Twierdza Boga. Rozdział jedenasty

Gdy majordomus ogłosił, kto przyszedł, Rustycjana patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Piotr? – spytała. – To wykluczone. Piotr jest w Atenach lub Efezie, albo jeszcze gdzie indziej. To na pewno nie Piotr.

– Ależ tak, domino – zapewnił ją Piotr, wchodząc do pokoju. – Niech wszyscy święci, bogowie, nimfy i apostołowie błogosławią ci i przychylnie usposabiają do biednego wędrowcy.

– Piotr – uradowała się Rustycjana. – Mój mały Piotr… wielki, potężny, przystojny mężczyzna, a do tego jaki elegancki! A ja ciebie pamiętam, gdy byłeś taki mały… Ale ten czas mija, jestem już stara jak Matuzalem.

– Powinnaś raczej powiedzieć, że jesteś piękna jak Helena, gdy całe państwa toczyły o nią spory i wojny. Wówczas przyznałbym ci rację, domino – odparł Piotr szarmancko, jednak w uszach Rustycjany jego słowa zabrzmiały nieco niepokojąco.

– Nonsens – odparła beztrosko. – Lepiej mi opowiedz, co porabiasz w Rzymie. Skąd przybywasz? Jak się tutaj dostałeś? Czemu nie jesteś w Atenach? Dlaczego nie pisałeś? Nie odzywałeś się ani słowem. Co się z tobą działo?

– Daj spokój, domino – zaśmiał się. – Jesteś gorsza od prefekta przesłuchującego wyjątkowo podejrzanego jegomościa. Przybyłem zewsząd. Odwiedziłem najrozmaitsze miejsca. Statek, którym przypłynąłem do Ostii, wypłynął z Messany. Statek, którym dotarłem do Messany przybył z Rodos. A statek, który zabrał mnie na Rodos przypłynął z Bizancjum.

– Wielkie nieba, z Bizancjum! Co ty porabiałeś w Bizancjum? Usiądź, Odyseuszu, napij się wina. Glabrio! Serwaksie! Wina! Wyglądasz wspaniale, Piotrze. Taka długa szata… taki gruby, żółty szalik z jedwabiu. Na sandałach masz onyksowe guziki!

– To najnowsza moda z Bizancjum, od kiedy książę Justynian uczynił Teodorę patrycjuszką.

– Słyszeliśmy o tym zdarzeniu. Kto by nie słyszał? Moje przyjaciółki o niczym innym nie mówią od tygodni. Czy to prawda, że ona była…

– Najprawdziwsza prawda. Cokolwiek się mówi, to jest prawdą, a bez względu na to, ile ludzie o tym mówią, ja mogę zawsze dodać coś więcej. Znam najnowsze plotki, nie starsze niż trzy miesiące. To kobieta upadła, domino, ale będzie się pięła coraz wyżej i wyżej, to pewne, domino. Dla Patrycji Teodory nic nie jest za dobre.

– Ale powiada się, że to córka dozorcy lwów…

– Dozorcy niedźwiedzi, domino. Ten człowiek nazywał się Akacjusz, pochodził z Cypru. Ale jej matką musiała być Afrodyta.

– Niech będzie, dozorcy niedźwiedzi. Nie chcesz jednak powiedzieć, że książę Justynian nosi się z zamiarem poślubienia jej?

– Zdecydowanie tak. Ślub odbyłby się już pół roku temu, gdyby nie fakt, że stara cesarzowa Eufemia zaprotestowała tak gwałtownie, że stary, biedny Justyn w końcu ustąpił. Zresztą, cały ten protest wypadł dość niedorzecznie, zważywszy że Justyn i Eufemia sami pochodzą z rodzin chłopskich. Książę Justynian również, rzecz jasna. Jego ojciec nazywał się Sabatiusz… o ile pamiętam… a imię matki jest praktycznie niemożliwe do wymówienia. Mimo to spróbuję: Biglenitza. Lepiej nie potrafię. Brzmi jak kichnięcie, prawda? I jednocześnie można sobie na nim połamać język. Dziwne. Miło wiedzieć, że wuj Boecjusza, Falernian, cieszy się dobrym zdrowiem. Niech gracje i archanioły cię nie opuszczają, szlachetna domino.

