Św. Piotr Julian Eymard. Jutro będzie za późno. Rozdział trzeci

Początek podróży

 Seminarium i kapłaństwo

Po śmierci ojca Piotr Julian odziedziczył dom i rodzinną wytwórnię, jednak żadna z tych rzeczy nie interesowała go. Jego jedynym pragnieniem, i to już od dawna, były dalsze przygotowania do stanu kapłańskiego. Dlatego też pozostawił cały spadek w rękach swojej siostry, Marianny, która ukończyła niedawno trzydzieści dwa lata, i złożył podanie o przyjęcie do diecezjalnego seminarium duchownego w Grenoble.

Zapewne sądził, że plan zajęć tej placówki będzie mniejszym obciążeniem dla jego kruchego zdrowia niż ciężkie warunki życia w zgromadzeniu religijnym. Ponieważ jednak był samoukiem, zarządzający seminarium zgodzili się rozpatrzyć jego kandydaturę jedynie za rekomendacją proboszcza z jego parafii. Jednak to, co Piotrowi Julianowi wydawało się prostą i zupełnie rutynową sprawą, okazało się prawdziwą katastrofą. Kiedy młodzieniec udał się na plebanię, aby poprosić księdza o list polecający, spotkał się z niezwykle chłodnym przyjęciem i usłyszał, że tego typu dokument wymaga namysłu i zastanowienia, zostanie więc dostarczony do jego domu w stosownym momencie. Cóż, oboje z siostrą natychmiast doszli do wniosku, że opinia proboszcza nie będzie zbyt pochlebna, skoro potrzebuje aż tyle czasu, by ocenić młodego człowieka, którego rodzinę znał od dawna, a rodziców dopiero co pochował. I rzeczywiście, kiedy list dotarł wreszcie do domu Eymardów, szybko trafił do ognia. Piotr Julian postanowił spróbować swojego szczęścia bez rekomendacji.

Poleciwszy swój los Bogu i Najświętszej Maryi Pannie, wyruszył do Grenoble, aby tam starać się o przyjęcie do seminarium. Po dotarciu do miasta zaszedł jeszcze do katedry. W trakcie modlitwy zastanawiał się bez przerwy, czy słusznie postąpił, niszcząc list od proboszcza, i czy władze seminarium w ogóle zechcą rozważyć jego kandydaturę. Droga do kapłaństwa była dla niego tak długa, żmudna i pełna rozczarowań. Czy teraz spotka go ostateczna odmowa? Czy zostanie odesłany następnym dyliżansem do domu, z największym marzeniem swego życia, upchniętym na dnie podróżnego kuferka? Musiał zawierzyć we wszystkim Matce Bożej.

Niespokojny, ale nieugięty w swym postanowieniu, opuścił progi katedry. Na schodach natknął się na samego biskupa de Mazenoda, założyciela oblatów, który dwa lata wcześniej przyjmował go do nowicjatu zgromadzenia. Biskup był zaskoczony widokiem młodzieńca przy życiu i to na dodatek w Grenoble. Piotr Julian natychmiast opowiedział mu wszystko, co wydarzyło się od czasu jego wyjazdu z Marsylii, wspominając przy tym, że akurat wybiera się do seminarium. „Chodźmy razem, sam właśnie tam idę. Opowiem im wszystkie złe rzeczy, które o tobie wiem”, zażartował biskup z uśmiechem. Dzięki jego wstawiennictwu i poparciu Piotr Julian został przyjęty do seminarium, w głębi serca nie miał jednak żadnych wątpliwości, że to właśnie Maryja wysłuchała jego modlitwy.

Wraz z innymi seminarzystami, którym przyświecał ten sam cel, rozpoczął studia teologiczne. Nie mógł co prawda pochwalić się wybitnymi osiągnięciami w nauce, jednak ciężko pracował i otrzymywał przeciętne oceny ze studiowanych przedmiotów. Wyglądało na to, że nauczył się wyznaczać sobie rytm i kontrolować swoje nadmierne pragnienie celowania we wszystkim. Gorliwość była czymś zupełnie naturalnym u tego stanowczego i przedsiębiorczego młodego człowieka, jednak czasami mogła się przyczyniać do pogorszenia już i tak słabego zdrowia, z czym musiał się zmagać właściwie przez całe życie. Ale przynajmniej podczas lat spędzonych w seminarium był w stanie równoważyć czas poświęcony nauce bardzo mu potrzebnym odpoczynkiem i w ten sposób zdołał uchronić się przed zmarnowaniem widoków na przyjęcie święceń z powodu nawrotu dawnej choroby.

