Święta Teresa z Lisieux – Doktor Małej Drogi. Rozdział ósmy

Wyrzec się siebie w cierpieniu

Cóż jednak z cierpieniem, smutkiem, całym bólem i złem życia? Czy Mała Droga daje jakąkolwiek odpowiedź na największą tragedię ludzkiego istnienia? Gdy „mała dusza” dowie się, że nawet ból i cierpienie są częścią miłości Ojca Niebieskiego i jako cenne dary dla Jego dziecka, sprawiają bardziej niż cokolwiek innego, że pozostaje ono bezpieczne w Jego objęciach, wie, że nic nie może już jej zranić. „Jezus znalazł upodobanie we wskazaniu mi – mówi św. Teresa – jedynej ścieżki, która prowadzi do Boskiej miłości. Ścieżka ta polega na całkowitym poddaniu się małego dziecka, które bez lęku zasypia w ramionach Ojca”.

Niektórzy czytelnicy źle zrozumieli to wyobrażenie, sądząc że przedstawiona w ten sposób mała dusza spoczywa w ramionach Boga pasywna i pozbawiona życia. Jednak to, co jest dla dziecka instynktowne w sferze naturalnej, dusza musi osiągnąć w świecie nadprzyrodzonym dzięki łasce. Sen małego dziecka jest porównywalny do pokoju, który płynie z całkowitego poddania własnej woli Bogu, całkowitego poddania się w każdej chwili. Wymaga to nieustannego wysiłku, podobnego wysiłkowi tonącego, który tłumi naturalny instynkt samodzielnej walki o życie, aby całkowicie poddać się człowiekowi, który płynie mu na ratunek – wysiłek, który wymaga najwyższej odwagi i doskonałej samokontroli.

To, że poddanie się jest czymś z natury aktywnym, widzimy wyraźnie za każdym razem, gdy mówi o nim św. Teresa. W dzień złożenia ślubów modli się: „Ofiarowuję się Tobie, o Umiłowany, abyś mógł w doskonały sposób spełniać przeze mnie swą świętą wolę”. Kilka lat później, w liście do siostry, pisze: „Moim pragnieniem jest czynić zawsze wolę Jezusa. Pozwólmy Mu brać i dawać cokolwiek zechce. Doskonałość polega na całkowitemu poddaniu się i wypełnianiu Jego woli… Im większa jest radość duszy z postępowania według Jego woli, tym większa jej doskonałość”.

„Od dzieciństwa zachwycały mnie słowa Hioba: «Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam». Wyznaję jednak, że długo trwało, zanim osiągnęłam ten poziom poddania. Teraz tam jestem. Pan wziął mnie i zaniósł w to miejsce”. Z tej nieustannej aktywności brał się jej pokój. „Cierpieć ze spokojem nie zawsze oznacza znaleźć ukojenie, ponieważ pokojowi nie zawsze towarzyszy radość – przynajmniej nie ta rozsądna. Aby cierpieć w pokoju wystarczy rzeczywiście pragnąć tego, czego chce Bóg”.

Widzimy więc, i jest niezwykle ważne, abyśmy to zrozumieli, że poddanie się, jakiego dokonuje mała dusza, nie jest w żadnym razie aktem rozpaczy – jak mogłoby sugerować zwykłe znaczenie tego słowa. Przeciwnie, jest to akt beztroskiej radości, z jaką małe dziecko rzuca się w ramiona matki. Na tym polega filozofia małej świętej, którą Bóg wybrał na naszego przewodnika po małej drodze. Jej zdolność poddania się została wypróbowana do granic możliwości w dniach straszliwego duchowego osamotnienia, jakie zesłał na nią Ojciec Niebieski podczas ostatniej choroby. Jak stawiła im czoła? Z prostotą małego dziecka.

