Twierdza Boga. Rozdział dziewiąty

Cyrilla pokochała Enfide. Wcześniej ogromnie ją martwiła nieoczekiwana decyzja młodego pana, który nagle postanowił opuścić Rzym i rozpocząć samotne życie, może w klasztorze, a kto wie, czy nie w kompletnym odosobnieniu, jako pustelnik. W klasztorze zatroszczono by się o niego, ale jak tu się zająć pustelnikiem? Mogła spróbować, rzecz jasna, tyle że pustelnicy zawsze mieszkają daleko od ludzkich osiedli, w prymitywnych chatkach albo w jaskiniach. Dokąd chodziłaby kupować żywność?

Teraz wszystkie problemy wydawały się rozwiązane. Życie Enfide toczyło się spokojnie i znacznie przyjemniej niż w Rzymie, gdzie wszyscy usiłowali się nawzajem oszukiwać. Nawet kupno kurczaka wymagało czujności! Sprzedawcy drobiu chętnie pompowali wodę do ptaków, używając do tego cienkiej rurki. Obrzydliwe. Potem zatykali otwór i w ten sposób marna kurka udawała zaokrąglonego kurczaka. Tutaj, w Enfide, nigdy nawet nie słyszano o takich sztuczkach. Ludzie byli przyzwoici, tak jak w Nursji. Duiliusz, kapłan, okazał się człowiekiem uczonym. Młody pan tak powiedział. A Sebastian i jego żona dowiedli, że są przyjacielskimi gospodarzami. Jedyny kłopot polegał na tym, że w ich obejściu wszystko było tak przemyślnie zorganizowane, iż brakowało dla niej pracy, w każdym razie prawdziwej pracy. A jakże, pozwalali jej pomagać przy tym i przy owym, ale wyczuwała, że po prostu nie chcą jej sprawiać przykrości, bo wiedzą, jak bardzo nie lubi być bezużyteczna.

Jej szczęście stało się pełne po tygodniu, gdy młody pan wynajął pokoje w nowym domu i mogła ponownie o niego zadbać. W dodatku podjął też pracę zarobkową: prowadził lekcje czytania i pisania dla dzieci kilkorga wieśniaków. Dzięki niemu maluchy poznawały też cyfry oraz wszystko to, co ludzie wykształceni uważają za istotne. Został nauczycielem. Wszyscy wiedzieli, jaka to ważna i czcigodna profesja, a przecież był jeszcze taki młody!

***

– Cieszę się, że udało ci się zatrzymać Benedykta – wyznał Duiliusz w rozmowie z Sebastianem. – Ten człowiek należy do bardzo rzadkiego gatunku osób na wskroś dobrych.

Sebastian pokiwał głową.

– Na szczęście mój stary przyjaciel Boecjusz uprzedził mnie, że Benedykt może u nas zawitać i opisał go tak precyzyjnie, iż od razu go rozpoznałem.

– Czy on wie, że się go spodziewałeś?

– Bynajmniej. Boecjusz napisał, że tylko mimochodem wspomniał Benedyktowi o Enfide. Tak czy owak, zgadzam się z twoim osądem. Boecjusz też ma rację: Benedykt jest zbyt młody, aby skazywać się na życie pustelnika. Szczerze powiedziawszy, nie rozumiem, czemu ktokolwiek miałby wieść tak nędzny żywot. Co pustelnicy mają z tego, że żyją w dziczy, niczym zwierzęta?

Duiliusz zamknął oczy.

– Nie zgodzę się z tobą – zaprotestował. – Oni ogromnie wspierają moc dobra. Ich modlitwy tworzą żywy łańcuch między Bogiem a ziemią. Robią to, czego większość z nas nie potrafi od czasu upadku i wypędzenia z raju. Oni żyją tylko i wyłącznie dla Boga. Dość powiedzieć, że gdybym był młodszy i cieszył się lepszym zdrowiem…

– Wiem, wiem – przerwał mu Sebastian. – To twoje najstarsze marzenie, a mieszkańcy Enfide cieszą się, że Bóg nie pozwolił, by się spełniło. Wiesz równie dobrze jak ja, iż wielu pustelników to nie tacy ludzie, jakimi być powinni. Często są leniwi, niekiedy po prostu podli. Poza tym, o ile ty nie jesteś już dostatecznie młody, Benedykt jest zbyt młody.

