Pomóż mi wsiąść, Euforusie. Nie bądź taki niezdarny. No już.

Lekarz zajął miejsce obok niego. Tullus usiadł koło woźnicy.

– Jedźcie już! – skinął głową Kasjusz.

Stukanie kopyt, skrzypienie kół mielących żwir – po chwili powóz skręcił za rogiem i zrobiło się cicho.

W głowie Kasjusza wzbierały niedorzeczne myśli. „Już nigdy go nie zobaczę” i „Zabiera ze sobą moją młodość” i „Zostaje tylko ból i gorycz”.

Następna rzecz była naprawdę niemożliwa. Samo podjęcie próby było dość dziecinne. Kasjusz jednak to zrobił. Pojechał konno przez miasto, piekąc się w południowym słońcu, do bramy Wiminału.

Przy bramie chciał znaleźć siedzibę straży pretoriańskiej. Rzym rządził światem, ale Castra Praetoria rządziła Rzymem.

Wielki August nigdy nie pozwalał, by w mieście przebywały więcej niż trzy z dziewięciu pretoriańskich kohort jednocześnie. Pozostałych sześć musiało obozować poza granicami miasta. Kasjusz pamiętał, jak jego ojciec prychnął z pogardą, kiedy ogłoszono nowy dekret.

– Tyberiusz nigdy nie potrzebował dziewięciu kohort, kiedy był w kraju wroga. Wystarczała straż pięćdziesięciu mężczyzn pod wodzą zaufanego setnika.

Każdy wiedział jednak, że nie był to pomysł cesarza, tylko prefekta gwardii pretoriańskiej, Lucjusza Eliusza Sejana. Nikt inny nie umiał tak dobrze wykorzystać podejrzliwości starego cesarza.

Kiedy cesarz wyjechał na Capri na nieokreślony czas, być może na zawsze, Palatyn stał się królestwem cieni, senat nieskutecznym zgromadzeniem niepewnych, niezdolnych do działania figurantów, a Castra Praetoria na Wiminale sercem i mózgiem świata.

Pretorium, zbudowane jak każdy obóz wojskowy w cesarstwie, dominowało w centrum – cztery kolczaste mury z wieżyczkami, cztery bramy główne i plac defilad tuż za murami. Prócz tego był tam labirynt dodatkowych budynków, w których prowadzono najważniejsze interesy Rzymu.

Strażnik przy głównej bramie uderzył włócznią w ziemię na widok pierścienia ekwickiego na palcu Kasjusza, ale jego twarz była maską zimnej arogancji pod lśniącym złotym hełmem, uwieńczonym pękiem końskiego włosia ufarbowanego na pretoriański szkarłat.

– Gdzie znajdę prefekta? – zapytał Kasjusz.

– Nie znajdziesz, panie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Prefekt przyjmuje tylko gości, których sam zaprosił. Gdybyś był jednym z nich, miałbyś tesserę (1). Gdybyś miał tesserę, wiedziałbyś, gdzie iść.

– Kowal mógłby uczyć cię grzeczności – warknął Kasjusz. – Zawołaj swojego oficera.

Setnik zjawił się, szczękając zbroją i niedbale trzymając długą laskę będącą symbolem jego pozycji. Nosił srebrną koronę herbową na złotym napierśniku.

– Szlachetny ekwita chce się widzieć z prefektem – rzekł szorstko wartownik.

– Dlaczego mu nie powiedziałeś, że nie może?

– Zrobiłem to, panie.

Setnik spojrzał na Kasjusza góry.

– Czy chcesz pisemnego zaświadczenia, że prefekt nie może cię przyjąć? – zapytał z sarkazmem.

– Jestem synem generała Longinusa – rzekł groźnie Kasjusz. – Gdzie znajdę prefekta?

Setnik zasalutował wyniośle.

– Budynek pomocniczy numer cztery to biuro, gdzie goście mogą się zapisywać.

– Dziękuję – odrzekł lodowato Kasjusz i odjechał.

Przy budynku pomocniczym numer cztery, długim, niskim baraku pełnym pomieszczeń biurowych, nie było wartownika. Kasjusz zostawił konia pod opieką jednego z żołnierzy i wszedł. Korytarze były pełne czekających ludzi. Ku swemu zdziwieniu Kasjusz zobaczył pośród nich czterech senatorów, siedzących ramię w ramię z resztą. Nikt specjalnie mu się nie przyglądał – tak, jakby był niewidzialny.

Wojskowi urzędnicy w szkarłatnych tunikach bez zbroi przemykali tam i z powrotem z plikami dokumentów, wszyscy z takim samym wyrazem wyniosłej pogardy.

Zatrzymał jednego z nich.

– Gdzie mogę znaleźć prefekta?

Mężczyzna zmierzył go wzrokiem.

– Gdzie twoja tessera, panie?

– Przyszedłem po nią.

– Pokój jedenasty.

Urzędujący w pokoju jedenastym był sekretarzem wyższej rangi.

– Imię i nazwisko proszę.

Kasjusz je podał.

– Cel wizyty?

– Powiem to samemu prefektowi.