Teresa wyjawia, że to właśnie dało jej siłę w cierpieniu pod koniec życia. „Gdybym nie żyła po prostu z chwili na chwilę, cierpliwość byłaby dla mnie czymś nie do utrzymania; spoglądam jednak wyłącznie na teraźniejszość. Zapominam o przeszłości i bardzo się staram nie uprzedzać nadchodzącej przyszłości. Gdy poddajemy się zniechęceniu lub rozpaczy, bierze się to zwykle z nadmiernej koncentracji na przyszłości lub przeszłości”.

To nie wszystko. Małą duszę pociąga jeszcze większa tajemnica. Cierpiąc razem z Nim, dzieli nie tylko ból Ukrzyżowania, ale także jego zbawczą moc; zaś połączone cierpienie zsyła z Kalwarii łaski na inne dusze. W liście do siostry św. Teresa pisze: „Ofiarujmy nasze cierpienia Jezusowi za zbawienie dusz”. W tych prostych słowach zamyka się cała teologiczna wykładnia autorstwa św. Pawła, dotycząca wspólnoty cierpienia Mistycznego Ciała Chrystusa, w którym cierpienia jednego z członków dopełniają braki w drugim, dzięki jedności ze wspólną głową. „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).

Właśnie ta tajemnica – to, że ból i cierpienie są najdoskonalszym środkiem zjednoczenia duszy z Naszym Panem, a także sposobem wzięcia udziału w zbawczym dziele Jego Krzyża – czyniła ból i cierpienie najcenniejszymi skarbami. „Daleka od słowa skargi z powodu krzyża, jaki Jezus każe nam nieść, nie mogę wyobrazić sobie nieskończonej miłości, która kierowała Nim, gdy zdecydował się nas tak potraktować.” „Dziękuję Ci, mój Boże, za wszystkie łaski, jakie na mnie zesłałeś, szczególnie zaś za to, że kazałeś mi przejść przez ogniową próbę cierpienia.”

Tak więc podążała swoją Małą Drogą, zawsze uśmiechnięta, z radosną pieśnią na ustach. „Będę śpiewać, zawsze będę śpiewać, choćbym miała zrywać róże spomiędzy cierni; im zaś dłuższe i ostrzejsze będą ciernie, tym słodsza moja pieśń” – to nie są czcze słowa. Przez osiemnaście miesięcy znosiła najbardziej bolesną z możliwych postaci gruźlicy. Doktor, który się nią zajmował, powiedział: „Gdybyście tylko wiedzieli, co ona musi znosić! Nie widziałem nigdy kogoś, kto cierpiałby tak wielki ból, ze spojrzeniem pełnym tak niebiańskiej radości”.

Co ważniejsze, Ojciec Niebieski ofiarował jej jeszcze jeden dar: duchowe osamotnienie, które tak często staje się znamieniem Jego czułej miłości do świętych. Św. Teresa opisuje tę próbę siostrze: „Gdybyś miała kierować się w ocenie jedynie wierszami, które napisałam tego roku, musiałoby ci się wydawać, że pławię się w szczęściu jak dziecko, przed którego oczami rozdarto welon skrywający Wiarę – a jednak nie jest to welon, ale mur, który sięga do samego nieba i przesłania gwiazdy. Kiedy śpiewam o niebiańskiej radości i wiecznym obcowaniu z Bogiem, w mojej pieśni nie ma radości, bowiem śpiewam jedynie o tym, w co pragnę wierzyć”.

Warunkiem rozpoczęcia mistycznego życia jest całkowita śmierć dla samego siebie i narodziny dla miłości, która jest dziełem Kalwarii, dokonującym się wewnątrz duszy. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 24–25). Chodzi o całkowite przejęcie duszy przez miłość Ojca, aby opróżniona z samej siebie mogła zostać tą nadprzyrodzoną miłością wypełniona, mogła się w niej zanurzyć. Im bardziej mała dusza daje się pochłonąć Boskiej miłości, tym bardziej jej życie ulega przemianie, zmierzającej ku zjednoczeniu z Bogiem.

