Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok. Przedmowa

Już w chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłam ojca Pio, stygmatyka, poczułam nie tylko chęć, ale wręcz przymus zbadania jego życia. Po prostu musiałam dowiedzieć się więcej o człowieku, który nosił na swym ciele pięć nieustannie krwawiących ran i który posiadał tak niesamowitą moc. Książka, którą trzymacie w ręku, jest wynikiem moich poszukiwań prawdy o tej osobie. Choć on sam, w swej cichej franciszkańskiej pokorze, starał się ukrywać zarówno swą moc, jak i świętość swego życia, istnieje niemal nieskończona ilość relacji i sporów, dotyczących jego dziwnego, nadprzyrodzonego daru oraz ogromnych cierpień, jakich doświadczył.

Przeczytany w gazecie artykuł o ojcu Pio zachęcił mnie i moje dwie siostry, Helenę i Carmelitę, abyśmy podczas planowanej pielgrzymki do Europy w Roku Świętym 1950 odwiedziły również San Giovanni Rotondo, miasteczko położone w pobliżu miejsca pierwszego objawienia się Archanioła Michała. Jest ono oddalone o mniej więcej godzinę jazdy samochodem – czyli jakieś trzydzieści osiem kilometrów – od miasta Foggia i leży na słabo zaludnionych terenach Góry Gargano w południowych Włoszech, w okolicach Monte Sant’Angelo. Droga pnie się tu serpentynami na zbocze góry. W Rzymie wsiadłyśmy do ekspresowego pociągu, który pięć godzin później wysadził nas w Foggii, choć dziś ci, którzy wolą szybszy sposób podróżowania, mogą przylecieć z Rzymu samolotem w czasie krótszym niż godzina. Potem, za opłatą stanowiącą równowartość pięćdziesięciu centów, ruszyłyśmy dalej autobusem. Przejeżdżał on dokładnie przed frontem klasztoru kapucynów po drodze do San Giovanni Rotondo.

San Giovanni Rotondo to śliczne stare miasteczko położone na szczycie góry, natomiast klasztor kapucynów Matki Bożej Łaskawej, gdzie przebywał ojciec Pio, oddalony jest o dwa kilometry od samej osady. W dawniejszych czasach łączyła go z San Giovanni Rotondo ścieżka dla osiołków, z której korzystało tylko kilka wózków transportowych z położonej za klasztorem żwirowni oraz pasterze i wieśniacy, którzy ruszali w góry wypasać zwierzęta albo zbierać drewno na opał.

Ale w 1950 roku aby dostać się do klasztoru wystarczyło ruszyć przyjemną, dobrze utrzymaną drogą, wzdłuż której rosły kwiaty i liczne krzewy magnolii. Kiedy autobus zbliżał się do klasztoru, zobaczyłyśmy wielki, znajdujący się jeszcze w budowie dom z białego kamienia. Jak się dowiedziałyśmy, miał to być nowy szpital ojca Pio, czyli, jak on go nazywał, Dom Ulgi w Cierpieniu – ważna i potrzebna instytucja zdobywająca na świecie coraz większy rozgłos dzięki postępom na polu medycyny, a także jeden z największych darów jaki ojciec Pio i jego zwolennicy podarowali światu.

Droga omija szpital i prowadzi na wybrukowany placyk tuż pod szczytem Góry Gargano, gdzie prawie dokładnie przed furtą klasztoru stał samotny wiąz. Pełne entuzjazmu obejrzałyśmy pobielony budynek klasztoru i maleńki kościółek, w którym wisiał stary dzwon. Kiedy tak rozglądałam się wkoło, pomyślałam: „Więc to tutaj mieszka – jakie to proste i zwyczajne miejsce!” Zapewne oczekiwałam przepychu Watykanu, ale wszelkie braki w tym względzie wynagrodziło mi później niesamowite wrażenie, jakie zrobił na mnie ojciec Pio, wrażenie, które powracało do mnie potem wielokrotnie i nigdy nie osłabło.

Kiedy weszłyśmy do siedemnastowiecznego przyklasztornego kościółka, nie miałam żadnego zdania o tym ojcu kapucynie. Słyszałam tylko o jego stygmatach, czyli pięciu ranach przypominających rany ukrzyżowanego Jezusa, oraz o jego umiejętności czytania w myślach penitentów. Ale o innych darach ojca Pio – czynionych cudach, cudownej woni, nawróceniach, bilokacji, rozpoznawaniu duchów i proroctwach – nie miałam pojęcia. Wiedziałam jedynie to, co sama zobaczyłam, a później również doświadczyłam.

Sama myśl, że jeden człowiek został obdarzony aż taką ilością darów wprawia w osłupienie. W historii Kościoła wielu świętych posiadało któryś z nich. Wiadomo na przykład, że św. Franciszek z Asyżu otrzymał stygmaty, św. Antonii z Padwy dar bilokacji, św. Franciszek z Rzymu dar rozpoznawania duchów, św. Dominik cudowną woń, a św. Wawrzyniec z Cipriano dar proroctwa. Ale trudno znaleźć choć jednego świętego, który posiadałby równie wiele nadprzyrodzonych darów jak ojciec Pio.

