Twierdza Boga. Rozdział pierwszy

– To już koniec Rzymu – orzekł senator Albinus. Wypił łyk wina i podniósł ametystowy puchar. – Piękna rzecz – pochwalił. – Ciekawe, gdzie znajdują kamienie na tyle duże, by je w taki sposób oszlifować. Bardzo ładne naczynie.

Senator Boecjusz zmarszczył czoło.

– Jak sądzę, materiał pochodzi z Indii – wyjaśnił i posłał żonie ostrzegawcze spojrzenie.

Ale Rustycjana nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Z jej twarzy odpłynęła krew, jej dłonie drżały.

– W rzeczy samej, to już koniec Rzymu – przyznała, ciężko oddychając. – Skoro zabrakło Rzymian. Widzę, że nie ma już ani jednego.

Mały Piotr wpatrywał się w nią z niekłamanym podziwem. Gdy się złościła, urodą przypominała boginię. Była gorąca niczym biały płomień.

– Rzymianie – prychnął senator Albinus. – Nie powiedziałbym, że ich zabrakło, domino Rustycjano. Po prostu są nieliczni. Prefekt miasta wyznał mi, że z najwyższą trudnością zgromadził ludzi do honorowej eskorty.

– Honorowej eskorty barbarzyńskiego tyrana – podkreśliła Rustycjana lodowatym tonem. – Oby rzeczywiście stworzenie eskorty nastręczyło mu trudności. Szkoda, że w ogóle ktoś się zgodził brać udział w tym widowisku.

– Och, obawiam się, że powody trudności z rekrutacją były zgoła odmienne – sprostował Albinus oschle. – Po prostu nikomu się nie chciało przez cały dzień nosić zbroi. To ogromny ciężar, sama rozumiesz, a trzeba go dźwigać godzinami, na murach i na ulicach. Prefekt miasta musiał wypłacić ludziom po trzy sestercje za dodatkową służbę. Z początku żądali pięciu. – Uśmiechnął się na widok zdegustowanej miny Rustycjany. – Domino, problem z tobą polega na tym, że urodziłaś się pięć stuleci za późno. Jak się dobrze zastanowić, to nawet dziesięć stuleci. Powinnaś żyć w czasach Kloelii, Wirginii i Lukrecji.

– Szkoda, że nie mogę zrewanżować się podobnym komplementem – parsknęła Rustycjana.

– Nie widzisz, że te słowa wynikają wyłącznie z cierpienia, które i jego dotknęło? – upomniał ją Boecjusz łagodnie.
– Moim zdaniem to tylko pusta gadanina – oceniła. – Gdyby pozostał przy życiu choć jeden Rzymianin z krwi i kości, z pewnością przeszedłby od słów do czynów.

– Domino, co on powinien zrobić, twoim zdaniem? – spytał Albinus z drwiną w głosie, lecz z powagą w oczach. – Miałby sprawić sobie przyjemną, gorącą kąpiel i otworzyć sobie żyły? W ubiegłym tygodniu postąpił tak stary Skaurus, kiedy usłyszał, że król przybywa do Rzymu.

– Miał osiemdziesiątkę na karku – zauważyła porywczo. – W takim wieku mężczyzna może otworzyć wyłącznie własne żyły. Przynajmniej na tyle go było stać.

Albinus popatrzył na Boecjusza.

– Wiesz, zaczynam wierzyć, że twoja żona chce, abym poszedł i położył króla trupem. – Zaśmiał się. – Jesteś jej mężem, zatem wierzę, że pierwszy otrzymałeś tę propozycję.

– Przed tysiącleciem – zaczęła Rustycjana – w czasach Lukrecji, obaliliśmy naszego króla i nawet najbardziej szalony z cesarzy nie ośmielił się ponownie sięgnąć po ten tytuł. Teraz mamy go przekazać Ostrogotom.

