Św. Teresa z Lisieux. Z wiarą i miłością. Rozdział pierwszy

Narodziny Teresy

W Alençon we Francji, czwartek drugiego stycznia 1873 roku był zimny, a niebo miało kolor stalowo-szary. Gdy nastała noc, Martinowie nadal czuwali. O godzinie dwudziestej trzeciej trzydzieści Zelii urodziło się dziecko, a rodzina zebrana wokół wielkiego, podwójnego łóżka wpatrywała się w niemowlę, leżące w jej ramionach. Ludwik Martin pochylił się i delikatnie pogłaskał Zelię po włosach. Kobieta miała twarz zmęczoną i pooraną zmarszczkami, lecz była spokojna. Ludwik skończy w tym roku pięćdziesiąt lat; Zelia miała lat czterdzieści jeden. Dziewczynka w jej ramionach miała być ich dziewiątym i ostatnim dzieckiem. Pięcioro z dzieci Martinów żyło, troje zmarło jako noworodki, zaś jedno – Helena – zmarło w wieku pięciu lat.

Ludwik i Zelia zadecydowali, że ich nowo narodzone dziecko będzie nosiło imiona Maria Franciszka Teresa. Rodzina będzie ją nazywać „Małą Tereską”.

Maria, Paulina, Leonia i Celina przyglądały się swojej nowej siostrze i starały się pomóc mamie. Ich zdaniem mała była silna i ważyła pewnie jakieś cztery kilo. Mama miała jednak więcej doświadczenia i sądziła, że było to raczej trzy kilo.

Maria skończy trzynaście lat dwudziestego drugiego lutego, Paulina dwanaście siódmego września, Leonia dziesięć trzeciego czerwca, a Celina cztery dwudziestego ósmego kwietnia. Urodzeni pomiędzy Leonią a Celiną, Helena, Józef-Ludwik i Józef-Jan-Chrzciciel nie przeżyli. Między Celiną i Teresą przyszła na świat Melania-Teresa, którą również zabrał Bóg.

Papa podniósł malutkiego noworodka i zawinął go szczelnie w kocyk. Teresa przytuliła się do jego serca. Spała spokojnie, nieświadoma pełnych zachwytu spojrzeń i miłości, jaka ją otaczała. Pan Martin powoli chodził po pokoju, kołysząc dziecko. Miał w tym doświadczenie i pozostałe dziewczynki patrzyły na niego z podziwem. Pani Martin zdrzemnęła się, a siostry Teresy czekały aż papa się zmęczy i pozwoli im potrzymać ich nową siostrzyczkę.

Ludwik i Zelia Martin

Ludwik Martin urodził się dwudziestego drugiego sierpnia 1823 roku w Bordeaux we Francji, w rodzinie z wojskowymi tradycjami. Był cichy, łagodny, zorganizowany i cierpliwy. W swoim zawodzie zegarmistrza radził sobie znakomicie ponieważ odznaczał się starannością i pracowitością. W biznesie radził sobie doskonale ponieważ był wierny swoim zasadom moralnym. Gdy Ludwik miał dwadzieścia dwa lata i był jeszcze kawalerem, rozważał pójście drogą powołania religijnego. Odpowiadało mu życie zakonnika, wypełnione modlitwą, rozmyślaniami i pracą. Nie został jednak zaakceptowany jako kandydat do klasztoru ponieważ brak mu było wykształcenia klasycznego, tzn. jego dotychczasowe wykształcenie nie obejmowało łaciny.

Alençon było spokojnym i niezbyt dużym miasteczkiem, cichym jak na tę ilość mieszkańców, wynoszącą wówczas trzynaście tysięcy sześćset osób. Pomimo jego niewielkich rozmiarów, Ludwik Martin i Zelia Guerin nie spotkali się jeszcze przez następnych kilka lat i nie pobrali aż do momentu, gdy Ludwik miał trzydzieści pięć lat, a Zelia dwadzieścia siedem. Oboje kochali swą katolicką wiarę i oboje poczuli na pewnym etapie swojego dorosłego życia powołanie religijne. Każdemu z nich jednak je odradzono: Ludwik nie miał odpowiedniego wykształcenia, a Zelia zdrowia.

Dzieciństwo Zelii było samotne, jak przypomniała kiedyś swojemu bratu, Izydorowi. Ich matka rozpieszczała Izydora, ale Zelię traktowała ostro, czego ta żałowała przez całe swoje życie. Zelia i Izydor mieli jeszcze siostrę Elizę, która później wstąpiła do zakonu sióstr wizytek; Zelia została koronczarką, a Izydor aptekarzem.