Po raz pierwszy zobaczyłyśmy go około dziesiątej rano w dniu naszego przybycia do klasztoru. W tych czasach ojciec Pio odprawiał pierwszą Mszę świętą – ponieważ tak wiele osób chciało otrzymać Komunię z jego rąk, przełożony klasztoru wyznaczył mu tę wczesną porę. Siedziałyśmy w małym kościółku i przez prawie godzinę obserwowałyśmy ceremonię, a potem, sądząc, że nasza znajomość włoskiego nam pomoże, spróbowałyśmy się dowiedzieć jak można się spotkać ze stygmatykiem. Wyjaśniono nam, że musimy zdobyć bilety, a potem czekać w korytarzu, którym ojciec Pio wraca do klasztoru. Poszłyśmy za tą radą i stanęłyśmy w tłumie kobiet i dzieci.

Kiedy ludzie zaczęli się już niecierpliwić, ktoś krzyknął nagle:

– Idzie ojciec Pio!

Już sam dźwięk tego imienia spowodował wybuch wielkiego entuzjazmu. Kobiety uwijały się wokół nadchodzącej, ubranej w ciemny habit postaci, wyciągając po błogosławieństwo najróżniejsze przedmioty. Na ten grad próśb ojciec Pio odpowiadał z pokorą i cierpliwością, a kiedy przemówił, tłum nagle się uspokoił.

Wraz z siostrami udało mi się przecisnąć w pobliże brodatego mnicha. Ojciec Pio zapytał nas skąd pochodzimy, a kiedy usłyszał, że jesteśmy Amerykankami, uśmiechnął się i stwierdził:

– Tak, Amerykanki, ale włoskiego pochodzenia.

To była prawda. Wówczas któraś z nas powiedziała:

– Ojcze, jesteśmy siostrami – a on na te słowa spoważniał i odparł:

– W istocie, ale każda z was jest inna.

Kobiety prosiły go o modlitwy w różnych intencjach, a on skupił na nich swą uwagę, przytakując głową, godząc się na jedne prośby, a inne pomijając milczeniem.

– Ach – powiedział wreszcie – wy kobiety czasami nie potraficie przestać.

Wszyscy się roześmiali. Na koniec zakonnik pobłogosławił całą grupę i ruszył do klasztoru.

W tym pierwszym spotkaniu z ojcem Pio nie było nic niezwykłego, a jednak poczułam się zaintrygowana jego osobą i już wówczas zapragnęłam dowiedzieć się o nim więcej. Nie mogłam przestać myśleć o jego poważnym, przenikliwym spojrzeniu – miałam takie wrażenie, jakby ojciec Pio znał mnie już wcześniej. Zdumiała mnie również moc jaką emanował i to, jak bardzo zauroczone były nim kobiety. Chociaż wyglądał i ubierał się jak zwykły kapucyn, atmosfera wokół niego naładowana była napięciem, jakby oczekiwaniem na jakieś niezwykłe wydarzenie, a jego przenikliwe, niespokojne oczy zdawały się ukrywać jakąś głęboką tajemnicę sięgającą daleko poza możliwości pojmowania człowieka.

W owych czasach poszukiwałam właśnie kogoś takiego jak on, kogoś kto służyłby mi radą w kłopotach, ale początkowo byłam zaskoczona i pełna wahań. Jednak kiedy spotkałam się później z ojcem Pio, wzięłam udział w odprawianej przez niego Mszy świętej i po raz pierwszy wyspowiadałam się przed nim, wywołało to we mnie uczucie słodyczy i zaufania. Moja wiara w moc ojca Pio wzrastała w miarę jak prócz swoich własnych doświadczeń poznawałam ciągnącą się niemal bez końca listę spisanych o nim relacji. Wiem, że wszystko co mówił i robił pozostanie wyryte w moim sercu na zawsze.

W mojej książce pragnę wyjaśnić niektóre tajemnice kładące się cieniem na życiu tego niesamowitego mistyka, i opowiedzieć światu o nadprzyrodzonych darach, dzięki którym pomógł tak wielu osobom i pokierował życiem tych, którzy w niego wierzyli. Dla tych ludzi był wyrocznią – stąd i tytuł książki: Współczesny prorok.

Ludzie po spotkaniu z ojcem Pio czuli się pokrzepieni jakby otrzymali nowe zrozumienie świata, które w jakiś sposób dawało im nadzieję na lepsze jutro. Jego wiara inspirowała ich, by próbowali rozpocząć swe życie od nowa, a jego nadzieja pobudzała do pracy. Jego miłosierdzie sięgało do wszystkich zakątków świata.

