Twierdza Boga. Rozdział piąty

Boecjusz powrócił do domu dwie godziny po północy. Po twarzach zaniepokojonych niewolników poznał, że wszyscy są na nogach.

Momentalnie podbiegła do niego Rustycjana, z potarganymi włosami, i rzuciła mu się w ramiona.

– Jesteś bezpieczny – zaszlochała. – Och, dzięki Bogu, jesteś bezpieczny.

– Czemu jeszcze nie śpisz? – spytał, głaszcząc ją niezręcznie. – Byłem pewien, że już dawno temu udałaś się na spoczynek. Poza tym… gdzie są moi goście?

– Odprawiłam ich – wyznała Rustycjana, ocierając oczy. – Nie mogłam już znieść ich obecności. Pili, śpiewali, a ty byłeś w niebezpieczeństwie. Dlatego im powiedziałam, że mały Piotr jest poważnie chory i czy w związku z tym nie mogliby wrócić innego dnia, jeśli łaska. Wówczas Albinus zaprosił ich do siebie i wyszli.

Boecjusz uśmiechnął się do żony.

– Dlaczego przyszło ci do głowy, że jestem w niebezpieczeństwie?

– Serwaks powiedział mi o przybyciu Kasjodora i o tym, że w jego towarzystwie wyszedłeś z domu. Wiedziałam, że to może oznaczać tylko jedno: kłopoty. Czego chciał? Dokąd cię zabrał? Czemu przybył o takiej porze?

– Nic się nie stało – odparł senator powoli. – Choć naprawdę nie wiem, jak mam ci o tym powiedzieć…

– Wydajesz się zmęczony – wyszeptała. – Okropnie zmęczony. Może napijesz się wina?

– Nie, dziękuję, raczej nie. Jak się miewa Piotr? Co powiedział lekarz?

– Chłopiec będzie zdrowy za kilka tygodni, choć już zawsze może kuleć.

– Biedaczysko.

– Tak bardzo się o niego bałam, ale naprawdę przeraziłam się na wieść o tym, że poszedłeś gdzieś z tym koszmarnym człowiekiem. Dopiero wówczas odkryłam, czym jest prawdziwy strach. Nie miałam pojęcia, co robić…

– On wcale nie jest taki koszmarny. To bardzo inteligentny mężczyzna. Szkoda, że nie słyszałaś, jak sobie poradził z naszymi przyjaciółmi, tutaj w domu. Rozprawił się z nimi w sposób elegancki i…

– Mniejsza z tym. Czego chciał od ciebie? Zawsze widać go w otoczeniu króla. Jeśli kiedykolwiek się dowie, że Piotr…

– Już mówiłem, że nic się nie stało – przerwał jej Boecjusz. – Niemniej uważam, że Kasjodor się domyślił. Król wie o wszystkim i to nie ma znaczenia.

Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.

– Czy to ty oszalałeś, czy ja?

Łagodnie zaprowadził ją w stronę kanapy i usiadł obok.

– Nikt tu nie oszalał, moja droga – zapewnił żonę. – Czy mogłabyś wreszcie posłuchać, co do ciebie mówię? Nic się nie stało. Nic nam nie grozi. Poznałem Teodoryka. Przeprowadziliśmy długą rozmowę. Wyraził nadzieję, że Piotr wkrótce odzyska siły – powiedział o nim „nasz adoptowany syn”. I zaoferował mi stanowisko doradcy.

– Myliłam się – westchnęła Rustycjana. – Żadne z nas nie jest szalone. To król oszalał. Jestem tego pewna.

– Nie, nieprawda – zaprzeczył Boecjusz cierpliwie. – Przeciwnie, to mądry i wybitny mąż stanu. Wykorzystał niemądry zamach Piotra, by zaapelować do mojego sumienia. Będę się troszczył o sprawy Rzymu.

– Chyba… Nie chcesz powiedzieć, że przyjąłeś propozycję?

– Przyjąłem.

Znieruchomiała.

– To najmroczniejszy dzień mojego życia – jęknęła po długim milczeniu. – Chcę umrzeć.

Zmarszczył czoło.

