Św. Teresa z Lisieux. Z wiarą i miłością. Rozdział drugi

Podróż do krainy smutku i poza nią

Pierwszy okres życia małej Teresy był wypełniony radością i zabawami dzieciństwa. Była niemowlęciem, gdy dopadła ją choroba i jej rodzina znosiła ból i niepokój. Teraz, w wieku czterech lat, Teresa miała doświadczyć smutku, o którym miała nigdy nie zapomnieć.

Guz rakowy, który rósł w ciele Zelii Martin, był w tamtych czasach uważany za niemożliwy do zoperowania. Pani Martin była blada i wydawała się bardzo drobna, leżąc w swoim wielkim łóżku. Teresa i Celina wyczuwały napięcie ojca, Marii, Pauliny i Leonii. Dwie najmłodsze dziewczynki wiedziały, że nie powinny głośno rozmawiać. Trzymały się blisko ojca, jak dwa małe posągi, podczas gdy dorośli, zajmujący się panią Martin, poruszali się wokół nich. Ksiądz udzielił ostatniego namaszczenia, a ciche łzy pana Martina zamieniły się w łkania. Teresa była blisko papy i chciała mu powiedzieć, żeby nie płakał. Chciała, aby Pan Jezus uzdrowił jej mamę, lecz pani Martin czuła się coraz gorzej. Umarła wczesnym rankiem dwudziestego ósmego sierpnia 1877 roku w wieku czterdziestu sześciu lat.

Teresa mogła zrozumieć czym jest śmierć obserwując zachowanie rodziny. Doświadczyła nowego uczucia – samotności. Cicha i bardzo czujna, trzymała się taty i Celiny. Papa zajmie się wszystkim. Papa będzie wiedział co robić. Minęło dużo czasu zanim Martinowie przestali opłakiwać matkę. Teresa pamiętała dokładnie, jak stała w ciszy obok swego ojca, przy trumnie matki. Pan Martin podniósł delikatnie swoją czteroletnią córeczkę i powiedział do niej: „Chodź, pocałuj swoją biedną mamę po raz ostatni” (Dzieje).

W dniu pogrzebu pani Martin, jej dzieci zebrały się w milczeniu. Luiza Marais, która do śmierci Zelii pracowała u Martinów jako pokojówka, powiedziała do dziewczynek: „Biedactwa, nie macie już mamy!” (Dzieje). Celina szybko zapytała Marię, czy teraz ona będzie mogła być jej mamą. Teresa, która zwykle szła za przykładem Celiny – zwłaszcza, że jej siostra była o trzy i pół roku starsza – uścisnęła więc Paulinę i zawołała: „Teraz Paulina będzie moją mamą!” (Dzieje).

Les Buissonnets – Zarośla

Pierwszy etap życia Teresy zakończył się gdy miała cztery lata, śmiercią jej matki. Drugi trwał od tamtego momentu do czasu, gdy Teresa skończyła czternaście lat. Ostatni okres rozpoczął się z chwilą jej wstąpienia do Karmelu (w wieku lat czternastu), a skończył się jej śmiercią, gdy miała lat dwadzieścia cztery.

Powoli codzienne życie Martinów wracało do normy. Dwie najstarsze dziewczynki przejęły wiele obowiązków związanych z prowadzeniem domu i wychowywaniem młodszych dzieci. Teresa ubóstwiała Marię i Paulinę, które wniosły wiele miłości w jej życie. O swoim ojcu, który cierpiał, najbardziej z powodu odejścia żony, Teresa powiedziała: „Wydawało się, że czułe serce naszego taty zostało teraz wzbogacone prawdziwie matczynym podejściem do życia!” (Dzieje). Jednak pomimo tego, że była otoczona kochającymi ludźmi, Teresa często była zamyślona i płakała, nieraz z błahych powodów.

Ludwik Martin czuł ciężar, jaki na nim spoczął po śmierci żony. Zaczął myśleć o przeprowadzce do Lisieux, leżącego około stu kilometrów od Alençon. Właśnie tam brat Zelii, Izydor Guerin, miał aptekę. On i jego żona byli bliskimi krewnymi Martinów i mogliby ich wesprzeć i otoczyć miłością. Ponadto, Ludwik Martin cenił Izydora tak, jakby ten był jego własnym bratem. Córki Guerinów, Joanna, która miała dziewięć lat, i siedmioletnia Maria, byłyby przyjaciółkami dla młodszych córek pana Martina i razem z nimi by się uczyły.

