Twierdza Boga. Rozdział czwarty

Gdy niewolnik wyszedł, Boecjusz popatrzył na gości.

– Cieszę się, że zatrzymałem was odrobinę dłużej – powiedział. – Mogliście wpaść prosto na niego, a przecież był jednym ze świadków zdarzenia. Na pewno wszystko widział z bardzo bliska. Mógł rozpoznać Benedykta. Zresztą… niewykluczone, że nie przybył sam. Lepiej wyjdźcie przez drzwi ogrodowe. Gordianusie, zajrzyj do mnie wkrótce i przyprowadź ze sobą przyjaciela. Ogromnie go polubiłem. Mam nadzieję, że będę w stanie przyjmować gości – dodał z krzywym uśmiechem. – Bywajcie, przyjaciele. Gordianusie, znasz drogę. Nie muszę wołać niewolnika, aby was odprowadził.

Gdy wyszli, Boecjusz jeszcze przez chwilę stał nieruchomo i powoli oddychał, aby się odprężyć. Następnie powoli, miarowo ruszył do gabinetu.

– Boecjuszu, wybacz moje najście o tak późnej porze – przywitał się Kasjodor uprzejmie. – Jak jednak wiesz, nie jestem już panem swojego czasu. Przybywam w twoje progi z rozkazu króla.

– Podejrzewałem, że taka jest przyczyna twoich odwiedzin – przyznał Boecjusz.

W sąsiednim pokoju zabrzmiała salwa śmiechu.

– Masz gości, rzecz jasna – zauważył Kasjodor. – Czy znam któregoś z nich?

– Poznałeś chyba senatora Albinusa… o ile mnie pamięć nie myli.

– To prawda.

– Jest jeszcze kilku młodszych mężczyzn: Ekwitiusz, Florencjusz, Tertullus i inni.

– Część Młodych Lwów – dodał Kasjodor z uśmiechem.

– Zatem to określenie obiło ci się o uszy.

– Do Rawenny dociera sporo ciekawych informacji. Pragnąłbym poznać twoich przyjaciół, jeśli można.

Boecjusz uniósł brwi.

– Sądziłem, że przychodzisz z wiadomością dla mnie.

– Nie tyle wiadomością, ile zaproszeniem. Król pragnie spotkać się z tobą dzisiaj wieczorem.

Boecjusz powoli skinął głową.

– Jesteś niezwykle uprzejmym człowiekiem, Kasjodorze. Królewskie zaproszenie to rozkaz. Zważywszy na okoliczności, powinienem od razu ruszać w drogę. Powiem przyjaciołom, by wpadli innego dnia.

– Nie ma pośpiechu – zapewnił rozmówcę Kasjodor. – Król jest obecnie zajęty spotkaniem z rzymskimi duchownymi. Chodzi o skargi na biskupa Nucerii i kilka innych spraw. Nie chcemy, aby powtórzyły się problemy, które musieliśmy już raz rozwikłać, prawda?

Kilka lat temu diakon Laurencjusz został mianowany antypapieżem przez ogromnie wojowniczą mniejszość i w ten sposób prawowicie obrany papież znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie. Zamieszki ogarnęły nie tylko ulice, lecz także wnętrza kościołów. Ostatecznie musiał interweniować król Teodoryk, który poparł władzę legalnie wybranego następcy świętego Piotra. Antypapież otrzymał diecezję nuceryjską.

– Biskup Laurencjusz powinien cieszyć się z tego, gdzie jest – podkreślił Boecjusz. – Mógł skończyć znacznie gorzej.

– Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości – odparł Kasjodor. – Król bardzo często postępuje niebywale łagodnie. Jest surowy tylko w ostateczności.

Czyżby to była zawoalowana groźba? Kasjodor miał nieprzeniknione oblicze i po mistrzowsku dobierał słowa.

– Tak czy owak, Boecjuszu, hierarchowie Kościoła jeszcze przez pewien czas będą zajmować króla. Król nie spodziewa się nas przed północą, a ja przyjechałem bardzo szybkim powozem. Nie ma więc powodu, byś już teraz odsyłał swoich gości do domu. Proponuję dołączyć do nich. Co ty na to?

– Wedle życzenia.

Gdy weszli do pokoju, młody Ekwitiusz wykrzyknął:

– Gdzieś ty się podziewał tyle czasu, Boecjuszu? Gramy w kości na… – Urwał i zerwał się z miejsca, podobnie jak wszyscy inni obecni w pomieszczeniu.

– Magnus Aureliusz Kasjodor, królewski protonotariusz, zaszczycił nas swoją obecnością – wyjaśnił Boecjusz cicho. Niektórzy z jego gości mogli nie znać Kasjodora, inni zapewne byli pijani. Teraz jednak wszyscy zrozumieli, że muszą starannie ważyć słowa.

– Witaj, Kasjodorze – odezwał się Albinus. – Czy jego królewska wysokość pozwala ci na takie nocne wypady?

– Jak najbardziej – potwierdził Kasjodor z uśmiechem. – Darzy mnie takim zaufaniem, że mogę nawet zaglądać do jaskini Młodych Lwów.