– Wszystko to racja – przyznał Duiliusz. – I dlatego mogę na niego korzystnie wpływać, odwracając jego uwagę… Jak sądzę. Zauważ jednak, że musiałem go długo przekonywać.

– Ciekawi mnie, jak udała ci się ta sztuka.

– Wykazałem mu, że pustelnik musi dysponować wszechstronną wiedzą. Nie może tak po prostu przeskoczyć z domu w Rzymie na dzikie pole i żyć dalej jakby nigdy nic.

– Nie poradziłby sobie. Śnieg… zima za pasem… wilki w górach Abruzji…

– Właśnie. Na dodatek chłopak nie ma pojęcia o tym, które korzenie, zioła i grzyby są jadalne, a które nie. Niektóre są trujące. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że nauczę go wszystkiego, co wiem o takich sprawach, a dodatkowo opowiem mu o liturgii oraz ascezie. Nasz uczony przyjaciel Varro będzie go uczył o pismach Bazylego i innych świętych, a w zamian Benedykt będzie uczył dzieci we wsi.

– Innymi słowy, nie odstąpił od swojego planu, a tylko go przełożył na później.

– Tego nie wiem – odparł kapłan z uśmiechem. – Wydaje mi się jednak, że uciekł z Rzymu nie po to, by zostać pustelnikiem, ale dlatego, że nie potrafił tam odnaleźć wewnętrznego spokoju. Trudno mu się dziwić. Wszyscy wiedzą, jaki jest Rzym.

– Innymi słowy, nie mógłby znaleźć lepszego miejsca niż Enfide.

– W tym rzecz. Cieszę się, że tutaj zostanie. Właściwie… – Duiliusz urwał i dopiero po chwili dodał cichym głosem: – Mam nadzieję, że postąpiłem słusznie.

Sebastian otworzył usta, aby zadać oczywiste pytanie, lecz kapłan pokręcił głową.

– Nie – podkreślił. – Nie mogę tego wyjaśnić… i nie chcę.

***

W Enfide Benedykt odnalazł szczęście. W Rzymie, dzięki Gordianusowi, poznał pisma świętego Augustyna. Teraz uczył go Varro, osoba świecka ze szlachetnego rodu, podobnie jak Sebastian, ale znacznie lepiej wykształcona. Wspólnie zgłębiali wiedzę o świętym Bazylim, którego Varro uważał za „największego nauczyciela w pięciowiekowej historii Kościoła”.

Otyły i łysy, z radośnie błyszczącymi oczyma, Varro uwielbiał przytaczać cytaty, które zapamiętał jego nieprzeciętny umysł, istna skarbnica wiedzy i mądrości.

– Mój Benedykcie, oto co mówi sam święty Bazyli: „Otrzymałem nauki w postaci licznych doświadczeń, odczułem też zmienność dobrych i złych losów, które stały się dla mnie skarbnicą ogólnej wiedzy. Z tego względu potrafię wskazać najbezpieczniejszą drogę tym, którzy dopiero wkraczają w życie”. Rozumiesz, do czego zmierzam? Nie ma lepszego nauczyciela, ani dla ciebie, ani dla nikogo innego.

– Wiesz, Varro, mimo to nadal często się zastanawiam, czy postąpiłem słusznie, osiedlając się w tym spokojnym miejscu.

Gruby, niski mężczyzna uśmiechnął się pogodnie i zacytował:

– „Niezrównany jest człowiek, który od razu samodzielnie dostrzega co trzeba uczynić. Niedościgniony jest także ten, który kieruje się wyraźnymi wskazówkami innych. Ten jednak, kto nie pasuje do żadnego z tych opisów, jest bezużyteczny pod każdym względem”.