Rustycjana wybuchła śmiechem.

– Gracje i archanioły! Jeszcze przed minutą to były nimfy i apostołowie.

– To także najnowsza moda w Bizancjum – wytłumaczył Piotr i porozumiewawczo mrugnął okiem. – Justynian to zagorzały katolik, on stoi za wszystkimi prawami przeciwko poganom i heretykom – chyba o nich słyszałaś – więc z czystej przekory „śmietanka towarzyska” przeklina, używając określeń istot i mocy zarówno chrześcijańskich, jak i pogańskich. Poza tym na całego dworują sobie z nowego papieża, Jana I. Powiadają, że w swojej opinii otrzymał imię po apostole Janie, który dożył stu lat, lecz gdy król Teodoryk każe go ściąć, papież się przekona, iż tak naprawdę jego patronem jest Jan Chrzciciel.

– Ci Bizantyjczycy są okropni.

– Nie do końca, domino. Uwielbiają żartować i udają lekceważenie. Choć niektórzy z nich rzeczywiście są właśnie tacy, to większość jest bardzo religijna. Teodora jest wierząca i Justynian także, zdecydowanie.

– Jego edykt przeciwko arianom narobił nam tutaj sporo kłopotów – westchnęła Rustycjana. – Boecjusz obawia się o rozwój sytuacji. Ale mniejsza z kłopotami…

– Och, bardzo mnie one interesują…

– Wobec tego później ci o nich opowiem. A teraz pomówmy o czym innym… Nie widziałam cię… Od ilu lat?

– Od siedmiu, domino.

Westchnęła.

– Ale ten czas ucieka. Masz przed sobą matkę dwóch młodych mężczyzn na urzędach państwowych…

– …przy czym w ubiegłym roku obaj zostali konsulami, w wieku, w którym przeciętny Got nic jeszcze nie wie o życiu.

– Najwyraźniej nie mamy tajemnic przed Bizancjum.

– Domino, nie możesz utrzymywać w tajemnicy informacji o tym, kto jest konsulem. Niemniej to prawda, ludzie tam są zaskakująco dobrze poinformowani.

– Powiedz, co porabiałeś przez te wszystkie lata?

– Och, wszystko i nic – zapewnił Piotr swobodnie. – Studiowałem w Berytus i w Atenach, a potem skierowałem się do Bizancjum. Czułem, że zyskam tam okazję do zdobywania nowych doświadczeń. Jak dobrze wiesz, byłem nieźle uposażony… dzięki temu, że wuj Boecjusz przekazał mi całość mojego spadku i powiedział, abym wykorzystał go według własnego uznania.

– Boecjusz przekazał ci ten majątek, bo go o to poprosiłeś. Oboje nieco się martwiliśmy o to, co zamierzasz zrobić z tymi dobrami. W grę wchodziła ogromna suma pieniędzy, które twoi rodzice powierzyli naszej pieczy.

– W rzeczy samej. Cóż, większą część spadku zainwestowałem. Teraz jestem właścicielem posiadłości w rozmaitych prowincjach Azji Mniejszej, mam tam domy i inne dobra. Muszę się teraz pochwalić, że niemal potroiłem swoje pierwotne zasoby.

Rustycjana się roześmiała.

– Zmyślny Piotr! – przyznała z aprobatą. – Kto by pomyślał, że masz głowę do interesów. Mój mąż będzie nadzwyczaj zadowolony.

– Nie jestem pewien, czy wszystkie moje transakcje wzbudzą jego zachwyt. A właściwie gdzie on się podziewa? I gdzie są twoi synowie?

– Chłopcy bawią aktualnie na Sycylii. Mój mąż jeszcze jest w senacie. Widzisz, piastuje teraz funkcję princepsa, choć trzeba dodać, że ostatnio straciła ona na znaczeniu. Mój ojciec także zachował swoje stanowisko, lecz podeszły wiek nie pozwala mu utrzymywać dawnej aktywności.

