Terror. Rozdział ósmy

W restauracji Vénua (1) przy ulicy Świętego Honoriusza, naprzeciw klubu jakobinów, w błękitnym gabinecie, dokoła stołu nakrytego holenderskim obrusem, zastawionego sewrską porcelaną i kryształowymi szklankami, siedziało sześciu panów.

Napili się znakomitej wódki po sześćdziesiąt franków butelka, przekąsili sardynkami i studiują teraz eleganckie menu, które każdemu z nich podała służba.

Kim są ci zuchwalcy, którzy mają odwagę pić wódkę po sześćdziesiąt franków butelka, jeść na holenderskim obrusie i na sewrskiej porcelanie w chwili, kiedy czterdzieści tysięcy nędzarzy umiera w Paryżu z głodu, kiedy na ulicach od świtu do zmierzchu ryczy zrozpaczony lud: „Chleba, chleba, na latarnię arystokratów!”?

Zapewne to jacyś „podli arystokraci”, nieodczuwający bólu nędzy, albo „nikczemni episjerzy”, dla których nawet nędza jest źródłem obfitego zarobku.

To Kamil Desmoulins (2), Filip Fabre d’Églantine (3), Piotr Philippeaux (4), Jan Franciszek Lacroix (5) i Franciszek Westermann (6), sami doskonali patrioci, śmiertelni wrogowie duchowieństwa, szlachty, zamożnego mieszczaństwa, a nawet żyrondystów, to najdoskonalsi patrioci, czystej krwi demokraci, demagodzy, członkowie Góry w Konwencie.

Rok temu każdy z nich jadał w nędznej gargocie (7) albo nie jadał wcale, jak się zdarzyło, mieszkał na facjatce, spał na pryczy, chodził w podartych trzewikach, a dziś używają uciech stołu i dzbana u Méota (8), u Beauvilliersa (9), u Vénua, u Masse’a. Nie ma w Paryżu za drogiej dla nich restauracji, za drogiego wina. Gdzie dawniej biesiadowali tylko magnaci, rozpustują (10) dziś oni. Opłacił im się patriotyzm.

Ale cóż robi między nimi ten szósty, ten wytworny, ze starannością petit-maître’a wystrojony, ładny, wymuskany jak lalka w oknie fryzjera, pan Hérault de Séchelles? (11) Przed rewolucją był generalnym adwokatem parlamentu paryskiego, sama królowa Maria Antonina dziergała dla niego szarfę, należy on do najbogatszych właścicieli ziemskich Francji. Dlaczego nie jest na emigracji, w Koblencji, albo na cmentarzu zgilotynowanych, on, szlachcic, dygnitarz, magnat?

Zbyt kocha Paryż, jego uciechy, jego kobietki i zbyt miłuje swój olbrzymi majątek, by mógł, chciał emigrować. W Niemczech nie ma tak miłych, łatwych kobietek, jak w Paryżu, a majątki emigrantów konfiskuje naród…

Z miłości do swojej ślicznej, różowej Jacquette Aubert (12), z miłości do swoich ślicznych dóbr poszedł w jakobiny, on, piękny, wykwintny, bogaty oświecony arystokrata, ozdoba salonów przedrewolucyjnych – zdradził swój stan, opluł swoje tradycje rodowe, stał się sankiulotą, królobójcą.

Pierwszy zatarł ręce Fabre d’Églantine, przed rewolucją aktor, autor dramatyczny, po jej wybuchu redaktor „Rewolucji Paryskich” (13), a po zdobyciu Tuileriów przez lud, sekretarz ministra Dantona i członek Konwentu. Ubożuchny aktorzyna, zawsze goluteńki jak nudyjski fakir, uczepił się połów Dantona i wyleciał w górę razem ze swoim mistrzem.

Zatarł ręce, bo ogromnie lubił dobre kąski, a w menu była dziś pularda (14) fine rôtie (15), którą Vénua nadzwyczajnie przyprawiał.

– Obywatelu garsonie (16) – odezwał się słodkim głosem urodzonego komedianta – dla mnie pulardkę, ale od razu trzy porcyjki, bo te wasze porcje…

Ten człowiek był wcieleniem chytrej obłudy. Kłamał jego fałszywy, niepewny wzrok, kłamał jego obleśny uśmiech, kłamała jego sztuczna, aktorska słodycz.

– Ja pro-pro-proszę – jąkał się drobny, chuderlawy, kosooki Kamil Desmoulins – o przepiórki au gratin (17).

