Święta Teresa z Lisieux – Doktor Małej Drogi. Rozdział piąty

Prawdziwa Teresa jest nieuchwytna

Św. Teresa stała się natchnieniem i wyzwaniem dla milionów ludzi. Dzieje duszy, które wydano po francusku już po raz czterdziesty, doczekały się ponad pięćdziesięciu przekładów, dzięki którym Lisieux jest równie sławne jak wieża Eiffla, i dały chrześcijańskiemu światu całkiem nowy słownik opisujący drogę rozwoju duchowego.

Choć sławna, nie zawsze jest dobrze rozumiana. Znają ją miliony, ale nie każdy zgłębił jej wielkość i niezwykłość. Miewała w przeszłości złą prasę – zbyt często opowiadano o niej z tanim sentymentalizmem, lub – odwołując się do drugiej skrajności – prezentowano jako nierealny, nadludzki wzór cnoty i niewinności. Trzeba więc przyznać, że prawdziwa Teresa jest nieuchwytna: ograniczenia jej własnego stylu i języka, kulturowa nisza, w jakiej tworzyła oraz upodobanie dla skrytości sprawiają, że powinniśmy podjąć wysiłek spojrzenia poza powierzchowne obrazy; oczyszczenia posągu z zewnętrznych naleciałości. To, jak trudno było zrozumieć Teresę nawet jej własnym siostrom z klasztoru, jest doskonale widoczne w jednym z jej najbardziej wyrazistych portretów, jakie posiadamy – relacji siostry Marii od Aniołów, spisanej gdy Teresa miała dwadzieścia lat.

„…wysoka i krzepka, z dziecięcą twarzą i barwą głosu oraz rysami, które kryły mądrość, doświadczenie i przenikliwość właściwą dla kobiety pięćdziesięcioletniej… mała, niewinna istotka, której bez wahania można udzielić Komunii bez wcześniejszej spowiedzi, lecz z głową wypełnioną sztuczkami, które może wypróbowywać na kim tylko zechce… mistyczka i komediantka – jest każdym! Może sprawić, że zaczniesz ronić łzy pobożnego oddania, albo że niemal pękniesz ze śmiechu podczas czasu przeznaczonego na odpoczynek”. Nie wystarczy to może, by uczynić ją „największą świętą współczesności”, ale powinno sprawić, że będziemy podchodzić ostrożniej do nazbyt prostych uogólnień na jej temat.

Teresa utrzymywała, że jej życie było najzwyklejsze na świecie. Inni byli tego samego zdania. „Cóż powie o niej matka przełożona?”, pomyślała jedna z sióstr tuż przed śmiercią Teresy. Jeżeli patrzymy z zewnątrz, wszystko to jest prawdą – bardzo łatwo streścić jej biografię. Nieznana żadnemu z możnych swoich czasów, nietknięta przez współczesne jej wydarzenia społeczne i polityczne, przeżyła dziewięć lat z krótkiego, dwudziestoczteroletniego życia w klasztornych murach zgromadzenia karmelitanek. Mimo to, nie ustępuje żadnemu ze swych współczesnych, zajmując miejsce obok myślicieli i filozofów, zmagających się z najgłębszymi dylematami istnienia, tajemnicą ludzkiego cierpienia i ostatecznym pytaniem o sens życia. Dzieliła z nimi cierpienie, zdumienie, czasem rozpacz – lecz nie ostateczne rozwiązanie, do którego dotarła całkiem samodzielnie.

Prałat Vernon Johnson, wielki apostoł Małej Drogi, uwielbiał opowiadać historię starego księdza, który stojąc na stopniach Bazyliki Św. Piotra w dzień kanonizacji św. Teresy odwrócił się do kolegi i powiedział: „Kanonizowano dzisiaj Ewangelię”. Trudno byłoby podsumować życie i przesłanie św. Teresy z Lisieux w sposób bardziej odpowiedni. Zrozumieć ją oznacza zrozumieć Ewangelię. Jej nauczanie nie jest bowiem niczym innym, jak ożywczo świeżym powtórzeniem podstawowych prawd chrześcijaństwa. Na tym właśnie polegał geniusz św. Teresy, która na nowo odnalazła, dla ludzi sobie współczesnych i dla nas samych, ukryte oblicze Boga. Dokonała tego jak śmiały podróżnik, kierując się w drodze gorącą miłością i nieodpartym pragnieniem poznania Bożego serca. Nie zdając sobie z tego sprawy, przywracała Ewangelię Kościołowi i współczesnemu światu.