– Symmachus zawsze odznaczał się ogromnym rozsądkiem. Większość mężczyzn ma trudności z wyznaczeniem sobie odpowiedniej pory na emeryturę. Uważają, że mogą pracować wiecznie. Tak to bywa w okresach, gdy ludziom udaje się zarabiać duże sumy pieniędzy.

– Część zajęć mojego męża jest związana z ograniczaniem spekulacji.

– To oczywiste – oświadczył Piotr. – Tak właśnie być powinno.

– Jak to?

– To proste, domino. Działalność spekulacyjna przynosi gigantyczne zyski, zwykle kosztem miasteczka, miasta, czy prowincji. Gdy wielu ludzi traci, a nieliczni zyskują, wówczas narasta niezadowolenie społeczne, a od niego tylko krok do nieposłuszeństwa. Podstawowym obowiązkiem królewskiego namiestnika jest zapewnienie władcy lojalności poddanych. Zatem musi on trzymać w ryzach spekulantów wszelkiej maści.

Rustycjana milczała.

– Rozumiem – powiedział Piotr, starannie dobierając słowa. – Jeszcze nie do końca pogodziłaś się z faktem, że wuj Boecjusz pracuje na rzecz króla Gotów.

– Boecjusz pracuje dla Rzymu – zaprotestowała z irytacją.

– Och, bez wątpienia. Tak przynajmniej uważa. A ty… Czy podzielasz jego opinię?

– Jestem jego żoną.

– Jesteś żoną człowieka równego rangą konsulowi, a także dwóch synów na konsularnych stanowiskach – podkreślił Piotr. Jego słowa zabrzmiały odrobinę zbyt uprzejmie.

Rustycjana poruszyła się niecierpliwie.

– Piotrze, nic się nie zmieniłeś – westchnęła. – Kiedy zechcesz, nadal jesteś nieznośny. Powinieneś wiedzieć, że w tym domu ranga lub zajmowane stanowisko nie mają znaczenia, a już najmniej obchodzą one takiego filozofa, jak mój mąż.

– Rzeczywiście, powinienem to wiedzieć najlepiej ze wszystkich ludzi – przyznał Piotr uprzejmie. – Domino, zechciej mi wybaczyć. Pamiętaj, że ostatnio bywałem w Bizancjum, gdzie czystej wody idealizm jest traktowany jak staromodny przeżytek. Taka przynajmniej panuje tendencja w tak zwanych „wyższych sferach”. Dobrze jest odkryć, że i w Rzymie są jeszcze ludzie staromodni, i to na wysokich stanowiskach. Czy mi wybaczyłaś? Jeśli nie, chętnie padnę przed tobą na kolana.

Rustycjana nie wytrzymała i wbrew własnej woli wybuchła śmiechem.

– Jesteś nieznośny – wykrztusiła, rozbawiona drwiącymi słowami Piotra. – Zawsze taki byłeś, a teraz zrobiłeś się gorszy niż kiedykolwiek. Twój ojciec spowiednik musi mieć z tobą krzyż Pański, podobnie zresztą jak Anioł Stróż.

– Trudno mi cokolwiek powiedzieć na ten temat – wyznał Piotr. – Z żadnym z nich nie utrzymuję bliższych kontaktów.

– Co na to twoje sumienie? Jak ono sobie z tobą radzi?

– Moje sumienie jest jak spod igły! – obwieścił Piotr beztrosko. – Prawie nieużywane!

– Ależ Piotrze! Przecież przed chwilą zapewniałeś mnie, że mieszkańcy Bizancjum są nader religijni.

– Bo są! Ale ja nie jestem Bizantyjczykiem, prawda?

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, kim jesteś. Przyznam jednak, że wyglądasz na bardzo przystojnego mężczyznę, sprawiasz wrażenie niezwykle pewnego siebie i najwyraźniej świetnie ci się powodzi.

– Domino, dziękuję. – Zachichotał. – W Rzymie panuje zupełnie inna atmosfera. Ludzie nadal odgrywają rolę Rzymian…

– Udają?