– Nasz wizytator jest przynajmniej dowcipny – zauważył Florencjusz cicho.

Boecjusz wręczył nowemu gościowi kielich wina falernejskiego, a następnie napełnił własny.

– Doskonały rocznik – pochwalił Kasjodor.

– Podejrzewam, że przywykłeś już do picia miodu – zasugerował Ekwitiusz. – Albo ael, wszystko jedno jak Goci nazywają to, co piją. – Stuknął łokciem sąsiada, młodego Tertullusa, i zachichotał.

– Och, piwnice w Rawennie są całkiem przyzwoicie zaopatrzone – zapewnił rozmówcę Kasjodor. – Król jest wielbicielem zacnego wina, ale nigdy się nie upija.

Florencjusz przybył przyjacielowi na ratunek.

– Doskonała odpowiedź – pochwalił. – Pragnąłbym jednak spytać cię o coś. Wiemy, że oddajesz królowi barbarzyńców nieocenione przysługi. Czytasz za niego i piszesz. Zapewne uczysz go także, jak się zachowywać – żeby nie bekać, nie dłubać w nosie w miejscu publicznym i tak dalej. Bez wątpienia otrzymujesz za to sowite wynagrodzenie. Czy jest jednak coś, czego nauczyłeś się od niego?

– Tak – potwierdził Kasjodor, najwyraźniej ani odrobinę nie zbity z tropu. – Nauczył mnie mnóstwa rzeczy. Przykładowo takiej, że władca, niepopularny ze względu na swoją rasę lub pochodzenie postępuje mądrze, jeśli w możliwie minimalnym stopniu ingeruje w tradycje i obyczaje poddanych. Teodoryk od siedmiu lat jest królem Italii, a żaden z was nie widywał zbyt często ani jego, ani jego Gotów, prawda? A jednocześnie jego system ciągłego patrolowania dróg znacznie poprawił bezpieczeństwo podróżnych. Od kilku wieków nie mogliśmy się cieszyć takim spokojem na drogach. Cała cywilna administracja pozostała w naszych, italskich rękach. Wprowadzono jednak surowe kary dla wszystkich, którzy usiłują czerpać nadmierne korzyści z niepotrzebnego importu zboża. W rezultacie chleb jest tańszy niż kiedykolwiek przedtem. Problem głodu, zaistniały pod koniec wojny z Odoakrem, został rozwiązany niemal natychmiast. To był pierwszy cel Teodoryka. Italia nie jest już zależna od wysokości plonów w Apulii, Kalabrii, na Sycylii, gdyż wszystkie spichrze są pełne, a do tego na terenie całego kraju wybudowano nowe i zapełniono je zbożem. Król nauczył mnie tego, że człowiek bez kultury i erudycji potrafi krzewić te wartości. Od niego wiem, że barbarzyński zdobywca potrafi odznaczać się wielkością, która nakazuje mu otaczać poważaniem i szacunkiem prastare instytucje ziemi podbitej siłą. Przede wszystkim chodzi mi o rzymski senat, którego ty, mój szlachetny gospodarzu, a także ty, Albinusie, jesteście czcigodnymi przedstawicielami. W Dalmacji i Brucji stworzono kopalnie, osuszono mokradła w Poncie oraz w Spolecjum, sprzyja się rozbudowie floty, rozbudowany został transport między prowincjami a Rzymem. Dochód przeciętnego obywatela wzrósł ponad dwukrotnie, a przy tym pieniądz nie stracił nawet ułamka wartości. Italia nie cieszyła się takim dobrobytem od czasów Trajana i Walentyniana. Właśnie dlatego jestem zdania, że Rzymianin szlachetnego pochodzenia powinien współpracować z takim władcą, a nie siedzieć biernie i krytykować. Tak niestety czynią niektórzy, uważając się przy tym za nie lada patriotów.

Zapadło krótkotrwałe milczenie. Żaden z Młodych Lwów nie miał przygotowanej odpowiedzi.

Albinus odchrząknął.

– Kasjodorze, musisz wybaczyć naszym młodym przyjaciołom – przemówił łagodnie. – W ich wieku człowiek często bywa nieco… impulsywny. Nie możesz oczekiwać, by dorównywali ci mądrością i doświadczeniem. Pozwól mi jednak podkreślić, wyłącznie dla celów dyskusji, że wszystko, co zauważyłeś, jest bezwzględnie prawdziwe. Jestem gotów przyznać to przed każdym. Rzecz w tym, że to samo również byłoby prawdą, gdybyśmy my, lud italski, byli niewolnikami. Niewolnikami zadbanymi, należącymi do dobrotliwego i wielkodusznego pana, niemniej niewolnikami. Mówi się nam, co mamy robić, i jeśli wykonujemy polecenia, otrzymujemy od swojego pana dobre wyżywienie i odpowiednią odzież, a także wszystko inne, co jest nam potrzebne do życia. Brakuje nam tylko jednego drobiazgu – wolności. Gdy człowiek jest młody i jeszcze nieprzyzwyczajony do akceptowania życia takim, jakim ono jest, wówczas przejawia skłonność do buntowania się przeciwko niewolnictwu, nawet bardzo komfortowemu. Moim zdaniem właśnie to czują nasze Młode Lwy, choć być może nie potrafi ą tego ująć słowami… co zapewne wynika z doskonałej jakości win naszego gospodarza.