– A jakie winko będziemy pili? – pytał Fabre, oblizując się.

– Myślę, że to, co zawsze – odezwał się Hérault de Séchelles. – Doskonały sotern (18) u naszego kochanego Vénua!

– Rozumie się – z cicha zaśmiał się Fabre. – Zakupił piwnicę Kondeusza (19), zabrał resztę, której lud paryski nie zdążył wypić i wylać w rynsztok przy publicznej sprzedaży, a dotychczas Condé miał najlepszą piwnicę w Paryżu. Któż by dwa lata temu pomyślał, że tacy, jak my, będą rozkoszowali się winkiem Kondeusza? Śliczna rzecz – rewolucyjka.

Hérault lekko, nieznacznie zmarszczył ładne brwi. Szczerość jego nowych przyjaciół zbyt często przypominała mu nędzną rolę, jaką odgrywał, a ich zachowanie się zawstydzało jego wielkopańskie nawyknienia. Jak ci ludzie nie umieli jeść przyzwoicie. Każdy ich ruch obrażał jego estetyzm życiowy.

Kamil Desmoulins pomagał sobie palcami. Tak mu smakowały przepiórki.

Żółć pomalowała jego brzydką pokurczoną twarz i żółć kipiała w jego sercu. Język mu się plątał – był jąkałą – ale pióro miał cięte jak żądło osy i zawsze gwałtowne, namiętne. Urodził się utalentowanym, zjadliwym satyrykiem, paszkwilistą, pamflecistą, „szczekaczem” literackim. Ciął bez zastanowienia, bez namysłu, na prawo, na lewo, z wielkim rozmachem młodej brawury i młodej lekkomyślności, bryzgał błotem na króla, królową, duchowieństwo, szlachtę burżuazję, na wszystkich arystokratów, w końcu na żyrondystów – w sam raz polemista w czasach rewolucyjnych, w których namiętność zastępuje rozwagę, a oszczerstwo staje się pożądaną bronią.

Początkujący adwokacik bez klientów przed rewolucją był tak ubogi, że nie miał za co kupić sobie własnego łóżka. Ale pomógł mu żarliwy patriotyzm. Sława dała mu bogatą żonę, śliczną Lucyllę Duplessis (20), i godność członka Konwentu. I on trzymał się pół Dantona. Teraz sypiał we wspaniałym łóżku, pod błękitną adamaszkową kołdrą i jadał u Méota i Vénuy. I jemu opłacił się patriotyzm.

– Prze-prze-prze-po-wiedziałem wam przecież – mówił z błyskami dumy w czarnych oczkach – że czterdzieści tysięcy pałaców, zamków, domów, dwie piąte dóbr Francji będą nagrodą dzielności, odwagi.

– Niech żyje generalny prokurator latarni, nasz kochany Kamilek – zawołał głosem tubalnym Westermann. Młody, przystojny, nosił mundur i szlify generała. I on był kreaturą Dantona, z nizin nędzy i z błota hańby wy- dobył się na jego atletycznych plecach na wyżyny władzy i sławy. Przed rewolucją podoficer i taki pauper, że z głodu kradł srebrne naczynia w restauracjach, za co sądy królewskie ukarały go więzieniem. Potężna ręka Dantona, szukająca kogoś, który byłby zdolnym do wszystkiego, bo nie miał nic do stracenia, otworzyła mu bramy więzienia, postawiła go na czele motłochu paryskiego, pchnęła go na Tuilerie i wynagrodziła go za zwycięstwo szlifami generalskimi.

– Z każdym dniem zmniejszają się porcje w restauracjach – mówił Westermann. – Ci gargociarze mają nas za liliputów.

– Strzępki mięsa nazywają porcjami – skarżył się Fabre. – Jeżeli tak dalej pójdzie, będą je odważali ważkami aptekarza.

Porcje były w istocie tak małe, iż potrzeba ich było kilka do zaspokojenia głodu. Wytworniejsze restauracje, korzystając z drożyzny, bez miłosierdzia łupiły smakoszów.

A smakoszami byli wszyscy przyjaciele Dantona, wszyscy lubili doskonały stół. Przykładem pod tym względem przyświecał im sam mistrz:

– Je-je-jerzego nie widać – zająkał Desmoulins.

– Zapewne lamentuje na cmentarzu, na grobie żony – objaśnił Westermann.

– Nikt by nie pomyślał, żeby Danton był zdolnym do takiej szczerej żałoby – odezwał się Hérault.

