Św. Teresa z Lisieux. Z wiarą i miłością. Rozdział dziesiąty

Panna młoda

Od piątego do dziesiątego stycznia 1889 roku Teresa przygotowywała się do dnia, w którym miała otrzymać szatę zakonną. Próbowała skupić się na powadze wydarzenia, ale jej serce i tak drżało z podniecenia. Na uroczystość przyjedzie również papa, by dzielić radość córki i będzie przy niej tak jak zawsze był, czy to w chwilach szczęścia, smutku, czy nawet wtedy, kiedy nic specjalnego się nie działo. Przez bardzo długi czas wydawało się, że tata może nie wyzdrowieć, ale jednak wrócił do zdrowia i jako dumny ojciec miał się zjawić, by oddać swoją Teresę.

Biskup Hugonin, dodając powagi całej ceremonii, miał odprawić nabożeństwo. Teresa uśmiechnęła się, wspominając przez co sama przeszła, przez co przeszedł tata i nawet biskup, by mogła wstąpić do Karmelu. Życzenie Teresy, by znaleźć się w zakonie na Boże Narodzenie 1887 roku nie spełniło się, ale z czasem zrozumiała, że to trzymiesięczne opóźnienie wzbogaciło ją duchowo. Powiedziała nawet, że marzec 1888 roku był „jednym z najpiękniejszych miesięcy w moim życiu” (Dzieje).

Teresa nauczyła się czekać i bardziej ufać Panu.

Dzień obłóczyn

Biskup Hugonin był tym, który wyznaczył dziesiątego stycznia 1889 roku jako dzień, w którym Teresa miała otrzymać habit. W tym też dniu miała ona zacząć następny etap swojego religijnego życia: nowicjat. W wieczór poprzedzający ceremonię Teresa patrzyła przez klasztorne okno na szary i pusty dziedziniec. Padał drobny deszczyk. Oczami wyobraźni dziewczynka zobaczyła kaplicę, która jutro będzie wyglądać tak wspaniale i uroczyście, potem znowu spojrzała na dziedziniec – kawałek ziemi skryty w ponurej mgle.

Teresa była zachwycona tym, że podczas ceremonii zobaczy tatę, swoje siostry, a także Guerinów. Może mogłaby poprosić Boga o jeszcze jedną małą przysługę? Dla Niego, Pana niebios i ziemi, byłaby ona faktycznie bardzo mała. Teresa stwierdziła, że nie zaszkodzi zapytać. Śnieg, gdyby tylko mogła zobaczyć śnieg.

Następny poranek nie okazał się szczególnie chłodny. Teresa musiała przyznać, że opady śniegu były mało prawdopodobne, ale to jej nie przeszkadzało. Była podekscytowana i szczęśliwa bo oto zbliżała się wielka chwila. Dziewczynka ubrana była w szatę symbolizującą jej zaślubiny z Chrystusem, jej jasne loki wystawały spod welonu i spływały miękkimi falami na ramiona. Policzki miała zaróżowione – objaw dobrego zdrowia i podniecenia. Jej głęboko osadzone oczy były czujne, gdy z lekkim niepokojem wypatrywała swojego „króla Francji i Nawarry”.

Nadszedł czas, by Teresa podeszła do wejścia, gdzie czekał pan Martin i cała jej rodzina. Oczy taty lśniły, gdy ściskał swą najmłodszą córkę. Bardzo był z niej dumny, była taka dorosła, taka oddana swemu powołaniu. Pan Martin nagle jakby odmłodniał, a wszystkie wylewy poszły w zapomnienie. Czuł się tak, jak w czasach, gdy razem z Teresą spacerowali popołudniami, odwiedzając okoliczne kościoły, by adorować Najświętszy Sakrament. Napłynęły szczęśliwe wspomnienia: niedzielne wyprawy na Mszę świętą, gdy Tereska trzymała go z dumą za rękę oraz rodzinne zabawy przy kominku.

