Św. Piotr Julian Eymard. Jutro będzie za późno. Rozdział siódmy

 „Dla mnie Rzym to papież”

Wyglądało na to, że sytuacja pozostanie bez rozwiązania, jednak pewnego lutowego dnia ojciec Favre poinformował Eymarda, że udaje się do Rzymu w sprawach służbowych, chętnie przedyskutuje więc całą sprawę z Ojcem Świętym.

– Przedstawię twój problem papieżowi i mam nadzieję, że jego decyzji się podporządkujesz – dodał jeszcze.

– Całkowicie i z ochoczym sercem – odparł ojciec Eymard.

Wiedział przecież, że Pius IX już pobłogosławił jego projekt i z pewnością nie cofnie raz danego słowa. Eucharystyczny projekt wydawał się więc pewny.

Ojciec Favre wyruszył do Rzymu pod koniec lutego. Tymczasem Piotr Julian tak pisał z Chaintré: „Cierpię, lecz nie tracę nadziei”. Porównał się też do człowieka na morzu, „który trzyma się tylko kawałka deski i zdaje się na łaskę wiatrów z pełnym zaufaniem w dobroć Boga”. „W Chaintré modliłem się. Mogę nawet powiedzieć, że nigdy nie modliłem się i nie cierpiałem tak bardzo, błagając Boga, aby objawił mi swą świętą wolę”.

Jednak dopiero 22 kwietnia ojciec Favre, który powrócił już z Rzymu, w końcu przybył do Chaintré. Była dziesiąta rano i ojciec Favre poprosił Piotra Juliana, aby przespacerował się z nim po ogrodzie, gdzie mogliby spokojnie porozmawiać. Tam właśnie przekazał mu wieści. Tak oto ojciec Eymard wspominał wkrótce potem tę rozmowę:

– Rzym – powiedział ojciec Favre – uważa, że powinienem odmówić ci zgody na opuszczenie zgromadzenia, abyś mógł zająć się tym eucharystycznym projektem.

– Dobrze, ojcze – odparł Piotr Julian bez wahania – a więc decyzja zapadła.

Cała ta bolesna wymiana zdań trwała zaledwie parę chwil. Rzym przemówił, a jemu pozostaje się już tylko podporządkować. Poświęci się swemu maryjnemu powołaniu i ostatecznie zarzuci wszelkie prace nad utworzeniem nowego zgromadzenia. I nagle wszystko stało się tak proste, rozstrzygnęło się tak szybko. Obaj mężczyźni poczuli ulgę.

Spacerowali jeszcze przez pewien czas, rozmawiając o tym, jak ojciec Eymard mógłby podjąć na powrót swoje obowiązki. Kiedy ustalili już pewne sprawy, ojciec Favre zaczął dzielić się wrażeniami z pobytu w Rzymie i wizyty u Ojca Świętego. Eymard, ciekaw, co dokładnie powiedział papież na temat jego eucharystycznych planów, poprosił o dokładną relację z przebiegu tej rozmowy. Ojciec Favre odpowiedział mu w te słowa:

– Widziałem się z twoimi przyjaciółmi i doradcami, ojcem Alfonsem, biskupem Luquetem i ojcem Jandelem, przełożonym generalnym dominikanów. Wszyscy przekonywali mnie, że nie powinienem pozwolić ci na odejście z naszego zgromadzenia, a co więcej, że winieneś zaprzestać wszelkiej pracy nad tym eucharystycznym przedsięwzięciem.

– A co powiedział sam papież? – zapytał ojciec Eymard. Jego zwierzchnik zawahał się, wyraźnie zakłopotany, zanim w końcu wyznał:

– Kiedy znalazłem się przed obliczem Ojca Świętego, byłem tak poruszony, że w ogóle zapomniałem wspomnieć o twej sprawie. Ale taka była z pewnością wola Boga – dodał natychmiast.

Ojciec Eymard wpatrywał się w niego zaszokowany, wprost nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał, ale już po chwili zrozumiał w pełni znaczenie tego wyznania. Papież wcale nie odrzucił jego propozycji. Natychmiast pojął to z całą jasnością, a przecież ta właśnie kwestia była najistotniejsze dla całej sprawy.

– Z tego wynika – wykrzyknął – że nic nie zostało postanowione! Dla mnie Rzym to papież.

– W takim razie – odparł ze złością ojciec Favre – musisz opuścić zgromadzenie marystów. Nie chcę i nie mogę zwolnić cię z twoich ślubów.