– Przestań się zachowywać dziecinnie, Rustycjano. Bezmyślna gadanina donikąd nas nie zaprowadzi. Właśnie przez twoje nieprzemyślane słowa nieszczęsny Piotr postanowił odegrać rolę wielkiego rzymskiego bohatera i zgładzić tyrana. Najpierw powinnaś zapoznać się z faktami, a potem wystawiać oceny. Tyle razy ci to powtarzałem. – Pokrótce zrelacjonował przebieg audiencji na Palatynie. – Nie mogłem mu odmówić – zakończył. – Na pewno nie w takich okolicznościach. Będę dbał o Rzym. Nie widzisz, że musiałem to zrobić?

– Przede wszystkim widzę, że nie doceniłam tego barbarzyńcy – westchnęła z goryczą. – Jest niebywale przebiegły, chytry niczym szatan. Z kretesem przeciągnął cię na swoją stronę.

– Formułujesz zbyt proste wnioski – zauważył Boecjusz.

– Groził ci…

– Wręcz przeciwnie. Jednoznacznie podkreślił, że pozwoli mi odejść w spokoju, nawet jeśli się nie zgodzę.

– Właśnie taka groźba jest skuteczna, jeśli ktoś chce cię do czegoś zmusić. Gdyby ci zakomunikował, że cię zabije lub wtrąci do więzienia, wówczas byś mu się przeciwstawił. Tymczasem on groził ci w znacznie skuteczniejszy sposób. Postanowił pozwolić ci odejść w pokoju, z brzemieniem jego wielkoduszności. Miał świadomość, że tego nie wytrzymasz. Boecjusz musi przodować pod względem wielkoduszności. Chytrus, podszedł cię w najskuteczniejszy możliwy sposób.

– Postaram się opisać ci rzeczywistą sytuację – oświadczył Boecjusz. – Po rozmowie z królem wiem, że żaden z nas nie był całkowicie szczery, niemniej rozumieliśmy się bez słów.

– To już zupełna przesada.

– Przystałem na jego propozycję, bo oznacza ona, że dobrze przysłużę się Rzymowi – wyznał Boecjusz cicho. – Wyjaśniłem to królowi, lecz nie dodałem: „Zgadzam się, bo nie istnieje żaden realny sposób, aby ci się przeciwstawić siłowo. Gdyby istniał, skorzystałbym z niego ze wszystkimi konsekwencjami”. Ale król i tak wie, co myślę…

– Pozostaje jeszcze cesarz Bizancjum…

– Dziecko – przerwał żonie Boecjusz. – Teodoryk przybył do Italii za pełną wiedzą, zgodą i przy wsparciu cesarza, który chciał, aby ten kraj został odebrany Odoakrowi.

– Cesarz nie brał pod uwagę możliwości, że Got się usamodzielni. Miał być cesarskim zarządcą, nie wicekrólem.

– W rzeczy samej, pierwotnie tak było – przyznał Boecjusz. – Zapominasz jednak, że dwa lata temu cesarz Anastazjusz przesłał Teodorykowi insygnia władzy nad Rzymem. W ten sposób otwarcie uznał niezależność królestwa Teodoryka.

Rustycjana gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Jak sądzę, to właśnie od niego usłyszałeś…

– Zaprezentował mi regalia – podkreślił Boecjusz. – Cesarz uznał jego odrębność. My, Rzymianie, nie mamy armii zdolnej do wyparcia sił Teodoryka. Teraz on zapewnia nam ochronę przed ewentualnymi najeźdźcami. Czy mam pozostawić administrację Rzymu, sprawy socjalne i kulturalne jednemu z gockich hrabiów, osobie gburowatej, nieokrzesanej i prostackiej? Będę służył Rzymowi. Ponieważ można to uczynić wyłącznie podporządkowując się Teodorykowi, właśnie tak postąpię.

Rustycjana pokiwała głową. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Twoje przemyślenia są chłodne i logiczne, a mój umysł nie jest dostatecznie światły, aby ci się przeciwstawić. Powiem tylko jedno: w głębi duszy wiem, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

– Będzie tak, jak zechce Bóg – odparł. – Chciałbym jednak widzieć cię po swojej stronie.

Zwróciła się ku mężowi bez strachu i napastliwości.