Dzisiaj, pomimo tego, że w oczach Teresy lśniły łzy, na jej ustach igrał uśmiech. Była jednocześnie szczęśliwa i smutna, śmiała się i płakała – wszystko na raz. Tęskniła za tatą, który teraz nareszcie był razem z nią, chociaż co prawda nie na długo. Biskup był gotów, nadszedł czas by zacząć. Teresa pewnym gestem ujęła tatę pod ramię, a „król” czule poklepał jej dłoń. Powoli poszli razem wzdłuż przejścia między ławkami. Tata szeroko się uśmiechał, a Teresa skromnie popatrywała na niego. Widać było, że pan Martin ogromnie się cieszył. Siostry zaintonowały pieśń i biskup Hugonin zaczął ceremonię.

Teresa rozmyślała jak hojny był papa wobec Boga: oddał Panu wszystkie swoje dzieci. Ostatnio Celina zwierzyła mu się, że również pragnie wstąpić do Karmelu. Także Leonia była przekonana o swym powołaniu, po prostu nieco dłużej zajmie jej przyzwyczajanie się do życia w zakonie sióstr wizytek. Papę cieszyły wybory, jakich dokonywały jego dzieci. Teresa jednak patrzyła na sytuację realnie – zdrowie ojca było chwiejne. Dzisiejszy dzień był (porównując życie papy z życiem Pana Jezusa na ziemi) niczym triumf w Palmową Niedzielę przed Męką. Teresa czuła, że ból i upokorzenie spowodowane chorobą, nigdy nie opuszczały jej ojca. Wszystkie cierpienia, jakie tata będzie musiał przejść, będą również udziałem Teresy i jej sióstr. Gdyby tylko mogła oszczędzić mu chociaż trochę bólu. Gdyby tylko mogła wziąć jego chorobę na siebie. To jednak zależało od jej Oblubieńca. Istniał przecież król potężniejszy od „króla Francji i Nawarry”. Papa i Teresa byli o tym przekonani.

Pod koniec uroczystości biskup wprowadził nieoczekiwany akcent. Poważnie zaintonował Te Deum, pieśń dziękczynną śpiewaną zwykle, gdy zakonnice składały śluby.

Po ceremonii Teresa wyszła z kaplicy, by uściskać ojca. Był zmęczony, lecz pełen spokoju. Dziewczynka śledziła wzrokiem jego sylwetkę, gdy wraz z pozostałymi krewnymi wyszedł przez bramę na ścieżkę. Oczy Teresy bolały od powstrzymywanych łez, gdy zawróciła do klasztoru i stanęła przed figurą Dzieciątka Jezus. Czy mogło uśmiechać się tylko do niej? Teraz jakoś łatwiej zaakceptowała odjazd taty. Później jej uwagę przyciągnęła niezwykła jasność i wyjrzała zza figury w stronę ogrodu. Był całkowicie pokryty śniegiem!

Po uroczystości biskup Hugonin przyszedł do klasztoru, aby odwiedzić zakonną społeczność. Polubił Teresę, co zanotowała w swoich Dziejach duszy.

Pisała, że biskup powiedział wszystkim, że „byłam «jego małą dziewczynką»”. Księża, którzy towarzyszyli biskupowi usłyszeli teraz historię o tym, jak pan Martin i Teresa odwiedzili jego rezydencję w Bayeux. Biskup Hugonin z ożywieniem opowiadał jak to Teresa wysoko upięła włosy, by wyglądać na starszą. Teresa poczuła, że się rumieni. Śmiała się jednak z innymi, chociaż to z niej żartowano. Zanotowała też, że podczas kolejnej wizyty w Karmelu, biskup Hugonin „położył dłonie na mojej głowie i czule mnie głaskał” (Dzieje). Rozpoznała w dobroci biskupa gest pocieszenia pochodzący od jej Oblubieńca. Gdy goście już odjechali, a życie w klasztorze wróciło do normy, Teresa jeszcze raz spojrzała na wydarzenia dnia, na znaczenie ceremonii, obecność papy, życzliwość biskupa i śnieg. Wszystkie te rzeczy były niczym piękne podarunki od Pana.

