Twierdza Boga. Rozdział dziesiąty

Anio przypominała lśniącą wstęgę, daleko na równinie. Miasteczko Sublacum, w pełni widoczne zaledwie pół godziny temu, znikło całkowicie, podobnie jak małe jezioro wysoko ponad nim. Nie pozostało nic prócz krzaków, kamieni i nieba. Nie rozbrzmiewał głos człowieka ani zwierzęcia, słychać było tylko szum wiatru w wierzchołkach drzew oraz szelest gałęzi.

W tym miejscu postanowił się zatrzymać.

***

Tam znalazł go mnich Romanus, przypadkowo, jak powiedzieliby ignoranci, gdy szedł do Sublacum po oliwę do lampek w klasztorze. Przemierzał już tę drogę, choć niezbyt często. Choć biegła ona na skróty, spacer nią wiązał się z niebezpieczeństwem zasypania przez osuwającą się ziemię lub uderzenia spadającym kamieniem. Romanus liczył prawie pięćdziesiąt lat, miał poszarpaną, siwą brodę i duże, okrągłe oczy niczym sowa. Nosił melotę z owczej skóry oraz proste sandały, podobnie jak wszyscy mnisi.

Gdy ujrzał Benedykta, przystanął.

– Z pewnością jesteś tu od niedawna… bracie.

– Od siedemnastu dni.

– Skąd bierzesz żywność?

– Nic nie jem.

– Bracie, nawet pustelnicy muszą coś jadać.

– Nasz Pan przez czterdzieści dni pościł na pustyni.

– Ale potem zgłodniał, bracie. – W uśmiechu Romanusa nie kryła się ani krztyna drwiny. – Po zakończeniu głodówki powrócisz do Sublacum, czy też w inne miejsce, z którego przybyłeś, prawda?

– Nie. Pozostanę tutaj.

– Jako pustelnik?

– Jeśli to ucieszy Boga.

Romanus przemówił ponownie dopiero po chwili zastanowienia.

– Jestem mnichem z klasztoru po przeciwnej stronie Mons Talaeus. To niedaleko stąd. Nasz opat, wielebny Adeodatus, to dobry człowiek, pobożny. Jeśli pragniesz do nas dołączyć, zapewne przyjąłby cię z otwartymi ramionami.

– To bardzo uprzejmie z twojej strony. Ale muszę samotnie obcować z Bogiem. Może nie na zawsze, ale jeszcze długo. Co będzie potem – nie wiem.

Romanus skinął głową.

– Wrócę – zapowiedział. – Módl się za mnie tak, jak ja będę się modlił za ciebie.

Wrócił dwadzieścia trzy dni później i zastał Benedykta w tym samym miejscu.

– Czterdzieści dni minęło – oznajmił. – Teraz musisz coś zjeść. Nie obawiaj się, nie zamierzam cię kusić tak, jak Nasz Pan wystawiony był na pokuszenie. Jedyne, co ci mogę zaproponować, to chleb, i w dodatku niezbyt duży kawałek.

Benedykt podziękował mu, wziął chleb do ręki, zmówił nad nim modlitwę i przystąpił do jedzenia, bardzo powoli, po kilka okruszków jednocześnie.

– Od tej pory musisz jadać regularnie – zapowiedział Romanus. – Czy na pewno nie chcesz iść ze mną do naszego klasztoru?

– Zdecydowanie.

– Zatem przyniosę ci chleb powszedni.

– Niech ci Bóg wynagrodzi.

– Bracie, twoja tunika jest w opłakanym stanie.

– To prawda, ale innej nie mam przy sobie.

– Jeszcze kilka tygodni, a dziury zwyciężą w bitwie z otaczającym je nieprzyjacielem.

– Wszystko przez te ciernie.

– Pewnie. Powinieneś nosić melotę. Pustelnik to mnich, bracie, a człowiek staje się mnichem po włożeniu meloty.

– Nowicjusz ze mnie.

– To fakt, inaczej nie wybrałbyś sobie tego miejsca na pustelnię.

– A dlaczego?

– Bo nadchodzi zima, a tutaj nie znajdziesz schronienia przed deszczem i śniegiem. Jeśli nie chcesz mieszkać w celi, powinieneś znaleźć sobie jaskinię. Znam taką jedną, całkiem niedaleko. Chcesz, to cię do niej zaprowadzę.