Tak oto Bóg nagradza poddanie się małego dziecka; tak oto poddanie nadaje wszystkiemu słodycz. Dzieje się to zaś dzięki najmniejszym drobiazgom codziennego życia, jakie Ojciec Niebieski zsyła nam, swoim dzieciom, jako okazje do drobnych ofiar, poprzez które możemy całkowicie oddać się Jego miłości. Dusza idąca Małą Drogą Duchowego Dziecięctwa nie prosi o cierpienie, ale chętnie przyjmuje wszystko, co otrzyma od Ojca. To właśnie ofiara całkowitego poddania się nadała taki blask śmiertelnej chorobie Świętej i pozwoliła jej znieść z radością nieopisany ból.

Na kilka dni przed śmiercią powiedziała siostrze: „Nie martw się, jeżeli będę bardzo cierpieć i nie zakończę życia w spokoju. Czy Nasz Pan nie umarł jako ofiara miłości? Pomyśl, jak straszna była Jego agonia!”. Jedne z jej ostatnich słów brzmiały: „Tak, wszystko co napisałam o swoim pragnieniu cierpienia było prawdą. Nie żałuję, że poddałam się miłości”. Nieco później, spoglądając na krucyfiks, powiedziała: „O, jakże Go kocham. Mój Boże… kocham… Cię”. To były jej ostatnie słowa. Nagle podniosła się, jakby na wezwanie jakiegoś tajemniczego głosu i otwierając oczy błyszczące niewysłowionym szczęściem i spokojem, oddała duszę w ramiona Ojca Niebieskiego. Do końca pozostała jego małym dzieckiem (1).

Rady dla nowicjuszek

Siostra Maria od Trójcy, ulubiona nowicjuszka Teresy, daje nam wgląd w mądrość Świętej znacznie przerastającą to, czego można by oczekiwać od dwudziestolatki, której powierzono opiekę nad nowicjuszkami. We wskazywaniu drogi do bohaterskiej świętości ważniejszy był jednak przykład, jaki Teresa dawała innym. Poniższe fragmenty zostały zaczerpnięte z zeznań siostry Marii, która była jedną z piętnastu osób blisko związanych ze Świętą. Zeznania zostały wykorzystane w przygotowaniu procesu beatyfikacyjnego.

To, co ludzie – nawet jej własne siostry – opowiadają o niej dzisiaj, nie potrafi wyrazić tego, co ja w niej dostrzegałam. Ponieważ nieustannie wytykała mi błędy, chciałam dostrzec w niej jakąkolwiek niedoskonałość, jednak nigdy mi się to nie udało. Nigdy nie próbowała zaskarbić sobie mojego przywiązania w zwykły sposób, a mimo to zdobyła je całkowicie. Czułam, że im bardziej ją kocham, tym większa staje się moja miłość do Boga; gdy miłość do niej słabła, z miłością do Boga działo się podobnie. Wydawało mi się to dziwne i niezrozumiałe, do dnia, w którym wręczyła mi obrazek, na odwrocie którego napisała słowa św. Jana od Krzyża: „Kiedy nasza miłość do drugiego człowieka jest w całości duchowa, i oparta wyłącznie na Bogu, w miarę jej wzrostu rośnie również miłość do Boga”.

Zapytałam ją kiedyś, czy Nasz Pan jest ze mnie niezadowolony, widząc, że jestem tak niedoskonała. „Bądź spokojna – odpowiedziała. – Ten, którego wybrałaś na oblubieńca, ma wszystkie zalety, jakich tylko można by zapragnąć, lecz, jeżeli wolno mi tak powiedzieć, jedną wielką słabość: jest ślepy! Istnieje też jedna gałąź wiedzy, w której jest całkowitym ignorantem – matematyka… Tak, Jego miłość do nas całkowicie Go zaślepia!”