Zaledwie miesiąc po tej uroczystości, dwunastego lutego 1889 roku, stan pana Martina pogorszył się. Nie rozpoznawał otoczenia i musiał być hospitalizowany w Bon Sauveur, zakładzie dla chorych umysłowo, znajdującym się w Caen. Leonia i Celina zamieszkały w sierocińcu im. św. Wincentego á Paulo, by być bliżej ojca i codziennie go odwiedzać. Teresa i jej siostry w Karmelu dalej wypełniały obowiązki życia zakonnego, ale również czuły ból ich ojca i rodzeństwa w Caen.

Pan Martin przebywał w Bon Sauveur przez trzy lata. Teresa wzięła na siebie jego cierpienia i poniżenie. W czasie, gdy sprzątała refektarz, czy zamiatała korytarze, ofiarowywała swe czyny w intencji taty, księży i tych, którzy doznawali jakichkolwiek cierpień. Podczas pobytu w Caen związek Celiny z Panem stawał się coraz silniejszy i w młodej kobiecie rosło pragnienie, by pójść w ślady sióstr i zostać karmelitanką. Jej listy pełne były słów świadczących o całkowitej ufności w stosunku do Pana. Gdy przyjeżdżała w odwiedziny do Karmelu, ona i Teresa prowadziły długie rozmowy na temat wiary. Poza tym, rok 1889 minął bez niespodzianek.

Przygotowywanie się do życia po złożeniu ślubów

W 1889 roku Teresa odbywała nowicjat. Miała wówczas możliwość pogłębienia swojej wiedzy na temat duchowości, historii i stylu życia Zakonu Karmelitów. Jako zakonnica miała, zgodnie z tradycją Karmelu, złożyć trzy śluby: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Jej mistrzyni nowicjatu, siostra Maria od Aniołów, była osobą bardzo miłą i przez większość czasu nowicjat Teresy upływał w spokoju. Dziewczynka powierzyła swoje troski związane z papą Panu Jezusowi i włożyła całą energię w czynienie w każdym momencie każdego dnia tego, czego, jak sądziła, wymagał od niej Bóg.

Kilka drobiazgów mogło jednak zakłócić spokój jej duszy. Pewnego razu, wieczorem, podczas wielkiego milczenia Teresa wyszła za innymi zakonnicami z kaplicy i podeszła do szafki, w której siostry przechowywały swoje lampki olejowe. Taka lampa była jedynym źródłem światła w klasztornej celi, aż do wschodu słońca. Gdy Teresa stojąca na końcu kolejki, podeszła do półki, zobaczyła, że jej lampy nie ma. Wyciągnęła rękę i szukała jej po omacku, lecz półka była pusta. Najpierw poczuła irytację. To niesprawiedliwe. Każda z sióstr miała własną lampę i zabranie cudzej było nie w porządku. Jednak gdy Teresa powoli szła ciemnym korytarzem do swego pokoju, uspokoiła się i zaczęła zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło. Pomyślała, że przecież przygotowywała się do złożenia ślubów ubóstwa z miłości do Jezusa. W tym momencie zdała sobie sprawę, że ubóstwo mogło obejmować nie tylko rzeczy użyteczne, ale też konieczne. A jeśli mogła odnaleźć pogodę ducha, cierpiąc prawdziwe niewygody, mogła również znaleźć w tym okazję, by stać się dojrzalszą. „I tak w tej «zewnętrznej ciemności» jaśniałam wewnętrznie” wyjaśniła (Dzieje).

