Terror. Rozdział pierwszy

Już dobiegała godzina dziewiąta z rana – dzieci chodzące do szkoły powinny być już dawno po śniadaniu – a przed piekarniami paryskimi wyczekiwały jeszcze tłumy niezaspokojonych klientów.

Piekarni obywatela Pawła Leroi przy ulicy Świętego Jakuba uczepił się długi ogon (1) ludzki, niecierpliwy, groźny. Piekarz z żoną, córką i starszym czeladnikiem daremnie pracował z pośpiechem: krajali, ważyli, podawali chleb przez małe okienko sklepu. Ogon zamiast się zmniejszać, rósł ciągle, coraz niecierpliwszy, groźniejszy.

Te setki kobiet z ludu, sług i robotników popychając się, depcząc sobie po nogach, głodne, zziębnięte, nie chciały zrozumieć, że piekarz nie miał stu rąk, że trzeba czekać na swoją kolej.

– Hej, wyzyskiwaczu, pijawko, spiesz się, bo ci budę rozwalimy! Trzy sous (2) i trzy denary bierzesz za funt obrzydliwego zakalca, złodzieju, i każesz nam jeszcze czekać po kilka godzin w chłodzie i słocie! – wołała jakaś młoda robotnica.

A tłum kobiet stojących na ulicy w zimnym błocie lutego wtórował jej:

– Wyzyskiwacze, pijawki, złodzieje!

„Wyzyskiwacz, pijawka, złodziej” obojętnie słuchał tych obelg. Przywykł do nich, przylgnęły one do jego rzemiosła od trzech lat, od chwili zdobycia Bastylii (3) przez patriotów. Proletariat policzkował go nimi codziennie, rano i wieczorem. Miał czas do nich przywyknąć.

Sam wiedział, że trzy sous i trzy denary za funt chleba, to klęska dla ubogich, ale obniżenie ceny nie było w jego mocy. Jego to winą, że nękające Francję od szeregu lat niezwykłe mrozy i nieurodzaje wypróżniły spichlerze rolnika, że rewolucja zniszczyła handel, że ceny artykułów spożywczych podniosły się do grzesznej wysokości? Mąka była tak droga, iż on sam zarabiał zaledwie tyle, ile mu było potrzeba na utrzymanie siebie i rodziny.

I żal mu było tych biedaków, marznących w błocie ulicy, ale jakże ich wpuścić do sklepu? Rozdrapaliby mu towar, podruzgotaliby sprzęty. Przecież już tak nieraz bywało. Głód jest bezwzględnym i drapieżnym.

– Jeśli nasi bracia sankiuloci (4) nie zrobią wreszcie porządku w Paryżu, wszyscy zdechniemy z głodu – perorowała ta sama robotnica. – Za rządów tego grubego, opasłego tyrana z Tulieriów (5) próżniacza szlachta pospołu z klechami wypijała z nas krew, a teraz podli wyzyskiwacze zatruwają nam wnętrzności czarnym zakalcem i fałszowaną kawą. Na co zrobiliśmy rewolucję? Czy na to, żeby żreć chleb owsiany i chlać śmierdzącą gorzałkę? Ci szczekacze z Konwentu (6), zamiast nam dać dobrobyt, częstują nas tytułem suwerena. Ładny suweren w łachmanach i ze skręconymi z głodu kiszkami. Słuchajcie ojca ojczyzny, Marata! (7) On jeden prawdziwie miłuje lud, on jeden zna prostą drogę do naszego szczęścia. Na latarnię kupców, grabieżców!