Benedykt wstał bez entuzjazmu.

– Wiem, co czujesz – pocieszył go łagodnie. – Zaczynałeś tutaj zapuszczać korzenie.

– To bez znaczenia – odparł Benedykt i przygryzł wargę.

Wspięli się na suchy płaskowyż, otoczony skałami i wysokimi drzewami.

– Jaskinia jest tutaj – wyjaśnił Romanus i wskazał na wejście do groty, w większej części zasłonięte przez krzaki. – Uważaj, jest mała. Zmieści się w niej tylko jedna osoba, ale uda ci się w niej wyprostować i położyć do snu.

– Nie potrzebuję większego lokalu.

– Zatem wejdź do środka, bracie, i sprawdź, jak się tam czujesz.

Benedykt wykonał polecenie. Po minucie wyszedł z groty, dźwigając wielką, poszarpaną płachtę wełnianej tkaniny.

– Jaskinia jest odpowiednia – oświadczył. – Znalazłem to w środku. Czy to ty umieściłeś ten płaszcz w grocie?

Romanus skinął głową.

– Sprawdziłem cię – wyznał uroczyście. – Sprawdzian wypadł pomyślnie.

– Jak to?

– Pościłeś przez czterdzieści dni. Gdy przerwałeś post, pomodliłeś się przed jedzeniem, a potem jadłeś powoli, nie połykałeś pokarmu łapczywie. Zdejmij tunikę i włóż melotę, którą dla ciebie przyniosłem. Od dzisiaj jesteś mnichem.

***

Głównodowodzący wojskiem hrabia Witigis składał wyjaśnienia przed królem, a Kasjodor, który był zapisany w następnej kolejności, miał czas na przyjrzenie się spod zmrużonych powiek Amalasuncie, która na niskim krześle siedziała u boku ojca. Była już dojrzałą kobietą i jeszcze piękniejszą niż kiedykolwiek. Minął już rok żałoby po śmierci jej męża, księcia Eutaryka, więc zdjęła czarny strój wdowy. Jej wspaniała, błękitna szata prezentowała się równie imponująco jak włosy w kolorze złocistożółtego brązu, podobnego do skóry lwicy. Amalasunta przypominała królewnę z bajki, której Owidiusz zapomniał dołączyć do swoich Metamorfoz. Królewnę, której matkę posiadł Jowisz pod postacią lwa.

Z miejsca, w którym zasiadał Kasjodor, widać było jej profil na tle profilu Teodoryka. Podobieństwo dało się zauważyć na pierwszy rzut oka: w czole, nosie i brodzie. Tyle że król był już starym lwem.

Hrabia Witigis, potężny, płowowłosy mężczyzna z pięściami wielkimi jak ludzkie głowy, z trudem dukał raport. Mówił chaotycznie o produkcji hełmów w Mantui i Florencji. O zastosowaniu hiszpańskiej stali do wytwarzania mieczów. O sprowadzaniu koni z Ilirii.

Król był lwem starym, lecz nie zniedołężniałym. Kilka razy przerywał Witigisowi, kwestionując podawane przez niego liczby. Na czole hrabiego pojawiła się gruba żyła, jego mięśnie na karku stwardniały.

Kasjodor westchnął bezgłośnie. Nawet w najbardziej sprzyjających warunkach przekazywanie królowi niedobrych wieści nie należało do przyjemności. Sytuację dodatkowo pogarszał zły humor władcy, a najgorzej bywało wtedy, gdy burzliwej audiencji przysłuchiwała się Amalasunta. Na dworze trzeba zachowywać się elastycznie i uginać tak, jak smagane wiatrem drzewo podczas burzy. Kasjodor niejednokrotnie wychodził z takich opresji obronną ręką. Kiedy jednak Amalasunta była obecna, mimowolnie buntował się przed upokorzeniem. Królewna znała jego naturę i było jej go żal. To współczucie bardziej dręczyło Kasjodora niż królewski gniew.

Król ryknął, że rozkazuje, aby konie kupować w Hiszpanii, a nie na terytoriach Wschodniego Rzymu.

– I tak za dużo handlujemy z tymi bufonami – podkreślił.

Hrabia Witigis uśmiechnął się z zachwytem. Był jednym z ulubieńców króla i doskonale sobie poradził w wojnie z Gepidami. W iście gockim stylu porozpłatywał wrogom czaszki, razem z hełmami. Może król słusznie uczynił, mianując go specjalistą od hełmów, ich odporności i trwałości.