Istotą odkrycia, jakiego dokonała św. Teresa jest to, że Bóg Objawiony jest jednocześnie Bogiem Miłości i Miłosierdzia. „Dobrą nowinę” Ewangelii podsumowuje lakoniczne zdanie Jana: „Bóg jest miłością”. Celem Wcielenia jest według Teresy uczynienie tej miłości widzialną. W głębi swej duszy doświadczyła najgłębszego teologicznego sensu słowa „pragnę”, wypowiedzianego przez Jezusa na krzyżu, jako wołania, prośby o dobrowolny dar ludzkiego serca. Dla Teresy był On „żebrakiem w miłości”. Rozumiała, że to, jak słabe, kruche, nawet grzeszne były oddawane Mu serca, nie miało znaczenia, o ile tylko oddawano je w miłości. Stąd też radość, jaką wzbudzały w niej tak zwane „ewangeliczne sceny miłosne”: kobieta u studni, dobry łotr, Maria Magdalena… historie, w których litość spotykała się i przenikała z miłością.

Podczas gdy dla większości ludzi prawda o Bożej miłości jest sprawą marginalną, dla Teresy była to prawda, której można doświadczać – centralna zasada kierująca życiem. Wielkość Świętej nie brała się z tego, że odkryła Bożą miłość, ale że przeżywała ją całym sercem. Bez strachu stanęła przed otchłanią, jaką jest Bóg, i przed otchłanią siebie samej, odnalazłszy w tajemnicy Bożej miłości most – nazywany przez nią „windą” – który pozwolił jej przejść nad nimi obiema. Tylko w ten sposób możemy zrozumieć żar jej wewnętrznego życia – heroiczną cnotę, gorliwe posłuszeństwo, cierpliwą akceptację upokarzającej choroby ojca, codzienną wiarę i łagodne poddanie się bolesnej śmierci. W świetle tak płomiennej miłości stare religijne komunały – ofiarność, poświęcenie, wyrzeczenie – odzyskują swoje dawne piękno; oczyszczają się i nabierają nowego sensu. Ostatnie słowa: „Mój Boże, kocham Cię” nadają znaczenie całemu jej życiu, do ostatniego, najdrobniejszego szczegółu.

Teresa żyła miłością. Nie było rzeczy zbyt drobnej lub zbyt mało ważnej, by mogła dać temu wyraz. Każdy mijający dzień był przez Świętą w pełni wykorzystany; nie zmarnowała żadnej okazji, aby okazać swą miłość poprzez „choćby uśmiech lub serdeczne słowo, w chwili gdy wolałabym raczej milczeć lub spoglądać z irytacją”. Jej odkrycie nie dotyczy wielkich momentów życia, ale wspaniałości tego, co zwykłe, przyziemne, trywialne. Szara, przygnębiająca rzeczywistość codziennego życia była surowym tworzywem, z którego zbudowała swą „małą drogę”. Dla Teresy nie było jutra – jedynie dzisiaj, przeżywane w miłości, chwila po chwili. „Wszystko – oznajmiła – jest łaską.” Mówiąc „wszystko”, naprawdę miała to na myśli.

Na łożu śmierci – tego samego dnia, w którym umarła – Teresa mogła podsumować swą drogę wypowiedzianym do sióstr zdaniem: „Nie szukałam w życiu niczego poza prawdą”. Kilka tygodni wcześniej, w żarliwej modlitwie, zdradziła jak tę prawdę rozumie: „O Boże, błagam Cię, odpowiedz gdy z pokorą pytam «czym jest prawda». Pozwól mi widzieć rzeczy takimi, jakie są, i chroń mnie przed zaślepieniem”. Widzenie rzeczy takimi jakie są – oto podstawowy, według Teresy, warunek podążania drogą dziecięctwa duchowego. Do swego poszukiwania miłości dołączyła więc równie gorliwe poszukiwanie prawdy, wpisując się w słowa św. Pawła, streszczające istotę chrześcijańskiego powołania: „żyć prawdziwie w miłości”.

