Św. Piotr Julian Eymard. Jutro będzie za późno. Rozdział ósmy

Nowa podróż

 Pierwsza wspólnota

Pod koniec maja 1856 roku ojciec Eymard powrócił do Paryża z krótkiego wypoczynku u przyjaciół w Leudeville. Pobyt ten wykorzystał również na przejrzenie notatek do Reguły Zgromadzenia Najświętszego Sakramentu. Był to ten tekst, który przesłał już kiedyś do Rzymu za pośrednictwem ojca Touche.

Z nadejściem czerwca Piotr Julian i ojciec de Cuers przeprowadzili się do zaniedbanego budynku przy ulicy d’Enfer, wynajętego od archidiecezji za pieniądze z emerytury ojca de Cuers. Eymard początkowo odmówił zwrócenia się o pomoc finansową do przyjaciół, poznanych podczas długiej i owocnej służby w zgromadzeniu marystów, obawiając się, że obrazi swych dawnych braci i pragnąc zachować dobre stosunki z Towarzystwem Maryi. „Zaczęliśmy tak, jak ludzie osiedlający się w całkowitej głuszy – napisał do jednego ze znajomych – z dwoma prześcieradłami, jednym krzesłem i nawet nie dwiema, a jedną łyżką”. Dopóki nie mogli kupić własnych naczyń kuchennych, byli zmuszeni stołować się w miejscowej restauracji. Dwóch niedawno nawróconych z judaizmu studentów, którzy nosili się z zamiarem wstąpienia do seminarium, ofiarowało im swoje meble, a w pewnym okresie siostra z pobliskiego zakonu codziennie przysyłała dla nich posiłek.

Co prawda arcybiskup zapłacił za podstawowe naprawy w budynku, zarówno ojciec Eymard, jak i ojciec de Cuers pomagali jednak przy pracach remontowych, aby obniżyć koszty. Piotr Julian tak pisał w tamtym czasie: „Wykonujemy prace fizyczne, woskujemy podłogi i nosimy materiały dla robotników”. Kiedy nadszedł w końcu wrzesień, niewielka wspólnota składała się z zaledwie czterech członków: dwóch księży, którym pomagali furtian i kucharz.

Pomimo ich nieustających wysiłków kłopoty finansowe zgromadzenia zdawały się tylko powiększać, a pewnego dnia kucharz uciekł ze wszystkimi pieniędzmi.

Tak oto ojciec Eymard opisywał całą sytuację w liście do przyjaciela: „Musimy dźwigać kolejny krzyż. Komendant policji, dwóch policjantów i urzędnik magistratu złożyli nam wizytę. Kucharz okradał nas codziennie, korzystając z zapasowego klucza. Nieszczęśnik siedzi teraz w areszcie i zapewne zostanie skazany na karę więzienia. Być może będę musiał udać się na jego proces. Możesz sobie wyobrazić, jak bolesna to dla mnie sprawa. Śmiejemy się jednak z tego wydarzenia, żartując, że widocznie dobry Pan uznał nas za zbytnich bogaczy. To oczywiście ciężka próba, ale nie lękaj się, nie będziemy głodować. Złodziej zabrał pieniądze przeznaczone na kaplicę. Bóg o nas zadba, to przecież Jego dzieło”.

Do grudnia prace w Wieczerniku, jak ojciec Eymard czule nazywał swój eucharystyczny ośrodek, zostały właściwie zakończone, natomiast nadal nie pojawili się żadni kandydaci do nowego zgromadzenia. Poczucie bezradności zaczynało ogarniać wszystkich, jednak niezrażony tym ojciec Eymard pisał do jednego z przyjaciół: „Nie naszą sprawą jest wzbudzać powołania, ale przyjmować je z rąk Boskiej Dobroci. Zapraszającym jest zawsze Król, a nie Jego słudzy. Radujemy się ciągłą obecnością Chrystusa pośród nas. Cóż może być większym błogosławieństwem? Jeśli dobry Pan pragnie, abyśmy pozostali sami przez kilka miesięcy, rok albo nawet dwa lata, błogosławione niech będzie Jego imię. Tak będzie dla nas najlepiej. Jaka cena byłaby zbyt wysoka za tę łaskę tworzenia Jego eucharystycznej rodziny? Świat, a nawet nasi przyjaciele, oceniając wszystko miarą sukcesu, liczb, osiągnięć, będą się z nas naśmiewać i uważać za bezproduktywnych i skompromitowanych”.