– Twoje zdrowie, Albinusie! – krzyknął Ekwitiusz.

– Żyj długo, Albinusie!

Senator uśmiechnął się lekko. Odciął się od wypowiedzi swoich przyjaciół, a jednocześnie odparł atak Kasjodora.

– Wolność – powiedział Kasjodor powoli. – Kiedy my, Rzymianie, cieszyliśmy się nią po raz ostatni? Dni wielkiej Republiki Rzymskiej są tak odległe, że jej historia brzmi niczym mit. Wykorzystaliśmy naszą wolność do wzniecenia serii wojen domowych. Mariusz przeciwko Sulli, Cezar przeciwko Pompejuszowi, Oktawian przeciwko Antoniuszowi. Następnie August odtworzył monarchię pod każdym względem z wyjątkiem nazwy, a potem tylko rządzący Cezar był wolnym człowiekiem w imperium – do czasu, gdy zginął z rąk mordercy i został zastąpiony kim innym. Wolność… Jak z niej korzystać? Aby toczyć wojnę? Jeśli tak, to przeciwko komu? Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach życzy sobie ponownie odbić Brytanię mieszkającym tam ludziom? Albo Zaalpejską Galię Frankom? Po co ktoś miałby to czynić? Wszystko, co dostaliśmy z Brytanii, to cyna i ostrygi, a zapłaciliśmy za nie ogromną cenę. Teraz otrzymujemy te same produkty drogą handlową, za ułamek kosztów okupacji. Dlaczego mielibyśmy mieszkać w kraju mgły, deszczu i bagien, skoro naszą ojczyzną jest Italia? Jeśli chodzi o Galię, to lubiliśmy tamtejszy klimat tak bardzo, że wysyłaliśmy tam ludzi na wygnanie w nadziei, że nie wytrzymają długo.

– Jest jeszcze Afryka… – wtrącił Tertullus.

– …którą sto lat temu utraciliśmy na rzecz Wandalów i nie mogliśmy odbić. Co więcej, król Genzeryk złożył nam wizytę w Rzymie, w niczym niepodobną do tej, która teraz jest naszym udziałem, pomimo mężnych wysiłków papieża Leona, który usiłował powtórzyć swój cudowny wyczyn w konfrontacji z Attylą. W obecnej sytuacji możemy się poszczycić pewnego rodzaju przymierzem z Wandalami oraz Frankami, a także wzrastającymi z roku na rok obrotami handlowymi z Afryką i Galią. Co do wojny obronnej: kto dzisiaj poważyłby się przypuścić atak i stawić czoło armii Gotów pod dowództwem Teodoryka? Zresztą, nie istnieje znane mi prawo, które zabraniałoby wstępowania do tego wojska obywatelom Italii. Warto nadmienić, że istnieją italskie kontyngenty. Jeśli więc któryś z was pragnąłby być Młodym Lwem nie tylko z przezwiska, może zanieść miecz i tarczę wszędzie tam, gdzie zechce.

– Nie było cię tutaj, gdy toczyliśmy rozmowę o tym, co się stało z Rzymem od czasu przybycia Gota Trajana – zwrócił uwagę Ekwitiusz. – Jego łagodni, dobrotliwi Goci złupili sklepy nieopodal łaźni Karakalli i sprawili lanie rzymskim obywatelom, usiłującym stawiać opór. Straż municypalna nie miała śmiałości interweniować. Do miejskiego prefekta wystosowano skargi, lecz ten tylko wzruszył ramionami i oświadczył, że na czas królewskiej wizyty wszystkie tego typu skargi należy kierować do jego gockiego odpowiednika, hrabiego Ringulfa. Niestety. Hrabia Ringulf okazał się zbyt pijany, by przyjmować jakichkolwiek gości.

– To wszystko prawda – przyznał Kasjodor. – Obawiam się jednak, że twojemu raportowi brak precyzji. Jeśli pozwolisz, uzupełnię go za ciebie. Dzisiejszego ranka postawiono przed sądem dwudziestu dwóch gockich kawalerzystów, którym postawiono zarzut plądrowania miasta. Obradom trybunału przewodniczył król we własnej osobie. Pięciu z oskarżonych skazano na śmierć, a wyrok wykonano natychmiast. Dalszych jedenastu obciążono grzywną w wysokości dwudziestu pięciu solidów od głowy. Pieniądze zostaną im odjęte z żołdu. Pozostałych żołnierzy uwolniono od zarzutów. Hrabia Ringulf otrzymał surową naganę i rozkaz powrotu do Rawenny. Jego stanowisko objął hrabia Addo, jeden z najsurowszych dowódców w armii. Powiada się, że goccy żołnierze boją się go bardziej niż diabła. Wszystkie łupy odzyskano i zwrócono prawowitym właścicielom, w sumie sześciu sklepikarzom. Za zniszczenia otrzymali sowite odszkodowanie. Teraz powiedz mi, przyjacielu, czy twoim zdaniem pod rzymską jurysdykcją rzymscy obywatele równie szybko otrzymaliby rekompensatę i odszkodowanie?