Dostrzeganie prawdziwej natury rzeczy nie czyniło życia Teresy łatwym. Jej silny, niezależny duch zadziwiał, a niekiedy nawet szokował inne siostry. Jedna z nich, zdumiona bezpośredniością otrzymanej odpowiedzi, usłyszała: „Jeśli nie chcesz znać prawdy, nie zadawaj pytań”. Rzecz nie w tym, że Teresa odrzucała pobożność i dewocyjność, ale w tym, że starała się je oczyścić i przywrócić należne im miejsce w życiu chrześcijanina. Do swej modlitwy, oddania okazywanego Najświętszemu Sakramentowi, miłości dla Najświętszej Panny i codziennego praktykowania cnót wnosiła realizm i autentyczność – nie bała się bowiem niczego oprócz złudzeń. I właśnie od złudzeń, jak mówi, „Bóg w swej łaskawości zawsze mnie chronił”. W ciągu ostatnich miesięcy życia szczerość, z jaką stawiała czoła wyniszczeniu ciała i duszy – poniżeniu związanemu z fizycznym cierpieniem, mrokowi „nocy wiary” – okazywała się zbyt trudna do zniesienia dla części sióstr, choć były one jedynie świadkami. Teresa nie potrafiła jednak udawać: „gdyby nie było we mnie wiary, powinnam się zabić bez chwili wahania”.

Św. Teresa nie bała się nigdy prawdy; nie uznawała jej za bolesną czy uwłaczającą. Przeciwnie – prawda była dla niej podstawą rzeczywistej wolności ducha, której tak gorąco pragnęła. Wiedziała, że prawda ją wyzwoli; zdejmie wszelkie maski i pozwoli być sobą bez cienia pretensjonalności w oczach Boga i ludzi. Niezliczeni świadkowie opowiadają o jej wesołości i spontaniczności w czasie odpoczynku. „Bystra, dowcipna i pełna radości” – to słowa jednej z sióstr, która przypomniała o odgrywanych przez Teresę rolach i o umiejętności rozśmieszania innych. Jakże często jej słynny uśmiech pomagał ulżyć zmęczeniu którejś z sióstr! Nie bała się też łez, okazywania uczuć i uznania własnej porażki. Była wielkim wrogiem hipokryzji i fałszywej cnoty. Nowicjuszka, która przechwalała się umartwieniem polegającym na rezygnacji z deseru, została odesłana prosto do kuchni, aby go zjeść! Infirmerka, która poprosiła, by Teresa powiedziała doktorowi „coś miłego” spotkała się z jeszcze bardziej bezpośrednią repliką: „Niech myśli co chce, ja kocham prostotę i nie zniosę fałszu”.

W Małej Drodze nie ma miejsca na teatralność i pozorowany heroizm. Ta święta nie była bohaterem; nazbyt kochała swe ubóstwo, słabość i małość. „Niesiemy Krzyż – mawiała do nowicjuszek – okazując nie dzielność, a słabość.” Widzenie rzeczy we właściwy sposób oznaczało przede wszystkim widzenie we właściwym świetle samej siebie, akceptację własnego człowieczeństwa i pełne uznanie jego kruchości. Na Małą Drogę składają się przyprawy każdego ludzkiego życia: zmęczenie, smutek, rezygnacja, strach i rozczarowanie. Rzeczy, które dla tak wielu stanowią przeszkody, dla Teresy były punktami oparcia. Wiedziała, że łaska prowadzi słabość do doskonałości, że miłość wzbogaca ubóstwo. Stąd bierze się radość stawania przed obliczem Boga „z pustymi rękami” – bo tylko puste ręce Bóg może i chce napełnić.

Gdy w trakcie oficjalnego procesu kanonizacyjnego spytano matkę Agnieszkę, dlaczego uważa, że jej siostra powinna zostać ogłoszona świętą, jej spontaniczna odpowiedź brzmiała: „Ponieważ przyczyni się to do chwały Bożej, poprzez oznajmienie światu Jego miłosierdzia”. W swych nieustannych zmaganiach, by „żyć prawdziwie w miłości” św. Teresa odkrywa jedną, ostateczną przyczynę, dzięki której jest to możliwe: Boże miłosierdzie.

Święta rozpoczyna swą autobiografię od słów: „Zamierzam zrobić tylko jedno: rozpocząć pieśń, którą będę powtarzać na wieki – pieśń o miłosierdziu Pana”. Kończy zaś dzieje swojej duszy, mówiąc: „nie wiem, jak skończy się ta historia, wiem jednak, że Boże miłosierdzie będzie jej zawsze towarzyszyć”. Zaś swojej siostrze Marii powiedziała: „To, w czym Bóg znajduje największe upodobanie, to moja ślepa wiara w Jego miłosierdzie. Ona jest moim jedynym skarbem”.