– Ależ tak, domino. Wszyscy gramy. Nie ma w tym nic złego. Istotna jest tylko rola, którą odgrywamy. Dla przykładu, weźmy twojego czcigodnego męża. Postanowił grać rolę starego rzymskiego filozofa, chrześcijańskiego Seneki przy gockim Neronie.

– Absurd.

– A ty, domino? Przecież jesteś czcigodną rzymską damą, ale grasz rolę osoby, która w swojej wspaniałomyślności toleruje istnienie Gotów, nieokrzesanych intruzów, obecnych w jej domu za sprawą pożałowania godnego nieporozumienia. Taka dama czuje, że Gotów należałoby wyrzucić, ale jej mąż najwyraźniej nieźle się przy nich bawi, więc trudno, pozwala im zostać i udaje, że ich nie zauważa.

– Pierwszorzędne wyjaśnienie – mruknęła Rustycjana z irytacją. – A ty? Jaką rolę odgrywasz? Może żadnej?

Piotr tylko na to czekał.

– Och… Przypadła mi fatalna rola – wyznał. – Gram rozczarowanego kochanka.

– Ty? Jestem pewna, że w Bizancjum cieszyłeś się wśród dam niesłychanym wzięciem. Niewątpliwie pozostawiłeś po sobie szlak pękniętych serc.

– Nawet jeśli tak było, to bez znaczenia – westchnął dramatycznie. – Bo kocham tylko jedną kobietę. Czy chcesz poznać jej imię?

– Piotrze! Świetnie wiesz, że w takich okolicznościach wymienianie imienia kobiety jest przejawem całkowitego braku taktu.

– Nie, jeśli miłość mężczyzny nie jest odwzajemniona.

– Wtedy też.

– I oczywiście tylko wówczas, gdy opowie o tym osobie trzeciej.

– Do czego zmierzasz, na litość Boską?

– Zakochałem się w niej wiele lat temu. Z zadowoleniem opuściłem jej miasto rodzinne, bo chciałem o niej zapomnieć. Widywałem najpiękniejsze kobiety na świecie i nawet przy nich nie mogłem o niej zapomnieć ani na sekundę. Pytam ponownie: Czy chcesz znać jej imię?

– Ależ Piotrze…

– Na swój sposób byłem jej wierny, domino. Cały czas miałem ją przed oczyma, kiedy byłem z innymi kobietami. Jak widzisz, jestem z tobą całkowicie szczery. Nie chcę sprawiać wrażenia lepszego niż jestem. Jej jednej pożądałem, a inne kobiety służyły mi tylko do tego, bym mógł o niej pamiętać. Odgrywały jej rolę, tak jak niewolnica lub aktorka z nizin społecznych może odgrywać rolę wielkiej królowej.

– Piotrze, przerażasz mnie. Przecież…

– Nosi imię Rustycjana.

Wstała.

– Nie masz prawa tak mówić.

– Wiem. Nic na to nie poradzę.

– Co to za szaleństwo?

– To szaleństwo doskwiera mi od kiedy sięgam pamięcią, domino. Z pewnością o tym wiedziałaś. – Również wstał, ani na moment nie odrywając wzroku od jej oczu.

– Piotrze! Jako trzynastolatek posyłałeś mi cielęce spojrzenia. Dzisiaj jesteś mężczyzną, a ja…

– A ty jesteś kobietą, którą kocham.

– Rozmawiasz z żoną senatora Boecjusza – przypomniała lodowatym tonem. – Żoną twojego dobroczyńcy, twojego drugiego ojca.

Skinął głową.

– Chyba nie sądzisz, że o tym nie pomyślałem? Powiedz mi jedno, zaklinam cię. Gdybyś była wolna… czy wówczas wyszłabyś za mnie?

– Piotrze, nie mów tak, nie wolno ci…

– A gdybym potrafił uwolnić Rzym i Italię od Gotów? Jeśli uczyniłbym to dla ciebie, czy wówczas wyszłabyś za mnie?

– Aż strach pomyśleć, co jeszcze powiesz! – Rustycjana pokręciła głową. – Mój drogi Piotrze, bardzo cię lubię, zawsze byłeś mi bliski. Nie potrafię jednak nawet sobie wyobrazić życia bez mojego męża.