– Nie – przyznał Ekwitiusz. – Niemniej i tak wolałbym widzieć Rzym w rzymskich rękach.

– Podobnie jak ja – wyznał Kasjodor.

– Doprawdy?

– Jak możesz w to powątpiewać? Czy ktokolwiek urodzony w wiecznym mieście mógłby mieć inne odczucia? Ale czyją winą, jeśli nie naszą jest to, że król Gotów został władcą Italii? Gdyby Rzym nadal należał do Rzymian, wówczas ani Alaryk, ani Genzeryk, ani Odoaker, ani wreszcie Teodoryk nie postawiliby stopy na naszej ziemi. Kto chce być wolny, przyjacielu, musi na wolność zasługiwać.

– A my nie zasługujemy?

– Najwyraźniej nie. Dowodem jest fakt, że wolności nie mamy. Czy potrafisz sobie wyobrazić rzymskie powstanie przeciwko gockim rządom? Kto miałby się zbuntować? Kto ruszyłby do boju? Walczący przypominaliby dziecko, które usiłuje zabić olbrzyma.

Boecjusz pośpiesznie zerknął na gościa, ale Kasjodor spoglądał w innym kierunku.

– Żałuję, że nie urodziłem się kilka wieków temu – westchnął Ekwitiusz ze smutkiem. – Może za czasów Trajana… albo Augusta. Albo jeszcze lepiej, pod niczyimi rządami, w okresie wielkiej republiki.

– Łatwo powiedzieć. – Kasjodor wzruszył ramionami. – Lepiej byłoby się zastanowić nad rozwiązaniem wymagającym większej odwagi. Należy stawić czoło problemom czasów współczesnych i poradzić sobie z nimi najskuteczniej jak to możliwe. Jeśli o mnie chodzi, nie chciałbym żyć w pogańskim Rzymie, czy to za czasów republiki, czy pod rządami Augusta. Jeśli chodzi o Trajana, skądinąd dobrego władcę, za jego czasów byłbym prześladowany za wiarę. Jestem przecież chrześcijaninem. Teodoryk nie dyskryminuje ludzi z powodu wyznania. Nie służyłbym mu, gdyby było inaczej.

– Tak czy owak, on jest heretykiem, a ty powinieneś być katolikiem. Ta rozbieżność najwyraźniej nie spędza ci snu z powiek, prawda?

– Niespecjalnie – przyznał Kasjodor. – I nie pojmuję, dlaczego miałaby. Nie odczułem żadnych nacisków, związanych ze sprawą mojej religii, do której jestem przywiązany co najmniej na równi z wami. Powiem tyle: ponieważ moja wiara jest bezgraniczna, nikt nie może wierzyć goręcej ode mnie. Dlatego chciałbym – muszę chcieć – by Teodoryk i jego Goci, przyjęli moją religię. Niestety, smutne widowisko, dowodzące braku jedności nawet wśród wyższej hierarchii kościelnej, raczej nie wpłynie na króla zachęcająco. W dziedzinie moralności moglibyśmy niejednego się nauczyć od Gotów. W większości nie umieją oni czytać ani pisać, lecz nie dopuszczają się cudzołóstwa. Nie wiedzą, kim był Homer albo Wergiliusz, lecz nie znają także prostytucji. W ich wierze kryją się błędy, lecz pod względem moralnym są oni bardziej czyści od nas. Moje biurko na Palatynie ugina się pod ciężarem petycji do króla, ja odpowiadam za ich segregowanie i składanie raportu dotyczącego ich treści. Czy wiecie, czego zazwyczaj życzą sobie nasi rzymscy petenci? Przywrócenia luperkaliów, święta płodności, prostackich i wulgarnych obrzędów! Nieżyjący papież Gelazy po wielu trudach w końcu doprowadził do zniesienia tych uroczystości, a ludzie chcą teraz, aby heretycki król przywrócił je z powrotem!

Kasjodor wstał.

– Na mnie pora – oświadczył. – Boecjuszu zabierzesz się ze mną? Ogromnie żałuję, że muszę przerwać przyjęcie…

– Obiecałem mojemu przyjacielowi Kasjodorowi, że będę mu towarzyszył w drodze – wyjaśnił Boecjusz. – Niemniej nie przeszkadzajcie sobie, niech przyjęcie trwa. Noc jest jeszcze wczesna, możecie ponownie zająć się rzucaniem kości. – Wyszedł pośpiesznie, nie pozostawiając przyjaciołom czasu na pytania. Za progiem pokoju zawahał się przez chwilę. – Zastanawiam się, czy powinienem zawiadomić żonę. Co prawda pewnie już śpi, niemniej…

– Zatem po co ją budzić? – spytał Kasjodor swobodnie. – Powiesz jej więcej, kiedy wrócisz.

Raczej: jeśli wrócę, pomyślał Boecjusz.

