Tiara i korona. Rozdział siódmy

Zapach rozgrzanej promieniami lipcowego słońca żywicy objął zewsząd Judytę. Odetchnęła z głębi piersi, pijąc z rozkoszą wonne powietrze.

Bór grał z cicha, jak harfa, dotykana lekką ręką. Miliony niewidzialnych muszek dzwoniły skrzydełkami o struny, ukryte dla oka ludzkiego. Roje barwnych motyli migotały w blaskach pogodnego dnia. Czarne żałobniki unosiły się z powagą dygnitarzy nad zbrojną drużyną, przysiadając od czasu do czasu pod końmi, na piasku drogi.

Błękitne niebo wydawało się poprzez ciemne igliwie i liście drzew jeszcze błękitniejszym.

Orlik, siedzący, na ramieniu Judyty, zaczął się niespokojnie ruszać. Podniósł ogon i kręcił główką, zasłoniętą kapturkiem.

– Czujesz łatwą zdobycz? – mówiła do niego Judyta. – Nie będziemy dziś polowali, mały rabusiu. Serdeczna troska odjęła twojej pani ochotę do zabawy.

Hufiec, opuściwszy drogę, przedzierał się wąską ścieżką, wydeptaną stopami ludzkimi, przez gąszcz lasu. Przed panią jechał burgrabia, odchylając gałęzie.

Po jakimś czasie wyjrzała z ogrodzenia wysokich jaśminów, podobnych z daleka do cyprysów, mała chatka, ulepiona z ziemi i liści. Prowadziła do niej okrągła dziura bez drzwi.

Burgrabia hohenauski przyłożył ręce, zwinięte w trąbkę, do ust i krzyknął:

– Ojcze Wolframie!

Na jego wołanie odpowiedziały głosy różnych zwierząt leśnych. Szczekał zajadle lis, wył wilk, mruczał niedźwiedź.

– Pani z Hohenau przybywa do was w gościnę! – wołał burgrabia.

W otworze chaty ukazała się nasamprzód łysa głowa i długa siwa broda.

– Kto zakłóca spokój pustelnika? – pytał głos ochrypły.

– Pani z Hohenau pragnie złożyć hołd Waszej Pobożności.

Z otworu wydobyła się na czworakach postać, która mogła niegdyś zadziwiać wzrostem i siłą. Ale długie lata i twarde życie złamały ją wpół, zostawiwszy jej tylko szeroką pierś i muskularne ramiona.

Do Judyty zbliżał się starzec, okryty długą, aż do kostek sięgającą suknią, której barwę strawił czas, a krój zniszczyły dziury. Brudne, stargane łachmany, podtrzymywane na biodrach powrozem, były ubraniem pustelnika. Jego prawą rękę przykuwał do prawej nogi żelazny łańcuch.

– Uspokójcie się, to przyjaciele – mówił starzec do całej menażerii, towarzyszącej mu z gniewliwym pomrukiem. – Trzeba być grzecznym, żeby was pani z Hohenau nie kazała obedrzeć ze skóry. Mogłaby to uczynić. To wasza pani.

Niedźwiedź, wilk, lis i borsuk nie rozumiały snać przestrogi starca, bo szczerzyły kły do gości.

– Do domu dziateczki – fuknął pustelnik. – Nie wolno straszyć tak dostojnej pani.

Uderzył niedźwiedzia łańcuchem po łbie, kopnął wilka w żebra. Lis zwinął pierwszy ogon pod siebie i powlókł się wilk. Tylko niedźwiedź wyciągnął się na trawie i złożywszy głowę na przednich łapach wpatrywał się pożądliwym wzrokiem w konie, które wspinały się chrapiąc.

Pustelnik, stanąwszy przed Judytą, podniósł rękę do oczu. Jego kościstą, powleczoną żółtą, wyschłą skórą twarz ogrzał ciepły promień.

– Uta! – rzekł głosem miękkim. – Z uciesznej dzieweczki wyrosła piękna, cześć nakazująca dziewica. Widzę przed sobą nieboszczkę panią z Hohenau. Jak dobrze, że przypomniałaś sobie starego samotnika. Bóg miłosierny przebaczy mi wkrótce grzechy żywota i powoła do swej łaski nieprzebranej, a moje oczy pragnęły jeszcze twojego widoku.