Ojciec Eymard był zaszokowany reakcją swego zwierzchnika, ale kiedy w końcu odzyskał panowanie nad sobą, zwrócił się do niego z prośbą, by pozwolił mu jednak pracować nad eucharystycznym projektem przez kilka lat w obrębie zakonu marystów, dopóki nowa wspólnota nie stanie na nogi. Ojciec Favre odmówił jednak zdecydowanie. Kompromis w tej sprawie był niemożliwy.

– Bóg wzywa mnie z mocą do tego dzieła, zwłaszcza przez ostatnie dwa lata – przekonywał ojciec Eymard. – Od ponad czterech łaska ta drąży mą duszę. Walczyłem przeciwko temu wezwaniu, lękając się go. Bałem się krzyża i cierpienia, a wszystko, czego pragnąłem, to zgoda na zajęcie się tym projektem przez pewien czas. Nie chciałem zrywać więzów ze zgromadzeniem marystów, które kocham, a poza tym nie zamierzałem tak nierozważnie wyrzekać się mego bezpiecznego schronienia. Widzę teraz jednak, że Bóg pragnie, bym ostatecznie zerwał z dawnym życiem, paląc za sobą wszystkie mosty. Ofiara musi być całkowita. Pan żąda ode mnie zawierzenia wszystkiego Jego łasce.

Dla obu mężczyzn musiało to być niezwykle trudne i bolesne spotkanie, ojciec Eymard zdołał jednak znaleźć w sobie dosyć siły potrzebnej do zmierzenia się z pierwszą poważną próbą. Zajrzawszy w głąb swej duszy, znalazł tam równie nieustępliwe wezwanie Boga. Jednak to, czego żądał od niego Pan, wcale go nie przytłoczyło, rozpoznał w tym bowiem zaproszenie do pójścia inną ścieżką. Łaska Boga będzie go podtrzymywać pomimo nieuniknionych poświęceń. Rozumiał to teraz jeszcze wyraźniej niż kiedykolwiek. Droga rozciągająca się przed nim wiodła prosto ku Eucharystii. Do tej pory wędrował nią pełen wahania. Teraz po raz pierwszy uświadomił sobie, że nie ma już odwrotu. Bóg wybrał właśnie jego.

– Stało się. Podjąłem decyzję.

Tymi prostymi słowami, wypowiedzianymi do ojca Favre’a Piotr Julian Eymard złożył swój los w ręce Pana. Będzie musiał odciąć się od Towarzystwa Maryi, które tak ukochał i w którego bezpiecznym schronieniu mógłby, o czym dobrze wiedział, spędzić resztę życia, ciesząc się powszechnym szacunkiem i życzliwością przyjaciół.

– A więc jednak chcesz opuścić marystów? – wykrzyknął ojciec Favre.

– Tak – odparł Eymard. – Modliłem się przez długi czas, błagając Naszego Pana, Matkę Boską i świętego Józefa, aby dane mi było raczej umrzeć, niż zbłądzić czy zaufać fałszywemu powołaniu. Ale przez cały ten czas czułem potrzebę, by podążać dalej, przyciągany przez krzyż i cierpienie, które za tym niechybnie nastąpią.

– Wobec tego jedyne, co mogę teraz uczynić, to pozwolić ci odejść – odparł ojciec Favre. – Udzielę ci dyspensy od ślubów zakonnych.

Potem rozstali się, obaj przekonani o słuszności swego postępowania, które uważali za zgodne z wolą Boga – jeden w najlepiej pojętym interesie Towarzystwa Maryi, drugi odpowiadając na niesłabnące wezwanie Ducha Świętego.

Wróciwszy do pokoju, ojciec Eymard bez zwłoki napisał do swego przyjaciela i współpracownika, ojca de Cuers. „Kiedy Favre powiedział: «Zwolnię cię z twych ślubów», wzruszyłem się i odparłem: «Dziękuję». Przez chwilę milczeliśmy. Decyzja zapadła, natura została ukrzyżowana, ale łaska zatriumfowała. Natychmiast poczułem, jak moją duszę wypełnia słodki, wszechmocny spokój, a serce me staje się pełne radości. Bóg mnie pocieszył”.

Jakiś czas później napisał jeszcze: „Nikt nie wie, jak wiele mnie to kosztowało, zrobić ten krok i rzec Panu: «Oto jestem, porzuciłem swoich krewnych i miejsce mych narodzin. Teraz opuszczę swoją duchową rodzinę, aby służyć Tobie, Panie, w Eucharystii»”.