– Jesteś zadowolony, co? – warknął król. – Ty nie musisz przyjmować rozgadanych bizantyjskich ambasadorów. Doskonale. Coś jeszcze? To dobrze. Możesz zostać i wysłuchać Kasjodora. Złe wieści. Zawsze wiem, kiedy przynosi złe wieści. Co tym razem? Nadal ani słowa z Bizancjum?

– Gorzej, niestety, wasza królewska mość. – Mówił dość głośno, świadomy, że król nieco niedosłyszy. – Cesarz przysłał odpowiedź odmowną.

Teodoryk zmarszczył czoło.

– Co powiedział? Gdzie list?

Kasjodor pokazał pismo.

– To nie jest cesarski list – warknął Teodoryk. – I nie wmawiaj mi, że jest inaczej. To nie fioletowy atrament. Brakuje wielkiej pieczęci. Nie oszukasz mnie tylko dlatego, że nie umiem czytać. Cesarz, niech go Bóg zmiażdży, też nie umie ani czytać, ani pisać. Nie musi. Co tam jest naskrobane na tym kawałku oślej skóry.

– To list od cesarskiego krewniaka.

– Od Justyniana. Nie może doczekać śmierci starca, co? Córko, pamiętaj, tego człowieka trzeba mieć na oku.

– Książę Justynian wydaje się odpowiedzialny za wszystkie istotne sprawy zagraniczne – kontynuował Kasjodor. – Jego list jest zaadresowany do królewskiego sekretariatu. Słusznie, bo przecież w sprawach stanu nie jest on uprawniony do bezpośredniego zwracania się do króla.

– Wszyscy Bizantyjczycy uwielbiają pławić się w formalnościach – wyjaśnił Amalasuncie Teodoryk. – Nie znoszą niczego, co proste i jednoznaczne. Kiedy bufon musi się podrapać za prawym uchem, uczyni to lewą ręką, aby choć trochę skomplikować sprawy. Kasjodorze, czy powiesz mi, co pisze ten młody człowiek?

– Odnosi się do listu króla do cesarza w sprawie edyktu przeciwko arianom.

Teodoryk wyraźnie spochmurniał.

– Napisałem do cesarza – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Może Justyn jest upośledzony, skoro jego bratanek musi odpisywać na listy do niego. A może usiłuje nas obrazić?

– List jest utrzymany w bardzo uprzejmym tonie – zapewnił Kasjodor, nieco wymijająco. – Książę Justynian wyraża żal z powodu obarczenia go odpowiedzialnością za udzielenie odpowiedzi, że edyktu nie da się wycofać, jak to zasugerował król. Nie wchodzi w grę także zwrot byłych kościołów ariańskich tejże sekcie…

– Chce zatrzymać skradziony majątek.

– …gdyż większość wspomnianych świątyń była ortodoksyjna przed przejęciem przez arian i…

– Mów dalej, człowieku, miejmy to za sobą.

– …i że wspieranie oraz finansowanie heretyckiej wiary byłoby niewłaściwe. Kościół winien być jeden i właśnie w tym kierunku podąża polityka cesarza. Aby osiągnąć ten cel, władca użyje całej swojej potęgi i nie ustanie w modlitwach.

Teodoryk zaśmiał się z irytacją.

– Oto człowiek, który umie kraść i modlić się jednocześnie. Oto Bizantyjczyk dla ciebie. Słuchaj uważnie, córko, i miej to w pamięci, gdy przyjdzie stosowny czas. Niech Kościół będzie jednością! Nie ma spokoju, od kiedy rzymscy kapłani ustalili własne zasady. Jesteśmy arianami, my, Goci. A przynajmniej większość z nas. I nie zamierzamy tego zmieniać. Co więcej, nie będziemy siedzieć z założonymi rękoma i patrzeć, jak oni prześladują ludzi naszej wiary. „Władca użyje całej swojej potęgi”, co? – Król zmrużył oczy. – Prosty ze mnie człowiek, ale chyba nie tak prosty, za jakiego mnie mają. Ej, Witigisie, nasza potęga też jest nielicha, prawda?

– Tak jest, wasza królewska mość.