Judyta pochyliła się do ręki pustelnika. Całując ją, mówiła:

– Zgrzeszyłam wobec waszej dobroci, ojcze Wolframie, albowiem nie pamięć, lecz troska przywiodła mnie do was. Ale nie gniewajcie się na mnie za opieszałość. Strzeżono mnie, śledzono, szpiegowano.

Pustelnik dotknął jej głowy lewą ręką, nie obciążoną łańcuchem, i odparł:

– Troska przywiodła cię do mnie, dziecino? I ciebie, taką młodą, piękną, bogatą i dostojną, trawi ból ukryty? Przykrą wędrówką jest życie śmiertelnika na tym padole namiętności zawodów.

– Rady pragnę od Waszej Świątobliwości, ojcze Wolframie, słowa pociechy i przebaczenia od waszych sędziwych lat. Wiem, że nie będziecie dla swojej Uty zbyt srogim sędzią.

Serdeczny uśmiech okrasił zwiędłe usta starca.

– Pan, co króluje w niebiosach – rzekł – jest sędzią stokroć pobłażliwszym od najsprawiedliwszego człowieka. Miej ufność w Boga.

Wziął Judytę za rękę i poprowadził ją przed chatę. Tu usiadł na pniu ściętej sosny i oparł głowę na dłoni.

– Słucham cię, siostro w Chrystusie!

Judyta uklękła, tuląc się do starca.

Głosem przyciszonym spowiadała się ze swoich utrapień, mówiąc pustelnikowi wszystko, co dręczyło jej serce. Opowiedziała mu o opiece panów z Grimmingen i o klątwie, rozdzielającej ją od narzeczonego. Kiedy skończyła, utkwiła wzrok z bolesnym oczekiwaniem w zamyślonej twarzy Wolframa.

– Wy, ojcze świątobliwy, oczyszczeni z namiętności ludzkich, jesteście bliżsi Bogu, aniżeli my, dzieci świata, skażone złością tej ziemi – mówiła. – Rozmawiając ciągle z Panem wszelkiego stworzenia, słyszycie lepiej Jego głos, napominający śmiertelnika, w tajemniczym szumie drzew i w śpiewie ptasząt. Powiedzcie mi, ojcze, czy klątwa Kościoła jest klątwą Boga?

Przeraziwszy się zuchwalstwem własnej myśli przeżegnała się szybko i uderzyła się w piersi.

– Moja wina, moja wina, moja wielka wina! – szeptała. – Wybaczcie, ojcze, grzeszną wątpliwość, ale szatan czyha na cierpienie człowieka.

Pustelnik, nie podnosząc głowy, ruszał bezzębnymi ustami, jakby coś przeżuwał. Po dłuższym milczeniu zaczął:

– Kościół jest najwyższym sędzią na ziemi, bowiem on jeden posiada środki i moc do poskromnienia złości ludzkiej. Spójrz dookoła siebie. Co widzisz w rzeszy niemieckiej? Urzędnicy korony nadużywają władzy do swoich celów, książęta nie dotrzymują przysięgi królowi, rycerstwo – książętom; mieszczanie walczą z biskupami, poddani zazdroszczą wolnym prawa noszenia miecza. Nikt nie jest zadowolony ze stanowiska, jakie mu Bóg wyznaczył na ziemi i z mienia odziedziczonego po przodkach. Świat się zestarzał, moja córko. Cnoty dawnych pokoleń: wierność, umiarkowanie i bojaźń Bożą strawiła rdza pychy i chciwości. Jedynym prawem stało się dobro osobiste, gardzące przysięgą i obowiązkiem. Książęta szanują i uznają tylko hojnego króla, rycerze służą tylko rozrzutnemu seniorowi. Zbrojno i dworno, jak na wojnę, ciągną kupcy po towary, straszeni ciągłymi napadami, a poddani świeckich panów, gnębieni nad miarę cierpliwości ludzkiej, uciekają pod opiekuńcze skrzydła klasztorów.