– Tak jak podejrzewałem. – Albinus skinął głową. – Nie zaprotestowała. Nie zaprzeczyła. Ciekawe, co jej powiedziałeś, kiedy wyjaśniła, czego od ciebie oczekuje. Cokolwiek wymyśliłeś, najwyraźniej nie okazało się przekonujące. Doskonale, zatem ja spróbuję. – Skierował wzrok na Rustycjanę. Jego twarz nagle spoważniała. Miał drobne oblicze o małych, niemal kobiecych ustach. – Jak sądzisz, co by się zdarzyło w takiej sytuacji? – zapytał łagodnie. – Rzecz jasna, nie poradziłbym sobie. Tego człowieka cały czas otacza liczna, potężna straż. Ci wielcy, muskularni mężczyźni porąbaliby mnie na kawałki, gdyby tylko ujrzeli w moich dłoniach miecz lub sztylet. Załóżmy jednak, że jakoś by mi się udało i zrobiłbym swoje, a dopiero później poległbym z ich rąk. Co stałoby się potem? W pierwszej kolejności wymordowaliby wszystkich w polu widzenia. Jestem senatorem, podobnie jak twój mąż i, jakże by inaczej, twój czcigodny ojciec. Pozabijaliby wszystkich członków senatu, domino, i bynajmniej nie sprawiliby im łagodnej i szybkiej śmierci. Nic by ich nie przekonało, że to nie jest spisek. Torturowaliby nas, aby poznać nazwiska innych konspiratorów. Król Teodoryk nie przybywa tutaj w pojedynkę. Przywiedzie ze sobą niewielką armię, a jego ludzie nie mają nic przeciwko noszeniu zbroi. Będą musieli obrać nowego króla, to jasne. Teodoryk nie ma syna, tylko córkę, jeszcze prawie dziecko. W takiej sytuacji królem zostałby żołnierz. Może młody Tuluin, albo jego kuzyn Ibba lub ktoś jego pokroju. Teodoryk to barbarzyńca, ale przynajmniej żywi odrobinę szacunku dla naszej kultury i cywilizacji. Praktycznie tylko on darzy nas jakim takim szacunkiem. Jego następca zacząłby rządy od pomszczenia śmierci poprzednika. Nie istnieje rzymska armia, na której mógłby się mścić, zatem musiałby znaleźć kozła ofiarnego. Nie miałby wielkiego wyboru. Jedyne, co przyszłoby mu do głowy, to zemścić się na Rzymie. Spaliłby całe miasto, zniszczyłby je kompletnie. Nikt by go nie powstrzymał. Domino, czy tego właśnie pragniesz? Straciłabyś męża, ojca, przyjaciół, majątek, dom, a Rzym ległby w gruzach. Na domiar złego, Italia i tak pozostałaby pod rządami Ostrogotów, tyle że król byłby gorszy od Teodoryka. Słowem, nic byś nie zyskała.

– Ja? – spytała Rustycjana. – Chyba nie sądzisz, że przeżyłabym śmierć męża. Ale wszyscy poleglibyśmy tak, jak przystoi wolnym Rzymianom, z podniesionym czołem. Zapisalibyśmy się złotymi zgłoskami na kartach historii.

– Niczym byśmy się nie zapisali na jej kartach – zapewnił Rustycjanę Albinus. Mówił swobodnie, niemal żartobliwie. – Z tej prostej przyczyny, że nie pozostałby nikt, kto mógłby odnotować nasz wyczyn. Może z wyjątkiem Kasjodora. Podobno król uczynił go swoim osobistym sekretarzem.

– Magnus Aureliusz Kasjodor – wycedziła Rustycjana z goryczą. – Człowiek szlachetnie urodzony, godnie wychowany, zostaje sekretarzem Teodoryka. Najwyraźniej wolność nie ma już dla nikogo znaczenia.

– Gdy się jest martwym, wszystko traci znaczenie – podkreślił Albinus i wzruszył ramionami. – Wybacz mi, Rustycjano. Ty i twój mąż jesteście powszechnie uważani za dobrych chrześcijan i niewątpliwie wierzycie w dobro. Mnie też ochrzczono, lecz… Zresztą, mniejsza z tym. Co się tyczy Kasjodora, on również nie przeżyłby zgonu króla, niestety. Wiedz, że żaden szanujący się historyk z całą pewnością nie odnotowałby, że Rzym spalono dlatego, iż powstał przeciwko tyranowi i walczył o wolność. To po prostu nie byłoby prawdą. To godne najwyższego ubolewania, niemniej jednak ogół ludności w ogóle nie sprzeciwia się reżimowi Teodoryka.

– Albinusie!