– Damy świątobliwemu księciu i jego wujowi stosowny dowód. I kilku innym osobom również. Kasjodorze, powiedz mi jednak najpierw, jakie są wieści z Rzymu?

– Dzisiaj nic się nie zdarzyło, wasza królewska mość.

– Nic? Zupełnie nic? Rozumiem. A co z senatem? Jakie masz zdanie na temat tego wielkiego i czcigodnego zgromadzenia, Kasjodorze? Czy na pewno wszyscy senatorowie są wobec nas lojalni? Brak doniesień o podejrzanych poczynaniach? Nikt nic skrycie nie knuje?

– Gdyby zaistniały jakieś spiski, sługa waszej królewskiej mości, senator Boecjusz, z pewnością by nam o tym doniósł – zauważył Kasjodor cicho.

– Tak to widzisz, co? – Teodoryk przez chwilę milczał. – A co z innymi częściami kraju? – spytał nagle. – Co, Kasjodorze? Nie masz nam nic do zakomunikowania? Z północy, dajmy na to? Z Padwy, Pawii, Werony, Mediolanu?

– Nic godnego uwagi waszej królewskiej mości.

Teodoryk odwrócił wielką głowę, aby popatrzeć wysokiemu urzędnikowi prosto w oczy.

– Dociera do nas sporo informacji z nieoficjalnych źródeł – wycedził. – Choćby taka, że kapłan kościoła Świętego Stefana w Weronie wygłosił kazanie, w którym nazwał wszystkich arian heretykami, nieotaczającymi Chrystusa należną czcią. Ten sam kapłan dodał, że cesarz słusznie potępił ich za przykładem Kościoła. Na koniec oświadczył, że wolałby zburzyć swoją świątynię niż przekazać ją ariańskim duchownym.

– Kapłani często bywają stanowczy w swoich przekonaniach – ośmielił się zauważyć Kasjodor. – W ariańskich świątyniach z pewnością także…

– Gdy będę ciekaw twojej opinii, z pewnością dam ci znać, Kasjodorze – przerwał mu król. – Postanowiłem pokazać wszem i wobec, jak się kończy wygłaszanie takich opinii. Życzenie kapłana zostanie spełnione. Kościół Świętego Stefana pójdzie z dymem.

– Ojcze – odezwała się Amalasunta błagalnym tonem. – Nie wydawaj tego rozkazu, proszę cię. Ludzie powiedzą…

– Zamilknij, córko. Pozwalam ci przysłuchiwać się, jak rozwiązuję problemy wagi państwowej, bo chcę, abyś się uczyła. Twoje rady nie są mi do niczego potrzebne. Zresztą, oszczędź sobie wysiłku. Mój wysłannik do hrabiego Ibby, zarządcy Werony, odjechał zeszłej nocy. Kościół Świętego Stefana już nie istnieje.

– Wasza królewska mość, papież będzie ogromnie żałował tej straty – zauważył Kasjodor.

– Podobnie jak ja – oświadczył Teodoryk. – Przekażesz moje słowa papieżowi. Powiedz mu, że kościół Świętego Stefana to zapowiedź tego, co się stanie z setką i tysiącem jego świątyń, jeśli wydam stosowny rozkaz. Nie dalej jak trzy miesiące temu przekazałem mu dwa świeczniki do kościoła Świętego Piotra, jako znak, że szanuję i nie potępiam jego wiary, nawet jeśli jej nie wyznaję. Gdy jednak odpowiedzią na moją tolerancję jest nietolerancja, na łagodność odpowiada mi się arogancją i buntowniczymi kazaniami, wówczas moja odpowiedź zawsze pozostanie jednoznaczna. Kasjodorze, koniecznie przekaż mu wszystkie moje słowa. I powtórz, że zgodnie z moją wolą ma trzymać swoich kapłanów w ryzach, jeśli nie chce, aby wydarzyło się coś gorszego.

– Tak jest, wasza królewska mość.

– I napisz do senatora Boecjusza. Chcę otrzymywać informacje o wszystkich wysoko postawionych Rzymianach, a w szczególności o senatorach, którzy zdradzają sympatie do Bizancjum.

– Sympatie, wasza królewska mość?

– Słyszałeś, co powiedziałem. I doskonale wiesz, co mam na myśli. Przekaż to Boecjuszowi w taki sposób, jaki uznasz za stosowne, byle nie miał żadnych wątpliwości, o co mi chodzi.