Wpatrywał się w nią ponuro.

– Tak podejrzewałem – mruknął. – Właśnie tak podejrzewałem. – Wzruszył ramionami. – Wielka szkoda.

– Piotrze, nie wiem, co powiedzieć. Żałuję, że mi się zwierzyłeś.

– Ja się z tego cieszę – odparł. – Nie potrafiłem dłużej utrzymywać tego w tajemnicy, a wyjawić prawdę mogłem tylko jednej osobie na świecie. Myślałem o tej chwili w Berytus, w Atenach, w Bizancjum, na otwartym morzu. To było marzenie mojego życia. Z tobą u swego boku mogę się porwać na wszystko, ale ty kochasz męża, a przynajmniej tak ci się wydaje…

– Co za potwarz! Kto ci dał prawo…

– Nikt, absolutnie nikt. – Zaczął nerwowo przemierzać pokój od ściany do ściany. Rustycjanę ogarnęło współczucie, gdy zauważyła, że Piotr nieco kuleje.

– Domino, ponownie muszę prosić, abyś mi wybaczyła – powiedział cicho. – Pamiętaj jednak, to od ciebie się dowiedziałem, że historia Heleny i Parysa była prawdziwa. Kobieta potrafi doprowadzić do wojny, śmierci, zniszczeń, upadku narodów… Tylko dlatego, że jest taka, jaka jest.

– Niech Bóg broni, bym kiedykolwiek…

– To nie Helena zawiniła. Parys zresztą także nie. Jeśli w ogóle istnieje jakaś boska istota, z pewnością nie jest bogiem, lecz boginią. Ananke – konieczność – jest panią nas wszystkich. To ona łagodzi spory i rozwiązuje problemy. – Piotr sięgnął po kielich i opróżnił go duszkiem. – Porozmawiajmy o innych sprawach – zaproponował swobodnie. – Co słychać u starych przyjaciół? Gdzie się podziewa senator Albinus?

Rustycjana postanowiła skupić uwagę na nowym temacie rozmowy.

– Jest zazdrosny o Boecjusza, ale nie przyzna tego nawet przed samym sobą.

– A Florencjusz? Został kapłanem niedługo przed tym jak wyruszyłem w świat.

– Kto raz zostanie duchownym, jest nim na zawsze. Ale nie może się poszczycić najlepszą reputacją.

– Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, jego reputacja zawsze pozostawiała sporo do życzenia. Ludzie niewiele się zmieniają z biegiem lat, prawda domino? A Benedykt? Może go nie pamiętasz. Przez krótki czas pełnił funkcję mojego nauczyciela, a potem w tajemniczych okolicznościach postanowił opuścić Rzym. Chyba nosił się z zamiarem zostania mnichem.

– Tak się składa, że mogę ci o nim sporo opowiedzieć. To bardzo interesująca historia. W rzeczy samej, został mnichem, zresztą dość niezwykłym. Teraz mieszka nieopodal Sublacum i buduje jeden klasztor po drugim. Ostatnio założył siódmy… A może ósmy?

– Nigdy nie dostrzegłem jego zdolności organizacyjnych. Raczej uważałem go za marzyciela.

– Powiada się, że przez kilka lat mieszkał na odludziu, całkiem sam. Znaleźli go chłopi, czy też pasterze. Z początku pomylili go z dzikim zwierzęciem.

– Zapewne miał na sobie melotę, wykonaną ze zwierzęcej skóry. W Bizancjum widziałem wielu ludzi ubranych w takie szaty.

– Benedykt zyskał szacunek i posłuch wśród pasterzy, gdyż uczył ich i rozstrzygał spory.

– Oto następca Salomona.

– Koniec końców mnisi z pobliskiego klasztoru w Varii postanowili, że zostanie ich opatem, gdyż dotychczasowy nagle zmarł…

– Benedykt przyjął propozycję?

– Z początku ją odrzucił, jak słyszałam, ale prosili go tak gorąco, że w końcu ustąpił. Przestrzegł jednak mnichów, że będzie surowy, i był. Nieprzyzwyczajeni do dyscypliny bracia z niechęcią poddawali się władzy nowego zwierzchnika. Potem coś się stało. Może to zabrzmi niewiarygodnie, ale informacja dotarła do nas z bardzo wiarygodnego źródła. Mnisi postanowili zgładzić Benedykta.