– Ko-ko-kochał żonę – mówił Desmoulins.

– Ale kochał także sto, dwieście innych. Nie ma w Paryżu ładnej buzi, za którą by się Danton nie obejrzał.

– Co innego żona, a co innego kochanka – rzekł Fabre, uśmiechając się swoim uśmiechem lisa. – Ale długa żałoba Dantona zadziwia mnie w istocie, zatrważa nawet. Łamie ona jego energię, czyni go niezdolnym do śmiałego czynu, co w obecnej chwili grozi naszej grupie porażką. Nie wolno nam lekceważyć dziś ani jednego ruchu naszych zawistnych, na których nam nie zbywa. Marat głośno nazywa nas rozpustnikami, Robespierre szyje nam po swojemu, po cichu buty w klubie jakobinów. My rozpustnikami? – Skrzyżował race na piersiach z gestem świętoszka. – Mój… przepraszam, chciałem powiedzieć: „Boże”… głupi nałóg z czasów ciemnoty przedrewolucyjnej… My rozpustnikami? Że lubimy się dobrze najeść po ciężkiej służbie ludu i dla ludu? – Zadzwonił. – Obywatelu-garsonie, podaj mi jeszcze przepiórkę, ale trzy od razu, bo te wasze przepiórki wróble płodziły… Trzeba Dantona rozruszać, przywrócić go do życia, żeby nas Marat albo Robespierre nie zaskoczyli jakąś niespodzianką. Święty Filipie, patro… o, znów ten głupi nałóg pogrzebanej przeszłości… ładnie byśmy wyglądali…

Zmierzchła lisia twarz Fabre’a. W istocie wyglądałby ładnie, gdyby dostał się przed sąd „niesprzedajnego” Robespierre’a, on, który maczał rękę we wszystkich gwałtach demagogicznych, chwytając wszystko, co się dało złapać: pieniądze, asygnaty, biżuterie, brylanty koronne.

I Philippeaux, i Lacroix przybledli.

Drapieżną rękę miał także Danton. Brał on kubany (21) od króla, od królewny Elżbiety (22), bez rachunku czerpał z kasy ministrów. Ale ta drapieżna ręka umiała być hojną dla przyjaciół. Z chwilą gdy stał się szafarzem skarbu rządowego, otoczyła go cała gromada pauprów chciwych użycia, a on rzucał mamonę na prawo i lewo z gestem wielkiego pana, bo kto pracuje dla rewolucji, ten powinien z niej żyć… W przeciągu kilku miesięcy przeróżna hołotka wyszła przy nim na bogaczy.

Przeto ze strachu cierpła skóra na grzbiecie jego satelitów na myśl, że potężna łapa lwa demagogii, zasłaniająca ich przed zawiścią zawistnych, mogłaby osłabnąć.

– Trzeba Dantona koniecznie rozruszać – odezwał się Lacroix.

Właśnie nadchodził Danton.

Wszyscy zerwali się z krzeseł, otaczając go półkolem.

– Tak późno przychodzisz?

– Byłeś na cmentarzu?

– Na cmentarzu, ale cóż to was obchodzi? To mój ból – nom de nom – odezwał się Danton.

Nikt się nie obraził. Dantoniści przywykli do szorstkości i klątw wodza.

Danton skinął na służącego.

– Co macie dziś najlepszego? – zapytał, ciężko siadając na krześle.

– Potage à la ci-devant reine avec des rognons à la brochette, potage à la ci-devant Condé avec du civet de lièvre, poularde fine rótie, cailles au gratin… (22) – trzepał służący, połykając połowę wyrazów.

Danton powstrzymał jego wymowę garsońską rozkazującym ruchem ręki.

– Jadłospisu nie jestem ciekawy – burknął. – Mówiłem „co najlepszego”. Niech obywatel Vénua sam wybierze. I wino szampańskie.

Przyjaciele uważnie spojrzeli na niego.

Twarde rysy jego „tragicznie szpetnej” twarzy złagodziła dziś jakaś miękkość płynąca z serca. Jego zwykle bystre, przenikliwe oczy przesłaniała mgła, jakby opary drżących pod powiekami łez. Czyżby ten wielki drapieżnik umiał płakać?

– W Konwencie przygotowuje się nowa awantura – rzekł Fabre.

– Wiem – krótko mruknął Danton. Nie miał dziś humoru. Fabre zamilkł. Danton wypił łapczywie dwa kieliszki szampana, jeden po drugim. Jego przyjaciele spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Zalewał jakiegoś robaka, który trawił jego wnętrzności…

Danton zjadł szybko zupę à la ci-devant reine, ryż z cielęciną, połknął pulardę i otarł usta serwetą.