Punktem kulminacyjnym w życiu Teresy jest ofiarowanie się Miłości Miłosiernej, którego dokonała w czerwcu 1895 roku. Idąc własną drogą, bez przewodnika czy nauczyciela, z wyjątkiem Ducha żyjącego w jej sercu, dotarła do sedna objawienia: „miłosierdzie Pana rozciąga się nad wszystkimi Jego dziełami”.

Dla Teresy, zawsze śmiałej i skłonnej do działania, jedyną możliwą odpowiedzią było wyruszenie pełną pod pełnymi żaglami w drogę wiary i zaufania. Gdzie inni przeciwstawiali sobie miłość i miłosierdzie, ona z dziecięcą prostotą postrzegała je jako tożsame. Nie mówiła więc o jednym albo drugim, ale o całości: Miłości Miłosiernej.

Kiedy udało jej się dotrzeć do tej nowo odnalezionej wizji Boga, nie obejrzała się więcej wstecz. Przyjęła Boga poprzez Jego słowa i oddała się Mu całkowicie. Ofiarowała wszystko, On zaś przyjął ofiarę. Z niektórych rzeczy zrezygnowała samodzielnie – naturalnego przywiązania do rodzonych sióstr, dóbr i wygód, których ludzie tak bardzo pragną – Bóg, pośród zwątpienia i ciemności, zażądał jednak jeszcze więcej. Poprowadził ją do cięższych prób, które oczyściły jej duszę w czymś, co była w stanie opisać tylko jako „noc nieistnienia”, pośród przedrzeźniających głosów ateizmu i niewiary.

Wiara była jednak oparciem i źródłem nieograniczonej pewności. „Nawet jeśli Bóg mnie zabije, wciąż będę Mu ufała.” W chwilach, gdy zniknęła sama podstawa tego zaufania – „wizja” nieba, wyobrażenie Boga, pewność Jego miłości – ono samo pozostało. W jednej z najbardziej niezwykłych wypowiedzi, budzącej skojarzenia ze słowami wielkiej Teresy z Avili, widzimy upór i determinację, która cechuje świętych: „On zmęczy się, każąc mi czekać na Siebie długo wcześniej, niż ja zmęczę się czekaniem na Niego”.

Tak oto życie Teresy zatoczyło pełne koło. Wyruszyła w podróż do Boga wiedziona bezgranicznym pragnieniem. „Wybieram wszystko – wykrzyknęła z dziecięcym entuzjazmem – z połowicznej świętości nie ma żadnego pożytku.” Jednak ostatecznie musiała z wszystkiego zrezygnować. Przebyła najdłuższą i najwspanialszą z podróży, przecierając przy tym ścieżkę dla innych – drogę duchowego dziecięctwa – aby uczynić przesłanie Ewangelii tak świeżym, jak w pierwszy poranek Wielkanocy. Ostatnie zdanie w ostatnim napisanym przez nią liście mówi samo za siebie: „On jest miłością i miłosierdziem – oto wszystko!”. W nieustraszonym poszukiwaniu prawdy i miłości Teresa dotarła do jądra ludzkiej duszy, z którego biorą początek kruche światy wszystkich kobiet i mężczyzn. Odnalazła siłę w słabości, zwycięstwo w porażce, życie w śmierci. Zdjęła kajdany z ludzkiej duszy i uwolniła świętość (1).

Ks. Eugene McCaffrey OCD

***

„Wołanie Jezusa na krzyżu: «Pragnę!» rozbrzmiewało nieustannie w moim sercu. Słowa te rozpalały we mnie gorliwość, której nie doświadczyłam nigdy przedtem… Chciałam odpowiedzieć na wezwanie Oblubieńca, a podobne pragnienie dusz ludzkich pochłaniało mnie samą… Nie troszczyłam się przy tym o dusze księży, ale o te należące do największych grzeszników. Płonęłam z pożądania, by wyrwać je z wiecznego ognia” (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Dzieje duszy).

(1) Przedruk z „Christ to the Word”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki pod redakcją br. Francisa Mary Kalvelage’a FI Święta Teresa z Lisieux – Doktor Małej Drogi.