– Spokojni mnisi?

– Aż trudno uwierzyć, prawda? Dodali mu trucizny do wina. Kiedy jednak podniósł kielich i wykonał nad nim znak krzyża, wówczas naczynie rozpadło się na kawałeczki.

Piotr pokręcił głową.

– Chyba w to nie wierzysz, prawda?

– Sama nie wiem, w co wierzyć.

– I co on zrobił?

– Poprosił Boga, by miał dla mnichów litość, następnie upomniał niedoszłych morderców – zdaje się, że potraktował ich dość łagodnie – polecił im, by znaleźli sobie nowego opata, a na koniec powrócił do pustelni.

– Powiedziałaś przecież, że budował klasztory.

– Tak było. Najwyraźniej znaleźli się ludzie, których nie zraziła jego surowość, czy też raczej reguły, uznawane za surowe przez mnichów z Varii. Zaczęło o nim krążyć sporo pogłosek. Ludzie powtarzali sobie historie o jego dziwnych dokonaniach. Podobno potrafi odczytywać cudze myśli, wystarczy że na kogoś spojrzy…

Piotr wybuchnął śmiechem.

– Dość o nim – orzekł. – Świątobliwi pustelnicy oraz mnisi. W Bizancjum mamy ich na pęczki. Na dodatek są modni. Książę Justynian przez dłuższy czas nosił mnisi habit. Nie melotę, rzecz jasna, lecz coś z dobrej tkaniny, co ją przypominało. A co z Kasjodorem?

– Och, on nadal pozostaje przy królu.

– Jest szczęśliwy na swoim stanowisku?

– Prawdę powiedziawszy, nigdy nie zaprzątam sobie głowy sprawą szczęścia Kasjodora. To on wciągnął mojego biednego męża do życia publicznego…

– Dwadzieścia lat temu, co prawda, ale nigdy mu nie wybaczyłaś.

– Tego nie powiedziałam. Powinieneś mieć świadomość, że od pewnego czasu Kasjodor boryka się z poważnymi kłopotami. Stary król z każdym dniem jest coraz bardziej surowy i podejrzliwy, jak powiadają, a Kasjodor nigdy nie miał z nim łatwo. Pamiętaj, że króla otacza chmara jasnowłosych popleczników, dla których każdy Rzymianin to degenerat, dekadencka pozostałość minionej epoki.

– Edykt przeciwko arianom…

– Ta sprawa i jeszcze wiele innych. Jak już wspomniałam, mój mąż jest dość zmartwiony. Powiada… Ale słyszę już jego kroki.

– Nie wierzyłem własnym uszom, gdy Serwaks oświadczył, że przybyłeś – oznajmił Boecjusz od progu pokoju. – Mój drogi chłopcze, cieszę się, że cię widzę. Rustycjano, kochana, wydaj polecenie, by dzisiejsza kolacja była wyjątkowo uroczysta. Piotr powraca z miejsc, w których ludzie wiedzą, jak się jada wykwintnie.

Gdy rozmawiali, Piotr przypatrywał się pomarszczonej, pobladłej twarzy oraz siwym skroniom senatora. Pomyślał, że Boecjusz to już starszy wiekiem mężczyzna, choć liczy mniej niż pięćdziesiąt lat.

– Niestety, nie będę mógł zostać na długo – wyjaśnił Boecjusz.

Rustycjana zachmurzyła się.

– Chyba nie musisz wracać do senatu? – spytała niezadowolona.

– Nie, ale czeka mnie spotkanie z kilkoma osobami. Niestety, dotarły do mnie złe wieści. Nie wykluczam konieczności wyjazdu do Rawenny. Nie mam pojęcia, w jaki sposób zamierzają wyegzekwować ten rozkaz, ale jeśli im się uda, wszyscy będą mieli kłopoty. Być może cała moja praca pójdzie na marne.

– O czym ty mówisz? – spytała Rustycjana niespokojnie.