Miłość i tkliwość, jakich Zelia doświadczyła od siostry i brata pomogły jej wytrzymać surowe traktowanie ze strony rodziców. Gdy trzynastego lipca 1858 roku Zelia poślubiła Ludwika Martina w kościele Notre-Dame, rozpoczęło się dla niej życie niezwykle radosne. Małżonkowie mieli ze sobą wiele wspólnego i byli zakochani. Przez pierwsze dziesięć miesięcy po ślubie, za obopólną zgodą żyli w celibacie. Później pewien ksiądz pomógł im przemyśleć tę decyzję ponownie i Martinom zaczęły rodzić się dzieci. Świat może być wdzięczny owemu księdzu, który przekonał Martinów do założenia rodziny. Jeśliby tego nie uczynił, nie mielibyśmy św. Teresy z Lisieux. Zelia i Ludwik odnosili się zarówno do siebie, jak i do swoich dzieci ciepło i z czułością. Ich dom był radosny, a dzieci szczęśliwe.

Pierwsze rozstanie

Maria Franciszka Teresa została ochrzczona gdy miała dwa dni, w sobotę, czwartego stycznia. Najstarsza córka Martinów – Maria – była jej matką chrzestną. Parę tygodni później u niemowlęcia zaczęły występować problemy z jelitami. Wkrótce sytuacja powróciła do normy, lecz kiedy Teresa miała trzy miesiące znowu zaczęła chorować. Zelia mówiła: „Bardzo z nią źle i nie mam w ogóle nadziei na to, że ją uratuję. Maleństwo strasznie cierpi od wczoraj. Kiedy się na nią patrzy, to aż żal serce ściska” (Dzieje). Pani Martin zdała sobie sprawę, że Teresa potrzebowała odpowiedniego jedzenia i świeżego, wiejskiego powietrza. Rodzinny lekarz poradził żeby dziewczynka została oddana pod opiekę mamki na tak długo, jak będzie to konieczne.

Róża Taille była zahartowaną, zdrową kobietą. Mieszkała na farmie, trzynaście kilometrów od Alençon, w Semalle. Mała Tereska dzieliła życie z rodziną Taille od piętnastego, czy szesnastego marca 1873 roku do drugiego kwietnia 1874 roku. Dziewczynka urosła i przytyła. Jej kręcone włosy, rozjaśnione przez słońce, nadawały jej opalonej cerze zdrowy wygląd. Teresa kochała kwiaty i zwierzęta. Pani Martin pisała: „Jej mamka wywozi ją na pole, siedzącą na taczce, na górze siana, a mała prawie nigdy nie płacze. Różyczka mówi, że ciężko byłoby znaleźć lepsze dziecko” (Dzieje).

Gdy ponad rok później Teresa wróciła do domu, Martinowie powitali ją z radością, szczerze podekscytowani. Dziewczynka była żywa i wesoła, a jej oczy były roziskrzone. Tęskniła zapewne przez jakiś czas za rodziną Taille, lecz Martinowie poświęcali swojej piętnastomiesięcznej Teresce tyle uwagi i czułości, że wkrótce czuła się w domu tak dobrze, jak na farmie Róży.

Celina i Teresa w oczach mamy

Maria i Paulina uczyły się w szkole z internatem, prowadzonej przez wizytki, więc podczas trwania roku szkolnego, nie mieszkały w domu. Listy pani Martin do Pauliny dają jakieś wyobrażenie o osobowości i temperamencie dwójki jej najmłodszych dzieci. Teresa cytować będzie troskliwie przechowane listy swojej matki w pierwszym rozdziale Dziejów duszy. „W dziejach mojej duszy do momentu mojego wstąpienia do Karmelu – pisała – wyróżniam trzy oddzielne etapy. Pierwszy z nich nie jest bynajmniej najuboższy we wspomnienia, mimo tego, że był tak krótki. Trwał on od momentu, gdy zaczęłam pojmować świat, aż do odejścia naszej drogiej matki do nieba” (Dzieje).

Teresa nazywała Celinę „małą towarzyszką dzieciństwa”. Siostry dzieliło trzy i pół roku. Od czasu powrotu najmłodszej dziewczynki z farmy rodziny Taille, ona i Celina były nierozłączne. Piętnastomiesięczna Teresa podziwiała Celinę i we dwójkę bawiły się i śmiały. Teresa próbowała już stawać i mama widziała, że niedługo zacznie chodzić.