Tuż po wstąpieniu do Karmelu postulantka Teresa nadal lubiła otaczać się ładnymi rzeczami i ich używać, gdy tylko miała po temu okazję. Jednak wraz z upływem czasu postawiła sobie za cel wybierać to, co proste, czy mniej wygodne. Nigdy też nie obnosiła się z tym postanowieniem, ani nie wyjaśniała powodów. Był to rodzaj ukrytego daru, tak małego w ocenie Teresy, że mogła ofiarować go Panu Jezusowi, by okazać Mu swą miłość. Gdy ktoś zabrał z jej celi należący do niej delikatny dzbanek na wodę i zamienił go na duży i wyszczerbiony dzban, Teresa tylko się uśmiechnęła i nie zaprotestowała ani słowem. Niezliczone były te małe akty duchowe. Dziewczynka ofiarowywała je w intencji papy, swojej rodziny, księży i zakonników oraz zakonnic, więźniów i ludzi proszących o modlitwy. Pamiętała również o tych żyjących w krajach misyjnych, którzy ciągle jeszcze nie słyszeli o Ewangelii. Teresa wypełniała swe obowiązki i modliła się w intencji misjonarzy, by Bóg obdarzył ich siłą, odwagą i miłością, aby mogli sprostać swemu wymagającemu powołaniu.

Gdy Teresa przygotowywała dzbanki na wodę przed posiłkami i sprzątała jadalnię po posiłkach, widziała twarze tych, którzy liczyli na jej modlitwy. Wierzyła że to, co robi, ma dla Kościoła wartość, bo przecież Jezus był źródłem nieograniczonej miłości i miłosierdzia. Czyniła ofiary i modliła się też za dusze cierpiące w czyśćcu. To, co Teresa robiła w życiu nie było wcale nadzwyczajne, jednak ufała, że Jezus w swojej nieskończonej miłości mógł postrzegać nawet najmniejsze uczynki jako pieśni pochwalne. Ściany klasztoru Teresy były granicami, które miała przekroczyć, by nieść miłość, o którą prosiła Pana.

Ile razy w ciągu roku trwania nowicjatu wspominała swoją pielgrzymkę do Rzymu? Akurat w tym czasie mogła przypomnieć sobie jazdę pociągiem przez Szwajcarię: okazałe, zielone wzgórza, doliny i łąki oświetlone jasnym słońcem, szemrzące strumyki, spływające po tych wzgórzach, a w oddali zapierające dech w piersiach góry i głębokie wąwozy. Pamiętała też małe miasteczka rozsiane u podnóży gór. Teresa siedziała wręcz z nosem przylepionym do szyby okna pociągu. Widok za nim był niczym obrazek z książki i na zawsze pozostał w pamięci dziewczynki. Przypomniała sobie, jak zastanawiała się nad swoim powołaniem do Karmelu, podczas gdy pociąg jechał przez górski krajobraz. „Zrozumiałam, jak łatwo stać się egoistą i zupełnie zapomnieć o wzniosłym celu swego powołania. Powiedziałam sobie, że kiedy stanę się więźniarką Karmelu i kiedy przyjdzie czas próby, a ja będę miała tylko mały kawałek rozgwieżdżonego nieba do podziwiania, przypomnę sobie to, co zobaczyłam dzisiaj. Ta myśl wzmocni mnie i szybko zapomnę o swoich małych sprawach…” (Dzieje).