Przed odjazdem ojciec Favre poprosił go jeszcze, aby przybył do Lyonu i osobiście odebrał oficjalną pisemną zgodę na opuszczenie zgromadzenia. Przewidując gwałtowne i niechybnie negatywne reakcje niektórych braci ze zgromadzenia, Eymard tak pisał do ojca de Cuers 25 kwietnia: „Lękam się sceny, jaka rozegra się w Lyonie, gdy nadejdzie moment rozstania”.

No cóż, jego obawy nie były pozbawione podstaw. Kiedy przybył do Lyonu, został wprost zarzucony oskarżeniami o zdradę swego powołania i o to, że dał sobą zawładnąć pysze i ambicji. Ten atak ze strony braci zdenerwował go tak bardzo, że nie spał przez całą noc, a pierwszą rzeczą, jaką uczynił następnego ranka było odszukanie przełożonego zgromadzenia. Oskarżenia pozostałych marystów co do motywów, jakimi się kierował, podejmując decyzję o opuszczeniu ich szeregów, zachwiały jego determinacją. Jak zwykle uznał, że jedynym wyjściem z tego kłopotliwego położenia będzie przedstawienie sprawy ocenie niezwiązanego z nią sędziego. Natknąwszy się na zwierzchnika, natychmiast opowiedział mu o tym, co się wydarzyło, i wyjaśnił, że pragnie poddać swoją sytuację pod rozwagę kogoś całkowicie bezstronnego, pytając jednocześnie, czy ojciec Favre nie zechciałby się wstrzymać z udzieleniem mu dyspensy do czasu, dopóki nie zapadnie ostateczny wyrok. Przełożony ochoczo przystał na tę prośbę.

 Sąd w Paryżu

Bardzo zasmucony negatywnymi reakcjami niektórych ze swych braci, które znowu zasiały w jego duszy wątpliwości co do kierujących nim motywów, ojciec Eymard udał się pociągiem do Paryża, aby tam szukać pewności. Zatrzymał się w siedzibie pewnej niewielkiej wspólnoty religijnej, która wkrótce miała zostać rozwiązana. „Przydzielono mi pokój bez ognia, wiecznie nawiedzany przez przeciągi – napisał do jednego z przyjaciół – i drugi, w którym panowała wilgoć. Prześcieradła były mokre, jakby ktoś pozostawił je na rosie, jedzenie nędzne. Bóg pozwolił mi jednak wytrwać”.

Tak rozpoczęły się jego rekolekcje 1 maja 1856 roku, w święto Wniebowstąpienia. Uzyskawszy list polecający od swego przyjaciela, biskupa de la Bouillerie z Carcassonne, udał się do biskupa Siboura, sufragana Paryża i kuzyna noszącego to samo nazwisko arcybiskupa, aby zwierzyć mu się ze swego problemu. Biskup poprosił o przedstawienie sprawy na piśmie, tak aby mógł ją dokładnie przeanalizować i skonsultować z arcybiskupem.

Piotr Julian wrócił więc do swojego zimnego pokoiku i zabrał się do pisania.

„Niechaj wolno mi będzie otworzyć serce przed Jego Ekscelencją i opowiedzieć o pomyśle, który, jak mniemam, pochodzi z Boskiego natchnienia. Nie ufając jednak swej słabości i złudzeniom własnej próżności, potrzebuję roztropnej rady Jego Ekscelencji tak, abym mógł postąpić zgodnie ze zwyczajową drogą Boskiej Opatrzności, to znaczy zgodnie z zasadą posłuszeństwa”.

Następnie przedstawił całą sytuację i zapewnił, że posłusznie zastosuje się do decyzji swego zwierzchnika.

Czekając na odpowiedź biskupa, napisał do jednego z przyjaciół: „Otworzyłem swe serce przed uczonym, doświadczonym i potężnym człowiekiem, którego nie było mi dane poznać wcześniej. Jego ostatnie słowa przed naszym rozstaniem brzmiały: «Muszę się pomodlić, rozważyć wszystko i zasięgnąć rady. We wtorek udzielę ci odpowiedzi». Nie wiem, jak będzie ona brzmiała, jestem jednak trochę spokojniejszy dzięki temu, że szczerze powtórzyłem biskupowi wszystko, co usłyszałem przeciwko sobie w Lyonie. Powiedziałem jednak zbyt wiele, by mieć jeszcze jakąkolwiek pewność. Ale przez niego zostanie mi objawiona wola Boga. Jeśli biskup każe mi zarzucić ten pomysł, zrobię tak, wiedząc, że postąpiłem zgodnie ze swym sumieniem. Nadal jestem w tej drodze sam, sam w obliczu Naszego Pana. Potrzeba jeszcze trochę modlitwy, cierpliwości i zawierzenia Bogu, a cała sprawa wreszcie dobiegnie końca”.