Pustelnik umilkł, patrząc przed siebie wzrokiem szklistym. Po chwili ciągnął dalej:

– Słyszę, iż czwarty Henryk wstępuje w ślady swojego wielkiego ojca, odważny i stanowczy jak nieboszczyk cesarz. Ale młody król nie da już rady rozkiełznanemu samolubstwu rycerstwa, zbyt długo bowiem była rzesza bez pana. Podczas małoletności ukoronowanego dziecka przywykli do swobody, nie zniosą książęta jarzma władzy najwyższej. Znam ich dobrze, tych pysznych wojewodów, palatynów i margrabiów, co chcą koniecznie zapomnieć, iż są tylko urzędnikami korony. Trzeci Henryk musiał wieżą i mieczem przypominać obowiązki wasalom. Upokorzeni dziś, podniosą jutro harde karki i będą je podnosili dopóty, dopóki nie zrzucą z siebie nienawistnego wędzidła. Każdemu z nich zachciewa się przywilejów monarszych, choćby kosztem całości rzeszy. A jeszcze gorzej dzieje się w innych krajach chrześcijańskich. Mówią, iż Filip francuski rozbija sam po drogach, chciwszy od najdrapieżniejszego rabusia, a Rzymian i Lombardów zowie Ojciec Święty bezbożniejszymi od żydów i pogan. Świat się zestarzał, moja córko, chyli się do upadku. Już go najsilniejsza ręka najdzielniejszego króla nie podźwignie z tego bagna bezprawia, w którym nurzają się wielcy i mali (1).

Pustelnik zamilkł powtórnie, westchnąwszy ciężko.

Minął dłuższy czas, zanim nawiązał myśl przerwaną. – Jeden tylko Kościół może wrócić cnocie jej dawną siłę, albowiem on jeden rozporządza środkami, które przerażają najzuchwalszych grzeszników. Komu on odmówi przebaczenia, tego odtrąci Bóg od swego łona; przed kim on zamknie bramy Królestwa Niebieskiego, tego nie dopuści święty Piotr przed promieniste oblicze Pana świata. A któż chciałby gorzeć wiecznie w ogniach piekielnych?

Zaczerwienione powieki starca zaczęły drgać, jak u dziecka, zabierającego się do płaczu.

– Patrz na mnie – mówił głosem drżącym. – Na świecie nazywano mnie hrabią okręgu i służyła mi liczna drużyna. Jeździłem razem z twoim ojcem w orszaku pana cesarza, lśniący purpurą i drogimi kamieniami. Jadałem na srebrze i złocie, sypiałem na jedwabiu. Ludzie zazdrościli mi urody, siły, waleczności i dostatku a ja, zepsuty powodzeniem, wierzyłem, iż nie ma nade mną prawa. Kupcom, przejeżdżającym wedle moich zamków, zabierałem towary, poddanych przekłuwałem własnym oszczepem i szukałem chluby w uwodzeniu kobiet. Zapomniałem do tego stopnia o przykazaniach Bożych, iż podniosłem, w chwili gwałtownej, rękę na rodzonego brata i zadałem mu ranę śmiertelną.

Jego powieki drgały coraz szybciej, w źrenicach błysnęły łzy.

– Ale miłosierdzie Boże zatrzymało mnie w samą porę na pochyłej drodze. Przerażony groźbami spowiednika, kazałem z miecza, którym zabiłem brata, ukuć ten oto łańcuch (potrząsnął łańcuchem, łączącym jego rękę z nogą), rzuciłem świat i poddałem się dobrowolnej pokucie, aby przebłagać Boga za pychę i rozpustę wielu nierozumnych lat. Długo miotałem się w pustelni, jak spętany jeleń, zanim moja krew wystygła. Szatan krążył bezustannie dokoła mojej kryjówki, kusząc mnie rozkoszami tej ziemi. Ból i rozpacz były moimi towarzyszkami, buntując mnie przeciw Bogu. Ale miłosierny Ojciec pozwolił mi zwalczyć słabość ludzką i dziś mogę już odejść w krainy wiecznego światła bez żalu za przemijającym szczęściem tego świata.

Hrabia Wolfram wyciągnął ręce do nieba i zawołał głosem tak silnym, iż Judyta spojrzała na niego zdumiona.

– Skróć moją pokutę, Panie nieba i ziemi, albowiem moja chora dusza pragnie się ogrzać w blasku Twojego oblicza. Ulituj się nade mną! Ty wiesz najlepiej, iż wszystkie pożądliwości i próżności ziemskie zastygły we mnie już dawno, zgaszone gorzkimi łzami.

Dwa strumienie łez ciekły po wychudłej twarzy starca, spływając na brodę. Jego piersią wstrząsnęło urywane łkanie.

Po jakimś czasie rzekł do Judyty:

– Czy rozumiesz teraz, dlaczego wyroki Kościoła są wyrokami Boga? Bez Kościoła ziemia stałaby się jedną wielką knieją, pełną drapieżnych zwierząt, pożerających się nawzajem. Zbyt słabe jest prawo świeckie, aby mogło okiełznać złość ludzką.