Ukryte triumfy

Teresa wiedziała jak łatwo ludzie usprawiedliwiają swoje słabości i pomyłki. Równie łatwo przychodzi ludziom chęć podobania się, bycia poważanym i uważanym za prawego. Kto czułby się dobrze, wiedząc, że inni myślą o nim źle? Wrażliwa natura naszej nowicjuszki powodowała, że dziewczynka nieraz staczała ze sobą walkę. Teresa kładła nacisk na wewnętrzną skromność, lecz jej wrodzone pragnienie, by błyszczeć, było ciągłym wyzwaniem. Nieraz źle ją postrzegano i jeden tego przykład możemy znaleźć w Dziejach duszy. Pewnego razu mistrzyni nowicjatu znalazła rozbity wazon, który spadł z parapetu okiennego. Nikt nie wyjaśnił jak to się stało, ani nawet nie posprzątał szkła. Mistrzyni sama to zrobiła i poszła do Teresy. Pokazała jej kawałki wazonu i kazała jej w przyszłości być ostrożniejszą. Teresa się zaczerwieniła. Bardzo chciała powiedzieć zakonnicy, że to nie ona była winowajczynią, lecz w tym momencie się zastanowiła. Zdecydowała, że nie będzie się tłumaczyć ani zgadywać kto mógł stłuc wazon. Zamiast tego podziękowała mistrzyni i, jak było to w zwyczaju, pochyliła się, ucałowała podłogę i obiecała, że następnym razem będzie bardziej uważać.

Czasem Teresa zwracała się po pomoc duchową do matki Gonzagi. Młoda nowicjuszka bardzo chciała mieć przewodnika, jako że życie zakonne wciąż było dla niej nowością. Przeorysza jednakże spędzała większość ich wspólnej godziny na łajaniu jej za różne niedoskonałości. Doświadczenie to nie było przyjemne, lecz Teresa zdała sobie sprawę, że na swój sposób było ono błogosławieństwem. Nie mogła się bowiem przez to za bardzo przywiązać do przeoryszy, którą znała od dziecka. Gdy kończył się roczny nowicjat Teresy, matka Gonzaga oznajmiła jej, że śluby złoży dopiero za osiem miesięcy. Teresa nie pisze więcej na ten temat, lecz najbardziej prawdopodobnym powodem decyzji przeoryszy był wiek dziewczynki. W tym czasie miała skończyć dopiero siedemnaście lat. Teresa nie pisze również, czy oczekiwała takiego obrotu spraw. Skupiona była raczej na poszukiwaniu spokoju w obliczu zmian i przygotowywaniu się do dnia złożenia ślubów.

Ponowne rozstanie z Pauliną

Będąc nowicjuszką, Teresa spędziła sporo czasu zajmując się jadalnią i wypełniając obowiązki związane z posiłkami. Do zadań tych była również przydzielona inna zakonnica: Paulina. Teresa była zachwycona mogąc pracować razem z siostrą, którą nazywała swoją „drugą mamą”. Reguła zakonu nie pozwalała im jednak rozmawiać ze sobą. Teresa pragnęła usiąść chociaż na chwilkę i opowiedzieć Paulinie o swoich zmartwieniach, tak jak robiła to w Les Buissonnets. Zrezygnowanie z pocieszenia było dla Teresy najtrudniejszym poświęceniem. W domu mogła robić wszystko. Teraz miała do zaoferowania Panu dar uczyniony ze swojej niezależności.

Minęło osiem miesięcy. Teresa miała złożyć śluby ósmego września 1890 roku, a biskup Hugonin miał poprowadzić uroczystość. Celina była zdania, że tata na tyle dobrze się czuje, że również może przyjechać – powozem z Caen. Nie będzie, co prawda, mógł zostać na cały czas trwania uroczystości, ale Celina pomyślała i o tym. Przyjadą razem z papą pod koniec ceremonii i tata będzie mógł podejść do okratowania, by udzielić Teresie błogosławieństwa.

Dzień złożenia ślubów

W wieczór poprzedzający dzień profesji, Teresa była niespokojna. Po raz pierwszy zmagała się z wątpliwościami dotyczącymi swego powołania do życia zakonnego w Karmelu. Całe życie w klasztorze stanęło jej przed oczami. Wszystko wydawało się pomyłką, absurdalną pomyłką. Chciała mieć powołanie do Karmelu, lecz prawdopodobnie go nie miała. Będąc w zakonie wypełniała własną wolę, nie wolę Bożą, co było zachowaniem, którego obawiała się najbardziej. Co ona sobie myślała? Jak mogła być tak ślepa? Chodziła tam i z powrotem po swojej małej celi, próbując się uspokoić. Na nic jednak się to nie zdało. Jej codzienną pogodę ducha zastąpiła szalejąca burza. Teresa nie mogła stawić się na jutrzejszej ceremonii. Musiała znaleźć pomoc.