Zwarty tłum drgnął, jak gdyby ukąsił go szpetny gad. Namiętne słowa zwolenniczki Marata przebiegły nad nim błyskawicą oświecającą ciemne głębie jego duszy. Tak, tylko ojciec ojczyzny, Jan Paweł Marat, l’ami du peuple (8), prawdziwie miłuje lud i zna prostą drogę do jego szczęścia. Jego trzeba słuchać…

Nad tłumem szedł cichy szmer, jak nad polami idzie przed burzą lekki wiatr. Szmer rósł, przeplatany groźbami, potężniał, zawirował się, aż z głębi tego wiru zmieszanych głosów buchnął krzyk nienawiści:

– Niech żyje ojciec ojczyzny Marat! Na latarnię grabieżców, śmierć kupcom!

Już zakołysał się tłum, aby runąć na sklep piekarza, kiedy nagle odezwał się wrzaskliwy głos:

– Czytajcie odezwę generała Santerre’a! (9)

Jakiś drab, przepasany trójkolorową szarfą, przylepiał na ścianie domu duży, czerwony plakat.

Kilkaset oczu, przed chwilą błyszczących płomieniem nienawiści, spojrzało ciekawie na orędzie naczelnika siły zbrojnej Paryża.

– Czytaj! – zawołał ktoś!

– Czytaj, czytaj! – domagano się zewsząd.

Drab czytał donośnym głosem:

– Rzeczpospolita (10) pozyskała mnóstwo przyjaciół od czasu śmierci Ludwika (11), ale drożyzna może służyć jej wrogom. Nasze wojska na granicach, przekonanie rolników, że Paryż pławi się ciągle w krwi i ogniu, i rozmyślne dyskredytowanie asygnat przez arystokrację, oto są przyczyny drożyzny. Zalecam ze swej strony dwa sposoby do jej zwalczania: niech obywatele zamożni, miłujący dobro powszechne, dwa razy w tygodniu zastąpią chleb ryżem i kartoflami. W ten sposób zmniejszy się o połowę konsumpcja chleba w Paryżu i ubodzy zyskają, jak mniemam, w przeciągu dwóch dni około tysiąc pięćset worków mąki. I niech się patrioci pozbędą niepotrzebnych darmozjadów. Jest w Paryżu tyle bezużytecznych psów i kotów, iż można tym, co zjadają, wyżywić tysiąc pięciuset ludzi.

Przez chwilę w tłumie panowało milczenie. Pomysł Santerre’a, z zawodu piwowara, mianowanego przez rewolucję generałem, był tak niezwykły, iż wprawił w zdumienie nawet tłum, zwykle niedziwiący się najdziwaczniejszym wybrykom ludzkiego mózgu. Wojna wypowiedziana psom i kotom! Na tak oryginalny pomysł nie wpadł jeszcze dotąd żaden lekarz nędzy.

– Psy i koty na gilotynę! – zawołał ktoś!

– Na gilotynę; na gilotynę! – wtórowano mu; i pusty, wesoły śmiech zatrzepotał się nad gromadą ludzką, gasząc płomień nienawiści.

– Generał „Houblon” (12), generał „Mousseux” (13) ruszył po swojemu konceptem, ha, ha, ha!

I śmiał się ludek paryski tak szczerze, sypał tak gęsto rakietami dowcipu ulicznego, bawił się tak doskonale, jak gdyby był po sutym obiedzie, zapomniawszy o episjerach (14), o „grabieżcach”. Będzie miał co opowiadać w domu, przy śniadaniu…

– Psy i koty na gilotynę, ha, ha, ha! Wyborny dowcip…

Odezwa generała „Chmiela” ocaliła piekarza. Głodni z cierpliwością grzecznego dziecka czekali teraz na czarny chleb i rozeszli się spokojnie.

Zaledwie oddalił się ostatni klient, schwyciwszy łapczywie swoją porcję, kiedy obywatel Paweł Leroi zatrzasnął z gniewem okienko i zasunął rygle drzwi prowadzących z ulicy do sklepu.

– Trzeba zamknąć budę – mruczał zdejmując z siebie biały fartuch – żeby nas jakiś sankiulota nie zaskoczył niespodziewanie przy śniadaniu. Gdyby spostrzegł na stole białą kawę, masło i kilka jajek, mógłby nas zadenuncjować do komitetu sekcji (15) o arystokratyzm.