– Czy święty Bazyli to powiedział?

– Nie, to słowa Hezjoda. Ale święty Bazyli przytacza go w jednej ze swoich wypowiedzi do młodych ludzi. Mam tutaj manuskrypt, całkiem przyzwoity egzemplarz, brakuje tylko pięciu stronic. Wiele bym dał za możliwość ich odzyskania. Chcesz przeczytać?

Benedykt przeczytał tekst raz i drugi. W dwóch krótkich zdaniach Święty podsuwał mu rozwiązanie problemu: „Powiada się obecnie, że nawet Mojżesz, ten wybitny człowiek, znany z najgłębszej mądrości dostępnej ludziom, zaczynał szkolić własny umysł od zgłębiania nauk Egipcjan, a dopiero potem skupił się na kontemplowaniu Tego, który jest. I podobnie jak Mojżesz, choć później od niego, powiada się, że mądry Daniel z Babilonu najpierw zgłębiał mądrość Chaldejczyków, a potem skupił się na Boskich naukach”.

Oto odpowiedź na pytanie Benedykta. Przede wszystkim nauka, dopiero potem kontemplacja. Najpierw wiedza, nawet jeśli była obca i nieznana. Potem bezpośrednia służba Bogu.

Zatem miał rację. Poza tym ostatecznie nie złożył ślubowania, że zostanie pustelnikiem. Ten pomysł pozostał w sferze planów, od których odstąpił, wysłuchawszy porad dobrych i mądrych ludzi. Nikt nie mógł o nim powiedzieć tego, co zauważył Eurypides (cytowany przez świętego Bazylego): „Język obowiązuje przysięga, ale umysł nie jest nią objęty”.

Powietrze było chłodne i czyste, biblioteka pełna zwojów, jeden cenniejszy od drugiego, a Varro, Sebastian i wielebny Duiliusz znali odpowiedzi na wiele pytań. Nawet błogosławiony Gordianus mógłby mieć trudności z wyjaśnieniem kwestii, które oni tłumaczyli bez wysiłku. Życie było dobre. Bóg był dobry.

***

Na targowisku owoców nie było wielkiego wyboru i kobiety powracały grupą, gawędząc o cenie pomarańczy oraz oliwek z Sycylii.

– Przydał ci się pytel, który ci wypożyczyłam, Cyrillo? – zainteresowała się stara Trabia.

– Tak, korzystałam z niego dzisiaj rano. To pierwszorzędny pytel.

– Nic dodać, nic ująć – zachichotała Trabia. – Nie ma lepszego do przesiewania pszenicy, w każdym razie w Enfide nie znajdzie się lepszego pytla. Dawniej korzystała z niego moja matka, a jeszcze wcześniej jej matka. Można powiedzieć, że to rodowe dziedzictwo, ale zawsze muszę go komuś pożyczać. Następna w kolejce jest Eugenia, prawda? Potem czeka Aglae, a na koniec, jeśli Bóg pozwoli, sama z niego skorzystam. Zawsze bądź dobrą sąsiadką, powtarzam sobie. I jestem!

– Jestem ci niewymownie wdzięczna – zapewniła ją Cyrilla. – Przyniosę pytel dzisiaj po południu.

– Nie ma potrzeby – zapewniła ją Trabia. – Po drodze będziemy przechodziły obok twojego domu, więc dasz pytel Eugenii. Eugenio, będziesz się z nim obchodziła ostrożnie, prawda?

– Ależ oczywiście, Trabio. Dobrze wiesz, że będę go strzec jak oka w głowie.

Gdy dotarły do domu, Trabia nie kryła dezaprobaty.

– Cyrillo, zostawiłaś otwarte okno. Nie powinnaś była. Na twoim miejscu na pewno bym je zamknęła.

– Nie wyobrażam sobie, aby w Enfide mogło mnie spotkać coś złego – odparła Cyrilla.