Po trzech latach tej teologicznej i duchowej nauki, w niedzielę 20 lipca 1834 roku, Piotr Julian został wyświęcony przez zwierzchnika diecezji w Grenoble, biskupa de Bruillarda. Dzień po tym ważnym wydarzeniu udał się samotnie do sanktuarium Notre Dame de L’Osier (Matki Boskiej Wierzbowej), jakieś dwadzieścia kilometrów na południowy zachód od miasta, a już następnego dnia, we wtorek, odprawił tam przy ołtarzu Matki Bożej swoją pierwszą Mszę świętą. Dlaczego właśnie w tej świątyni? Można by przecież pomyśleć, że dla uczczenia tak doniosłego i długo oczekiwanego wydarzenia wybierze swój kościół parafialny albo świątynię Notre Dame du Laus, gdzie ponad dziesięć lat temu u stóp figury Maryi, dzięki stanowczemu poparciu misjonarza oblatów, ojca Touche, rozpoczęła się jego droga do kapłaństwa.

Najwyraźniej w wyborze właśnie tej świątyni na miejsce pierwszej Mszy świętej wielką rolę odegrali oblaci, sprawujący opiekę nad sanktuarium. Świątynią zarządzał wówczas dawny mistrz nowicjatu Piotra Juliana z Marsylii, niedawno wyznaczony na to stanowisko razem z jeszcze jednym księdzem oblatów, który był tam nowicjuszem w tym samym czasie, co młody Eymard. Piotr Julian podjął decyzję o udaniu się do sanktuarium Notre Dame de L’Osier nie tylko po to, aby odnowić stare znajomości, czy z powodu przywiązania do świątyni, zwłaszcza, że nie istnieją żadne świadectwa, by rzeczywiście jakoś szczególnie upodobał sobie to właśnie sanktuarium. Miał on po prostu nadzieję na ponowne przyjęcie do oblatów i oczekiwał zachęty ze strony swoich przyjaciół, należących do tego zgromadzenia. Celowo nie poprosił swoich sióstr, aby towarzyszyły mu na tę uroczystość, zapewne z obawy, że nie będzie w stanie odmówić ich błaganiom o pozostanie w rodzinnej diecezji i pod ich matczyną opieką, bez których z pewnością by się nie obyło, gdyby kobiety znały jego plany wstąpienia do oblatów.

Mijały tygodnie, a Piotr Julian nadal nie wracał do La Mure. Marianna znała brata na tyle dobrze, by zacząć w końcu podejrzewać, jakie są jego zamiary. Dlatego też napisała do biskupa, zwierzając mu się z tych obaw. 23 sierpnia, miesiąc po swojej pierwszej Mszy świętej, Piotr Julian otrzymał od zwierzchnika list z nakazem udania się do La Mure na krótki wypoczynek, zanim otrzyma ostateczny przydział do jednej z parafii w diecezji. Biskup najwyraźniej przychylił się do prośby zatroskanych sióstr, wiecznie martwiących się o słabe zdrowie Piotra Juliana.

Poza tym okazało się, że władze zgromadzenia oblatów niebyt entuzjastycznie zapatrywały się na pomysł jego ponownego wstąpienia do ich wspólnoty. W rezultacie młody ksiądz powrócił do La Mure, gdzie miał oczekiwać na przydział do parafii. Wszystkie te wydarzenia przyjął z pokorą jako wolę Boga i pozostał w domu aż do października, kiedy to otrzymał list od biskupa, kierujący go do Chatte, wioski położonej niedaleko L’Osier, gdzie miał pomagać miejscowemu proboszczowi jako wikariusz. Do swej nowej parafii przybył w niedzielę 26 października, akurat na czas, by odprawić Mszę świętą.