– Unikałeś zabierania głosu w naszej krótkiej dyspucie – zwrócił uwagę Kasjodor, gdy szli przez atrium.

– Chyba rzeczywiście. Moim zdaniem większość intelektualistów za dużo mówi i za mało słucha.

– Obawiam się, że to ja mówiłem prawie cały czas – przyznał Kasjodor.

– Moje słowa nie odnosiły się do ciebie, rzecz jasna…

– Skąd, wiem o tym dobrze. Dużo się jednak można dowiedzieć także z obserwowania reakcji słuchaczy.

– Rozumiem. I czego się dowiedziałeś?

– Otóż… wybacz, ale jeszcze jest za wcześnie, by prowadzić rozmowę na ten temat.

Boecjusz skinął głową.

– Mam tylko nadzieję, że nie bierzesz tych ludzi zbyt poważnie. Powinienem był ostrzec cię wcześniej, że będą nieco… że mogą mówić rzeczy, które…

– Że mogą uważać króla za barbarzyńcę, a mnie za zdrajcę Rzymu? Nigdy nie spodziewałem się nic innego po Młodych Lwach. Może część tego, co mówiłem, zapadła im w nieco mętnych umysłach, może nie. Nic mi nie szkodziło spróbować.

– Zatem nie będziesz… nie zamierzasz pociągać ich do odpowiedzialności karnej?

– Przyjacielu, oni tylko rozmawiali. Mnie interesują ludzkie czyny, nie słowa.

Boecjusz przypomniał sobie, że niedawno słyszał niemal to samo zdanie z ust Rustycjany. To ono skłoniło małego Piotra do działania. Tym razem słowa Kasjodora mogły doprowadzić do aresztowania, może śmierci Boecjusza.

Powóz Kasjodora czekał przy głównej bramie. Czterokonny, pomyślał senator. Zwierzęta numidyjskie. Pojazd wyścigowy. Nic dziwnego, że Kasjodor nazwał go szybkim.

Weszli do środka, woźnica energicznie szarpnął lejce. Po drodze niewiele mówili, gdyż grzmot kopyt odbijał się echem od ścian domów w wąskich ulicach, a podmuchy wiatru utrudniały oddychanie. Dwukrotnie przystawali na żądanie gockich patroli, lecz za każdym razem wystarczało tylko słowo, wyszeptane przez woźnicę, by żołnierze schodzili z drogi. Pognali przez Pons Sublicius, most prowadzący na Wzgórze Palatyńskie. Minęli boczną bramę, wtoczyli się na przestronne podwórze i zatrzymali przy drzwiach, jednych z wielu. Końmi zajęli się potężnie zbudowani mężczyźni o długich włosach i obnażonych ramionach. Do powozu podszedł wysoki dowódca z pochodnią, jasnowłosy, niebieskooki, z długimi wąsami i wystającym, ogolonym podbródkiem.

– Senator Boecjusz na spotkanie z królem – wyjaśnił Kasjodor.

– Król jest jeszcze zajęty ceremonią świętego kadzenia – odparł dowódca. – Znajdźcie kogoś, kto was wprowadzi do poczekalni. Nie potrafi ę się rozeznać w tej cesarskiej króliczej norze. Bogowie, co za miejsce.

Odszedł, nie czekając na odpowiedź.

– Hrabia Tuluin – wyjaśnił Kasjodor. – To taki człowiek, który w opinii twoich młodych przyjaciół doskonale spełniałby wyobrażenie Gota, prawda? Na szczęście dobrze wiem, dokąd mamy iść.

Boecjusz w milczeniu podążał za towarzyszem. Szli marmurowym chodnikiem korytarza, potem po schodach na górę, do dość dużego pomieszczenia. Grupa gockich dowódców umilkła, popatrzyła uważnie na przybyszów i ponownie zajęła się rozmową.

– Czy rozumiesz ich język? – spytał Kasjodor.

– Nie, i szczerze powiedziawszy, nie chciałbym go rozumieć. Brzmi bardzo brzydko.

– Większość języków taka się wydaje, jeśli ich nie rozumiemy – zauważył Kasjodor i wzruszył ramionami. – Kiedyś podzielałem twoją opinię. Po pewnym czasie można się przyzwyczaić.

Boecjusz kipiał jednak gniewem i jak zwykle obrócił złość przeciwko sobie. Jak mógł wysłuchiwać gładkich przemów Kasjodora na temat wielkiego króla Gotów oraz dobra, które on czynił i zamierzał uczynić, podczas gdy barbarzyńcy rozplenili się po prastarym Pałacu Imperialnym, a błękitnooka tłuszcza traktowała rzymskiego senatora jak dostawcę sandałów z Suburany? Kasjodor najwyraźniej przywykł nie tylko do języka barbarzyńców, lecz także do ich manier oraz upokarzającego zachowania wobec zniewolonego społeczeństwa. Młode Lwy nie potrafiły dorównać Kasjodorowi pod względem elokwencji, lecz mieli rację. Zatem zgoda: skoro król nieokrzesańców i prostaków zamierzał go aresztować i zgładzić w odwecie za żałosną zabawę pewnego dziecka, które próbowało udawać Brutusa, niech tak będzie. Boecjusz nie okaże władcy cienia strachu ani nawet skruchy. Senator odetchnął z ulgą. Znał przyczyny swej złości. Przysunął wielkie krzesło i usiadł, krzyżując nogi.