Czternastego maja 1876 roku mama napisała do Pauliny: „Moją Celinkę pociąga praktykowanie cnót; taką ma naturę, jest uczciwa i brzydzi się złem. Jeśli zaś chodzi o małego zbójnika, nie wiadomo jak rzeczy się potoczą. Jest taka mała, taka bezmyślna! Jest inteligentniejsza od Celiny, lecz nie tak łagodna, a przy tym niezwykle uparta. Kiedy mówi «nie» nic jej nie przekona…” (Dzieje).

Mama zauważyła również, że Teresa, choć młodsza, nalegała na to, żeby wszystko działo się wedle jej życzenia, a Celina szybko się poddawała. W swoim liście do Pauliny z piątego grudnia 1875 roku mama pisała o Teresie: „Jestem zmuszona karcić to biedne dziecko, które miewa okropne napady złości. Gdy rzeczy nie układają się po jej myśli, leży na podłodze w rozpaczy, jak ktoś zupełnie pozbawiony nadziei. Czasem to dla niej aż za dużo i dosłownie się dusi. Jest nerwowym dzieckiem, ale bardzo dobrym, mądrym i zapamiętuje wszystko w lot” (Dzieje).

Ponieważ Celina była starsza od Teresy, codziennie odbywała z Marią lekcje w domu. Paulina ciągle jeszcze przebywała w szkole. Tereska czuła się pomijana i zaczynała płakać. Tego Maria nie mogła wytrzymać i Teresa również przychodziła do pokoju lekcyjnego. Dostawała wygodne krzesło i coś, czym mogła się zająć np. materiał do szycia, czy koraliki do nawleczenia. Gdy Celina się uczyła, jej siostrzyczce igła zaplątywała się w nitkę i łzy zaczynały się od nowa. „Maria pociesza ją szybko, ponownie nawleka igłę i biedny aniołek uśmiecha się przez łzy”, pisała mama do Pauliny (Dzieje).

Lata mijały i miłość Teresy do Celiny rosła. „Pamiętam, że nie byłam w stanie obyć się bez Celiny przy moim boku”, wspominała Teresa w swojej autobiografii. Gdy Teresa była jeszcze zbyt mała, by pójść w niedzielę do kościoła, mama zostawała z nią, a sama szła później na inną Mszę świętą. Pełna wigoru dziewczynka wyczekiwała niecierpliwie kroków rodziny powracającej z Mszy. Celina często przynosiła do domu poświęcony chleb i obie z powagą odprawiały nabożeństwo, odmawiając Zdrowaś Maryjo i czyniąc znak krzyża. Pewnego razu Celina nie mogła przynieść do domu poświęconego chleba – zanim dotarła do stołu, został już zabrany. „Nie mam chleba” wyjaśniła Celina. „No to zrób sama” rozkazała Teresa (Dzieje). Starsza siostra wyjęła bochenek z kredensu, odkroiła kawałek, pomodliła się nad chlebem, a potem dziewczynki go zjadły.

Jedna z rozmów na tematy duchowe pomiędzy Teresą i Celiną została zapisana w liście od mamy. Celina zapytała siostrę: „Jak to możliwe, że Bóg jest obecny w małej hostii?”. „To nic dziwnego, Bóg jest wszechmogący.” „A co to znaczy wszechmogący?” spytała znowu Celina. Odpowiedź Teresy była szybka i zdecydowana: „To znaczy, że może robić to, co chce!” (Dzieje).

„Wybieram wszystko!”

Leonia urodziła się trzeciego czerwca 1863 roku. Dziesiątego maja 1877 roku, na kilkanaście dni przed jej czternastymi urodzinami, mama napisała do Pauliny, że Leonia zdała sobie sprawę z tego, że dorasta. Zebrała wszystkie skarby swojego dzieciństwa: ubranka dla lalek, ozdobne kawałki materiałów i lalkę, leżącą na wierzchu koszyka. Celina i Teresa z niemałym zainteresowaniem popatrywały na ten koszyk, gdy Leonia postawiła go na podłodze. „No to wybierajcie, siostrzyczki” powiedziała. „To wszystko jest dla was.” Teresa napisała o tym w Dziejach duszy: „Celina wyciągnęła rękę i wzięła mały kłębek wełny, która jej się podobała. Po chwili zastanowienia wyciągnęłam rękę ja i mówiąc «Wybieram wszystko!», bez dalszych ceregieli zabrałam cały koszyk”.