 Chatte i Monteynard

Chatte, parafia licząca około dwóch tysięcy mieszkańców, leży na południe od Grenoble, niedaleko rzeki Isère płynącej na zachód w kierunku Rodanu. Parafianie byli niezwykle pobożni w praktykowaniu wiary, a świeżo wyświęcony Piotr Julian wypełniał tu wszystkie obowiązki wikariusza: głosił kazania, wysłuchiwał spowiedzi, nauczał katechizmu i odprawiał Msze święte, często przy ołtarzu Matki Bożej. Dysponujemy świadectwami wielu osób potwierdzających jego niezwykłą żarliwość i wspominających o tym, że młody ksiądz spędzał mnóstwo czasu przed tabernakulum i nawet układał swoje kazania w tym właśnie miejscu. Piotr Julian przeżywał także niezwykle mocno stacje drogi krzyżowej, a pewnego razu zdarzyło się nawet, że musiał zejść z ambony, ponieważ nie był w stanie dokończyć modlitwy.

Jego zdrowie podczas pobytu w Chatte również pozostawiało jednak wiele do życzenia. Bywały takie dni, kiedy musiał pozostać w łóżku, zdarzało mu się również pluć krwią. Z powodu pogarszającego się stanu chorego siostra i jednocześnie gospodyni proboszcza niechętnym okiem patrzyła na jego obecność na plebani. Kobieta obawiała się, że młody wikariusz zaraził się gruźlicą i skazi zajmowaną przez siebie sypialnię. Piotr Julian zapewne rzeczywiście z tą właśnie chorobą zmagał się w Marsylii, a później omal nie umarł w La Mure. Nie mogąc już dłużej wytrzymać ciągłego zrzędzenia swojej siostry, proboszcz był w końcu zmuszony jakoś rozwiązać tę sytuację. Po dwóch i pół roku spędzonych w Chatte w lipcu 1837 roku Piotr Julian został oddelegowany przez biskupa do niewielkiego kościółka w pobliżu La Mure, gdzie miał pełnić obowiązki proboszcza.

List zwierzchnika brzmiał następująco: „Proboszcz parafii w La Mure prosił mnie o przekazanie księdzu parafii w Monteynard, co też z wielką radością czynię. Mój drogi przyjacielu, upewnij się, że Twoje zdrowie nie stanowi przeszkody. Klimat nie jest tam równie zimny, jak w La Mure, sądzę też, że siostra chętnie dołączy do Ciebie w nowym miejscu i zadba o Twoje zdrowie. Jeśli nie masz żadnych obiekcji, co do tego nadania, poinformuj, proszę, proboszcza Chatte, że niezwłocznie wyznaczę Twojego następcę i udaj się natychmiast do nowej parafii”.

Siostry Piotra Juliana, zawsze niespokojne o jego delikatne zdrowie, również użyły swoich wpływów, aby miejscowy proboszcz przekonał biskupa do przeniesienia ich brata bliżej, tam gdzie mogłyby sprawować nad nim pieczę.

Otrzymawszy list biskupa 2 lipca Piotr Julian rozpoczął przygotowania do wyjazdu. Najpierw udał się do La Mure, a następnie odbył krótkie rekolekcje w sanktuarium Notre Dame du Laus, zanim ostatecznie podjął swoje obowiązki w Monteynard, dokąd przybył pod koniec miesiąca.

 Proboszcz

W nowym miejscu został przyjęty z ogromnym entuzjazmem. Znajdujące się niecałe dwanaście kilometrów na północ od La Mure Monteynard leży wysoko na grzbiecie górskim, z którego roztacza się wspaniały widok na dolinę, z leniwie wijącą się przez jej żyzne tereny rzeką Drac. W tamtym okresie parafia liczyła sobie około czterystu pięćdziesięciu mieszkańców i od dłuższego czasu nie miała proboszcza. Budynek kościoła dawno już popadł w ruinę, toteż ksiądz Eymard natychmiast podjął wysiłki zmierzające do jego odrestaurowania. Najpierw zwrócił się do swoich przyjaciół w Grenoble z prośbą o wsparcie jego nowej misji. Z ich pomocą zakupił nowe szaty liturgiczne oraz rozmaite wyposażenie kościoła, wliczając w to dzwon, a dzięki hojności kartuzów z Grand Chartreuse był w stanie wymienić główny ołtarz na nowy, ze złoconego drewna. Za niewielką opłatą odkupił od swojego dawnego proboszcza z La Mure figurę Matki Boskiej. Mieszkańcy Monteynard byli pod wielkim wrażeniem jego poczynań. Prowadzeniem gospodarstwa zajęły się jego siostry, które przywiozły na plebanię wszystkie niezbędne utensylia z rodzinnego domu.