– Król najwyraźniej wierzy, że my, Italijczycy, nie jesteśmy już godni zaufania – wyjaśnił Boecjusz z goryczą. – Zgodnie z rozkazem generalnym, całą broń należy przekazać gockim władzom: hełmy, miecze, zbroje, tarcze, lance, włócznie, a nawet sztylety i noże powyżej pewnej długości.

Piotr gwizdnął przez zęby.

– To się ludziom nie spodoba.

– I trudno będzie się dziwić. Na pierwszy ogień pójdą italskie kontyngenty w wojsku. Nie jest ich wiele, ale siłą rzeczy żołnierze najbardziej sprzeciwią się rozbrojeniu. Potem przyjdzie kolej na całą ludność cywilną.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że ludzie tacy jak Papiliusz czy Cezoniusz lub Licyniusz dobrowolnie pozbędą się mieczów swoich wielkich przodków. Tę broń trzymają w specjalnych zbrojowniach, a teraz jakiś gocki prostak zamierza splądrować ich domy i odebrać im najcenniejsze pamiątki – wyjaśniła Rustycjana. – Z całą pewnością…

– Niestety, nowe prawo stanowi jednoznacznie, że od tej reguły nie ma żadnych wyjątków – westchnął Boecjusz ze smutkiem. – Wymieniłaś jeden z wielu czynników, na które muszę zwrócić królowi uwagę. Wiem, że powstały plany przeszukania wszystkich domów.

– Boecjuszu, opowiadasz przerażające historie…

– Tak, to prawda. Sprawa jest bulwersująca. Jak już wspomniałem, zapewne będę musiał udać się do Rawenny, aby porozmawiać z królem, choć on nie cierpi, kiedy ktoś odwiedza go bez zapowiedzi.

– Nie jedź tam – poprosiła Rustycjana. – Król może dostać szału. W złości jest zdolny do najgorszego. Być może cię aresztuje, kto wie.

Boecjusz roześmiał się.

– Tego nie zrobi – zapewnił. – Równie dobrze mógłby obwieścić całej Italii, że nawet najwierniejszych i najbardziej przekonanych sprzymierzeńców traktuje jak potencjalnych wrogów. Król nie tylko popełniłby wówczas błąd, lecz w dodatku postąpiłby dramatycznie głupio. On nie jest do tego stopnia szalony. W gruncie rzeczy wcale nie jest szalony, tylko staje się coraz bardziej podejrzliwy.

– Zatem mu ufasz? – spytał Piotr od niechcenia.

Boecjusz skrzywił się, a wówczas jego twarz pomarszczyła się jeszcze bardziej.

– Czy mu ufam? – zadał sobie pytanie. – Drogi chłopcze, zawsze miałeś skłonność do zadawania dość zaskakujących pytań. Czy ufam królowi? Ten człowiek… jest mi obcy, rzecz jasna. Jego umysł porusza się innymi ścieżkami niż mój, a jego zachowania bywają gwałtowne i nieprzewidywalne. Mimo to muszę uczciwie przyznać, że zwykle zachowuje się w sposób wielkoduszny, by nie rzec szlachetny…

– A jednak spalił kościół Świętego Stefana – zauważyła Rustycjana z goryczą.

– To był fatalny błąd – przyznał Boecjusz.

– Ciekawi mnie jednak, czy mu ufasz? – nie ustępował Piotr.

Boecjusz zaśmiał się z zakłopotaniem.

– Ważniejsze jest raczej to, czy on mi ufa – wyjaśnił. – Chyba cieszę się jego zaufaniem, choć nie bezgranicznym.

– W tym rzecz – podkreśliła Rustycjana. – Tylko którędy przebiega ta granica?

Boecjusz westchnął.

– Przyznaję, że nie mam ochoty na dyskusję z nim o sprawie rozbrojenia – wyjaśnił. W jego głosie dało się wyczuć zmęczenie. – Doskonale wiem, co muszę powiedzieć i jak zabrzmi jego odpowiedź. Z królem nie da się długo dyskutować. Kto wie, może powinienem podać się do dymisji.

– Dobrze by było – przytaknęła Rustycjana pośpiesznie.