Władca wstał i dostojnie się oddalił.

Hrabia Witigis ukłonił się Amalasuncie, szeroko uśmiechnął do Kasjodora i również wymaszerował.

– Co to wszystko znaczy? – spytała Amalasunta niespokojnie.

– Obawiam się, że nic dobrego, wasza wysokość – odparł Kasjodor cicho. – Jego królewska mość zdaje się wierzyć, że cesarski edykt przeciwko arianom ma podłoże ściśle polityczne.

– Jak to?

– Chodzi o wytworzenie w Italii przekonania, że cesarz uważa się za obrońcę wszystkich katolików. Książę Justynian dobrał dość mocne słowa jak na oficjalny list do obcego władcy. Gdyby treść jego pisma została rozpowszechniona, niektórzy ludzie zwróciliby się ku Bizancjum, choć powinni pozostać wierni Rawennie.

Królewna skinęła głową.

– Uważasz, że mój ojciec podejmuje błędne decyzje?

– Tego nie wiem na pewno, wasza wysokość – wyznał Kasjodor. – Uważam jednak, że rozkaz zrównania z ziemią kościoła katolickiego nie jest najtrafniejszy.

– Nigdy nie wydałabym takiego polecenia – westchnęła Amalasunta ze smutkiem. – Poza tym to chyba całkiem naturalne, że Rzymianie sympatyzują z innymi Rzymianami. Nie sposób ich za to winić. A biedny senator Boecjusz musi teraz donosić na kolegów. To nie jest słuszne.

– Odczucia mężnego gockiego wojownika są zawsze słuszne – zapiszczał dziecięcy głosik. Chłopiec, na oko siedmioletni, w podskokach wbiegł do pomieszczenia. – Wszystko słyszałem. Mamo, czemu zawsze trzymasz z pospólstwem?

– Chciałeś powiedzieć: z Rzymianami, Atalaryku – poprawiła syna Amalasunta. – Kto powiedział, że z nimi trzymam?

– Wuj Tuluin, hrabia Witigis i mnóstwo innych. Dlaczego to robisz, mamo?

– Z nikim nie trzymam – podkreśliła Amalasunta. – Zarówno Goci, jak i Italijczycy są poddanymi twojego dziadka. A podsłuchiwanie to zajęcie niegodne księcia. Gdzie jest Teron, twój nauczyciel?

– Nie wiem, mamo. Uciekłem mu. Greka jest koszmarna, to język bufonów, a wszyscy bufoni to aktorzy i lafiryndy. Mamo, co to znaczy lafirynda?

– Skąd znasz to słowo, Atalaryku?

– Wuj Tu… to nieważne, mamo. Co ono znaczy?

– Greka to język cywilizacji i tym samym wszystkich wykształconych ludzi – wyjaśniła królewna. – To także język najwybitniejszego poety. Książę, który chce, aby ludzie pamiętali o jego czynach także wtedy, gdy umrze, powinien był przyjacielem poetów.

– Nie obchodzi mnie, co będzie ze mną po śmierci – oświadczył Atalaryk kapryśnie. – Lafirynda, lafirynda, lafirynda. Cieszę się, że dziadek kazał spalić ten głupi, stary kościół. Wuj Tuluin i wuj Pitza też są zadowoleni.

– Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia – poradziła synowi Amalasunta. – Może pójdziesz się pobawić z siostrą?

– Co? Z Matasuntą? Przecież to dziewczynka! Dziewczynki do niczego się nie nadają.

Amalasunta przygryzła wargę.

– Natychmiast wrócisz do Terona – poleciła ostrym tonem. – A jeśli jeszcze kiedyś przyłapię cię na podsłuchiwaniu, zostaniesz w łóżku na cały tydzień i nie dostaniesz do jedzenia nic poza chlebem i wodą. Idź już!

Atalaryk z powątpiewaniem popatrzył na matkę, która jednak mówiła całkowicie poważnie. Chłopiec odwrócił się i odszedł. Po kilku krokach znowu zaczął podskakiwać i śpiewać:

– Spalić kościół, spalić kościół, spalić kościół…

– Muszę dopilnować, aby w przyszłości ten chłopak trzymał się z daleka od… pewnych ludzi – zadecydowała Amalasunta stanowczo. – Niełatwo jest być zarówno matką, jak i ojcem chłopca.