Młody, dźwięczny głos zadzwonił w izbie za sklepem.

– Czego się ta dzierlatka znów śmieje? – fuknął piekarz, ze złością cisnąwszy fartuch i białą czapkę na ziemię.

– Papa, zdobywca Bastylii, arystokratą; papa, stały gość w kawiarniach Palais-Royal (16), gorliwy członek klubu jakobinów (17), arystokratą; papa, biorący udział we wszystkich demonstracjach patriotycznych, arystokratą, ha, ha, ha! – śmiała się osiemnastoletnia dziewczyna, przystojna brunetka.

– Będziesz ty zaraz cicho, sroko gadatliwa! – burczał piekarz. – Z rodzonego ojca się natrząsasz!

„Gadatliwa sroka” przypadła do ojca i objąwszy go za szyję, szczebiotała ciepłym głosem, dobrego, kochającego dziecka:

– Mój papa kochany…

– No, no, już dobrze – mówił udobruchany piekarz tuląc głowę córki do piersi. – Ty się śmiejesz, bo nie wiesz, co nas czeka. Żyjemy w takich czasach, w których nikt nie wie, kto jutro będzie arystokratą, żerem dla gilotyny. Marat podburza już kanalię (18) przedmieść przeciw grabieżcom, jak nas nazywa. Jeśli żyrondyści (19), ostatni przyzwoici ludzie we Francji, ulegną tym krwiożerczym potworom z komuny (20), przyjdzie kolej na nas.

– A nienawidziłeś dobrego króla – szepnęła panna Cecylia Leroi z cichym wyrzutem w głosie.

– Ty tego nie rozumiesz. Podaj mi śniadanie, bo dziś uczciwie zarobiłem na posiłek.

Zasiedli do śniadania: mąż, żona i córka. Piekarz pił kawę milcząc, żuł czarny chleb. Przez kilka chwil spod czoła spoglądała na męża pani Leroi, starszy, już nieco rylcem czasu porysowany portret córki. Była jeszcze przystojna, ale czterdziestka nadmiernie zaokrągliła jej kibić i przetkała jej gęste, czarne włosy srebrnymi nitkami.

– I cóż? – odezwała się drwiącym głosem. – Za tyle zasług położonych dla narodu doczekałeś się godności wyzyskiwacza, pijawki, złodzieja.

Piekarz milczał, nisko pochyliwszy głowę nad kubkiem.

– Zamiast pilnować sklepu, latałeś do kawiarni słuchać tych bzdurstw, co je to wyrykiwali różni szczekacze; latałeś do klubu jakobinów i na zebrania sekcji, aby wrzeszczeć razem z innymi opętańcami: „Na latarnię klechów i arystokratów!”. Bastylię zdobywałeś, w Zgromadzeniu Narodowym (21), w Zgromadzeniu Prawodawczym (22), w Konwencie oklaskiwałeś na trybunach najgłupsze mowy najgłupszych patriotów, zachwycałeś się brudną bibułą tego szubrawca Héberta (23) i tego szaleńca Marata…

– Julio! Ściany mają teraz w Paryżu uszy… – zauważył piekarz.

– Niech mają! Cóż mi ci zbrodniarze, co się nazywają patriotami i mędrcami, mogą zrobić? Głowę uciąć? Niech utną. Królowi ją ucięli, biskupów i ministrów pozabijali drągami, wszystkich ludzi przyzwoitych wloką na gilotynę. Zaszczytem jest dziś dostać się pod brzytwę Sansona (24). Przez trzy lata byłeś gorliwym patriotą i cóż masz za ten swój gorliwy patriotyzm? Biedę z nędzą, nienawiść sankiulotów i w sercu nieustanny, śmiertelny strach przed pierwszym, lepszym łotrem, któremu może przyjść do głowy zadenuncjować cię do komitetu naszej sekcji o myśli i uczucia nieobywatelskie.