Wraz z nadejściem Bożego Narodzenia dwóch księży poprosiło o przyjęcie do nowo powstałego zgromadzenia. Wreszcie można było wyznaczyć datę pierwszej publicznej uroczystości wystawienia Najświętszego Sakramentu. Wybór padł na szóstego stycznia, dzień Objawienia Pańskiego. Biskup Hartmann z Bombaju, goszczący wówczas z wizytą w Paryżu, przewodniczył temu pamiętnemu wydarzeniu.

Przygotowując się do tej wyjątkowej chwili, ojciec Eymard złożył wiele osobistych ofiar. Właśnie w tym okresie zaprzestał noszenia niewielkiej aksamitnej piuski, którą zawsze zakładał, aby uniknąć nawrotu zapalenia opłucnej i ostrych bólów głowy. Zrezygnował również z opaski na ramię, chroniącej go przed pewnymi chronicznymi przypadłościami, na które był podatny, na koniec wyrzekając się jeszcze zażywania tabaki.

„8 grudnia poprosiłem Najświętszą Maryję Pannę, bym dzięki Jej łasce zdołał zrezygnować z tabaki i mej piuski, a nasza dobra Matka spełniła mą prośbę. Do tej pory jestem z tego niezmiernie rad, a niedostatek ten nie sprawia mi już takiej przykrości. To niewielkie poświęcenie, jednak w obliczu Naszego Pana tak będzie o wiele stosowniej”.

Wkrótce jednak nowe nieszczęście nawiedziło ich zgromadzenie i cały Paryż. Ich dobroczyńca i przyjaciel, arcybiskup Sibour, został zasztyletowany przez zamachowca, kiedy przewodniczył modlitwom w kościele świętego Stefana. Ojciec Eymard napisał wówczas: „Śmierć arcybiskupa, który był tak dobry dla naszego zgromadzenia, wielce nas zasmuciła. Ten okrutny cios przypomina nam po raz kolejny, że Bóg pragnie być naszym jedynym opiekunem”.

 1857 – rok osamotnienia

Przez całą tę pierwszą zimę bieda była ich ciągłym towarzyszem. Aby uchronić się przed głodem nie raz musieli sprzedawać swoje osobiste książki. Pamiętnik ojca Eymarda odsłania przed nami prawdę: „Czwartek, 26 lutego. Żadnych pieniędzy. Piątek, 27. Ojciec de Cuers rozchorował się ze zmartwienia. Sobota, 28. Bez zmian. Od nikogo nie otrzymaliśmy żadnej pomocy”. Jego modlitwa była rozpaczliwa: „Panie Jezu, daj mi nadzieję wbrew nadziei”.

Kandydaci do zgromadzenia pojawiali się i odchodzili, niewielu zostawało. Nigdy nie zdarzyło się, aby ta niewielka wspólnota liczyła więcej niż sześciu członków na raz. Wstępowali do niej jedynie biedacy, a wydatki ciągle rosły. Ojciec Eymard tak pisał do swej przyjaciółki, Małgorzaty Guillot: „Oto godzina cierpienia na Golgocie. Ale dzięki temu mam nadzieję, że nasza ofiara zostanie uświęcona”.

Wiosna nie przyniosła im obietnicy rozwoju i słońca. Na początku marca dowiedzieli się od władz archidiecezji, że będą musieli znaleźć sobie nowe lokum, ponieważ zajmowany przez nich obecnie budynek należy zwrócić nowemu arcybiskupowi, kardynałowi Morlotowi. Zgromadzenie znalazło się w niebezpieczeństwie dołączenia do trzydziestu tysięcy rodzin, które straciły dach nad głową w związku z rozpoczętymi już pracami nad rozbudową i upiększeniem miasta, zakładającymi poszerzenie paryskich bulwarów. Mijały tygodnie, a członkom zgromadzenia nie udawało się nic znaleźć. Więcej budynków burzono, aby uczynić Paryż eleganckim, niż było domów mogących pomieścić wszystkich wysiedlonych ludzi.

Ojciec Eymard spędzał właściwie całe dnie, przemierzając miasto wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakiegoś lokalu. Pewnego wieczora pod koniec kwietnia, wyczerpany wędrówką po ulicach i zniechęcony kolejnym niepowodzeniem, powrócił do zgromadzenia tylko po to, aby odkryć, że ojciec de Cuers opuścił go i nie zamierza wracać. Tego dnia zapisał w swym dzienniku: „Zostaliśmy teraz bez jakiejkolwiek ludzkiej pomocy. Znalazłem się w największych ciemnościach, całkiem osamotniony”.