Goci nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Cały czas rozmawiali swoim bulgotliwym językiem. Kasjodor również nie zainteresował się wyniosłym zachowaniem senatora. Wielka szkoda. Przyjemnie byłoby dać mu nauczkę.

Takie pobożne życzenia nie miały jednak sensu. Ten przeklęty zdrajca wystarczająco dobitnie zasugerował senatorowi, jakimi informacjami dysponuje król. Skutek mógł być tylko jeden: aresztowanie i śmierć. Sprowadzenie Boecjusza do królewskiej siedziby w środku nocy było sprytnym posunięciem. W króliczej norze, jak to ujął ten nieokrzesany Got, człowiek mógł łatwo przepaść bez śladu, a jutro król będzie udawał, że nic nie wie o wizycie senatora Boecjusza. Z kolei Kasjodor oświadczy, iż tylko podwiózł zaginionego, który potem uparł się wracać do domu pieszo. Być może w drodze powrotnej spotkał go jakiś przykry wypadek, albo, co gorsza, został napadnięty przez rzezimieszka, który ograbił ofiarę, a zwłoki wrzucił do Tybru. Takie rzeczy się zdarzają, choć król dokłada wszelkich starań, aby zapewnić bezpieczeństwo na drogach i ulicach…

Powinienem był odmówić przyjazdu, pomyślał Boecjusz ponuro. Powinienem był zmusić tego barbarzyńcę do aresztowania mnie w domu, aby senat mógł zażądać rzetelnego procesu. Tylko senat miał prawo osądzać swoich członków. Teodoryk nie mógł łamać tego prawa i jednocześnie pozować na szlachetnego władcę, respektującego rzymskie zasady oraz obyczaje. Tymczasem dałem się złapać w pułapkę, niczym zwykły dureń.

Drzwi otworzyły się i na progu stanął mężczyzna o posturze góry. Boecjusz przypomniał sobie, że widział go z królewskim sztandarem w dłoniach.

– Czcigodny senator Boecjusz do króla – oznajmił Wizand. Pozostał na miejscu, odciągając zasłonę. Boecjusz wstał i przeszedł do małego pokoju, gdzie za hebanowym biurkiem zasiadał król. Na blacie leżały dokumenty. Pomimo złości i zdenerwowania Boecjusz zastanowił się, po co one niepiśmiennemu władcy.

– Witaj, czcigodny senatorze – przemówił Teodoryk. – Zechciej usiąść.

Boecjusz zawahał się.

– Zechciej usiąść – powtórzył król i uśmiechnął się szeroko.

– Cesarska etykieta nie nakazywałaby przecież, żeby Got stał w takich okolicznościach, prawda?

Boecjusz usiadł.

– Poza tym – ciągnął król – wielokrotnie się przekonywałem, że ludzie obdarzeni tęgim rozumem znacznie lepiej przemawiają na siedząco, podobnie jak żołnierze najefektywniej myślą na stojąco… pod warunkiem, że w ogóle myślą, rzecz oczywista. Boecjuszu, zacznę od przeprosin. Mam świadomość późnej pory, lecz wyciągnąłem cię z domu nie bez istotnego powodu.

W tym rzecz, pomyślał Boecjusz. Nie zamierzał ponownie dać się nabrać na pełną fałszu elokwencję.

– Władca nie musi za nic przepraszać – odparł zwięźle.

– Nie zgadzam się – oświadczył Teodoryk. – Nie zdradzono ci nawet powodu audiencji. Najpośledniejszy z mych żołnierzy ma prawo znać powód, kiedy posyłam go do boju, a co dopiero rzymski senator, potomek jednego z najstarszych rodów w Rzymie i do tego najświatlejszy umysł w Italii.

– Król jest niebywale kurtuazyjny – zauważył Boecjusz chłodno.

– Kurtuazji – zaczął Teodoryk – podobnie jak wielu innych rzeczy, musimy się jeszcze solidnie poduczyć i w stosownym czasie pewnie skorzystamy z doświadczeń twojego narodu. To jednak wymaga czasu. Wy, Rzymianie, również musieliście się jej nauczyć. Wy także zaczynaliście jako prości ludzie, wojownicy i chłopi. Wątpię, by przeciętny Rzymianin z czasów, dajmy na to, króla Tullusa Hostiliusza, nabrał manier współczesnego rzymskiego senatora, takiego jak Boecjusz, Symmachus lub Albinus, nawet jeśli nie był tak nieokrzesany jak część mojej arystokracji, dajmy na to hrabia Ringulf lub Tuluin.

Boecjusz gwałtownie podniósł wzrok, lecz na dużym, lwim obliczu władcy, dodatkowo powiększonym przez półkole brody, nie dostrzegł żadnego wyrazu.