– Niebezpieczeństwa nigdy nie wolno lekceważyć, moja dobra kobieto. Dość pomyśleć o bachorach wdowy Farrii, zawsze skorych do psot… O, nie! Wielkie nieba! Patrzcie, co się stało.

Kobiety zgromadziły się wokół niej. Na podłodze leżał pęknięty pytel.

Cyrilla się rozszlochała.

– No to koniec – mruknęła Trabia chrapliwym głosem. – Moja matka go miała, a wcześniej jej matka. Szkoda, powiedziałabym. Ogromna szkoda.

– To na pewno przeciąg – zauważyła jedna z kobiet. – Albo bezpański kot.

– Wiatr z pewnością by go nie poruszył, pytel był stanowczo zbyt ciężki – krzyknęła Eugenia. – Jestem pewna, że Trabia ma rację. Te bachory Farrii…

Cyrilla wbiegła do domu, do kuchni. Podniosła pęknięte fragmenty i wpatrywała się w nie z bólem serca. Dwie skorupy. Pytel pękł na dwie nierówne połowy.

Tymczasem na dworze stara Trabia głęboko odetchnęła.

– Ogromnie mi przykro, Eugenio – wyznała z goryczą. – Ale nie będę ci mogła pożyczyć pytla do przesiewania pszenicy.

– To najmniejszy problem – odparła Eugenia wielkodusznie. – Choć naprawdę nie wiem, co teraz zrobię. Przede wszystkim jednak straciłaś swój pytel, Trabio.

– To tylko dwa kawałki – zwróciła uwagę jedna z kobiet. – Może dałoby się je skleić.

Trabia zaśmiała się z goryczą.

– Bądź roztropna. Ten przedmiot nadaje się tylko na śmietnik. – Tak strasznie mi przykro, Trabio – wykrztusiła Cyrilla.

Twarze w oknie były zacięte i zirytowane, choć kobiety usiłowały udawać współczucie.

– Mniejsza z tym – odparła Trabia lodowatym tonem. – Po prostu nie musiałaś zostawiać otwartego okna.

Odeszły wymownie milcząc, a Cyrilla opadła na krzesło, ukryła twarz w dłoniach i wybuchła głośnym płaczem.

Właśnie taką zastał ją Benedykt, gdy pół godziny później wrócił do domu po wizycie u Varra. Z trudem opowiedziała mu o całym zdarzeniu.

Pęknięty pytel. Mimo to kobieta płakała tak, jakby spotkała ją poważna i niepowetowana strata. Chciał się uśmiechnąć, lecz ku swojemu zdumieniu poczuł, że nie potrafi. Chociaż sprawa wydawała mu się błaha, to jednak z punktu widzenia Cyrilli stało się coś potwornego. Sąsiedzi… Jej godność jako gospodyni… Coś, co do niej nie należało i czego nie dało się zastąpić. Cierpienie przenikało ją na wskroś. Zupełnie jakby chodziło o arystokratę, który w bitwie utracił królewską cytadelę albo o króla, któremu spłonął w pożarze najpiękniejszy zamek. Żaden z nich nie mógłby cierpieć bardziej. Podobnie jak dziecko, któremu zepsuła się ulubiona zabawka.

Może dałoby się naprawić uszkodzony pytel? Benedykt zabrał go do swojego pokoju, aby uważnie mu się przyjrzeć. Ceramika. Bardzo stara. Przyłożył pęknięte fragmenty… Tak, pytel przełamał się bez odprysków, ale takiego uszkodzenia nie dałoby się naprawić. Biedna Cyrilla…

Benedykt odwrócił głowę czując, że pod powiekami pieką go łzy. Ukląkł przy stole i zaczął rozmawiać z Bogiem o tym, co zaszło. Myśli kłębiły mu się w głowie. Z początku nie wiedział, czy wydobył je z zakamarków umysłu, czy też zostały tam umieszczone po to, aby ich wysłuchać. O tym miał się przekonać później.