– Rustycjano, obawiam się, że to prawda – westchnął Boecjusz smutno.

– Żyjesz w świecie ułudy, domino – ciągnął Albinus. – Zdajesz się zapominać, że ten człowiek już od siedmiu lat pozostaje władcą Italii. Przyznaję, po raz pierwszy zawita w Rzymie. I cóż z tego? Włada Rzymem z Rawenny, podobnie jak niektórzy nasi dawni imperatorzy. To ledwie wizyta, ceremonialne odwiedziny, z udziałem wszystkich dygnitarzy, odzianych w stosowne, dostojne szaty, tylko po to, aby powitać jego królewską, niepiśmienną mość.

– Nie potrafi pisać? Jest aż tak prymitywny?

– Mimo to całkiem nieźle sobie radzi. Nie jest durnym wołem, jak wielu jego pobratymców. Ceni erudytów, podobno. Na dodatek uchodzi za sprawnego organizatora, a jak na Germana jest niebywale łagodny.

– Racja – potwierdził Boecjusz cichym głosem.

– Ustalanym przez niego prawom nie sposób odmówić swoistej przyziemnej mądrości – kontynuował Albinus. – Cechuje go rozwaga i gospodarność. W ostatnich pięciu latach dwukrotnie obniżał podatki. Ci z moich kolegów, którzy odwiedzili go w Rawennie, powiadają, że odznacza się rzadko spotykaną godnością, także zgodnie uznawali go za wielkiego, choć barbarzyńskiego władcę.

– Kupił ich, to pewne – podsumowała Rustycjana pogardliwie. – Nie wszyscy senatorowie mogą się poszczycić takim majątkiem, jak ty, Albinusie. Gdyby nie to i nie fakt, że jesteś starym przyjacielem mojego męża, byłabym skłonna spytać, co takiego zrobił ten barbarzyńca dla ciebie, skoro bronisz go z taką zapalczywością.

– Rustycjano – przemówił Boecjusz ostrym tonem. – Zapominasz się. Albinusie, nie zwracaj uwagi na słowa mojej żony, błagam cię. To młoda osoba, szalenie poruszona zbliżającą się… królewską wizytą.

– Nie czuję się urażony – zapewnił z uśmiechem Albinus. – W gruncie rzeczy podziwiam hart ducha twojej żony. Nie ma nic złego w tym, że ktoś mówi, co mu podpowiada serce… tutaj w wielkim domu Anicjuszów. Gdzie indziej, co oczywiste, byłoby to nieco niebezpieczne. Ponadto rodzinie Anicjuszów znane są kryteria trafnego doboru niewolników. Tak czy owak, jesteśmy we własnym gronie, w tym pokoju, cała nasza trójka… chciałem powiedzieć czwórka, rzecz jasna – poprawił się, cały czas uśmiechnięty. – Niemal zapomniałem o naszym młodym przyjacielu. Ale ty nas nie wydasz, Piotrze, prawda? Jestem tego pewien.

– Jestem Rzymianinem – odparł Piotr, nie odrywając wzroku od Rustycjany.

– Otóż to – podkreślił Albinus.

– Piotr miał rzymskiego ojca i grecką matkę – wytłumaczył Boecjusz. – Wspaniałą, szlachetną damę. Z prawdziwą przyjemnością gościmy go pod naszym dachem.

– Nie wątpię. – Albinus przyjaźnie skinął chłopcu głową. Inteligentna twarz, pomyślał. Przez chwilę się zastanawiał, czy Boecjusz może być ojcem chłopca, ale ostatecznie odrzucił tę myśl. Boecjusz był uosobieniem wszelkich cnót. Poza tym domina Rustycjana nie należała do kobiet, które zgodziłyby się na trzymanie we własnym domu biologicznego syna swojego męża. Chłopiec niewątpliwie ją uwielbiał.

– Ile ma lat?

– Trzynaście – pośpieszył z odpowiedzią Piotr.

– W przyszłym miesiącu skończy trzynaście – sprostował Boecjusz. – Jego urodziny przypadają niemal w tym samym czasie, co urodziny mojej żony. Obchodzimy je jednocześnie.

– Mówisz tak, jakbym też była dzieckiem – zauważyła Rustycjana z przyganą. – Skończę osiemnaście lat.