– Nie mam dziś apetytu… I cóż wy na ową awanturę, która przygotowuje się w Konwencie? – rzekł, obrzucając towarzyszy chłodnym spojrzeniem wodza, obojętnego na zdanie podkomendnych. – Przeciw komu, sądzicie, pójdzie teraz nasza Góra?

– Nie Góra atakuje tym razem, tylko żyronda – zauważył Hérault.

Pogardliwy uśmiech przesunął się po spłaszczonych wargach Dantona.

– Tak sądzisz, śliczna panienko w skórze Górala? Byłeś członkiem parlamentu paryskiego, powinieneś umieć odgadywać jutro, a widzisz tylko koniec swojego rasowego nosa.

– Ale, Jerzy… – żachnął się Hérault.

– Tylko się nie obrażaj, bo wiesz, że taki ordynarny plebejusz, jak Danton, nie zna się na arystokratycznej drażliwości. Żyronda zaatakuje, ale dlaczego? By odwrócić od siebie atak Góry, przygotowany od miesiąca.

– Trzeba-ba-ba-by zaraz skończyć z tymi arystokratami z żyrondy – wtrącił Desmoulins.

– Nie wtykałbyś nosa do rzeczy, na których się nie rozumiesz, mój ty wyszczekany prokuratorze latarni. Twoją rzeczą wietrzyć zdradę tam, gdzie nam to potrzebne i wylewać kubły zatrutego atramentu na zdrajców chwil, a nie mieszać się do czynnej polityki. Mówisz, żeby raz (24) skończyć z żyrondystami? A ja wolałbym się z nimi pogodzić.

Dantoniści spojrzeli po sobie zdumieni. Pogodzić się z żyrondystami, ze śmiertelnymi od miesiąca wrogami Góry?… Danton chyba majaczy…

– Pootwieraliście gęby jak te zdychające karpie – mówił Danton swoim brutalnym żargonem ulicy – ale zamkniecie je zaraz, gdy wam, kapuściane głowy, powiem, że upadek żyrondy będzie upadkiem rzeczpospolitej. Wybałuszacie ślepie? Sacré tonnerre! Jacy jesteście głupi. Gdy żyronda upadnie, weźmiemy się my, Górale, za łby, będziemy nawzajem wydzierali sobie łup zdobyty na monarchii jak te psy tłoczące się do jednej miski i pożremy się ku uciesze rojalistów. Czy nie znacie to ambicji tego szaleńca Marata, tego podstępnego kota Robespierre’a, tego kamiennego Saint-Justa, tego szubrawca Héberta i całej oberwanej, głodnej hałastry, która nam zazdrości czystych sukien i sytego żołądka? Na kim oprzecie się, gdy was zaatakują odważniejsi od was? Na ludzie paryskim, na tej kanalii, na tym lotnym piasku, który usuwa się spod stóp, gdy go inny wiatr żwiruje?

– Lud paryski jest uczciwy, dobry, ma poczucie sprawiedliwości, umie ocenić i bronić swoich przyjaciół – odezwał się Lacroix.

Danton z gniewem uderzył pięścią w stół, aż zabrzęczały talerze i szkła.

– Trône de Dieu! (25) – zaklął. – Frazesów szczekaczy rewolucyjnych nie sypcie mi w oczy, znam się bowiem lepiej od was na psychologii tłumu. To burza gradowa, która spada na każde pole, to dziecko naiwne, które wierzy każdemu szarlatanowi, to głupi, chłopski kundel, który rzuca się na każdego przechodnia. Łaska tłumu? Ha, ha!… Gdzieżeście to byli podczas rewolucji? Czyście spali? Nie słyszeliście entuzjastycznych „Niech żyje!” na cześć króla, Mirabeau, Lafayette, Lamethów, Duporta (26), Bailly’ego (27), potem żyrondystów? A dziś? Komu motłoch krzyczy „Niech żyje”? Maratowi, Hébertowi, Robespierre’owi. Na nas, na właściwych twórców tego porządku, zaczyna już spoglądać kosem okiem zawiści. Kłują go w podłe ślepia nasze dobre obiady. Kto się nie rozumie na psychologii tłumu, temu niańczyć dzieci zamiast robić rewolucję.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Vénua – postać autentyczna – restaurator.