Naczynie przeznaczone do przesiewania pszenicy było pęknięte. Chrystus przybył do ludzi pod postacią chleba. Był manną z Nowego Testamentu. Poza tym był Panem na ziemi, każdy chrześcijanin odmawiając Ojcze nasz prosił, by jego królestwo powstało na ziemi tak, jak istniało w niebie, a pęknięte naczynie było z gliny. Na dodatek służyło do oddzielania pszenicy od plew. Panie, oto drobiazg, ale zarazem rzecz poważna, albowiem wielkie jest cierpienie pokornej służebnicy twojej Cyrilli i ponieważ żadne cierpienie nie jest mało istotne dla Tego, kto wziął na siebie cierpienie całej ludzkości i nosił cierniową koronę. Wróbel nie mógł spaść z dachu bez Jego świadomości. On zmienił wodę w wino, aby ocalić gospodarza domu przed upokorzeniem w obliczu gości. On stworzył nowe przedmioty i On nadał im ostateczną postać, bowiem był Panem nie tylko wszystkich ludzi oraz wszystkich innych istot żywych, lecz także wszystkich przedmiotów i nikt oraz nic nie było w Jego oczach małe ani duże, tylko takie, jakie było. I gdy Benedykt się modlił, uświadomił sobie, że cały czas ma przed sobą odpowiedź na wszystkie myśli, nawet te najbłahsze, i właśnie te myśli są odpowiedzią. A ostatnia myśl brzmiała: „Czyż nie powiedziałem ci, że Ojciec ofiaruje ci wszystko, o co poprosisz w moim imieniu?”. Zatem skłonił głowę z wdzięcznością, wstał i zdjął ze stołu pytel, wrócił z nim do kuchni, wręczył go Cyrilli, a potem powrócił do rozmowy z Panem. I na tym sprawa się zakończyła.

Ale nie dla Cyrilli. Położyła pytel na kuchennym stole. Następnie drżącą dłonią spróbowała wyczuć linię pęknięcia, lecz nie udało się jej go znaleźć. Mimo niepowodzenia kontynuowała poszukiwania, mruczała coś pod nosem i pochlipywała. Wreszcie zebrała się na odwagę, podniosła przedmiot i przysunęła do oczu. Następnie odwróciła go, znowu uważnie obejrzała, potrząsnęła i przyjrzała się raz jeszcze.

Na koniec położyła pytel na stole, ciężko oddychając. W następnej chwili gwałtownie chwyciła odsiewacz jakby ktoś chciał ją uprzedzić, i wybiegła z domu.

Stara Trabia jadła kolację, gdy Cyrilla wmaszerowała do środka niosąc pytel tak, jakby to było naczynie liturgiczne.

– Co znowu? – spytała stara kobieta opryskliwie. – Tylko mi nie mów, że usiłowałaś skleić te skorupy. Pęknięty… Wielkie nieba! Dobry Boże… Jak ci się to…

– To nie ja zrobiłam – wyjaśniła Cyrilla spiętym głosem. – To dzieło młodego pana.

Tym razem Trabia przesunęła po naczyniu kciukiem i palcem wskazującym, poszukując śladów pęknięcia. Kiedy podniosła wzrok, jej twarz wyglądała na poszarzałą.

– Jak… on to zrobił?

– Nie mam pojęcia – wyznała Cyrilla bezsilnie. – Wiem tylko tyle, że odmawiał modlitwy. Słyszałam go, w kuchni.

Trabia z trudem wstała.

– Obiecałam pytel Eugenii – przypomniała głuchym tonem. – Muszę go jej zanieść… tak uważam.

– Pójdę z tobą – zaproponowała Cyrilla.

– Powiadasz, że się modlił?

– Tak.

– Zatem to cud.

– Tak sobie właśnie pomyślałam – wyznała Cyrilla. – Ale on nigdy wcześniej nic podobnego nie robił. To mój młody pan. Nosiłam go w ramionach. Był uroczym dzieckiem, podobnie jak jego siostra bliźniaczka. Słodkie maluchy. To zdarzenie… Trabio, chyba pomieszało mi się w głowie.