Teresa doskonale pamiętała tamto zdarzenie i jako dorosła zakonnica dostrzegła w swojej ówczesnej odpowiedzi wskazówkę co do swego przyszłego poglądu na życie religijne i Boga. „Zrozumiałam… było wiele stopni doskonałości i każda dusza mogła odpowiedzieć na wezwanie Naszego Pana i uczynić dla Niego mało lub dużo. Jednym słowem, mogła wybierać spośród poświęceń i wyrzeczeń, o które On prosił. Wówczas, tak jak w dzieciństwie, zakrzyknęłam: «Boże, wybieram wszystko!». Nie chcę być świętą jedynie połowicznie, nie boję się cierpieć za Ciebie, obawiam się jednej tylko rzeczy: posiadania swojej własnej woli. Weź ją więc, bowiem «wybieram wszystko», co jest Twoją wolą!” (Dzieje).

Podróż pociągiem z mamą

Teresa miała zaledwie dwa lata i dwa miesiące, gdy obie z mamą pojechały pociągiem do Le Mans. Było to dwudziestego dziewiątego marca 1875 roku. Celem podróży był zakon sióstr wizytek, gdzie przebywała siostra pani Martin, teraz siostra Maria-Dozytea. Historia ta została opisana przez dorosłą już Teresę, która być może słyszała jak mama kiedyś ją opowiadała. Tereska była podekscytowana spotkaniem z ciocią – zakonnicą. Siostra Maria-Dozytea dała jej do zabawy białą myszkę z materiału i koszyczek słodyczy. Teresa cieszyła się z tego, że będzie mogła przywieźć je do domu i dać Celinie. Kiedy jednak mama z Teresą już się żegnały i schodziły po klasztornych schodach, podskoki dziewczynki sprawiły, że cukierki się rozsypały. Mama nie zatrzymała się. Pochlipywania Teresy zmieniły się w głośny płacz, a jednak pani Martin nie zwolniła kroku, ani się nie odwróciła. Być może nie zdawała sobie sprawy z nieszczęścia córeczki, albo spieszyła się na pociąg. Dwuletnie dziecko zobaczyło tylko to, co było w stanie zobaczyć; szczegóły pozostają niewiadomą.

Teresa i tata: ujmujący związek

Włosy Ludwika Martina robiły się coraz bielsze i słabsze. Wyglądał jak dystyngowany, starszy pan. Celina i Teresa mogłyby być jego wnuczkami. Ojciec obie bardzo kochał, ale Teresę szczególnie. Dziewczynka wyczekiwała na odgłos klucza taty, gdy otwierał drzwi frontowe. Gdy słyszała to charakterystyczne szczęknięcie – a słyszała zawsze, obojętnie w której części domu akurat przebywała – przybiegała natychmiast. Stała na czele komitetu powitalnego. Wołała „Tato, tato” i ściskała swego uradowanego ojca. Potem siadała na jego stopie, jak na koniu i jechała na bucie taty do salonu.

Pani Martin, krzątająca się po domu, pytała męża żartobliwie dlaczego tak psuje Teresę. Papa, wzruszając ramionami z zakłopotaniem, odpowiadał: „A czegóż innego oczekujesz? Przecież mała jest królową!” (Dzieje).

Pewnego razu jednak Teresa była w innym niż zwykle nastroju. Właśnie świetnie się bawiła w ogrodzie. Huśtała się coraz wyżej i wyżej i czuła się bardzo niezależna. Tata, idący ogrodową ścieżką, zawołał: „Chodź, daj buziaka, królewno”. Blond loki Teresy powiewały na wietrze, a huśtawka wzlatywała pod niebo. „Chodź i sam sobie weź” odpowiedziała lekko. Pan Martin był urażony. W milczeniu wszedł z powrotem do domu. Przy zdarzeniu obecna była również Maria. Zatrzymała huśtawkę siostry i pomogła jej zrozumieć, że nie zachowała się właściwie. Odezwała się do ojca niegrzecznie i zraniła jego uczucia. Dziewczynkę ogarnęły wyrzuty sumienia i zaczęła płakać. Jej łkanie było słychać w całym domu, gdy, nie czekając na pomoc, wspinała się po schodach. Znalazła tatę i zasypała go czułościami, a ten szybko wybaczył swojej królewnie.

Jedna rzecz jest szczególnie wyraźna, jeśli chodzi o wczesne lata życia Teresy: była dzieckiem chcianym i bardzo kochanym. Ona sama pisała: „Boga cieszyło otaczanie mnie miłością przez całe życie i pierwsze moje wspomnienia są wypełnione uśmiechami i czułością” (Dzieje).

s. Susan Helen Wallace FSP

Powyższy tekst jest fragmentem książki s. Susan Helen Wallace FSP Św. Teresa z Lisieux. Z wiarą i miłością.