– Aż tyle? – spytał Albinus z powagą. – Zatem jeszcze tylko czterdzieści lat i w twoich pięknych włosach pojawi się siwizna.

Uśmiechnęła się mimowolnie.

– To dobrze, że nie poczułeś się urażony, Albinusie. Mój mąż często mi powtarza, że jestem pochopna i nazbyt impulsywna. Rzecz w tym, że czuję się silnie…

Przerwał jej piękny głos, skandujący gdzieś na wysokościach:

– Dziewiąta… godzina.

– Już tak późno – westchnął Albinus. – Musimy ruszać, przyjacielu. Senat się zbiera.

– Dziewiąta… godzina… – zaśpiewał niewolnik przy zegarze słonecznym na dachu.
– Król jeszcze nie przybył – zaoponował Boecjusz. – Rozstawiłem niewolników przy bramach, którymi najprawdopodobniej przybędzie. Póki co jeszcze żaden z nich nie powrócił.

– Dziewiąta… godzina… – rozległ się trzeci śpiew.

– Mimo to sądzę, że i tak powinniśmy już iść – upierał się Albinus. – Goście będą jechali konno, a wiadomo, że uwielbiają galopować ulicami. Gdy znajdą się w obrębie miasta, wszystkie ulice do Forum zostaną zablokowane.

Rustycjana zazgrzytała zębami.

– Rzym był już wcześniej najeżdżany przez barbarzyńców – przypomniała. – Dość wspomnieć Brennusa, Alaryka, Genzeryka z plemienia Wandalów. Nie mogę jednak ścierpieć tego, że zamiast stawić opór, otwieramy bramy przed tym brutalem, wielkim organizatorem, który obniża podatki, niemniej brutalem. Nie podoba mi się też, że największe zgromadzenie narodowe na ziemi, rzymski senat, zgadza się przyjąć barbarzyńcę jako prawowitego władcę. Nie odczuwamy już wstydu towarzyszącego niewolnictwu. Z zadowoleniem przystępujemy do lizania butów Gotom.

– Ich smak niewiele się będzie różnił od smaku obuwia Nerona i Domicjana – zauważył Albinus cierpko. – Przywykliśmy do niewolnictwa. Właśnie dlatego nastąpił upadek Rzymu, domino. Duch zaledwie garstki z nas nie zda się na wiele. Gdyby tak paru setkom tysięcy Rzymian udzielił się ten nastrój… Gdyby wszyscy oni postąpili jak należy… Na wszystkich bogów i świętych, jeszcze chwila rozmowy z tobą, a sam zacznę śnić na jawie. Boecjuszu, naprawdę musimy iść.

– Moja lektyka stoi na podwórzu, obok twojej. – Boecjusz objął żonę. – Spróbuj się odprężyć – poradził jej łagodnie. – To tylko formalność. Wrócę na kolację. Oficjalna uczta odbędzie się dopiero jutro. – Młoda kobieta była jednak sztywna i nieprzystępna w jego ramionach. Z rezerwą ukłoniła się Albinusowi.

Gdy mężczyźni wyszli, opadła na leżankę i ukryła twarz w dłoniach.

– To już koniec Rzymu – jęknęła. – Koniec. Koniec.

– Jestem Rzymianinem – podkreślił Piotr zapalczywie.

Może Albinus również cierpiał, jak najwyraźniej sądził Boecjusz, ale co z tego wynikało? Jako chrześcijanin mógł ofiarować Chrystusowi własne cierpienie – diakon Varro zawsze to powtarzał. Czy godziło się ofiarowywać mu hańbę własnego kraju?

Pomyśleć, że najprzenikliwszy umysł i najwybitniejsza osoba na świecie, Anicjusz Manliusz Sewerynus Boecjusz, będzie się korzył przed barbarzyńskim wodzem i w dodatku heretykiem… Tego było już za wiele.

Wybuchła płaczem, ale niemal natychmiast przypomniała sobie, że nie jest sama w pokoju. Był z nią chłopiec. Nie wypadało, aby zachowywała się tak w jego obecności. Coś powiedział, przed chwilą, co to było?

Otarła oczy.

– Co mówiłeś, Piotrze?

Nie doczekała się odpowiedzi. Podniosła wzrok. Chłopiec odszedł.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Twierdza Boga.