Dwadzieścia cztery godziny później ojciec de Cuers powrócił, nieco zawstydzony swym pochopnym zachowaniem, ale gotów do dalszej żeglugi na przekór silnym wiatrom, wiejącym im w twarz. Przez całe lato zmagali się z ubóstwem i niepewnością. Tymczasem pod wpływem licznych zmartwień stan zdrowia ojca Eymarda znacznie się pogorszył, tak że w sierpniu musiał wyjechać na leczenie. Przebywał z dala od swej niewielkiej wspólnoty przez pięć tygodni, a kiedy we wrześniu powrócił, sprawy przedstawiały się jeszcze gorzej. Odeszli dwaj postulanci, niektórzy miejscowi księża oczerniali zgromadzenie i nawet dawny przyjaciel Eymarda, ojciec Hermann Cohen, obrócił się przeciwko niemu i jego nowemu zakonowi. Do arcybiskupa coraz częściej docierały złośliwe plotki na temat ich nielicznej grupy. W październiku ojciec Eymard został wezwany przed oblicze zwierzchnika, aby przedstawić dokumenty zatwierdzające jego eucharystyczny projekt. Przejrzawszy papiery, arcybiskup wręczył je koadiutorowi, który stwierdził, że nie mają one żadnej oficjalnej wartości i po prostu wyrzucił je do kosza na śmieci.

Zawstydzony i upokorzony, ojciec Eymard opuścił siedzibę arcybiskupa z dodatkowym brzemieniem spoczywającym teraz na jego barkach – odrzuceniem ze strony swego zwierzchnika. Był tak zdenerwowany całą tą sytuacją, że zapomniał poprosić o oddanie dokumentów. Dopiero po kilku dniach zdołał zebrać się na odwagę, żeby tam wrócić i upomnieć się o ich zwrot, nie zdołano jednak rzeczonych papierów odnaleźć, ojciec Eymard powrócił więc do domu zupełnie zrozpaczony.

Kilka dni później na progu siedziby zgromadzenia zjawił się sekretarz arcybiskupa, aby wynagrodzić ojcu Eymardowi złe traktowanie, z jakim się zetknął. Sekretarz poprosił Piotra Juliana o spisanie wszystkich wydarzeń, które doprowadziły do opuszczenia przez niego marystów i późniejszego założenia, za zgodą poprzedniego arcybiskupa, wspólnoty eucharystycznej. Ojciec Eymard zgodził się to zrobić. Od tej pory nastawienie arcybiskupa zmienił się diametralnie, do tego stopnia, że często przysyłał do Piotra Juliana sprawiających problemy księży z napomnieniem: „Zróbcie to, co on wam każe, nie znam świętszego kapłana”.

Ojciec Eymard był niezmiernie uradowany poprawą swoich stosunków ze zwierzchnikiem, jednak jego problemy jeszcze się nie skończyły. Pewnego dnia dowiedział się, że zajmowany przez zgromadzenie budynek został ostatecznie sprzedany i wraz z nadejściem nowego roku będą musieli go opuścić. Po drobiazgowych poszukiwaniach udało im się w końcu znaleźć budynek w tej samej dzielnicy, przy Faubourg Saint-Jacques, jednak negocjacje z właścicielem zakończyły się fiaskiem. Zbliżało się Boże Narodzenie, a ich niewielka, składająca się zaledwie z sześciu osób wspólnota nadal nie miała pewności, gdzie znajdzie schronienie w następnym roku.

W dzień Bożego Narodzenia ojciec Eymard napisał do swojej przyjaciółki i powierniczki, Małgorzaty Guillot: „Ostatniej nocy modliłem się od godziny jedenastej aż do północy i miałem w sobie siłę. Dzisiaj mam ochotę płakać, to na pewno przyniosłoby mi ulgę. Wczoraj w drodze do rezydencji arcybiskupa, gdzie miałem omówić sprawę siedziby dla zgromadzenia, rozpłakałem się po raz pierwszy od długiego czasu”.

Wreszcie 19 lutego budynek przy Faubourg Saint-Jacques został zakupiony, ale dopiero na Wielkanoc członkowie zgromadzenia przenieśli się do siedziby, aby uczcić Eucharystię i wystawić Najświętszy Sakrament. W końcu wspólnota mogła osiąść w swym nowym Wieczerniku, ciesząc się względnym spokojem.

Ks. Norman B. Pelletier SSS

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Normana B. Pelletiera SSS Św. Piotr Julian Eymard. Jutro będzie za późno.