Podobnie jak w Chatte, Piotr Julian pozostał niezwykle hojnym człowiekiem, rozdającym nie tylko swoje własne pieniądze, ale także drobne kwoty przeznaczone na zakupy, które jego siostry starały się ukryć przed lekkomyślnym duchownym. Zapobiegliwe gospodynie nie raz łajały go za oddawanie ich ubrań wędrownym żebrakom zjawiającym się u drzwi plebani, często znajdowały też kredens opróżniony z przeznaczonego na następny posiłek jedzenia.

Piotr Julian chętnie odwiedzał chorych parafian, zawsze z życzliwym zainteresowaniem wypytując o trapiące ich dolegliwości. Jako że posiadał pewną wiedzę na temat leczniczych właściwości miejscowych ziół, chętnie uczył zainteresowanych jak rozpoznawać te rośliny oraz jak przygotowywać z nich preparaty i kiedy je stosować.

Pewnego razu zdarzyło mu się nawet przygotować do Pierwszej Komunii świętej głuchoniemego mężczyznę. Jego duszpasterska wrażliwość sprawiała też, że często przyjmował pod swój dach robotników pracujących w ciągu dnia, zapraszając ich do wieczornej spowiedzi na plebanię, gdzie przesiadywali do godziny dziewiątej, czasem dziesiątej. Chwile wytchnienia od ciężkich obowiązków proboszcza znajdował w grze na skrzypcach, istnieją również świadectwa, że od czasu do czasu zażywał tabaki.

Nie wzdragał się także przed udzieleniem pomocy żyjącej bez ślubu parze, która mieszkała w jakiejś ruderze, zapewniając im dach nad głową. Poza tym odnowił niewielką kapliczkę na północnym krańcu wioski tak, by wierni mogli uczestniczyć tam w Mszy świętej, zamiast chodzić do kościoła parafialnego, znajdującego się spory kawałek od centrum wioski w przeciwnym kierunku. Piotr Julian odprawiał w niej nabożeństwa, zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu oraz w maju, miesiącu szczególnie poświęconemu Maryi. Parafianie z Monteynard kochali swojego nowego proboszcza i byli szczęśliwi, że mają pośród siebie tak wspaniałego człowieka. Jednak najbardziej chyba interesującym aspektem jego kapłaństwa był wymyślony przez niego program katechizowania dzieci poprzez opowiadanie im biblijnych historii, które przemawiały do wyobraźni maluchów, a jednocześnie zapoznawały z najważniejszymi prawdami wiary towarzyszących dzieciom dorosłych.

Jednak ledwie młody proboszcz urządził się w nowym miejscu, a już ojciec Touche, jego dawny przyjaciel i spowiednik z Notre Dame du Laus, poinformował go o powstaniu nowej religijnej wspólnoty, która przyjęła nazwę Towarzystwa Maryi, inaczej marystów. Ta elektryzująca wiadomość obudziła na nowo stare marzenie o wstąpieniu do jakiejś religijnej kongregacji, przygasłe nieco po dwóch nieudanych próbach związania swych losów ze Zgromadzeniem Oblatów. Piotr Julian nie tracił czasu. Natychmiast udał się do Lyonu, aby porozmawiać z założycielem i dyrektorem generalnym marystów, ojcem Colinem. Po powrocie do Monteynard napisał do swojego zwierzchnika, biskupa de Bruillarda, z prośbą o zwolnienie z diecezjalnych obowiązków i zgodę na wstąpienie do nowej misyjnej wspólnoty religijnej.