– Część moich Gotów niespecjalnie przepada za Rzymianami – ciągnął Teodoryk. – Są zdania, że Italii wiedzie się znacznie lepiej od kiedy zasiadłem na jej tronie. Powiadają, że od wieków nie panował tutaj taki dobrobyt, a jednak mało kto jest nam wdzięczny za poprawę sytuacji Rzymu. Taka postawa moich podkomendnych jest jak najbardziej naturalna, podobnie jak naturalna jest niechęć części Rzymian w stosunku do nas. Jakże można oczekiwać, że ktoś z rodu Anicjuszów, Korneliuszów lub Licyniuszów z obojętnością przyjmie do wiadomości fakt, że jego państwo, przed wiekami najpotężniejsze na świecie, jest kierowane przez koronowanego watażkę ludu, który rzymskiemu arystokracie musi wydawać się barbarzyński.

Boecjusz milczał.

– Nie jestem taki ślepy, ani taki głupi, aby brać za dobrą monetę uprzejmości, wplecione w oficjalne przemówienia – zapewnił rozmówcę król. – Princeps Senatus raczył mi pochlebić, nazywając mnie drugim Trajanem. – Król się uśmiechnął. – Nie jestem tylko pewien, czy czcigodny Symmachus pamiętał, że Trajan, jeden z najlepszych władców Rzymu, wcale nie był Rzymianinem tylko Hiszpanem. Co mi przypomina, że Dioklecjan był Illirem, podobnie jak kilku innych cesarzy. Całkiem niemały ich odsetek nie potrafi ł ani czytać, ani pisać. Dla takiego erudyty jak ty, ten fakt musi być dość wstrząsający.

Kąciki ust króla uniosły się w lekkim uśmiechu.

– Tylko nieliczni erudyci okazują się dobrymi władcami – zauważył Boecjusz i zbyt późno ugryzł się w język.

– Wrogość występuje po obu stronach – podjął Teodoryk spokojnie. – Jej źródłem jest duma z cnót i stylu życia własnego narodu. Nasza duma cierpi, bo czujemy się gorsi od was pod względem kulturowym i cywilizacyjnym. Jesteśmy przecież niezdarni i niezgrabni w dziedzinach, w których wy czujecie się swobodnie i pewnie. Wasza duma jest urażona, bo my jesteśmy silniejsi, i korzystając z własnej siły podbiliśmy wasz kraj. Ci, którzy mają takie odczucia, to często najlepsi i najwartościowsi ludzie w waszych i w naszych szeregach. To oznacza, że nie mogę liczyć na ich konstruktywną pracę, a sytuacja jest nie do zaakceptowania. Dlatego postanowiłem działać. Ty, Boecjuszu, jesteś nie tylko Anicjuszem i senatorem, lecz także przyjacielem Młodych Lwów, a twój dom jest ośrodkiem ich spotkań.

– Jak podejrzewam, tę nazwę usłyszałeś od Kasjodora – zauważył Boecjusz z goryczą.

– Przeciwnie, to ja ją wymieniłem w rozmowie z nim. Moim obowiązkiem jest śledzić sytuację w Italii. Boecjuszu, jesteś zdecydowanie zbyt inteligentny, aby wierzyć, że twoi młodzi przyjaciele kiedykolwiek staną się groźni. Narzekają i przeklinają, ale ich aktywność sprowadza się do gadaniny, a gadanina nic nie zmieni. W pewnym sensie taka postawa jest równie niemądra i żałosna jak podjęta przez chłopca, wręcz dziecko, próba zaatakowania mężczyzny. Mam nadzieję, że wasz adoptowany syn wkrótce odzyska zdrowie. Nieszczęśliwie napotkał największą stopę w gockiej armii, stopę Wizanda. Nie, Boecjuszu, nic nie mów. Z całą pewnością o niczym nie wiedziałeś, gdyż powstrzymałbyś chłopca.

– To prawda – przyznał Boecjusz, usiłując zapanować nad drżeniem głosu.

– Jakie to dziecinne – kontynuował król. – A jednak źródeł tej sytuacji należy szukać w wielkim domu Anicjuszów. Nawet wziąwszy pod uwagę, że pozostawałeś w nieświadomości, jest absolutnie jasne, że chłopiec nie wpadł na ten pomysł zupełnie sam, bez żadnej, jakby to ująć, zachęty. Powiedz mi, co rzymski cesarz uczyniłby z głową rodziny, której członek dopuściłby się takiej próby? Nie, nie musisz odpowiadać. Wysłuchaj raczej mojej odpowiedzi, odpowiedzi barbarzyńcy, Gota, ale króla. Chcę, byś objął stanowisko mojego doradcy.

Osłupiały Boecjusz w milczeniu obserwował władcę.