– Jestem po twojej stronie! – krzyknęła. – To oczywiste. Nazwałeś mnie dzieckiem, a tymczasem sam nim jesteś, mądrym, szlachetnym i zdecydowanie nazbyt łatwowiernym dzieckiem. I pamiętaj, kocham cię!

***

Piotr powoli powracał do zdrowia. Po kilku tygodniach jego organizm częściowo odzyskał sprawność, dzięki czemu chłopiec mógł wstać z łóżka i poruszać się kuśtykając. Zachowywał się jednak nieśmiało, z zaskakującą rezerwą.

Boecjusz postanowił porozmawiać z nim w cztery oczy, z miłością i bez ogródek.

– Piotrze, postąpiłeś wyjątkowo nierozważnie. Twoje zachowanie mogło się okazać śmiertelnie niebezpieczne dla nas wszystkich. Nie słyszałeś, co mówił senator Albinus? Pomijając wszystko inne, twój czyn był zły. Nikomu z nas nie wolno zabijać, chyba że toczy się wojna.

– Właśnie teraz toczy się wojna – zauważył chłopiec.

– Nie, nieprawda. Wojnę należy wypowiedzieć… – Boecjusz umilkł. Kto w Italii mógłby wypowiedzieć wojnę człowiekowi, który jest prawowitym władcą kraju? – Nie wolno nam samodzielnie brać się do ustalania i egzekwowania prawa – kontynuował. – Nawet gdyby król był tyranem, za którego go uważasz… Los zamachowców, atakujących tyranów, nigdy nie był godny pozazdroszczenia, nawet jeśli udało im się zrealizować krwawe plany. Rzym nie okazał wdzięczności Brutusowi i Kasjuszowi za zamordowanie Cezara. Zabójcy Domicjana oraz innych cesarzy zostali straceni szybko i surowo.

Chłopiec milczał ponuro. Boecjusz zaczął się zastanawiać, czy słusznie unika zasadniczego problemu. Być może powinien wyjaśnić podopiecznemu, że kobiety, nawet wybitne i szlachetnie urodzone, w sprawach politycznych często kierują się emocjami, zamiast rozsądkiem i dlatego nie należy ślepo ufać ich osądom. Senator nie potrafi ł jednak przemówić do chłopca w taki sposób. Te słowa nie wydawały się trafne. Może Piotr sam się czegoś domyślał… Wyglądało na to, że unika towarzystwa Rustycjany i zbywa ją półsłówkami, podobnie jak wszystkich innych. Wcześniej zachowywał się zupełnie inaczej. Chyba najlepszym rozwiązaniem było zostawienie chłopca w spokoju, aby sam odzyskał równowagę. Przez pewien czas będzie się dąsał, ale gdy mu przejdzie, sytuacja wróci do normy. Boecjusz żałował, że nie może poświęcić dziecku dostatecznie dużo czasu. Stary tutor, Farykles, był łagodnym mężczyzną w podeszłym wieku, człowiekiem wysokiej kultury, podobnie jak wielu innych greckich niewolników, lecz chłopiec potrzebował innego towarzystwa. Brakowało mu rówieśników, a najlepiej zrobiłoby mu zaprzyjaźnienie się z nieco starszym mężczyzną, który miałby na niego korzystny wpływ.

W ten sposób Boecjusz wpadł na pomysł, aby posłać po Gordianusa. Wielebny starzec przybył i z uwagą wysłuchał senatora.

– Może uda mi się przekonać Benedykta – orzekł. – Ale nie mogę mieć pewności. Ten młodzieniec ma niezależny umysł i silną wolę.

– Po prostu jest uparty.

– Ani trochę – zaprzeczył Gordianus. – On dąży do jakieś celu… Szczerze mówiąc, nie wiem jakiego. Nawet nie mam pewności, czy dobrze go oceniam, ale dostrzegam, że konsekwentnie porusza się wyznaczonym szlakiem…

– Przyjacielu, w porównaniu z tobą delficka wyrocznia była kwintesencją rzeczowości.

– To dlatego, że nie mam sprecyzowanej opinii o Benedykcie.

– Zauważyłem, Gordianusie!

Starzec uśmiechnął się pogodnie.