Czekając na odpowiedź w tej sprawie, napisał także do swojego przyjaciela, ojca Dumolarda. List nosi datę 4 października 1838 roku: „Jestem pewien swojego powołania i sądzę, że nic mnie już teraz nie powstrzyma. Dwukrotnie poświęciłem się, nie mogąc podążyć za nim. Mam nadzieję, że za trzecim razem będzie to już na wieczność. Nawet gdybym wiedział, że przyjdzie mi umrzeć w tej drodze, jakże byłbym szczęśliwy! Nawet gdybym miał nie osiągnąć z tego żadnego innego pożytku, niż ten, który przypadł w udziale Twemu bratu: zasnąć snem wiecznym w domu zgromadzenia”.

Wkrótce nadeszła odpowiedź biskupa: „Wierzę, mój drogi przyjacielu, że dobry Pan pragnie Cię widzieć w misjach naszej diecezji pod wezwaniem świętego Franciszka Regisa. Poświęć się więc całkowicie przygotowaniu swego umysłu poprzez naukę, a serca dzięki modlitwie, pokorze i oderwaniu od świata do tej ważnej pracy, wykonywanej na chwałę Naszego Pana. Wzmocnij także swoje zdrowie, bowiem misje wymagają wielkiego ducha, ale także dobrej kondycji fizycznej”.

W tak wielu słowach odpowiadał więc biskup, że jeśli Piotr Julian pragnie się poświęcić pracy misyjnej, z pewnością znajdzie po temu okazję w rodzinnej diecezji. Jednocześnie ojciec Colin napisał: „Przychylam się do Twej prośby, możesz się już poczytywać za członka nowicjatu”.

Piotr Julian znalazł się w nie lada rozterce. Został w końcu przyjęty w szeregi zgromadzenia marystów, ale biskup nie chciał go zwolnić z obowiązków. Piotr Julian nie zamierzał sprzeciwiać się swojemu zwierzchnikowi, jednak jego pragnienie poświęcenia się życiu zakonnemu powróciło niespodzianie, wybuchając z tak wielką siłą, że nie mógł go już dłużej ignorować. Tymczasem ojciec Colin napisał znowu 4 maja 1839 roku: „Sprzeciw, któremu Bóg pozwala powstać, tym bardziej bolesny, że pochodzi od tak znamienitej osoby, umocni Cię tylko w Twym postanowieniu… Tak więc, zachowując należny szacunek, zwróć się ponownie ze swoją prośbą do biskupa. Bóg Cię wysłucha”.

Zanim jednak Piotr Julian zdecydował się postąpić zgodnie z tą radą, jako przedsiębiorczy człowiek przygotował odpowiednio grunt, zapewniając sobie poparcie wikariusza generalnego, który miał interweniować w jego sprawie. Teraz był już gotów zwrócić się jeszcze raz do biskupa następującymi słowami: „Proszę Jego Ekscelencję, by zechciał ofiarować Towarzystwu Maryi tego biednego księdza jako pierwszy owoc swej diecezji. Nie ma tu z niego żadnego pożytku, a przy tym jest on słaby niczym cienka trzcina. Najświętsza Panna będzie zadowolona z tego skromnego daru, nawet tak mało znaczącego”.

Odpowiedź biskupa de Bruillarda nadeszła 4 lipca: „Próba trwała wystarczająco długo. Wkrocz więc na ścieżkę, do której wzywa Cię Pan, i pracuj tam dla uświęcenia siebie i innych ludzi. Zajmę się sprawą wyznaczenia Twego następcy”.

Tymczasem Marianna, przekonana, że brat zamierza zgodnie z sugestią swego zwierzchnika przystąpić do diecezjalnego przedsięwzięcia misyjnego, udała się do Grenoble błagać biskupa, by na to nie pozwolił, szybko jednak dowiedziała się, że sprawa wygląda znacznie gorzej, niż przypuszczała. W tym czasie Piotr Julian przygotowywał plebanię na przyjęcie następcy, którego przybycia spodziewał się w niedzielę wieczorem, 18 sierpnia. Nikt z parafian nie miał pojęcia, co zamierza ich proboszcz, bowiem ksiądz Eymard zorganizował wszystko tak, aby jego wyjazd pozostał niezauważony.