Powiedziałam raz do niej: „Wierzę w [Małą Drogę zaufania i miłości] tak mocno, że gdyby nawet sam Papież stwierdził, że się myliłaś, zapewne wierzyłabym w nią dalej”. Odparła raczej szorstko: „Och! Powinnaś wierzyć Papieżowi bardziej niż komukolwiek innemu, ale nie martw się, że każe ci się zmienić; nie dam mu na to czasu. Jeżeli zobaczę, że cię zwiodłam, kiedy dostanę się do nieba, zdobędę od Boga pozwolenie, by powrócić i natychmiast ci o tym powiedzieć. Do tego czasu możesz wierzyć, że moja droga jest bezpieczna i wiernie nią podążać”.

Miała dar do wykorzystywania wszystkiego, by podsycić ogień miłości. Pewnego dnia opowiedziałam jej o magnetyzmie (2) i związanych z nim niezwykłościach, jakie miałam okazję widzieć. Następnego dnia powiedziała do mnie „Jak bardzo chciałabym, by Jezus stał się moim magnetyzerem! Jak chętnie oddałabym Mu moją wolę! Pragnę, by wziął w posiadanie wszystkie moje zdolności i sprawił, że nie będę już robić nic osobistego, nic ludzkiego, ale dokonywać czynów całkowicie Boskich – inspirowanych i kierowanych przez Ducha Miłości”.

Wskazując, jak pewna dama zboczyła ze swej Małej Drogi, powiedziała: „Ludziom nie wolno myśleć, że nasza Mała Droga jest wygodna, pełna słodyczy i radości. Jest zupełnie odwrotnie. Oddać się w ofierze miłości oznacza oddać się cierpieniu, ponieważ miłość żyje tylko poprzez poświęcenie; jeżeli ktoś kocha z całkowitym oddaniem, musi się spodziewać, że zostanie niezasłużenie skrzywdzony”. Innym razem powiedziała: „Zanim wstąpiłam do Karmelu, budząc się rano myślałam, co może przynieść mi dzień, kiedy zaś spodziewałam się rzeczy irytujących, wpadałam w przygnębienie. Teraz zaś jest odwrotnie: im więcej przewiduję okazji, by świadczyć o swej miłości do Jezusa i pracować na utrzymanie moich dzieci, biednych grzeszników, tym bardziej radosna i odważna się staję; mówię więc Jezusowi: «Spójrz, przepracowałeś i przepłakałeś na ziemi trzydzieści trzy lata, dziś możesz odpocząć, kolej na mnie by walczyć i cierpieć»”.

Gdy zgromadzenie pracowało razem, starała zbliżyć się do sióstr, które wydawały się smutne i przygnębione. Ponieważ nie mogła się do nich odezwać, uśmiechała się z życzliwością i próbowała być tak uczynna jak to możliwe. Była też kiedyś siostra (która później od nas odeszła) cierpiąca na najczarniejszą z depresji. Nikt nie potrafił pracować z nią zbyt długo. Siostra Teresa bardzo żałowała tej nieszczęśliwej osoby i widząc wspaniałą okazję do pełniejszego poświęcenia na chwałę Bożą, poprosiła matkę przełożoną, by pozwoliła pomagać jej w pracy. Innym razem, opowiedziałam siostrze Teresie, jak straciłam cierpliwość wobec starszej zakonnicy, której charakter stanowiłby wyzwanie dla łagodności świętego. Zakonnica ta była przy tym bardzo powolna i zachowywała się dosyć ekscentrycznie. Skarciła mnie, mówiąc, że siostra Teresa nigdy nie odezwałaby się do niej w ten sposób. Sama Teresa powiedziała: „Bądź dla niej łagodna, bo nie miewa się dobrze. Zresztą, pozwalając jej myśleć, że wyświadcza nam przysługę, zachowujemy się miłosiernie i mamy okazję ćwiczyć się w cierpliwości. Co by było, gdybyś umiała słuchać [zakonnicy, która wystawia na próbę cierpliwość wszystkich] tak jak ja?”. Dodała później: „Teraz możesz robić to, co ja. To naprawdę proste. Trzeba tylko zmiękczyć swą duszę myślami pełnymi miłosierdzia: czujesz wtedy taki spokój, że nie można cię już zdenerwować”.