– Tak czy owak, Benedykt ogromnie pragnie spełnić swoje zamierzenia. Czuję to i wiem, że nie zgodzi się na nic, co mogłoby uniemożliwić mu spełnienie zamierzeń. Pamiętasz, jak odmówił przyjęcia od ciebie jakiegokolwiek wsparcia? Mimo wszystko, chyba jednak potrafiłbym go przekonać, że kształcenie małego Piotra dobrze zrobiłoby im obu.

– Zatem go przekonaj. Polubiłem tego człowieka. Jest w nim otwartość, szczerość. Powiedziałbym, że to wyjątkowy umysł. Gdyby zechciał, wysoko by ze mną zaszedł.

– Nie zechce – zapewnił Gordianus rozmówcę. – Pójdzie własną drogą i tylko Bóg jeden wie, którędy ona przebiegnie. Nie zdołasz go nic nauczyć, możesz tylko wyłożyć przed nim własne myśli, niczym sprzedawca kram, on je kupi lub nie. W rozmowie z nim nigdy nie musisz nic powtarzać. Zanim go poznałem byłem pewien, że Agapetus to najinteligentniejszy znany mi młodzieniec. Nie jestem już tego taki pewien, choć to mój syn. Benedykt potrafi zadawać wyjątkowo zaskakujące pytania. W ubiegłym tygodniu chciał wiedzieć, jak można zadowolić Boga na śliskiej nawierzchni.

– Co on przez to rozumie?

– Najwyraźniej uważa, że cały świat wokół niego jest osadzony na śliskiej nawierzchni, na której wszystko się porusza i nic nie jest unieruchomione.

– Archimedesowa myśl – uśmiechnął się Boecjusz. – Dajcie mi punkt oparcia, a poruszę Ziemię.

– Jeśli się głębiej zastanowić, to słowa Benedykta są całkowitym przeciwieństwem idei Archimedesa – zaprotestował Gordianus. – Nasz młodzieniec ma już swój punkt oparcia. Jest nim Bóg. Poza tym nie zamierza nic poruszać. Pragnie stanąć twardo na ziemi i odkrywa, że w istniejących warunkach nie jest to możliwe.

Boecjusz się roześmiał.

– Przyjdzie dzień, w którym się zakocha, a wówczas wszystko dookoła zacznie wyglądać inaczej.

– To zdarzenie mogłoby go poruszyć – przyznał Gordianus. – Póki co jednak nic podobnego się nie zdarzyło. Przekażę ci jego decyzję.

Ku lekkiemu zaskoczeniu Gordianusa, Benedykt przyjął propozycję i od tamtej pory zjawiał się każdego popołudnia, aby dbać o edukację Piotra.

***

Młodzieńcy zdumiewająco szybko znaleźli wspólny język. Piotr wkrótce zaczął mówić, niemal za dużo, a Benedykt pilnował się, by mu nie przeszkadzać.

– Jesteś taki cierpliwy, Benedykcie – zauważył kiedyś chłopiec. – Pozwalasz, by całymi dniami zapełniali ci głowę tymi wszystkimi mądrościami: retoryką, dialektyką, gramatyką, muzyką, prawem… ars boni et aequi, powiadają, prawda? Szlachetna sztuka tego, co prawe i dobre. Nonsens, zapewne. Mimo to dzień po dniu zrywasz się grubo przed świtem i w kompletnych ciemnościach idziesz po nauki. Musisz brać ze sobą własną lampkę oliwną, bo włodarze szkoły są zbyt skąpi, aby oświetlać sale lekcyjne. Jak ty to wytrzymujesz? I po co?

– Bywa, że sam zadaję sobie to pytanie – przyznał Benedykt autoironicznie. – Spora część tej nauki, a nawet jej większość, jest sztuczna.

– Zatem powróć do swojej niezrównanej Cyrilli i długich dyskusji z ojcem Gordianusem o filozofii i innych dziedzinach wiedzy…

– To co innego – sprostował Benedykt. – One mają głęboki sens.

– Ale po co ci to wszystko? Chcesz być filozofem? Tylko najbogatsi mogą sobie pozwolić na ten luksus. Powiada się, że z tej sztuki nie da się wyżyć. Wuj Boecjusz świetnie odnajduje się w roli filozofa, ale trzeba przyznać, że jest doskonały we wszystkim, co robi. Nigdy nie traci cierpliwości, nawet wtedy, gdy ma ze mną do czynienia.