– Wykluczone.

– Kiedy miałem siedemnaście lat – rzekł porywczo Kasjusz – przedstawiono mnie boskiemu cesarzowi na Wzgórzu Palatyńskim. Nie musiałem mu wtedy podawać celu swojej wizyty.

– Teraz musisz – odrzekł sekretarz.

– Dobrze. Cel wizyty: zobaczyć się z prefektem jako przedstawiciel mojego ojca generała Longinusa, który jest zbyt chory, by zjawić się osobiście.

Sekretarz wstał.

– Chwileczkę – powiedział i poszedł do przyległego pokoju. Wrócił po kilku minutach. – Tessera zostanie przesłana we właściwym czasie – oznajmił uprzejmym głosem.

– Kiedy?

– Powiedziałbym, że za jakieś trzy miesiące.

Kasjusz przygryzł wargę.

– O trzy miesiące za późno. To sprawa życia i śmierci.

– Nie dla prefekta – odparł z uśmiechem sekretarz.

Przez chwilę Kasjusz stał bez ruchu.

– Następny, proszę – warknął sekretarz i do pokoju wszedł, szurając nogami, jeden z senatorów, ujmująco pogodny mężczyzna z łysiną i brzuszkiem.

Kasjusz odwrócił się i wyszedł. Na dworze znów wsiadł na Plutona i odjechał, starając się zachować niewzruszoną twarz.

Nie spodziewał się tak naprawdę, że zostanie przyjęty, prawda? Po prostu chciał spróbować wszystkiego. Co powiedziałby Sejanowi? To mogło się skończyć bardzo źle.

Po placu defilad maszerowała cała kohorta z oficerem ryczącym komendy. Lśniący żołnierze dawali wspaniały pokaz. Poruszali się z doskonałą precyzją jak jedno ciało, jedno wielkie, błyszczące ramię, rzymskie, ale wzniesione, by bronić cesarza przeciw Rzymianom.

Uczono ich władać tym wielkim miastem złożonym z cegieł, płyt, marmuru i różnych zapachów, a ludzie ich nienawidzili za arogancję. I bali się ich, bo przejęli przynajmniej część tajnych zadań policji. Oni z kolei pogardzali ludźmi – jednakowo obywatelami, wyzwoleńcami i niewolnikami, tak samo jak regularną armią. Służyli Augustowi jako straż przyboczna i zgodnie ze starożytnym prawem obecność trzech, a nawet jednej kohorty w obrębie miasta była poważną nieprawidłowością. Teraz stanowili państwo w państwie jako butni rywale trzech tysięcy policjantów miejskiego prefekta, a jednocześnie efektowny znak cesarskiej siły i splendoru.

Kiedy ojciec Kasjusza gościł starych wojskowych przyjaciół, niezmiennie lamentowali, że cesarstwo popada w ruinę. Może starzy oficerowie w stanie spoczynku zawsze tak mówili. Ale sprzeczali się między sobą gwałtownie o początek tej schyłkowej tendencji. Niektórzy mówili, że zaczęła się niedawno – prawdopodobnie z ich odejściem z czynnej służby – inni oskarżali Augusta lub Cezara. Co powiedziałby Seneka? Niech Hades pochłonie Senekę. Jego zdanie w jakiejkolwiek sprawie nie miało znaczenia.

Tak czy inaczej, nie należało tego chyba brać poważnie. Cesarstwo nadal było cesarstwem i żadna ziemska władza nie mogła go zastąpić. Barbarzyńców zwyciężano, kiedykolwiek próbowali się buntować przeciw rzymskim rządom. Niewolnicy? Wielu bało się niewolników. Tylu ich było – może więcej niż ludzi wolnych, w samym Rzymie pół miliona. Bano się ich od czasu powstania Spartakusa, prawie sto lat temu, chociaż Krassus zwyciężył ich z łatwością i tysiące ukrzyżował. Historię drogi krzyży z Rzymu do Neapolu, ze skręconymi na nich ciałami niewolników, w odległości zaledwie paru metrów od siebie, opowiadano każdemu dziecku. A prawo zapewniało najsurowsze środki przeciw następnemu powstaniu. Niewolnicy pochodzili jednak z kilkudziesięciu różnych krajów; nie mieli żadnej organizacji – nic ich nie łączyło prócz łańcuchów. Wielu też bardzo dobrze traktowano. Dwa razy w ciągu trzech lat jego ojciec kazał wychłostać niewolnika – porządnie wychłostać, nie uderzyć parę razy w twarz – a potem wysłać do ergastulum, więzienia dla niewolników. Dwa razy w ciągu trzech lat, przy blisko czterdziestu niewolnikach w domu. Poza tym nie mieli oni w sobie żadnej iskry – o wiele łatwiej było wypełniać polecenia w zamian za jedzenie i dach nad głową – tak jak w armii, gdzie naprawdę niewielu żołnierzy chciało zostać oficerami. Niewolnicy byli mało prawdopodobnym źródłem zagrożenia.

Tym sposobem, o ile bogowie nie spuszczą gromu z jasnego nieba, cesarstwo było dość bezpieczne.