Dziewczynka poprosiła o rozmowę z mistrzynią nowicjatu. Udręczony wyraz jej twarzy mówił więcej niż słowa. Mistrzyni od razu zrozumiała przez co Teresa przechodziła i zapewniła ją, że to tylko pokusy i że bez żadnych obaw może złożyć śluby. Teresa poczuła jak jej duszę znowu ogarnia spokój. Poszła poszukać przeoryszy i opowiedziała jej o całym zdarzeniu. Gdy mówiła, matka Gonzaga śmiała się cicho; ona również sądziła, że te wątpliwości były tylko pokusą.

Rankiem ósmego września niebo było jasne i bezchmurne. Teresa była gotowa do profesji. Papa nie mógł jednak przyjechać, nawet na zakończenie ceremonii. Pozbawiona obecności swego ziemskiego ojca, Teresa zdała sobie sprawę, że teraz z całym przekonaniem może wypowiadać słowa Modlitwy Pańskiej: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Dziewczynka z radością złożyła śluby. Blisko serca miała list, w którym było napisane:

„O Jezu, mój Boski Oblubieńcu!
Niech nigdy nie stracę drugiej szaty mego chrztu.
Zabierz mnie nim popełnię najlżejsze przewinienie.
Niech nigdy nie widzę i nie znajduję niczego prócz Ciebie.
Niech stworzenia będą dla mnie niczym, a ja niczym dla nich,
lecz Ty, Jezu, bądź wszystkim!
Niech rzeczy tego świata nigdy nie trapią mej duszy,
i niech nic nie zakłóca mego spokoju.
Jezu, proszę Cię jedynie o spokój i miłość,
nieskończoną miłość, której Ty wyznaczasz granice;
miłość, która nie jest mną, lecz Tobą, Jezu.
Jezu, niech zginę śmiercią męczeńską dla Ciebie.
Pozwól cierpieć mojemu sercu, lub memu ciału, albo raczej i sercu i ciału.
Obdarz mnie łaską, abym zdolna była wypełnić moje śluby w całej ich doskonałości,
i spraw, żebym zrozumiała jaka powinna być oblubienica.
Nie pozwól mi być ciężarem dla społeczności,
niech nikt się mną nie zajmuje,
pozwól, by po mnie deptano,
jak po zapomnianym ziarnku piasku, Jezu.
Niech Twa wola wypełni się doskonale przeze mnie,
i pozwól mi przybyć do miejsca, które dla mnie przygotowałeś.
Jezu, pozwól mi uratować całe mnóstwo dusz;
niech żadna dusza nie zginie dzisiaj;
niech wszystkie dusze w czyśćcu zostaną zbawione.
Jezu, wybacz mi jeśli mówię coś, czego nie powinnam.
Chcę tylko dać Ci radość i pocieszyć Cię” (Dzieje).

Uroczystość, podczas której Teresa miała otrzymać welon była zaplanowana na dwudziestego czwartego września 1890 roku. Teresa ogromnie się cieszyła na ponowne spotkanie z biskupem Hugoninem i tatą. Niestety, żaden z nich nie mógł przyjechać: biskup był chory, a tata zbyt słaby, by podróżować. Można powiedzieć, że był to dla niej smutny dzień. Płakała, ale zobaczyła, że jej łzy źle zrozumiano. Pan Jezus jednak pozwolił na to. W ten dzień nie obdarzył jej żadną szczególną łaską. Przyznała, że bez Jego pomocy nie mogła zrobić nic, jak tylko płakać.

s. Susan Helen Wallace FSP

Powyższy tekst jest fragmentem książki s. Susan Helen Wallace FSP Św. Teresa z Lisieux. Z wiarą i miłością.