(2) Lucie Simplice Camille Benoit Desmoulins (1760–1794) – adwokat, lewicowy publicysta, dziennikarz i polityk francuski; charyzmatyczny rewolucyjny mówca; zgilotynowany.

(3) Philippe François Nazaire Fabre d’Églantine (1750–1794) – polityk francuski czasów rewolucji, jakobin i kordelier; aktor, dramatopisarz, autor projektu francuskiego kalendarza republikańskiego; zgilotynowany.

(4) Pierre Philippeaux (1754–1794) – francuski prawnik doby rewolucji; członek Konwentu Narodowego; wydawca gazety „Le défenseur de la Liberté” („Obrońca Wolności”); domagał się egzekucji Ludwika XVI; zgilotynowany.

(5) Jean-François de Lacroix lub Delacroix (1753–1794) – francuski prawnik i polityk doby rewolucji, jakobin; członek Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego; zdecydowany przeciwnik monarchii; domagał się egzekucji Ludwika XVI; łasy na pieniądze malwersant; zgilotynowany.

(6) François Joseph Westermann (1751–1794) – generał rewolucyjnej Francji, związany politycznie z Dantonem; krwawy ludobójca w Wandei; zgilotynowany.

(7) (Z fr.) dawniej: garkuchni, lichej restauracji.

(8) Méot – postać autentyczna – restaurator.

(9) Antoine B. Beauvilliers (1754–1817) – pionier restauratorski, który w roku 1786 otworzył pierwszą ekskluzywną restaurację w Palais-Royal w Paryżu; w roku 1814 napisał L’Art du Cuisinier („sztuka kucharska”).

(10) Dawniej, tu: hulają.

(11) Marie-Jean Hérault de Séchelles (1759–1794) – prawnik i polityk czasów rewolucji francuskiej, kordelier; brał udział w szturmie na Bastylię; antymonarchistyczny deputowany do Zgromadzenia Prawodawczego, członek Konwentu Narodowego i Komitetu Bezpieczeństwa Powszechnego; zwolennik utworzenia Trybunału Rewolucyjnego; zgilotynowany.

(12) Jacquette Aubert – postać autentyczna.

(13) „Revolutions de Paris” – rewolucyjny, choć nieco umiarkowany dziennik wydawany w latach 1789–1794; głównymi redaktorami byli Elise Loustalot (1761–1790), Sylvain Marechal (1750–1803), Pierre-Gaspard Chaumette, Fabre d’Eglantine i Léger-Félicité Sonthonax (1763–1813).

(14) (Z fr.) potrawa z młodej wykastrowanej i utuczonej dla celów spożywczych kury.

(15) (Fr.) dobrze upieczona.

(16) (Z fr.) dawniej, tu: kelnerze.

(17) (Fr.) zapiekane w sosie beszamelowym.

(18) (Z fr.) gatunku francuskiego białego wina.

(19) Ludwik Józef Burbon, książę de Condé (1736– 1818) – zarządca Domu Królewskiego, zarządca Burgundii, generał armii francuskiej; podczas rewolucji został zmuszony do opuszczenia ojczyzny.

(20) Anne-Lucile-Philippe Desmoulins, z domu Laridon-Duplessis (1770– 1794) – żona francuskiego rewolucjonisty i dziennikarza Camille’a Desmoulinsa, córka urzędnika francuskiego Ministerstwa Skarbu; zgilotynowana.

(21) Dawniej: łapówki.

(22) Elżbieta Filipina Maria Helena Burbon, zwana Madame Elisabeth (1764– 1794) – księżniczka Francji, wielka mistrzyni lóż adopcyjnych (kobiecych) Francji, młodsza siostra Ludwika XVI, służebnica Boża; zgilotynowana.

(23) (Fr.) zupa z królowej z nereczkami na rożnie, zupa z Kondeusza z gulaszem z zająca, drobno krojonym kurczakiem i przepiórczymi jajami.

(24) Tu: nareszcie; w końcu; ostatecznie; definitywnie.

(25) (Fr.) tron Boga.

(26) Adrien-Jean-François Duport (1759–1798) – francuski polityk i wpływowy prawnik; fizjokrata, przeciwnik absolutyzmu, zwolennik mesmeryzmu, mason.

(27) Jean Sylvain Bailly (1736–1793) – francuski matematyk i astronom znany ze swoich obliczeń orbity komety Halleya i badań nad czterema satelitami Jowisza, znacząca postać rewolucji francuskiej, mason; zgilotynowany.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Terror.