Piętnastego listopada 1877 roku pan Martin wraz z rodziną pożegnali Alençon. Maria i Paulina głęboko odczuwały tę zmianę. Ciężko było im zostawić ulubione rozrywki, a przede wszystkim przyjaciółki i sąsiadów, wśród których dorastały. Przeprowadzkę, która nastąpiła tak szybko po przedwczesnej śmierci ich matki odczuwały jako jeszcze jedną śmierć. Pan Martin był jednak przekonany, że rodzina dobrze i szybko przystosuje się do życia w Lisieux. Powóz jechał więc dalej, dopóki woźnica nie zatrzymał się przed domem Guerinów. Oczekiwali ich wujek i ciocia. Joanna i Maria stały przy drzwiach, wyczekując chwili kiedy będą mogły powitać krewnych i zaprosić ich do domu na gorący posiłek i odpoczynek przy kominku.

Teresa była podekscytowana. Jej oczy znowu jaśniały tak, jak wtedy, gdy żyła mama. „Nie doświadczyłam żadnego żalu z powodu opuszczenia Alençon”, pisała. „Dzieci bardzo lubią zmiany, więc z przyjemnością przyjechałam do Lisieux” (Dzieje).

Następnego ranka wujek Guerin zawiózł krewnych do ich nowego domu. Był usytuowany w spokojnej dzielnicy niedaleko parku. Od frontu znajdował się ogród w stylu angielskim, a na tyłach ogródek warzywny. Dom był przestronny i bogato zdobiony. Teresa od razu go polubiła, a szczególnie podobał jej się jasny pokój na górze, zwany belwederem, który pan Martin wkrótce wypełnił książkami i przekształcił w swój gabinet. W cieplejsze dni, promienie słońca rozjaśniały szarość i chłód zimy. Teresa pokochała belweder, zwłaszcza, że stanowił domenę papy. Tam on był królem, a jego najmłodsza córka zwinnie wspinała się po schodach, gdy chciała być przyjęta na audiencji u „króla Francji i Nawarry” (Dzieje).

Nowa rezydencja Martinów otrzymała nazwę Les Buissonnets (Zarośla) od małych krzaczków okalających frontowy ogród.

Życie w Les Buissonnets

W Les Buissonnets było coś zagadkowego. Żwawa, czteroletnia Tereska uwielbiała poczucie bezpieczeństwa, jakie zapewniały jej duże, przestronne pokoje, gdzie mogła hasać i bawić się z Celiną. W tym też okresie Maria i Paulina zaczęły udzielać Teresie lekcji. Maria uczyła ją pisać, a Paulina uczyła katechizmu, historii chrześcijaństwa i gramatyki. Najmłodsza z sióstr Martin lubiła te lekcje, szczególnie katechizm i historię i dobrze sobie z nimi radziła. Gramatyka jednak to co innego. Teresa pisała: „Wylałam przez gramatykę morze łez. Na pewno przypominasz sobie moje kłopoty z rodzajem męskim i żeńskim!” (Dzieje). Ogólnie jednak jej wyniki odzwierciedlały pracowitość dziewczynki i jej niezwykłą dojrzałość. Teresa nieraz w porze lunchu wspinała się po schodach do belwederu, by zdać sprawozdanie z lekcji swojemu „królowi”. Czasem mogła również pochwalić się nagrodą, gdy wraz z papą omawiali jej stopnie. Tata przytulał ją i nazywał swoją „królewną”.

Gdy zmieniła się pora roku i słońce przekształciło okolice Les Buissonnets w morze kwiatów i trawy, a warzywnik bujnie rozkwitł, Teresa uwielbiała bawić się na dworze. Tata wychodził do ogrodu na tyłach domu, z książką lub papierami związanymi z pracą i dotrzymywał towarzystwa bawiącym się Teresie i Celinie. Gdy Celina wraz z Leonią były w szkole, Teresa miała ojca na wyłączność. W czasie tych pogodnych, ciepłych miesięcy, ojciec i córka przechadzali się popołudniami. Wybierali się na krótkie pielgrzymki do okolicznych kościołów lub przyklasztornych kaplic.

Teresa doskonale pamiętała, kiedy pierwszy raz wraz z tatą modliła się w kaplicy karmelitańskiej. Papa pokazał jej okratowanie, które wyglądało jak dziwna ściana z prętów. Pan Martin wyjaśnił, że za nim mieszkają zakonnice. Teresa napisała później: „Wówczas nie myślałam jeszcze, że za dziewięć lat znajdę się wśród nich” (Dzieje). Po modlitwie ojciec i córka, trzymając się za ręce, wracali do domu. Pan Martin zwykle kupował Teresie jakiś smakołyk, a po powrocie dziewczynka zabierała się za odrabianie lekcji. Gdy skończyła, znowu szła bawić się do ogrodu. Najbardziej lubiła zabawę w podwieczorek, na który przygotowywała swoją własną herbatę z kory, nasion i wody. Papa był honorowym gościem na każdym podwieczorkowym przyjęciu. Dziewczynka częstowała go swoim napojem, a tata udawał, że ogromnie się cieszy. Oczywiście Teresa nalewała porcję również dla siebie. Później oboje prowadzili uprzejmą konwersację i udawali, że piją „herbatę”. Gdy przyjęcie się kończyło, papa pytał nieśmiało, czy ma wylać napój. Teresa czasami pozwalała na wylanie, lecz zazwyczaj zatrzymywała go w nadziei, że później tego samego dnia odbędzie się następne przyjęcie.