– Lepiej napij się wina – poradziła Trabia. – Proszę, weź ten kielich. Sama też chętnie coś łyknę. Ciekawe, co powie Eugenia, jak usłyszy nowiny. I jeszcze Aglae. I Farria! Nadal uważam, że to robota jej hultajów. Muszę zawiadomić Farrię. Obiecaj, że bez porozumienia ze mną, nikomu o niczym nie powiesz. Ostatecznie to mój pytel.

***

– Inne wytłumaczenie nie przychodzi mi do głowy – wyznał Sebastian. – Co o tym myślisz, Duiliuszu?

– Inne wyjaśnienie nie przychodzi ci do głowy, bo inne wyjaśnienie nie istnieje – odparł kapłan. – Na miłość Boską, cóż to może być innego niż cud?

– Tak, ale jeśli się nad tym głębiej zastanowić… Cud w naszych czasach? To niesłychane! Nie żyjemy już w czasach apostołów, prawda? Chrystus nie stąpa już po ziemi, zgadza się? Od czasu do czasu słyszy się o różnych dziwnych zdarzeniach, to jasne, ale…

– Wszyscy wygadujemy mnóstwo głupstw – orzekł kapłan. – Czy Bóg jest ograniczony jakimś konkretnym okresem, w którym powinny przytrafiać się cuda?

– Czy na pewno jesteś przekonany o swojej słuszności, Duiliuszu? Dajmy na to, czy istnieje możliwość, że kobiety zobaczyły pęknięte naczynie i pomyślały, że to pytel Trabii, a w gruncie rzeczy był to zupełnie inny pytel, a później ta Cyrilla wymyśliła…

– To by oznaczało, że zarówno Cyrilla, jak i Benedykt kłamią – zauważył Duiliusz. – Trudno mi w to uwierzyć. Należałoby także przyjąć, że ta stara kobieta, Trabia, z odległości nieco większej niż metr nie poznała własnego pytla, a to już byłby absurd. Na tym właśnie polega trudność z cudami, Sebastianie. Aby je wyjaśnić, należy przedstawić teorie tak pozbawione sensu, że są one jeszcze mniej wiarygodne, niż sam cud.

– Ale jeśli to jest cud…

– To jest cud. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

– Zatem młody Benedykt…

Kapłan powoli wzruszył ramionami. Nie powiedział ani słowa.

Po chwili dołączył do nich Varro.

– W Enfide wrze – oświadczył. – Ta wiadomość rozprzestrzeniła się niczym pożar. Wszyscy mówią tylko o jednym: o pytlu Trabii. Ledwie postanowiłem iść do Benedykta, aby z nim porozmawiać o tej sprawie, kiedy on stanął u moich drzwi. Chciał się czegoś dowiedzieć o świętym Ignacym z Antiochii. Wyobrażasz sobie? Ten człowiek to istna zagadka. A na dodatek jest całkiem szczery w tym, co robi. Nie odgrywa wyznaczonej sobie roli.

– Ze wszystkich znanych mi ludzi on najmniej zasługuje na miano aktora – przytaknął Sebastian. – Jest wyjątkowo cichym, zamkniętym w sobie młodym człowiekiem. Nigdy nie spotkałem nikogo takiego. Brak mu śmiałości, niekiedy postępuje niezręcznie. Nie zachwyca dowcipem, błyskotliwością…

– Jest niespotykanie inteligentny – zauważył kapłan.

– Ponad wszelką wątpliwość, choć na uczony sposób. Boecjusz także to zauważył w swoim liście. Nie popisuje się jednak zdobytą wiedzą. Właściwie rzadko zabiera głos.

– Chyba, że jest sens coś powiedzieć – uzupełnił kapłan.

– Ponownie masz rację, Duiliuszu. Co można o nim myśleć? Nieśmiały, skryty, uczony młody mężczyzna, niesłychanie pobożny… Byłby pierwszorzędnym duchownym, śmiem twierdzić, choć raczej nie miałby chęci wygłaszać kazań.

– Wygłaszanie kazań jest często związane z próżnością – podkreślił kapłan. – U Benedykta nie ma co szukać próżności.