– A gdyby król uznał twoją rezygnację za potwierdzenie swoich podejrzeń, że Italia jest zamieszkana przez ludzi niegodnych zaufania? – podsunął Piotr.

– Masz słuszność, drogi chłopcze, król może tak uznać. Naprawdę nie wiem, co robić. Muszę porozmawiać o tej sprawie z Faustusem, z Albinusem i z twoim mądrym ojcem, Rustycjano. „Beatus ille, qui procul negotiis”, prawda? Horacy wiedział, o czym mówi, choć raczej nie obchodziły go zasadnicze problemy. Co się mówi w Bizancjum, Piotrze? Ciekawe, czy ktokolwiek tam podejrzewał, że ich edykt będzie miał tak daleko idące konsekwencje. Zwróć uwagę, że nie chodzi już o kwestię nieporozumień na gruncie religijnym. Rzecz dotyczy zmiany ogólnego nastawienia króla do poddanych.

– Nie sądzę, by mieszkańcy Bizancjum szczególnie przejmowali się sytuacją w Italii – wyjaśnił Piotr i wzruszył ramionami. – W każdym razie, niewiele ona obchodziła ludzi, których poznałem. Mają dostatecznie dużo własnych problemów. Choćby granica z Persją…

– A tak, to zawsze był punkt zapalny.

– Gdyby jednak stary, dobry Justyn doszedł do wniosku, że Italijczykom nadal zależy na utrzymaniu więzi między Wschodem i Zachodem, wówczas mógłby spróbować udobruchać króla… ofiarować mu prezenty, wysłać pochlebne listy, zasugerować, że wprowadzone środki mają z pewnością charakter przejściowy… Tak by to wyglądało.

Boecjusz surowo popatrzył na Piotra.

– Dlaczego tak uważasz, Piotrze? – spytał. – Czyżbyś go znał?

– Wielkie nieba, skąd! – zaśmiał się Piotr. – On nawet nie wie o moim istnieniu. Po prostu przyszła mi do głowy taka możliwość. Justyn to spokojny starzec i jeśli ktoś podejdzie do niego z odpowiednim nastawieniem, wówczas…

– Proszę, proszę! – wykrzyknął Boecjusz. – Piotr ma zadatki na męża stanu, a przynajmniej na dyplomatę. Wiesz co, twoje słowa brzmią całkiem rozsądnie. Wiem, że król niedawno irytował się stosunkiem Bizancjum do jego polityki. Kasjodor zasugerował mi to w swoich listach. Gdyby udało się zmienić ten stosunek… Z drugiej strony, przystąpienie do bezpośrednich działań może być błędem. Mam myśl. Piotrze, po kolacji pójdziesz ze mną do Albinusa i tam porozmawiamy.

– Przyznam, że cieszyłem się na długą pogawędkę z moją wspaniałą gospodynią – wyznał Piotr i uśmiechnął się dwuznacznie. Rustycjana nie odezwała się ani słowem, więc mówił dalej: – Chyba jednak znajdzie się na to jeszcze okazja w dogodniejszej porze. Wuju Boecjuszu, jestem do twojej dyspozycji.

– Najlepiej byłoby, gdybyś podał się do dymisji – westchnęła Rustycjana.

– To mogę uczynić w każdej chwili – podkreślił Boecjusz. – Na razie zastanówmy się, czy możemy zaradzić złu, które się dokonuje. Przede wszystkim powinniśmy mieć na względzie dobro Rzymu, prawda Piotrze?

– A jakże – potwierdził Piotr, a niepokój Rustycjany pogłębił się z niezrozumiałych względów.

Serwaks ogłosił, że kolację podano.

Gdy szli do jadalni, Rustycjana dotknęła ramienia Piotra.

– Obiecaj mi coś – poprosiła półgłosem.

– Co takiego?

– Że będziesz jego strażnikiem. Jeśli prawdą jest cokolwiek z tego, co mi mówiłeś, zrób to dla mnie. Bądź mu strażnikiem. Dopilnuj, aby nie stała mu się krzywda.

– Obiecuję – zapewnił Piotr.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Twierdza Boga.