– Rozumiem, ojcze – na moje nieszczęście – odpowiedziała Judyta, ukrywając głowę w dłoniach.

– Na twoje nieszczęście?…

Uśmiech pogardliwy zawisł na ustach pustelnika.

– Ciebie nęcą jeszcze złudne rozkosze doczesne – mówił. – Ciebie przykuwa do ziemi młodość, zdrowie i majątek. Dla ciebie kwitnie jeszcze świat różami nieznanego szczęścia, które zasłaniają ci kolce grzechu. Dopóki nie przesycisz się słodyczami ciała, dopóty nie uwierzysz, iż łakniesz trucizny. Niemądrą bywa zawsze jesień, gdy chce przekonać wiosnę. Ale nie rozpaczaj, siostro w Chrystusie, albowiem Kościół nie pragnie śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył. Jako matka dobrotliwa, łaje on, gromi nawet czasami surowo; każdego jednak, choćby najzatwardzialszego bezbożnika, przygarnia, po odbytej pokucie, z miłością do litościwego łona. Jeśli się twój narzeczony ukorzy przed głową Kościoła i przyzna się do winy, wówczas Ojciec Święty zdejmie z niego klątwę i kapłan połączy was przed ołtarzem.

Judyta szybko podniosła głowę, dziękując pustelnikowi wzrokiem promiennym.

– Prawdaż to, ojcze Wolframie? – zawołała radośnie. – Klątwa nie potępia na zawsze, może być cofniętą?

– Szczera pokuta maże grzech najcięższy.

– Jacy wy jesteście dobrzy, ojcze Wolframie! Wiedziałam, że nie będziecie sędzią zbyt surowym dla swojej Uty. Byliście dla mnie zawsze pobłażliwi. I prawda, że wolno mi myśleć o Bertoldzie bez narażenia się na gniew Boży, modlić się za niego?…

Spojrzała z prośbą na pustelnika.

– I widywać… go… czasami… z daleka… – dodała z wahaniem.

– Jeśli twoje pobożne słowo skruszy jego pyszne serce, Bóg przebaczy ci obcowanie z wyklętym – rzekł pustelnik.

Judyta pochwyciła rękę starca, skrępowaną łańcuchem, i obsypała ją gorącymi pocałunkami.

– Moja udręczona dusza dziękuje wam za ojcowską pociechę. Tak się lękałam gniewu Boga… Będę Bertolda prosiła, aby się upokorzył przed Ojcem Świętym, aby zrzucił z siebie wszelką pychę i uczynił, co Kościół nakazuje. Gdyby nie Grimmingenowie, byłabym już pojechała do Meersburga, ale oni straszą mnie ciągle ogniem piekielnym i rozdzielili mnie z matką Bertolda. Mówią, iż samo powietrze, którym wyklęty oddycha, zakaża duszę wiernego katolika.

– Grzesznicy bywają zawsze surowszymi sędziami cudzych błędów od mężów sprawiedliwych – odpowiedział hrabia Wolfram, gładząc pieszczotliwie włosy Judyty. – Niech cię groźby pana Wernera nie zatrważają, albowiem nieczyste jest źródło jego powolności dla Kościoła. Opieki Grimmingenów możesz się pozbyć w każdej chwili.

– Powiadają się moimi krewnymi – zauważyła Judyta.

– Nie tylko nie byli nigdy twoimi krewnymi, lecz są nawet wasalami państwa hohenauskiego. Ojciec starego Wernera, poddany waszego domu, wziąwszy z łaski twojego dziada nasamprzód wolność, a następnie pas rycerski, otrzymał od niego zamek Grimmingen, z warunkiem dostarczania na wyprawy wojenne dziesięciu mieczy.

– Radosną wiadomość słyszę z ust waszych – rzekła Judyta.

– Wiadomość tę potwierdzą ci pergaminy, które znajdziesz w skarbczyku kaplicy hohenauskiej. Twój dziad i ojciec chowali tam wszelkie dowody.

Rysy twarzy Judyty stały się znów ostre, jak wówczas, kiedy łajała Bertwinę. Na czole, między brwiami, utworzyła się głęboka zmarszczka.

– I ten chłop, ten zuchwały wasal ośmielił się… – zawołała.