Pragnąc uniknąć bolesnej sceny, którą jego odejście musiało wywołać, wynajął muzyka, który miał grać przy wejściu do kościoła po niedzielnej Mszy świętej, żeby odwrócić uwagę wiernych od wyjazdu proboszcza. Korzystając z nieobecności siostry, spakował swoje rzeczy i już poprzedniej nocy odesłał je do miejsca przeznaczenia. Dzięki temu od razu po Mszy świętej pośpieszył na plebanię, skąd miał wyruszyć do biskupa, aby złożyć mu ostatnią wizytę.

W drodze do dyliżansu natknął się na siostrę i jej przyjaciół, powracających właśnie z Grenoble. Marianna dowiedziała się już wszystkiego z ust biskupa, nie pozostawało jej więc nic innego, niż tylko błagać brata, by spędził z nią przynajmniej jeszcze jeden dzień, jednak Piotr Julian wykręcił się taką odpowiedzią: „Siostro, Bóg wzywa mnie dzisiaj. Jutro będzie za późno”. Marianna padła zemdlona w objęcia towarzyszy, a jej brat ruszył z ciężkim sercem w dalszą drogę, lękając się, że jeśli teraz obejrzy się choć na chwilę, nie znajdzie już w sobie dosyć siły, aby doprowadzić swoje postanowienie do końca. Wiele lat później jego przyjaciel, ojciec Mayet, wspominał, jak bolesne było to rozstanie dla Piotra Juliana, który ledwie zdołał wówczas wsiąść do dyliżansu.

Zaraz następnego dnia ksiądz Eymard napisał z Grenoble do swoich sióstr: „Biskup radzi mi wyruszyć stąd tak, abym nie zadawał Wam na nowo bólu i nie musiał patrzeć na łzy moich parafian. Wiecie, jak głęboko to wszystko przeżywam. Nigdy nie ukrywałem przed wami swoich uczuć, ale gdybym powrócił do Monteynard, z pewnością znowu bym zapadł na zdrowiu albo naraził się na utratę powołania. Niechaj się stanie święta wola Pana. A jeśli czeka mnie śmierć, Wasza zasługa będzie równa mojej, musiałyście bowiem podzielić moją ofiarę, tak jak Maryja dzieliła ją z Chrystusem. Bogu niech będą dzięki. A teraz otrzyjcie łzy…”.

Parafianie z Monteynard podjęli zdecydowaną walkę o powrót ukochanego proboszcza. Zwrócili się z taką prośbą do samego biskupa, a nawet wysłali delegację do Lyonu, aby przekonać Piotra Juliana do zmiany decyzji.

Ze strony biskupa otrzymali zapewnienie, że jeśli uda im się nakłonić księdza Eymarda do powrotu, on sam zajmie się oficjalnym przywróceniem proboszcza na parafię w Monteynard, szybko jednak przekonali się, że nie ma żadnej nadziei na to, by Piotr Julian zmienił zdanie.

Do spotkania doszło w domu nowicjatu marystów w Lyonie. Piotr Julian był zaskoczony widokiem swoich dawnych parafian, a jednocześnie głęboko wzruszony wybuchem tak żarliwego przywiązania i stanowczym postanowieniem, by powrócić do Monteynard tylko wraz ze swym proboszczem. Poruszony, wręcz wstrząśnięty, tymi staraniami, spróbował wyjaśnił im spokojnie, że odszedł z parafii, podążając za głosem Boga, i musi pozostać wierny swemu powołaniu. Dlatego nie może wrócić z nimi do Monteynard.

Zawiedzeni i przygnębieni parafianie odjechali do domu, gdzie musieli jeszcze wytłumaczyć wszystkim, jak Bóg może być aż tak okrutny. Przez tyle czasu nie mieli żadnego proboszcza, a potem Pan zesłał im księdza, który dbał o nich, udzielał rozgrzeszenia i zawsze potrafił wysłuchać. Przywiązali się do niego i właśnie wtedy Bóg nagle go im odebrał. Znowu zostali sami, jednak teraz byli już inni niż przed przybyciem Piotra Juliana do Monteynard. Podczas pracy duszpasterskiej w ich parafii święty Eymard ukazał im miłość i miłosierdzie Boga.

Ks. Norman B. Pelletier SSS

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Normana B. Pelletiera SSS Św. Piotr Julian Eymard. Jutro będzie za późno.