Choć przekonany, tak jak zresztą twierdził, że postępuje zgodnie z wolą Boga, pozostał jednak sceptyczny jeśli chodzi o wynik swej rozmowy z biskupem. Powiedział nawet ojcu de Cuers, który również przybył do Paryża, że spakował już swoje bagaże i jest gotów powrócić do zgromadzenia marystów, gdy tylko otrzyma od biskupa negatywną odpowiedź. Nie pozostawało mu do zrobienia nic poza zatrzaśnięciem walizek i podporządkowaniem się decyzji zwierzchnika. De Cuers odpowiedział mu w podobnym duchu: „Podobnie jak ty pragnę tylko wypełnić wolę Naszego Pana. Wyjadę więc do Rzymu i tam dokonam dni swoich”.

W końcu 13 maja ojciec Eymard udał się do siedziby arcybiskupa, aby wysłuchać tak długo oczekiwanej opinii. De Cuers przybył na miejsce przed nim, tak więc obaj czekali teraz niespokojnie w westybulu, aż zostaną zawezwani przed oblicze biskupa.

Oto jak ojciec Eymard opisywał to, co nastąpiło później:

„Siedzieliśmy właśnie w holu, kiedy arcybiskup, który zazwyczaj nie towarzyszy swoim gościom tak daleko, był zmuszony wyjść aż na schody, aby okazać szacunek admirałowi Parcevalowi, opuszczającemu jego siedzibę. Wracając do swego gabinetu arcybiskup zauważył nas i zapytał, kim jesteśmy i w jakim celu przyszliśmy. Odparliśmy, że czekamy na biskupa Siboura. «Cóż takiego robi tutaj biskup Sibour, z czym nie mógłby sobie poradzić arcybiskup? Czemu przyszliście?». Opowiedziałem mu o sprawie, w której ma zapaść decyzja. «A więc to ksiądz jest tym marystą?» «Tak», odparłem. «Biskup Sibour wszystko mi opowiedział. Nie, nie, to czysto kontemplacyjne zgromadzenie. Nie popieram tych rzeczy. Nie, nie».

Odparłem jednak skwapliwie: «Nie taki jest nasz cel. Nie chcemy zakładać zgromadzenia jedynie kontemplacyjnego. Oczywiście, pragniemy oddawać cześć, ale chcemy także nakłaniać do tego innych. Zamierzaliśmy zająć się przygotowywaniem dorosłych do Pierwszej Komunii. Pragniemy zapalić do tego dzieła całą Francję, ale przede wszystkim Paryż, który tak bardzo tego potrzebuje». Usłyszawszy te słowa, arcybiskup rozpromienił się. «Pierwsza Komunia dorosłych – powtórzył – tego właśnie mi brakuje, oto praca, której pragnę». Wydawał się wręcz zachwycony tym pomysłem”.

Arcybiskup natychmiast poprosił ich ze sobą i przekonując, że sprawa wymaga dokładniejszego przedyskutowania, ruszył do sali posiedzeń, gdzie czekali już biskup Sibour oraz ojciec Carrière, przełożony kościoła St. Sulpice. Ojciec Eymard tak zdawał relację z tego, co wydarzyło się później. „Arcybiskup opisał nasze dzieło w pełnych pochwały słowach, a biskup Sibour nazwał je nawet ukoronowaniem wszystkich grup adoracji w Paryżu. Ojciec Carrière również przyklasnął naszym planom. Następnie arcybiskup wyraził zgodę na założenie zgromadzenia i pochwalił je z ojcowską dobrotliwością, dodając: «Teraz jesteście moimi dziećmi»”.

Ojciec Eymard poprosił jednak o odrębne rozpatrzenie kwestii zwolnienia go ze ślubów, więc arcybiskup i jego doradcy uznali, że spotkają się z nim jeszcze nazajutrz. Kiedy Piotr Julian przybył tam następnego dnia, stanął przed obliczem trzech biskupów, bowiem o wzięcie udziału w tej dyskusji został poproszony także biskup de la Bouillerie.

Ojciec Eymard opisał szczegółowo swoją duchową wędrówkę ku eucharystycznemu powołaniu i kroki, jakie podjął, by upewnić się co do jego prawdziwości. Trzej biskupi uznali, że w tej sprawie rzeczywiście zadziałała Boska Opatrzność, tak kierując wydarzeniami, aby doprowadzić go przed ich oblicze. Jeszcze raz powtórzyli swoją pozytywną opinię na temat nowego zgromadzenia z poprzedniego dnia. Co więcej, utwierdzili ojca Eymarda w jego decyzji poświęcenia się całym sercem eucharystycznemu projektowi, raz na zawsze rozwiewając jego wątpliwości i kładąc ostatecznie kres jego niepewności i niezdecydowaniu. Ojciec Eymard usłyszał wreszcie słowa, po które przybył do Paryża.