– Mam nadzieję, że ja również ją zachowam.

– Dlaczego zaprzątasz sobie mną głowę? – spytał Piotr bez ogródek. – I tak uczyniłeś dla mnie bardzo dużo, wyciągając mnie spod końskich kopyt, choć nadal nie mam pewności, czy postąpiłeś słusznie. Być może wyrośnie ze mnie wyjątkowo wredny mężczyzna, a wówczas cała wina spadnie na ciebie.

– Nie, nie spadnie. Zresztą postąpiłbym tak samo nawet gdybym wiedział na pewno, że zmienisz się we wrednego mężczyznę. – Benedykt zdążył się przyzwyczaić do niecodziennych zachowań chłopca, czasami spragnionego wiedzy, gdy miał na to ochotę, kiedy indziej, w jednej chwili, znudzonego i zobojętniałego, podobnie jak niektórzy studenci z Ateneum, sennie uchylający się od udzielania odpowiedzi na zadawane pytania. Tacy młodzi ludzie siadywali z na wpół zamkniętymi oczyma lub z lekkim uśmieszkiem na ustach, jakby prowadzili sobie tylko znaną, tajemną grę.

– Byłbyś gotów ocalić każdego, tak? – Piotr wzruszył wąskimi ramionami. – Ja nie. Sporo ryzykowałeś, przyznaj się. Dlaczego warto narażać życie, jeśli cel nie jest tego wart? – Mówił nerwowo, jego oczy były ledwie widoczne zza zmrużonych powiek. – A teraz musisz udawać, że jesteś moim nauczycielem. Nie uwierzę, aby to zajęcie było dla ciebie rozrywką.

– Lubię cię uczyć – zapewnił chłopca niewzruszony Benedykt. – Poza tym nie jestem tutaj dla własnej rozrywki.

– Wobec tego równie dobrze mogłeś zostać w Nursji. Chcę powiedzieć… Dlaczego uczymy się tych wszystkich bzdur, i ty, i ja? Czy wyobrażasz sobie, by z tego rodzaju wiedzą można było zrobić karierę?

– To zależy o jakiej karierze myślisz.

– Och, o dowolnej, pod warunkiem, że zwieńczonej sukcesem… Nie, nie rób tego! Nie łap mnie za słówka. Dobrze wiem, że potrafisz mnie zapędzić w kozi róg. Wiesz, Benedykcie, zastanawiam się, dlaczego mnie nie nudzisz… Przecież powinieneś.

– A ja nie rozumiem, dlaczego przy tobie nie ogarnia mnie furia. Przecież powinna.

– Ogarnia cię, tylko nie chcesz się przyznać – odparł Piotr z szerokim uśmiechem. – Powiem ci coś. Nigdy do niczego nie dojdziesz. A wiesz czemu? Bo pragniesz być kimś, kim nie można być i jednocześnie do czegoś dojść. Chcesz być naprawdę dobrym człowiekiem. Nie zaprzeczaj! Wiem, co mówię. Kto jest najlepszym człowiekiem, który kiedykolwiek stąpał po ziemi?

– Jezus Chrystus, to oczywiste.

– Właśnie. I jaki los mu zgotowano? Był bity, torturowany i ukrzyżowany.

– To nie był jego koniec – zwrócił uwagę Benedykt.

Piotr pokręcił głową.

– Nie chcę czekać do śmierci, by sprawdzić, co będzie dalej. Zamierzam osiągnąć sukces tutaj, na tym świecie. Dopnę swego, zobaczysz.

– Nic nie osiągniesz, jeśli się czegoś nie nauczysz.

– Tu się zgadzamy, Benedykcie, ale czego? Na pewno nie tego, czego uczyłem się dotąd… Z wyjątkiem jednego.

– Mianowicie?

– Nigdy nie wolno robić tego, co chcą inni – oświadczył Piotr. W jego głosie pobrzmiewała irytacja. – Trzeba robić tylko to, co jest dobre dla osiągnięcia własnych celów, dla realizacji swojego sukcesu.