Pewnego dnia zapytałam, jak przygotowuje się do Komunii Świętej. Odpowiedziała: „Wyobrażam sobie swą duszę jako dziecko w brudnym ubranku i z włosami w nieładzie z powodu zabawy. Tego rodzaju nieszczęścia trafiają się czasem w zmaganiach z innymi duszami. Ale Nasza Pani natychmiast się mną zajmuje. Zdejmuje moją brudną koszulkę, czesze włosy i wplata w nie piękną wstążkę. To wystarcza, bym znowu była na tyle ładna, by bez zakłopotania brać udział w anielskiej uczcie”.

„Kiedy chorujesz – mawiała – po prostu powiedz o tym matce przełożonej; pozostaw resztę Bogu i nie martw się, niezależnie od tego, czy będziesz leczona w odpowiedni sposób, czy nie. Spełniłaś swój obowiązek zgłaszając sprawę przeoryszy, i to wystarcza. Reszta nie jest troską twoją, ale Boga. Jeśli pozwoli, by czegoś ci brakowało, będzie to łaska: to dlatego, że jest pewny twojej siły, by to dla Niego znieść”.

Pewnego dnia zobaczyłam matkę Agnieszkę zwracającą się do innej zakonnicy i darzącą ją większym zaufaniem. Poskarżyłam się siostrze Teresie. Ku mojemu zaskoczeniu odrzekła: „Myślisz, że bardzo kochasz matkę przełożoną, prawda?”. „Oczywiście że tak – odpowiedziałam – inaczej nie obchodziłoby mnie, że okazuje względy innym.” „No dobrze. Teraz udowodnię, że jesteś w absolutnym błędzie. To nie matkę przełożoną kochasz, ale samą siebie. Kiedy naprawdę kogoś kochasz, cieszysz się, gdy widzisz, że ta osoba jest szczęśliwa. Gdybyś kochała matkę przełożoną ze względu na nią samą, sprawiałoby ci radość, że znajduje przyjemność twoim kosztem. Skoro uważasz, że uznała rozmowę z tobą za mniej przyjemną, niż z kimś innym, nie powinnaś czuć się dotknięta, kiedy wydaje ci się, że cię pominięto”.

Pewnego dnia chciałam opuścić cichą modlitwę, ze względu na pilną pracę. Powiedziała mi: „Jeżeli nie ma po temu bardzo ważnego powodu, nie proś nigdy o zwolnienie ze wspólnych ćwiczeń duchowych, aby zająć się pracą, niezależnie od tego, na czym polega. Taki rodzaj poświęcenia nie jest miły Jezusowi. Prawdziwe zaangażowanie polega na tym, by nie marnować ani minuty i dawać z siebie wszystko w godzinach przeznaczonych na pracę”.

Kiedyś umiejętnie dałam do zrozumienia towarzyszącej mi siostrze, że zapomniano o mnie przy wydawaniu świątecznych deserów. Siostra Teresa usłyszała to i kazała mi zgłosić się do siostry, która je roznosiła. Nalegałam, by nie zmuszała mnie do tego, ale ona odrzekła: „Na tym polega twoja pokuta; nie jesteś godna poświęcenia, o które poprosił cię Bóg. Chciał, byś obeszła się bez deseru, bo to właśnie On pozwolił, by cię przy nim pominięto. Spodziewał się po tobie wielkoduszności, a ty rozczarowałaś Go, zwracając na to uwagę innych”.

Pewnego dnia oczekiwałam odrobiny uznania za moje dobre uczynki. Odpowiedziała: „Czym jest to wszystko wobec tego, czego On ma prawo od ciebie oczekiwać? Powinnaś raczej pomyśleć z pokorą o wszystkich okazjach do czynienia dobra, którym pozwoliłaś prześlizgnąć się obok”. Jej riposta była dla mnie bardzo otrzeźwiającą lekcją; jeszcze dziś strzeże mnie przed samozadowoleniem, gdy uda mi się zrobić coś dobrego.