Teresa uprawiała mały kawałek ziemi, z którego zrobiła swój ogródek. Papa zabierał ją też na ryby. Zwykle gdy pan Martin łowił, Teresa siedziała cichutko w pobliżu, pośród trawy i dzikich kwiatów, głęboko zamyślona. Pisała: „Nie wiedząc czym jest medytacja, moja dusza zatopiona była w prawdziwej modlitwie. Słuchałam dalekich odgłosów, szeptu wiatru itp. Czasem docierały do mnie niewyraźne nuty jakiejś wojskowej muzyki, które wypełniały moje serce słodkim smutkiem. Ziemia wydawała się wówczas miejscem wygnania i mogłam marzyć jedynie o niebie” (Dzieje).

Nauka niepochodząca z książek

Pewnego szczególnego popołudnia, gdy promienie słońca padały na twarz Teresy, myślała ona o Bogu, swojej matce i niebie. Obserwowała jak papa z zadowoleniem wędkuje. Czuła, że Pan Jezus jest w niej obecny, że zna ją osobiście i kocha ją tak, jak tata – tylko bardziej, bo przecież Bóg to Bóg.

Popołudnie zmieniło się we wczesny wieczór. Nadszedł czas na zjedzenie kanapek, które dziewczynka wzięła z domu dla ojca i dla siebie. Przygotowała je Paulina, podczas gdy Teresa przyglądała się z zainteresowaniem poczynaniom siostry. Paulina odkrawała kromki świeżo upieczonego chleba i smarowała je grubo dżemem. Teraz, siedząc na niewielkim zboczu, Teresa spoglądała na koszyk, przypominając sobie, jak lśniła warstwa dżemu po nałożeniu na chleb. Dziewczynka miała nadzieję, że papa był już gotowy coś przekąsić, bo ona na pewno była gotowa.

Pan Martin odłożył wędkę i usiadł obok Teresy. Odmówili wspólnie modlitwę i Teresa otworzyła koszyk. Już jako dorosła kobieta, tak opisała tamto zdarzenie w liście do Pauliny: „Ten piękny chleb z dżemem, który przygotowałaś wyglądał teraz inaczej. Dżem zamiast ślicznego koloru, jaki miał wcześniej, był tylko lekko różowy, a chleb był stary i pognieciony. Ziemia znowu wydała mi się smutnym miejscem i zrozumiałam, że tylko w niebie radość nie będzie niczym zmącona” (Dzieje).

Innego popołudnia papa łowił ryby, a Teresa przyglądała się dziko rosnącym kwiatom, myśląc o Bogu, który je stworzył. Nagle napłynęły ciężkie chmury i zakryły słońce. Pan Martin zawołał Teresę, a sam pospiesznie zaczął pakować wędki. Krople deszczu były coraz większe; grzmiało i błyskało się. Pan Martin chciał dotrzeć do domu najkrótszą drogą, która prowadziła przez pola porośnięte trawą wyższą niż sama Teresa. Tata wziął córkę na plecy i podniósł wędki i przynętę. Potem, szybkim krokiem, przemierzył kilka pól, aż dotarli do domu. Teresa uważała, że była to ekscytująca przygoda, chociaż tata nie mógł się zgodzić z córką.

Kiedy Teresa miała sześć lat, razem z tatą jak zwykle rozdawała jałmużnę. Pan Martin zdawał sobie sprawę, że łatwo jest pouczać dzieci, by były wdzięczne za to, co mają, by doceniły błogosławieństwa i chętnie dzieliły się z biedniejszymi. Nigdy jednak nie pouczał ich słowami. Dawał za to cichy i nieustanny przykład. Najmłodsza córka patrzyła zafascynowana, jak papa wysłuchiwał próśb ludzi. Dawał pieniądze, pomagał znaleźć pracę, wypisywał rekomendacje. Teresa przez cały czas była blisko niego, chłonąc każde słowo.

Pewnego razu, gdy ojciec z córką odbywali jeden ze swoich spacerów, zobaczyli kalekę kuśtykającego o kulach. Teresa czuła jego ból i frustrację, gdy tak powoli pokonywał drogę. Puściła rękę papy i podbiegła do tego człowieka, oferując mu w wyciągniętej dłoni monetę. Były to jedyne pieniądze, jakie miała ze sobą, ale chciała wraz z kaleką dzielić brzemię i ulżyć mu w cierpieniu. Człowiek ten jednak nie przyjął monety. Potrząsnął głową, uśmiechnął się smutno i odszedł w swoją stronę.