– Pozostaniesz w Rzymie – ciągnął Teodoryk bez emocji. – Tylko od czasu do czasu zawitasz do mnie, do Rawenny. Otrzymasz liczne obowiązki, lecz można je ująć w prostych słowach, czyli tak jak lubię. Będziesz troszczył się o Rzym tak, jak syn troszczy się o matkę. Rzecz jasna, zostaniesz tutaj najwyższym przedstawicielem władzy. Będziesz nadzorował pracę prefekta miasta, a także dowódcy straży municypalnej oraz administratorów odpowiedzialnych za zapasy i dostawy żywności, bezpieczeństwo na ulicach i tym podobne. Przejmiesz kontrolę także nad zarządcami dwóch wczoraj powołanych przeze mnie instytucji: komitetu opieki nad rzymskimi pomnikami oraz komitetu odbudowy teatru Pompejusza. Sprawami kościelnymi twój urząd zajmie się wyłącznie wtedy, gdy będą dotyczyły miasta. Taką ci składam propozycję, Boecjuszu, i moim zdaniem to lepsza rola dla człowieka twojej uczciwości, inteligencji i kultury niż organizowanie bankietów oraz drobnych spotkań patriotycznie usposobionej, naiwnej młodzieży, której wpływ na historię wiecznego miasta będzie równy zeru.

Nie mogę tego zrobić, pomyślał Boecjusz. Nie wolno mi. Ale, niech mnie Bóg ma w opiece, pragnąłbym podjąć się tego zadania.

Teodoryk spokojnie obserwował, jak jego gość bije się z myślami.

– Obiecałem, że wyjawię ci, dlaczego posłałem po ciebie o tak późnej porze – powiedział król po chwili. – Wziąłem pod uwagę, że możesz odmówić przyjęcia mojej propozycji. Jeśli twoja odpowiedź będzie negatywna, Kasjodor odwiezie cię do domu, a twoja audiencja u mnie pozostanie w tajemnicy. Nie będziesz musiał nic wyjaśniać przyjaciołom i nawet najbardziej zapalczywi młodzieńcy nie stracą w ciebie wiary. Nikt się nie dowie, że potajemnie rozmawiałeś z gockim tyranem. Pozostaniesz przywódcą Młodych Lwów i ja nie będę miał nic przeciwko temu. Wolę mieć świadomość, że malkontentami kieruje człowiek rozsądny, a nie jakiś nieodpowiedzialny dureń, który mógłby zmusić mnie do podjęcia stanowczych kroków. Wiedz jednak, że ogromnie bym żałował twojej odmowy. Chcę, by Italia rozkwitała i do tego potrzebuję pomocy najlepszych ludzi w kraju. I jeszcze jedno. Mam świadomość, że wolałbyś trzymać się z daleka od spraw państwowych. Na pewno chętniej przesiadywałbyś we własnej bibliotece – powiedziano mi, że to urocze pomieszczenie, ze szklanymi oknami, ścianami zdobionymi kością słoniową, i wieloma cennymi, rzadkimi książkami. W głębi duszy jesteś pisarzem i filozofem. Zadaj sobie jednak pytanie, czy możesz przedłożyć odpowiedzialność nad sumienie i życie wygnańca w mieście, które potrzebuje twojej pomocy. Chcę, abyś służył Rzymowi, budował jego wielkość, dbał o jego urodę i zaspokajał jego liczne potrzeby. Jak brzmi twoja odpowiedź?

Zapadło długotrwałe milczenie.

– Z ochotą powiedziałbym „nie” – przemówił Boecjusz spiętym głosem. – Przysięgam na Boga, że wolałbym odrzucić twoją propozycję, bo jakże miasto i kraj mogą cieszyć się wielkością, jeśli nie są wolne? Co mam jednak począć, gdy moja matka jest jeńcem, więzionym przez szlachetnego wroga, który składa na me barki obowiązek roztoczenia opieki nad własną rodzicielką… Czy mogę odpowiedzieć mu: „Nie, ty ją wziąłeś do niewoli, dlatego sam się nią zaopiekuj, bo ja nie ruszę małym palcem, aby jej pomóc”? Zaapelowałeś do mojego sumienia i moje sumienie nakazuje mi przyjąć twoją propozycję.

– Szlachetny wróg jest zadowolony z twojej decyzji – oświadczył król z szerokim uśmiechem. – Kasjodor powiada, że wedle pewnego mądrego Greka o imieniu Platon – zapewne o nim słyszałeś, ja o nim nic nie wiem – filozof byłby najlepszym kandydatem do kierowania sprawami publicznymi. Przyszło mi do głowy, że spróbuję sprawdzić, czy ten człowiek miał słuszność.

– To już zostało sprawdzone – zauważył Boecjusz i po raz pierwszy nieco się uśmiechnął. – Marek Aureliusz był zarazem cesarzem i filozofem. Z kolei Seneka – Seneka Młodszy – piastował urząd doradcy Nerona.

– Dobrze sobie radził w polityce?

– Owszem, przez kilka lat. Ostatecznie jednak Neron zmusił go do popełnienia samobójstwa.

– Teodoryk to nie Neron – zauważył król.

– A Boecjusz to nie Seneka – dodał Boecjusz. – Jako chrześcijanin nie mogę skorzystać ze stoickiego przywileju odebrania sobie życia. Królu, w razie czego będziesz musiał zabić mnie bezpośrednio.

Obaj roześmiali się swobodnie, z zadowoleniem, jak to zwykle czynią ludzie, którzy osiągają porozumienie i po zakończonej walce pragną przełamać napięcie.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Twierdza Boga.