– Szatan pychy wciska się do twojego serduszka – przerwał jej pustelnik, wygładzając palcami fałdę nad jej nosem. – Niech duma nie marszczy twojego jasnego czoła, w takich bowiem zmarszczkach gnieżdżą się wszystkie grzechy główne. Grimmingenowie przestali być chłopami z chwilą, gdy im twój dziad pozwolił nie obcinać włosów, lecz choćby nosili dotąd ciemne, bezbarwne suknie i mieli głowy golone, nie wolno tobie, posłusznej córce Kościoła, gardzić nimi dlatego, że im Bóg wyznaczył na ziemi trud i poniewierkę. Kościół nie dzieli ludzi na wolnych i niewolnych, na panów i sługi. Przed obliczem Boga wszyscy są równi, a po Jego prawicy zasiądą kiedyś nie możni tego świata, jeno sprawiedliwi. Napomnienie Wolframa nie przekonało Judyty.

– I biskupstwa, i klasztory mają poddanych – zauważyła nieśmiało.

– Bo i duchowni są tylko ludźmi skażonymi nieprawością ziemi – tłumaczył pustelnik – ale Kościół pracuje nad tym od lat tysiąca, aby samolubną duszę śmiertelnika oczyścić z błędów pogaństwa.

– Wierzycie, ojcze, iż nie będzie kiedyś poddanych, że chłop zrówna się z panem? – mówiła Judyta zdziwiona. – Któż by orał w polu, kto pasał bydło i służył rycerzom?

– I tobie dał Bóg takie same ręce jak poddanym.

Judyta spojrzała na swoje białe dłonie.

– Inne, ojcze – odrzekła z uśmiechem rozpieszczonego dziecka.

Pustelnik dostrzegł ten niewierny uśmiech, bo pokiwał głową, westchnąwszy.

– Najwymowniejsze słowa nie przekonają człowieka upartego w grzechu – mówił ze smutkiem – jedyne tylko cierpienie uczy go rozumieć głos Boga, który przypomina dzieciom tej ziemi ciągle, w każdej godzinie, śmierć wszystkiego, co żyje, nicość pychy doczesnej. Przeto nie będę zasępiał twoich młodych lat ponurym doświadczeniem wieku sędziwego, zapisz sobie jednakże głęboko w duszy, iż Kościół grozi karą wieczną bogaczom bez serca i panom bez litości. Bądź hojną dla ubogich, łaskawą dla słabych i pobłażliwą dla grzesznych, jeśli chcesz kiedyś, gdy, wysączywszy do dna kielich rozkoszy i goryczy tej ziemi, zapragniesz wiecznego spoczynku, doznać miłosierdzia Bożego. A teraz zostaw mnie mojej samotności, zbyt długo bowiem plamiłem duszę sprawami świata, z którym mnie już nic nie wiąże.

– Gniewacie się na mnie, ojcze? – mówiła Judyta, ocierając głowę o ramię pustelnika miękkim ruchem kotki.

– Na ciebie, dziecino? Jesteś jak wszystkie córki świata twojego urodzenia i stanowiska. Nie do ciebie mam żal, lecz do ślepoty duszy ludzkiej, która nie chce widzieć drogi, prowadzącej do zbawienia. Pokój z tobą, siostro w Chrystusie. Gdyby ci znów kiedy dokuczały jakieś wątpliwości, pamiętaj, że stary Wolfram nigdy nie odmówi rady i pociechy dziecku swojego przyjaciela.

Rzekłszy to, podniósł się hrabia i wyciągnął nad Judytą ręce.

– Odstąp od niej, szatanie, nie kuś jej młodego serca, przeklęty wrogu światłości – szepnął.

– Gdyby wam córka przyjaciela mogła czym służyć, byłaby bardzo szczęśliwa – mówiła Judyta.

Pustelnik wzruszył ramionami.

– Wody mam dosyć w ruczaju, jagód i korzonków za wiele w lesie, uschłe liście codziennie ścielą mi posłanie – odpowiedział. – Proszę cię tylko, ażebyś nie kazała wypędzić mnie z lasu.

– O, ojcze Wolframie. Wszystkie moje zamki uradowane otworzą bramy przed Waszą Świątobliwością. Powiedzcie, gdzie chcecie mieszkać.

– Na zamkach przebywa gwar grzechu, a tu otacza mnie cisza pokuty. Pokój z tobą.

Pustelnik przeżegnał dziewczynę i odszedł w las. Za nim skoczyła menażeria.

Judyta wracała do domu z lekkim sercem.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Pisarze XI stulecia skarżą się na „starość świata”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Tiara i korona.