“Tiara i korona” Teodora Jeske-Choińskiego. Grzegorz VII kontra Henryk IV

Grzegorz VII i Henryk IV należą do tych postaci historycznych, o które stronnicza namiętność dotąd stacza zacięty bój. Zwolennicy prymatu władzy świeckiej uważają sobie za obowiązek, tak samo dziś, jak niegdyś, w XI stuleciu, potępić papieża – zwolennicy prymatu Kościoła odsądzają cesarza od czci i wiary.

Niewielu autorom przyszło na myśl postawić się na stanowisku dwóch mężów, z których każdy był wcieleniem i obrońcą idei historycznej, wniknąć w ich psychologię, zbadać źródło i pobudki sporu, i charaktery osób biorących w nim żywy udział.

A tylko na tle pewnej epoki wypukle rysują się wybitne postacie tej epoki, tylko w oświetleniu zwyczajów i obyczajów, pojęć i dążności danej chwili widzi się dokładnie aktorów tej chwili.

Chwila, w której szalał spór pomiędzy Grzegorzem VII a Henrykiem IV, nie była ani jasną, ani spokojną. Wszystko się w niej kłębiło, gotowało, huczało, jak w kotle pełnym ukropu. Tworzyły się właśnie nowe pojęcia i wyobrażenia, odległych przyczyn skutki, tworzyły się nowe formy społeczne, nowe zwyczaje i obyczaje. Co było, co ludzie nazywali dotąd prawem i prawdą, rozprzęgło się, zapadło, traciło swą dawną moc, a nowe podwaliny życia społecznego chwiały się jeszcze niepewne, nieoparte na trwałych, uznanych powszechnie zasadach.

I łagodnym nie było jedenaste stulecie. Pięść ubrana w żelazną rękawicę narzucała swoją wolę i samowolę. Zuchwalstwo miecza szło ręka w rękę z zuchwalstwem charakterów, których gwałtowność miała wstręt do porządku i uległości.

W takich czasach wszelki spór mocarzy tej ziemi przybiera rozmiary burzy. Rozwaga, sprawiedliwość, bezstronność milkną, ustępując miejsca ślepemu gniewowi rozpętanych namiętności. Strony walczące ze sobą nie przebierają w środkach.

Odczytując dziś pisma polemiczne, które wylatywały z pracowni biskupów i opatów XI stulecia płonącymi rakietami, gorszymy się zaciekłością sług ołtarza. Gwałtowni prałaci zamiast pokoju siali nienawiść.

Przyjaciele Grzegorza i Henryka, zaślepieni namiętnością nie widzieli, nie chcieli widzieć, iż jeden i drugi mieli ze swojego stanowiska słuszność. Słusznie bronił Grzegorz wolności Kościoła – słusznie stał Henryk przy odziedziczonych przywilejach.

Papież, najwyższy przedstawiciel duchowej potęgi, nie mógł zgodzić się na zależność Stolicy Apostolskiej od samowoli świeckiej; cesarz, najwyższy przedstawiciel siły fizycznej, nie mógł uznać bez oporu prymatu kapłana. Zwyciężył ten, któremu pomógł duch czasu, którego niosła idea historyczna, posuwająca się ciągle naprzód. Wybrańcem przyszłości był Grzegorz – synem przeszłości Henryk. Więc młoda przyszłość położyła swoją stopę na zgiętym, upokorzonym grzbiecie starej przeszłości.

Tylko w takim oświetleniu rysują się wyraźnie dwie wielkie postacie dziejowe, oczernione niesłusznie przez stronniczą zaciekłość, tylko jako przedstawiciele dwóch walczących ze sobą idei stają – Grzegorz i Henryk – żywi przed oczami potomnych.

Zarzucają Henrykowi wesołe życie. Było tak w istocie. Młody, bardzo urodziwy, bardzo rycerski, władca gorącego temperamentu nie stronił od miłości, wina i zabawy, ale miłość i wino lubili prawie wszyscy znakomitsi wojownicy, nie pominąwszy nawet tych, których czczono powszechnie, jak Karola Wielkiego i innych. Połowa zresztą winy za hulaszczość Henryka spada na jego niesumiennych wychowawców.

To wesołe usposobienie Henryka w połączeniu z hojnością i wiernością w przyjaźni, sprawia, że sympatia przeciętnego czytelnika stoi po jego stronie. Był człowiekiem z ciała i krwi, zwykłym śmiertelnikiem, z wszystkimi ludzkimi wadami i cnotami. Żył, bawił się, błądził, grzeszył i cierpiał jak człowiek i dlatego żywy człowiek przebacza mu wybryki jego temperamentu.

Pod każdym względem wyżej od niego stał Grzegorz, asceta pozbawiony wszelkich namiętności doczesnych, kapłan wpatrzony tęsknym okiem w niebo, genialny reformator całą duszą oddany swojej idei. Jak orzeł nad skałami i rozpadlinami, tak unosił się papież nad nędzą i brudem tej ziemi, ale właśnie dlatego jego postępowanie wydaje się czasami zbyt surowe, bezwzględne. Wydaje się, w rzeczywistości bowiem tak nie było. Reformator tej miary, co Grzegorz, nie może być zbyt pobłażliwym. Grzeszyłby przeciw swojemu posłannictwu, gdyby okazał się słabym.

Jednak przeciętny człowiek nie lubi takich olbrzymów. Spogląda na nich z uwielbieniem, ale z uwielbieniem chłodnym, z jakąś trwogą, upokorzony ich wielkością. Trzeba być samemu orłem, aby odczuć, zrozumieć orła.

Uważałem za konieczne poprzedzić moją Tiarę i koronę powyższym wyjaśnieniem, bowiem stronnicza ciasnota zarzuciła mi przekrzywienie faktów na niekorzyść Grzegorza. Będąc katolikiem nie tylko z chrztu, ale także i sympatii osobistych, nie mogłem mieć zamiaru ani chęci obniżenia wartości męża, który należy do najzasłużeńszych władców Kościoła. Z tego jednak nie wypływa, abym powtarzał za wrogami Henryka wszystkie plotki i oszczerstwa i robił tendencyjnie „czarnym charakterem” nieszczęśliwego cesarza za to, że bronił przywilejów, które szczerze uważał za swoje prawo. Mógł się mylić, ale mylił się uczciwie, bo wierzył w Boskość korony – postępował niewątpliwie zbyt gwałtownie, zbyt porywczo, ale w dwudziestym szóstym roku życia nawet geniusz nie bywa mężem dojrzałym, spokojnym, zwłaszcza gdyby się znalazł w takim położeniu, w jakim był Henryk, osaczony zewsząd przez sforę rokoszan i niewdzięcznych zdrajców.

Odtwarzając w artystycznej formie spór Grzegorza z Henrykiem, starałem się być przedmiotowym i – o ile to w mocy człowieka – sprawiedliwym dla obu stron. Pełny, zbliżony do prawdy obraz danej epoki jest tak samo celem powieściopisarza historycznego, jak historyka w ścisłym znaczeniu – tak samo artysty, jak uczonego. Tego beletryści katoliccy, zwłaszcza niemieccy, nie chcą zrozumieć i dlatego ich dzieła sztuki są zwykle pamfletami.

Teodor Jeske-Choiński

Książkę Tiara i korona, t. 1 możesz kupić tutaj.

Książkę Tiara i korona, t. 2 możesz kupić tutaj.