– Sukces – powiedział Benedykt powoli. – To inne określenie mamony.

– Nieprawda. Mamona to pieniądze, a mnie pieniądze ani trochę nie obchodzą. No, może odrobinę. Tylko w takim stopniu, w jakim są mi potrzebne do odniesienia prawdziwego sukcesu.

– To znaczy jakiego?

– Sukcesem jest robienie tego, na co ma się ochotę – wyjaśnił Piotr piskliwie. – I nigdy tego, czego chcą inni. Wykorzystywanie innych i nie dawanie się wykorzystywać.

– Ale czego ty pragniesz? – naciskał Benedykt. – Jeszcze mi tego nie wyjawiłeś.

Chłopiec zrobił nieprzeniknioną minę.

– Nie powiem ci – mruknął, ponownie pochmurniejąc. – Nikomu nie powiem. Nawet tobie.

Benedykt milczał, wstrząśnięty słowami chłopca. Nie potrafi ł zrozumieć jego postawy. To przemówienie o wykorzystywaniu ludzi…

– Najgorsze są kobiety – wyznał Piotr nieoczekiwanie.

Benedykt uśmiechnął się mimowolnie.

– Kto ci to powiedział?

– Nikt. Ale wiem to na pewno. Nie ma w tym nic śmiesznego, Benedykcie. Nie śmiej się, jeśli chcesz być moim przyjacielem.

– Chcę być twoim przyjacielem – przyznał Benedykt z powagą. – Zatem nie będę się śmiał. Niemniej zdradź mi, skąd to wiesz?

– To jedyne, co wiem na pewno – wyjawił Piotr cicho. – Nie wolno ci zadawać mi pytań. Lepiej powróćmy do… co przerabialiśmy? Historię, tak jest, historię Rzymu. Twoim zdaniem uczenie się jej nie jest stratą czasu? Powiadają, że to już koniec Rzymu.

– Wykluczone – zaprotestował Benedykt. – Rzym jest tam, gdzie spoczywa święty Piotr. Twój święty imiennik. Pierwszy papież. Tutaj znajduje się jego grób i tutaj urzęduje jego następca.

– Wcale nie musi tutaj urzędować – zauważył chłopiec swobodnie. – A ja nie muszę tutaj mieszkać. Papież, powiadasz. A który? Ten w Lateranie czy ten w Nucerii?

– Doskonale wiesz, że papież jest tylko jeden i mieszka tutaj, w Rzymie.

– Teraz tak. Parę lat temu było ich tutaj dwóch. Jutro znowu mogą się pojawić w duecie.

– Niech Bóg broni – westchnął Benedykt.

– Coś usłyszałem – wyszeptał Piotr. – Być może znowu zaczynają się kłócić. W senacie coś się dzieje, gdzie indziej też. Starzec z Nucerii tak łatwo nie da za wygraną. Zresztą, trudno go winić. Bycie papieżem wiąże się ze sprawowaniem najprawdziwszej władzy, prawda? Można skazywać i ułaskawiać.

– Jesteś dzisiaj nieznośny – oświadczył Benedykt, po części rozbawiony, po części rozzłoszczony. – Lepiej chodźmy na spacer, aby oczyścić twój umysł z pajęczyn.

Zapadło krótkotrwałe milczenie.

– Zapominasz, że jestem kaleką – wycedził Piotr przez zaciśnięte zęby. – Okropnie kuleję. Nie chcę aby wszyscy się ze mnie śmiali.

– Nikt się nie będzie śmiał – zapowiedział Benedykt surowo. – Poza tym lekarz wyraźnie powiedział, że całkowicie odzyskasz zdrowie, więc nie nazywaj się kaleką.

– Moim zdaniem on kłamie – wyraził opinię Piotr. – Na pewno chce zasiać w nas ziarno nadziei, aby jeszcze nie raz przyjść z wizytą i zainkasować godziwą zapłatę.

– Piotrze, Piotrze… Nie wszyscy są źli.

Chłopiec zmrużył oczy.

– Może nie – przyznał. – Wujek Boecjusz nie jest zły i ty także nie, jak sądzę. Ale dobrzy ludzie zawsze przegrywają, a ja chcę wygrywać.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Twierdza Boga.