– A na dodatek wystarczy, że pomodli się nad pękniętym pytlem, by naczynie samo się poskładało. Wieśniacy natychmiast obwołają go świętym, jakże by inaczej.

– Varro, czy masz do niego jakieś zastrzeżenia? – spytał kapłan cicho.

– Trudne pytanie mi zadajesz, Duiliuszu. – Otyły, niski mężczyzna poruszył się niespokojnie na krześle. – Sam nie wiem, naprawdę sam nie wiem. Nie dalej jak wczoraj niepoprawnie wymówił dwa greckie czasowniki, a dzisiaj jest świętym. Właściwie kim jest człowiek święty?

– Bycie świętym nie ma większego związku z prawidłową wymową greckich czasowników – zauważył Sebastian chłodno. – Przyznaję jednak, ta sytuacja… budzi strach. To sympatyczny i dobrotliwy młody człowiek. Przypadł mi do gustu od pierwszej chwili. Tyle że… jak powinno się zachowywać w stosunku do świętego? Jak się do niego zwracać?

– Może nie jest święty – zasugerował kapłan, a rozmówcy popatrzyli na niego zdezorientowani.

– Przecież powiedziałeś przed chwilą, że to mógł być tylko cud…

– Tacy wykształceni – ciągnął Duiliusz. – Erudyci. A mimo to nie znacie Nowego Testamentu. A może zapomnieliście jego treści?

– Co chcesz nam powiedzieć?

– Ewangelia świętego Mateusza – oznajmił kapłan. – Rozdział siódmy. To część Kazania na Górze, z którego wielu pamięta tylko błogosławieństwa. „Nie każdy, który mówi Mi: «Panie, Panie! », wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.”

– Ale co to ma do rzeczy z młodym Benedyktem? – chciał wiedzieć Varro.

Duiliusz cicho cytował dalej:

– „Wielu powie Mi w owym dniu: «Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?». Wtedy oświadczę im: «Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!»”.

Zebrani milczeli.

– Bóg może okazać swą potęgę poprzez człowieka, lecz ten człowiek nie musi być świętym – oznajmił kapłan. – Ale też nikt nie może zostać ogłoszony świętym, jeśli Bóg nie okazał przez niego swej potęgi. Wierzę, jestem przekonany, że stał się cud, w którym młody Benedykt uczestniczył jako narzędzie Boga. Czy jednak jest lub kiedykolwiek będzie świętym – tego nie wiem. Tylko Bóg ma tę wiedzę.

– Może i racja – przyznał Varro po namyśle. – Nie widzę jednak, by ten chłopak dopuszczał się nieprawości, choć greckie czasowniki…

– A co on sam o tym myśli? – przerwał mu Sebastian. – Pytałeś go?

– Owszem. Zadałem mu pytanie, jak sądzi, dlaczego Bóg wybrał jego do uczynienia cudu.

Obaj mężczyźni wyczekująco patrzyli na rozmówcę.

– Przez długą chwilę myślał nad odpowiedzią – ciągnął kapłan. – Aż wreszcie rzekł: „Poprosiłem o pomoc i ją otrzymałem. On uczynił dla mnie i dla Cyrilli to, co uczynił dla ślepego, kulawego i trędowatych”.

– Dobra odpowiedź – przyznał Sebastian.

– Czy na pewno? – zapytał Varro. – Całością stał się pytel starej Trabii, a nie Benedykta czy Cyrilli.

Kapłan oznajmił surowo:

– Właśnie ta myśl mnie trapi. Sprawa jest błaha, przyznacie. Stłuczony garnek, czy sito, wszystko jedno o jakie naczynie chodzi. A jakie będą skutki? Wszyscy wytrzeszczają oczy na chłopaka. Stara Trabia poprosiła go o pobłogosławienie domu, podobnie Eugenia, Aglae, Damas i mnóstwo innych. Wystają w grupkach wokół jego domu. Ta kobieta, Cyrilla, przechadza się ze spuszczonymi oczyma i złożonymi dłońmi, dumna jak paw. Biedny Turbo powtarza wszem wobec, że poprosi Świętego o uleczenie mu nogi modlitwą. „To, co zrobił pytlowi, może zrobić też mojej nodze, prawda?” Jak to się skończy dla Enfide?