– To tylko dziecko, wasza wysokość – przypomniał Kasjodor łagodnie.

Westchnęła.

– Dostrzegam w nim wszystkie wady Eutaryka i ani jednej jego zalety. Jest władczy, uparty i bywa okrutny.

Kasjodor pomyślał, że Amalasunta nie zaznała szczęścia w małżeństwie. Nigdy tego nie wiedział na pewno. Ludzie mówili różne rzeczy, ale przecież nie można wierzyć we wszystkie pogłoski. Eutaryk był wielkim księciem, przystojnym mężczyzną, wysokim, dumnym. Wielu dostrzegało w nim następcę i dziedzica Teodoryka, przynajmniej do czasu, gdy Atalaryk wejdzie w wiek dorosły. Przedwczesna i nagła śmierć Eutaryka, wywołana rzadką chorobą serca, okazała się poważnym ciosem dla króla. Czy Amalasunta również przeżyła załamanie? Powiadało się, że ona i jej mąż różnili się poglądami na wiele spraw. Ale co z tego, skoro Goci oczekiwali od kobiety, od żony, by pozostawała na drugim planie, była matką i gospodynią, nikim więcej. Królewna, która włada kilkoma językami, potrafi pisać listy po łacinie i wiersze greką, była uważana niemal za dziwadło. Może nawet jej mąż miał o niej taką opinię, pomimo swoich rozlicznych zalet. Z drugiej strony, być może właśnie wpływ królewny sprawiał, że Eutaryk sprawiał wrażenie jednego z bardziej umiarkowanych ludzi na dworze.

– Kasjodorze…

Ocknął się.

– Wasza wysokość?

– Kasjodorze, martwię się. Przejmuję się tym, co przyniesie przyszłość. Król się starzeje, a ja czuję się samotna. Oni mi nie ufają.

Oni. Dla córki Teodoryka Goci byli obcymi ludźmi.

– Król podejmuje działania, które nie przypadną do gustu Italijczykom. Wybuchnie nienawiść. Czuję to. Obiecaj mi, że się nie wycofasz.

Zatem się domyśliła. Jak dobrze znała jego myśli i uczucia. Chyba wszystkie poza jednym, które najbardziej jej dotyczyło.

– Wasza wysokość, to nie tylko ode mnie zależy.

– Król cię nie odwoła ze stanowiska bez względu na rozwój wypadków. Darzy cię zaufaniem. Ty i Boecjusz jesteście chyba jedynymi Rzymianami, którym ufa. Ja również ci ufam, bardziej niż sobie. Kasjodorze… ty mnie kochasz, prawda?

Zdobył się na odpowiedź dopiero wtedy, gdy jego serce ponownie zaczęło bić.

– Tak, wasza wysokość, kocham cię od dnia, w którym cię ujrzałem. Nigdy jednak nie uświadamiałem sobie, że o tym wiesz.

– Jestem kobietą. Właściwie powinniśmy żałować, że się urodziłam jako córka Teodoryka i gocka królewna. Oni nigdy się nie zgodzą, byśmy… Zresztą, mniejsza z tym. Łączy nas tak wiele, ciebie i mnie… Jesteśmy filozofami, mężami stanu, wielbicielami tego, co piękne, szlachetne i słuszne. Kasjodorze, obiecaj mi, że nigdy nie porzucisz służby… u mnie.

Popatrzył na nią uważnie.

– Obiecuję, że nigdy nie porzucę służby u ciebie, wasza wysokość – zapowiedział. – Nie odejdę od ciebie, póki będziesz kochała to, co piękne, szlachetne i słuszne.

– Niech mnie Bóg ma w swojej opiece, jeśli kiedyś nadejdzie dzień, w którym uczucia podpowiedzą mi co innego. – Otrząsnęła się. – Sofokles powiada jednak, że człowiek nigdy nie powinien przysięgać, że czegoś nie zrobi.

– Jesteś jedyną osobą na świecie, dzięki której wierzę w słuszność swojej decyzji o podjęciu służby u króla Gotów – zapewnił z powagą Kasjodor.

– Wiem. Wiem o tym doskonale. A ty jesteś moim aniołem stróżem i przyjacielem. Czy to ci wystarczy, Kasjodorze?

– Jako śmiertelnik nie mógłbym marzyć o niczym więcej, wasza wysokość.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Twierdza Boga.