– Julio! – po raz wtóry proszącym głosem odezwał się obywatel Leroi. – Szpiedzy podsłuchują pod oknami.

– Niech podsłuchują! Śliczna wolność… Za rządów naszego dobrego, kochanego Ludwika opłacałeś patent (25) sklepu i nikt nie wtrącał się do twoich uczuć i myśli, nikt nie zaglądał do twoich garnków. A teraz? Od świtu do świtu, nawet w nocy, niepokojony, dygocesz jak ten parszywy pies, wypędzany z podwórka na podwórko, w ciągłym strachu przed szpiegiem, przed denuncjantem, przed trybunałem kryminalnym i tą ohydną maszyną z placu Karuzelskiego (26). Ciążyły ci rządy króla i wielkich panów, a teraz musisz lizać pokornie łapę każdego pijaka, złodzieja, rabusia, co zbrodnią wysłużył sobie jakiś urząd w sekcji. Zamiast jednego władcy, mamy teraz w Paryżu trzydzieści tysięcy krwiożerczych tyranów, bo każdy pachołek sekcji, komitetów, komuny, ma prawo znęcać się nad przyzwoitymi ludźmi. Śliczna wolność!

Obywatelka Julia Leroi rozśmiała się urągliwie.

– Wolno nam zdychać z głodu – mówiła. – Wolno nie myśleć, nie czuć, nie płakać, wolno oklaskiwać wszelakie zbrodnie…

– Któż się mógł spodziewać, że zdobyta wolność zmieni się w szpiega i mordercę? – rzekł obywatel Leroi złamanym głosem. – Nie o takiej wolności marzyliśmy, burząc Bastylię. Ale ty tego nie rozumiesz, ty zawsze byłaś arystokratką.

– Byłam i zostanę nią nawet pod nożem gilotyny – mówiła obywatelka Leroi podniesionym głosem. – Modlić się będę do ostatniej chwili za duszę dobrego króla i zawsze będę chodzić tylko na nabożeństwa księży prawdziwych, księży niezaprzysiężonych. Żebyś o tym wiedział, a jeśli ci się moja zdrada nie podoba, możesz mnie zadenuncjować do swoich władców. Będziesz miał drugą, młodszą żonę.

Żywym ruchem obywatel Leroi podniósł się z krzesła i zbliżywszy się do żony, objął jej głowę ramieniem.

– Wierną żoną mi byłaś, troskliwą matką naszej córki, pracowitą, rządną w domu gospodynią – mówił głosem miękkim. – Gdyby ci zbóje mieli sięgnąć po twoją mądrą głowę, spadłyby dwie, twoja i moja.

I miękko, serdecznie odpowiedziała obywatelka Leroi, dotykając ustami ręki męża:

– A ty byłeś zawsze człowiekiem uczciwym i dlatego nie zarobiłeś nic, nie chciałeś zarobić nic na patriotyzmie. Wiem o tym i szanuję cię za to.

Wtem w sklepie odezwał się łoskot. Ktoś walił do zamkniętych drzwi z ulicy, jak gdyby chciał je zdruzgotać.

– Ktoś z sekcji – rzekł piekarz. – Tylko oni oznajmiają się w taki sposób. Władcy! Gueux! (27) Idź do kuchni, nie pokazuj się – zwrócił się do córki. – Te łajdaki oblizują się na widok młodych, ładnych dziewcząt.

Kiedy córka wyszła, szybkim wzrokiem niepokoju obrzucił izbę.

– Czy nie ma w domu czegoś podejrzanego? – pytał. – Najmniejszy drobiazg przypominający przeszłość mógłby zaprowadzić nas na gilotynę. Twoje krzyże, twoje medaliki, twoje książki do nabożeństwa?

– Nie obawiaj się. Ukryte tak dobrze, że nie dostrzegą ich nawet wilcze ślepia tych drapieżników – odpowiedziała żona.