– A co będzie, jeżeli Benedykt nie uczyni już następnego cudu? – zamyślił się Varro.

– Co będzie, jeśli cud uczyni? – westchnął Sebastian. – Kalecy i chorzy ściągną tutaj z całej Italii.

– Jak to wszystko wpłynie na Benedykta? – dodał kapłan. – A może już to na niego wpłynęło? Taka sytuacja każdemu mogłaby zawrócić w głowie, czyż nie? – Wstał sztywno. – Nie wiem, co robić. Zapewne powinienem powiadomić jego biskupa. Zanim to jednak uczynię, muszę ponownie zamienić słowo z naszym młodym sztukmistrzem. Jutro z rana pójdę do niego z wizytą.

***

W drodze do domu Benedykta Duiliusz napotkał chmarę ludzi, którzy również go szukali. Z początku wszyscy krzyczeli jednocześnie i nie potrafił zrozumieć ich słów, lecz po chwili stało się jasne, że zebrani domagają się od niego zawieszenia pytla Trabii na drzwiach kościoła, aby na stałe przypominał tam o cudzie w Enfide. Stara Trabia wyraziła zgodę, choć z początku domagała się, aby na naczyniu wypisać jej imię, jako ofiarodawczyni.

– Czy Benedykt podsunął wam ten pomysł? – spytał kapłan surowo. Gdy zaprzeczyli, zapytał: – Powiedzieliście mu?

– Jeszcze się z nim nie widzieliśmy.

– Bardzo dobrze. Zapytam go, co o tym myśli – oświadczył Duiliusz i ruszył dalej. Zabrakło im śmiałości, aby iść wraz z nim, więc tylko sunęli za nim w pewnej odległości.

Musiał kilka razy zapukać zanim Cyrilla otworzyła drzwi. Sprawiała wrażenie wycieńczonej, jej oczy były czerwone od płaczu.

Duiliusz postanowił nie zwracać na to uwagi.

– Przyszedłem porozmawiać z Benedyktem, Cyrillo.

– Odszedł – wyszeptała.

Kapłan zmarszczył czoło.

– Jak to: odszedł?

– Po prostu odszedł. – Rozpłakała się na nowo. – Odszedł… nocą – załkała. – Nie powiedział… ani słowa.

Za plecami Duiliusza rozległ się zbiorowy jęk.

– Dokąd poszedł? – spytał kapłan.

– Sama nie wiem. Nie wiem. Znalazłam to na stole… – Wskazała dłonią wąski pasek pergaminu z kilkoma nabazgranymi słowami. – Nie umiem czytać – poskarżyła się bezsilnie.

Duiliusz sięgnął po pergamin.

– Prosi nas, byśmy się tobą zaopiekowali – wyjaśnił ze smutkiem. – Chce, byśmy pozwolili ci tutaj pozostać albo pomogli ci wrócić do Nursji, jeśli wolisz. Obawiam się, że Benedykt nie wróci już do Enfide.

Cyrilla zaniosła się płaczem.

– Porozmawiamy o tym później – westchnął kapłan łagodnie.

Kilka osób z tyłu podeszło bliżej. W ich imieniu zabrał głos wysoki, powolny rzemieślnik.

– Święty od nas odszedł – orzekł ze smutkiem. – Czy pozwolisz nam zawiesić pytel na drzwiach kościoła, abyśmy pamiętali jego i uczyniony przez niego cud?

Zapadło milczenie.

– Zgoda – odparł w końcu Duiliusz. W jego głosie pobrzmiewało napięcie. Wiedział, że będzie musiał patrzeć na sito każdego dnia w drodze do kościoła. Była to dla niego lekcja i musiał ją przyjąć.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Twierdza Boga.