Sąd trzech biskupów nie mógłby być bardziej krzepiący.

„Wola Boga jasno przejawia się w eucharystycznym dziele. Sam Pan rozwiązał twój problem. Musisz więc poświęcić się temu przedsięwzięciu. Nie masz już powodów, by dłużej się wahać; ruszaj naprzód”.

Jeszcze tego samego wieczora Piotr Julian napisał do ojca Favre’a:

„Po dwunastu dniach czekania, modlitwy, łez i osamotnienia mój czas próby dobiegł końca. Dwukrotnie otrzymałem odpowiedź, że wolą Pana jest, bym poświęcił się zgromadzeniu Najświętszego Sakramentu.

Nie będę tu wspominał o wszystkich cierpieniach i pokusach, na jakie podobało się Panu wystawić mnie. Nie zamierzam Ci też pisać, ojcze, jak wiele kosztowało moje serce, duszę i uczucia zrobienie tego kroku, tego wielkiego kroku. Bo widzę teraz jedynie krzyż i kielich mszalny, szczęśliwy jednak będę, jeśli Bóg przyjmie moją ofi arę. Wyjawię Ci jedynie, że w sercu zawsze będę, czując wdzięczność i synowskie oddanie, dzieckiem Towarzystwa Maryi… Jakże mógłbym postąpić inaczej, niż kochać zgromadzenie, które otoczyło mnie czułą rodzicielską opieką”.

Ojciec Favre nie ociągał się odpowiedzią, w liście datowanym 20 maja odpowiadając: „Drogi bracie. Nareszcie sprawa ta dobiegła końca. Niechże więc stanie się wola Pana, nie nasza. Teraz mogę Ci jedynie życzyć, aby Bóg pobłogosławił Ciebie i Twoją pracę… Proszę Cię, informuj mnie nadal o swoich losach, bowiem zawsze będzie mnie to interesować. Nasze rozstanie z pewnością nie przeszkodzi nam miłować się nadal nawzajem w sercach Jezusa i Maryi”.

Ojciec Eymard rozpoczął teraz nową podróż, która tak długo pozostawała pod znakiem zapytania. Odejście ze zgromadzenia marystów było bolesnym przeżyciem, a założenie nowej wspólnoty religijnej z pewnością nie pozwoli mu na odpoczynek. W końcu wyczerpany stresem i napięciem związanym z negocjacjami w sprawie jego odejścia z Towarzystwa Maryi i zabiegami o zatwierdzenie eucharystycznego projektu, ojciec Eymard rozchorował się poważnie na zapalenie płuc i musiał szukać wytchnienia w rezydencji przyjaciół w Leudeville, na południe od Paryża. Eucharystyczne przedsięwzięcie Eymarda wpisywało go w sam środek ożywienia ruchów skupiających się wokół adoracji Najświętszego Sakramentu, które nastąpiło w owym czasie we francuskim Kościele. Chociaż wierni w zasadzie nadal rzadko przyjmowali Komunię świętą, ziarno większego uwielbienia dla Eucharystii zostało już zasiane dzięki wielu nabożnym praktykom religijnym. Ojciec Eymard niestrudzenie zachęcał do częstego przystępowania do Komunii, w przeciwieństwie do ówczesnych przekonań i zwyczaju. Wielu mu współczesnych również popierało rozmaite eucharystyczne działania: Maria Tamisier miała wkrótce zapoczątkować tradycję organizowania eucharystycznych kongresów; Herman Cohen i Rajmund de Cuers powołali już do życia towarzystwo nocnej adoracji, a matka Dubouché założyła żeńskie zgromadzenie poświęcone modlitwie przed Najświętszym Sakramentem.

Specjalny wkład ojca Eymarda w zwiększanie świadomości tego, jak wielką rolę w życiu chrześcijanina pełni Eucharystia, znalazł swój najpełniejszy wyraz w przekonaniu, że Najświętszy Sakrament winien być postrzegany jako pewne źródło katolickiego odrodzenia. To właśnie przekonanie stanowiło teraz myśl przewodnią jego życia i w końcu miało stać się podstawą jego duchowej spuścizny.

Ks. Norman B. Pelletier SSS

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Normana B. Pelletiera SSS Św. Piotr Julian Eymard. Jutro będzie za późno.