– Nasz stary zegar ze wskazówkami podobnymi do lilii?

– Na strychu, pomiędzy rupieciami.

– Portrety twoich dobrodziejów, hrabiów de Lameth? (28)

– Na wsi, u moich rodziców.

Łoskot wzmagał się w sklepie. Nieproszony gość niecierpliwił się.

– Otwierać, bo wywalę drzwi! – ryczał głos zagniewanego byka.

Jeszcze raz obrzuciwszy izbę badawczym spojrzeniem, Leroi poszedł do sklepu i odsunął rygle.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Dawniej, tu: kolejka; ogonek.

(2) Sou – jedna dwudziesta liwra.

(3) Bastylia – zamek wybudowany pod Paryżem w latach 1370–1383, jako część jego umocnień, w celu obrony bramy Świętego Antoniego; z upływem czasu Bastylia straciła znaczenie obronne; w XVII wieku stała się ciężkim więzieniem; podczas rewolucji przebywało tam zaledwie siedmiu więźniów (czterech fałszerzy, hrabia oskarżony o kazirodztwo i dwaj szaleńcy) pod strażą głównie byłych żołnierzy.

(4) (Z fr.) członkowie najbiedniejszej i najbardziej radykalnej grupy drobnego mieszczaństwa i proletariuszy podczas rewolucji francuskiej.

(5) Tuilerie – dzielnica znajdująca się w sercu Paryża, między Luwrem, dzisiejszym placem Zgody i Sekwaną; do czasów Komuny Paryskiej stał tam zniszczony w maju 1871 roku ogromny pałac renesansowo-barokowy, paryska rezydencja walezyjskich i burbońskich królów i napoleońskich cesarzy Francji.

(6) Konwent Narodowy – zgromadzenie prawodawcze z okresu rewolucji francuskiej; działał od 21 września 1792 roku do 26 października 1795 roku; ogłosił Francję republiką i skazał Ludwika XVI na śmierć; powołał Komitet Ocalenia Publicznego oraz Komitet Bezpieczeństwa Powszechnego, dla zwalczenia kryzysowej sytuacji w państwie, którym nadano nadzwyczajne uprawnienia sądownicze, w Konwencie zasiadało 750 deputowanych; żyrondyści mieli 300 deputowanych, Góra (jakobini, kordelierzy) – 320, a Bagno – 130.

(7) Jean-Paul Marat (1743–1793) – francuski polityk czasów rewolucji francuskiej, kordelier, deputowany do Konwentu Narodowego; dziennikarz, lekarz, mason; piewca krwawego terroru; zasztyletowany przez żyrondystkę.

(8) (Fr.) przyjaciel ludu.

(9) Antoine Joseph Santerre (1752–1809) – właściciel browaru i generał paryskiej gwardii narodowej podczas rewolucji francuskiej; wziął udział w szturmie na Bastylię i napadzie na Tuilerie.

(10) Tu: republika.

(11) Ludwik XVI, Ludwik Ostatni, w czasie rewolucji pogardliwie nazywany „obywatel Louis Capet” (1754–1793) – książę de Berry, następnie delfin de Viennois, ostatecznie król Francji i Nawarry od roku 1774 do 1791, potem „król Francuzów” do roku 1792; rok po objęciu tronu zapisał się do nadwornej loży wolnomularskiej; zgilotynowany.

(12) (Fr.) chmiel.

(13) (Fr.) wino musujące.

(14) Dawniej, tu: kupcach, sklepikarzach – dorobkiewiczach.

(15) Rewolucja podzieliła Paryż na czterdzieści osiem sekcji-dzielnic – przyp. aut.