A to jest wejście do domu Klaudii.

Zmierzał w tamtą stronę. Krążył myślami wokół gwardii pretoriańskiej, cesarstwa i niewolników, aby ukryć przed samym sobą, że jedzie do Klaudii. Nierozsądnym było, oczywiście, spotkać się z nią tak szybko. Co mógłby jej powiedzieć? Kiedy widział ją ostatni raz, był zwycięzcą, teraz… sam nie wiedział, czym. A jednak wtedy był tylko niemądrym chłopcem, a dziś mężczyzną idącym do kobiety, którą kocha. Ile godzin minęło, odkąd mógł o niej pomarzyć? Nie będzie się dłużej przed tym bronił. Owładnęła nim, wypełniając jego umysł, rozpalając krew i nic nie było ważne prócz tego, by znów ją zobaczyć, i to zobaczyć natychmiast.

Prześliznął się obok majordomusa, który otworzył drzwi, i wbiegł do środka, a ona tam była, sama i piękniejsza niż jego sny; przystanął, wpatrzony w nią, i nie mógł znaleźć słów.

Była nieskazitelna, powściągliwa i chłodna. Nie uśmiechnęła się. Wciąż szukał słów, kiedy przemówiła:

– Nie powinno się narażać przyjaciół.

Cofnął się odruchowo o krok.

– Nie rozumiem.

– O tak, rozumiesz. Dobrze wychowany mężczyzna nie wciąga bezbronnej kobiety w takie sprawy jak twoje!

– Ależ, Klaudio…

– Nie mam z tym nic wspólnego. Żyję własnym życiem i nie dam się wciągnąć w sprawy polityczne. – Podniosła piskliwie głos.

– Klaudio, wysłuchaj mnie, błagam…

– Słyszałam wszystko o tobie i twoim drogim ojcu. Myślę, że odegrałeś tamtą cudowną scenę dwa dni temu, bo liczyłeś na moją pomoc. Cóż, nie mogę nic dla ciebie zrobić. Cesarz ma liczną rodzinę, a jest już zbyt stary, by pamiętać wszystkich. Mnie z pewnością nie pamięta.

– Klaudio, niemożliwe, żebyś ty to mówiła! Jeśli chodzi o obecne kłopoty mojego ojca, sam o nich nie wiedziałem dwa dni temu, a kto mówi ci inaczej, kłamie.

– Chyba uważasz mnie za bardzo naiwną. Nie mogę ci pomóc swymi cesarskimi koneksjami i nie mogę ci pomóc pieniędzmi. Nie mam stu tysięcy sestercji oszczędności. Czy to wyjaśnia wszystko?

– Balbus – rzekł ochrypłym głosem. Zakręciło mu się w głowie. Balbus przemawiał ustami Klaudii.

Gdzieś w podświadomości usłyszał chłodny, uprzejmy głos Seneki. „Mało wiem o Klaudii. Pewnie nie więcej niż ty”.

– Będę wdzięczna, jeśli przestaniesz do mnie pisać – powiedziały bezlitosne usta. – A teraz muszę cię poprosić, byś mnie opuścił.

– Klaudio – szepnął. – Klaudillo…

Dotknęła dźwigni małej rzeźby z brązu na stoliku koło niej. Maczuga Herkulesa spadła z łoskotem na tarczę wystraszonego Tytana.

Pojawił się majordomus.

Kasjusz odwrócił się powoli i wyszedł. Miał suche usta i drżały mu kolana. Przedtem czuł się tak tylko raz w życiu – w dniu, kiedy umarła jego matka. Był wtedy dzieckiem i myślał, że życie się skończyło. Ale nie. A teraz tak.

Nic nie miało już znaczenia.

Dopiero za trzecim razem udało mu się dosiąść konia.

Nie wiedział, że może istnieć taki ból, tak palący, okrutny, rozpaczliwy ból. Czuł się chory. Czuł się nieczysty, jak trędowaty, którego dotknięcia należy unikać, którego samej obecności trzeba się wystrzegać.

Pluton poniósł go przez zamazane ulice, mijając niewyraźne, pozbawione znaczenia twarze.

„Klaudillo – pomyślał – dlaczego mi to zrobiłaś, Klaudillo?”

Czy piękno było tylko powłoką tchórzostwa i zła, pękającą przy pierwszej próbie?

„Jak możesz kiedykolwiek być szczęśliwa, Klaudillo, jeśli zniszczyłaś miłość?”

Powinien był ją o to zapytać. Teraz było za późno. Nigdy już jej o nic nie zapyta. Ona umarła.

„Umarłaś, Klaudio, moje życie, moje serce, umarłaś.”

Pluton znalazł jakoś drogę do domu.

Przed bramą Kasjusz nagle się przebudził. Była zamknięta.

Ogród był opuszczony, a w domu nic się nie poruszało.

Wtedy zobaczył na bramie wielką pieczęć pretora.

cdn.

Louis de Wohl

(1) Tessera – kostka lub żeton używane w starożytnym Rzymie do różnych celów; tu: oznaka rekomendacji.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Włócznia.