Posłuszeństwo Służki Bożej było legendarne. Matka Maria Gonzaga, gdy była przeoryszą, narzuciła nam mnóstwo drobnych przepisów, odwołując je lub zmieniając pod wpływem chwilowego kaprysu, skutkiem czego przywiązywano do nich niewielką uwagę. Siostra Teresa przestrzegała każdego z nich, i nakłaniała mnie do tego samego. Okazywała bezprzykładną wierność, do każdego najmniejszego polecenia.

Siostra Teresa zatrzymywała na własny użytek tylko rzeczy najbardziej niezbędne – a im brzydsze i uboższe były, tym większa była jej radość. Mawiała, że nie ma niczego słodszego, niż znoszenie braku tego, co potrzebne do życia.

Zwróciłam się raz do niej w dręczącej mnie sprawie związanej z czystością. Powiedziałam jej: „Boję się, że siostra nie zrozumie moich problemów”. Uśmiechnęła się i odparła: „Czy wydaje ci się, że czystość polega na nieznajomości zła? Nie bój się powiedzieć mi czego tylko chcesz; nic mnie nie zaskoczy”. Pocieszyła mnie i przywróciła spokój mojej duszy, a potem dodała jeszcze: „Jest tylko jedna rzecz której nie doświadczyłam – to co nazywają w tych sprawach przyjemnością”.

Jedna ze starszych zakonnic nie potrafiła zrozumieć, jak osoba równie młoda jak siostra Teresa może opiekować się nowicjuszkami. Pewnego dnia, podczas czasu wolnego, przestała ukrywać swój sprzeciw. Powiedziała siostrze Teresie, że „Lepiej by jej zrobiło kierowanie samą sobą, niż innymi”. Przyglądałam się temu z pewnej odległości. Anielska łagodność Służki Bożej była wyraźnie widoczna w kontraście z emocjami siostry, która się do niej zwróciła; usłyszałam też odpowiedź: „O tak siostro, masz wielką rację! Jestem jeszcze o wiele bardziej niedoskonała, niż myślisz”.

Kiedy pewnego dnia wyraziłam życzenie, by być silniejszą i bardziej energiczną, aby lepiej przykładać się do praktykowania cnót, powiedziała: „Jeżeli Bóg chciał, byś stała się słaba i bezbronna jak dziecko, czy myślisz, że umniejszy to w jakiś sposób twoje zasługi? Pogódź się z potknięciami na każdym kroku. Kochaj swą bezradność, a twoja dusza skorzysta na tym znacznie bardziej, niż gdyby z Bożej łaski twoje zachowanie pełne było heroicznego entuzjazmu, budząc w tobie pychę i samozadowolenie.

Widząc, jak jest chora, powiedziałam pewnego dnia: „Jakże smutne jest życie!”. „Ależ życie nie jest smutne”, odrzekła. „Gdybyś powiedziała «wygnanie jest smutne», mogłabym to zrozumieć. Ludzie popełniają często błąd nazywania «życiem» tego, co musi się kiedyś skończyć; ale przecież tego słowa powinno się używać tylko wobec rzeczy niebiańskich, które nie kończą się nigdy. A w tym znaczeniu życie nie jest smutne; jest błogosławione – naprawdę błogosławione” (3).

Msgr Vernon Johnson
S. Maria od Trójcy OCD

(1) Wyjątek z książeczki Duchowe dziecięctwo.

(2) Hipnozie.

(3) St. Therese of Lisieux, by Those, Who Knew Her.

Powyższy tekst jest fragmentem książki pod redakcją br. Francisa Mary Kalvelage’a FI Święta Teresa z Lisieux – Doktor Małej Drogi.