(16) Palais-Royal – pałac położony w centrum Paryża, sto pięćdziesiąt metrów na północ od Luwru; wybudowany został w latach po roku 1624 dla kardynała Richelieu; przekazany królewskiemu bratu Filipowi, pozostał paryską siedzibą domu orleańskiego do egzekucji Filipa Égalité w roku 1793; siedziba „sztabu” początkowej fazy rewolucji francuskiej.

(17) Jakobini – lewicowy klub polityczny działający w rewolucyjnej Francji, założony w roku 1789 w Paryżu jako Klub Bretoński, w roku 1790 został przemianowany na Stowarzyszenie Przyjaciół Konstytucji; u szczytu swej potęgi liczył około czterystu tysięcy członków; na jego czele stał dziennikarz, lekarz, mason Jean-Paul Marat.

(18) Dawniej, tu: zbiorowisko ludzi bezwartościowych, podłych; hołotę; motłoch; pospólstwo.

(19) Żyrondyści – nieformalne stronnictwo polityczne z czasów rewolucji francuskiej, grupujące głównie przedstawicieli inteligencji i burżuazji, początkowo stanowiące prawe skrzydło jakobinów z programem monarchii konstytucyjnej (potem republiki) i rządów parlamentarnych z zachowaniem swobód życia gospodarczego i religijnego; byli gorącymi zwolennikami rozsiania rewolucji w całej Europie i to za ich przyczyną Francja zaczęła wypowiadać wojny.

(20) Komuna Paryża – nazwa przyjęta przez rewolucyjny rząd miasta Paryża powstały po zwycięskim ataku na Bastylię w dniu 14 lipca 1789 roku; po powstaniu 10 sierpnia 1792 roku komuna znacznie się zradykalizowała, stając się pośrednikiem między parlamentem a paryskim ruchem sankiulockim.

(21) Zgromadzenie Narodowe powstało w 1789 z przekształcenia się Stanów Generalnych (zwołanych przez króla Ludwika XVI dla zaradzenia kryzysowej sytuacji państwa), potem przekształciło się w Konstytuantę (z zadaniem opracowania nowej konstytucji ustrojowej).

(22) Zgromadzenie Prawodawcze, zwane Legislatywą – francuska władza ustawodawcza w okresie rewolucji francuskiej; działało od 1 października 1791 roku do 20 września 1792 roku; powołane na podstawie konstytucji z 3 września 1791 roku; rozwiązane by ustąpić miejsca Konwentowi Narodowemu; wybrane w wyborach powszechnych; składało się z 745 deputowanych – feuillanci zdobyli 264 miejsc, centrum (Bagno) 345 miejsc, a Góra (jakobini, kordelierzy, żyrondyści) 136 miejsc.

(23) Jacques-René Hébert (1757–1794) – francuski dziennikarz i działacz polityczny doby rewolucji francuskiej, kordelier, przywódca hebertystów; charyzmatyczny propagator najradykalniejszych poglądów, zwolennik całkowitej dechrystianizacji Europy, zwany „psem na Kościół”; skandalista, ateista; zgilotynowany.

(24) Tu: gilotynę; Charles Henri Sanson (1739–1806) – kat, wykonawca wyroków śmierci w Paryżu w latach 1778–1795; 25 kwietnia 1792 roku dokonał pierwszej egzekucji przy użyciu gilotyny; wykonał egzekucje na 2918 skazańcach.

(25) Dawniej: dokument uprawniający do prowadzenia zakładu handlowego lub przemysłowego.

(26) Place du Carrousel – plac na otwartym końcu dziedzińca Luwru, usytuowany bezpośrednio między nim a ogrodem Tuileries; nazwa odnosi się do karuzela – miejsca wojskowych pokazów sztuki jeździeckiej i zawodów konnych; w czasie rewolucji nazwany Placem Federacji.

(27) (Fr.) dziad; żebrak.

(28) Alexandre-Théodore-Victor, hrabia de Lameth (1760–1829); Charles Malo François de Lameth (1757–1832); Théodore de Lameth (1756– 1854) – francuscy żołnierze i politycy.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Terror.