Dziewczynka stała zatroskana. Może wolałby ciastko, które tata kupił jej przed chwilą. Nie chciała jednak zranić również uczuć taty. Teresa pragnęła pomóc temu biednemu człowiekowi i nagle zrozumiała jak może to zrobić. „Przypomniałam sobie jak mi mówiono, że w dniu Pierwszej Komunii świętej możemy otrzymać wszystko, o co poprosimy i ta myśl bardzo mnie pocieszyła. Chociaż miałam wtedy tylko sześć lat, powiedziałam «pomodlę się za tego biedaka w dniu Pierwszej Komunii». Pięć lat później dotrzymałam obietnicy…” (Dzieje).

Żarty i napady złości

Spoglądając na swoje dzieciństwo, Teresa przypomniała sobie pewien maj, gdy wciąż była jeszcze zbyt mała, by chodzić do kościoła na wieczorne modlitwy. Zostawiano ją wówczas pod opieką Wiktorii – młodej kobiety, która pracowała u Martinów. Wiktoria miała skłonność do psot i czasem lubiła żartować z młodszych dziewczynek, a szczególnie z Teresy. Pewnego razu poważna Tereska chciała odmówić modlitwy ku czci Matki Boskiej przy majowym ołtarzyku, który był w jej pokoju. Nadszedł czas, gdy obie z Wiktorią miały zacząć się modlić i śpiewać pieśni. Dziewczyna jednak droczyła się z Teresą i tylko się uśmiechała, udając, że nie słyszy próśb małej. Teresa była skonsternowana. Czuła jak narasta w niej gniew i w końcu zacisnęła usta i zaczęła tupać nogami. Policzki miała zaczerwienione, a jej oczy wręcz ciskały pioruny. Wiktoria wpadła w zdumienie. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Jednak nawet w momencie, gdy krzyczała i tupała, Teresa czuła jak jej gniew rozpływa się w smutku. Była głęboko skruszona zwłaszcza, że Wiktoria przyniosła jej, jako niespodziankę, dwa małe ogarki świecy na nabożeństwo. Dziewczyna przesadziła z żartami, ale mała Teresa uważała, że nie to stanowiło problem. Pozwoliła, by jej temperament wyrwał się spod kontroli.

Pierwsza spowiedź

Teresa była pewna tego, że za nic nie chciała obrazić Boga. Właściwie to chciała pokochać Go jeszcze bardziej. Do swojej pierwszej spowiedzi była dobrze przygotowana, również dlatego, że Paulina wyjaśniła jej, że ksiądz zajmuje miejsce Jezusa w tym cudownym sakramencie. Wiele lat później Teresa pisała do Pauliny: „Spowiadałam się z wielką wiarą i nawet spytałam, czy mam powiedzieć ojcu Ducellierowi, że kocham go całym sercem, skoro mówiłam za jego pośrednictwem do samego Boga” (Dzieje). Teresa zapewne z ufnością poszła do spowiedzi, bo Paulina powiedziała jej, że łzy Jezusa oczyszczą jej duszę.

Dziewczynka przystępowała do sakramentu pokuty przed świętami kościelnymi „i za każdym razem było to dla mnie prawdziwe święto”, pisała (Dzieje).

Wypisane na niebie

Teresa pielęgnowała szczęśliwe wspomnienia niedziel i świąt. Chodzenie całą rodziną do kościoła, wspólne posiłki, spacery, branie udziału w dyskusjach i zabawach, odwiedzanie krewnych, czy wspólne modlenie się wieczorami – wszystko to sprawiało, że czuła się bardzo kochana. Podczas Mszy świętej Teresa siedziała obok swego ojca. Często na niego spoglądała, zwłaszcza podczas kazań. Zawsze z uwagą słuchała o. Ducelliera, chociaż nie mogła jeszcze w pełni zrozumieć znaczenia jego kazań. Pierwsze kazanie, jakie zrozumiała w pełni, mówiło o męce Jezusa. Wywarło ono na niej głębokie wrażenie i nigdy go nie zapomniała.

Pewnego niedzielnego wieczoru, gdy papa z Teresą wracali do domu od cioci i wujka Guerinów, Teresa popatrzyła w górę na gwiazdy. Nocne niebo było czyste i dziewczynka zauważyła, że jedno ze skupisk gwiazd miało kształt litery „T”. „Pokazałam je tacie i powiedziałam mu, że moje imię jest wypisane na niebie” (Dzieje).

s. Susan Helen Wallace FSP

Powyższy tekst jest fragmentem książki s. Susan Helen Wallace FSP Św. Teresa z Lisieux. Z wiarą i miłością.