Można się zastanawiać, w jaki sposób ten człowiek wywoływał tak silne oddanie i wiarę. Ci, którzy go znali z pewnością zgodziliby się, że posiadał cechę, którą teologowie określają terminem „świętej prostoty”. Był wyjątkową osobą – kimś z wrodzoną naturalnością. Jego prawość, uczciwość i szczerość duszy pozostają poza wszelkimi podejrzeniami.

Ojciec Pio nigdy nie uległ cierpieniu i pokusom, które dręczyły go bez chwili przerwy. Ból jaki sprawiały mu nigdy nie zabliźniające się rany stanowił jedynie część cierpienia, które znosił; bez przerwy prześladowała go obecność dziwnych, budzących grozę stworzeń – złych duchów – które atakowały go nawet fizycznie, zadając rany i siniaki. Ale nigdy nie dopuścił, by te siły odwiodły go od obowiązków wobec Boga i ludzi.

Znosił swój codzienny znój ze spokojem kogoś, kto ani nie oczekuje ani nie żąda niczego. Wierzył, że zarówno silni jak i słabi powinni zawsze kroczyć ścieżką sprawiedliwości i przestrzegać prawa, nie ulegając niespokojnym instynktom. Wykazywał taką siłę charakteru i tak wielką żywotność, że wszyscy wobec niego czuli ogromny szacunek i podziw. Cała atmosfera klasztoru zdawała się przeniknięta nastrojem wywołanym przez napis nad jego drzwiami: „Chwała Świata niesie smutek jego towarzyszom”.

Choć wiedział jak być stanowczym, zawsze okazywał wielką cierpliwość i skrupulatność. Szybko odkrywał tkwiące w innych dobro. Można by powiedzieć, że dzięki wielkiemu i czułemu współczuciu zdobył prawdziwe królestwo, ale zajmował się przede wszystkim duchową kondycją ludzi, którzy do niego przychodzili – niezależnie od ich rasy czy wyznania – a nie losami świata.

Ta ofiarna dusza, skromna i niewinna, ukryta wysoko wśród skał Góry Gargano pojawiła się na pełnym nieszczęść niesionych przez pierwszą wojnę światową świecie jakby w wyniku jakiegoś planu. Wielu znanych lekarzy, naukowców i teologów przyjeżdżało tu badać jego rany – i wszyscy odchodzili zdumieni. Ojciec Pio był pierwszym księdzem-stygmatykiem w historii Kościoła (św. Franciszek z Asyżu był tylko diakonem, nie księdzem).

Tłumy wiernych przybywały zobaczyć tego skromnego brata zwabione jego wielkimi cnotami, a ci, którzy go poznali, jak również ci, którzy tylko o nim czytali, doświadczali głębokiego i trwałego uczucia nadziei; ludzie cierpiący w szpitalach, więzieniach albo w nędzy zaczynali żyć nowym duchem. Wszyscy żywili przekonanie przekazywane im przez ojca Pio: że niewinność zatriumfuje nad zepsuciem, a uśmiech nad łzami i nienawiścią.

Należałoby przypuszczać, że ubóstwo i prostota ojca Pio i jego klasztoru powinny izolować go od ludzi, a rosnąca wokół niego komercjalizacja – odstręczać od niego wiernych. A jednak ludzie czuli, że tu, w tym górskim miasteczku San Giovanni Rotondo, gdzie mieszka ojciec Pio, można znaleźć możliwy do naśladowania i osiągnięcia przykład prostego życia.

Codziennie stygmatyka oblegały tłumy, a każdy przybywający miał jakieś tajemnice, dźwigał ciężki krzyż, albo pokutowały w nim jedynie strzępki nadziei. Oprócz milionów zwykłych ludzi klasztor odwiedzały też ważne osobistości: członkowie rodzin królewskich, mężowie stanu, ludzie kultury i sztuki. Przybywali ze wszystkich stron świata i reprezentowali wszelkie wyznania. Obecne były wszystkie klasy społeczne – potentaci przemysłowi, robotnicy, gwiazdy filmowe, niepracujące mężatki, dostojnicy Kościoła, skromni duchowni, naukowcy, niewykształceni, mądrzy, wierzący i niewierzący. Wszyscy przychodzili tu szukając pomocy człowieka wybranego przez Boga. Biedacy obozowali w namiotach, by choć rzucić okiem na ojca Pio. Dzieci modliły się do niego jak do świętego, a dziwaczni pustelnicy przychodzili po słowo zbawienia. A gdy prosili o posłuchanie, ojciec Pio przyjmował ich wszystkich. Nigdy, w żaden sposób, nikogo nie odrzucił.

Być może to właśnie ta niezwykła mieszanina ludzi, jacy odwiedzali ojca Pio, odpowiedzialna jest za publikowane o nim dziwaczne i mało prawdopodobne historie. Jego osoba wywoływała wiele sporów i dyskusji, którym prasa włoska i zagraniczna nadała wielki rozgłos. Ale na wszelkie zarzuty ojciec Pio odpowiadał milczeniem. Nigdy nie próbował się usprawiedliwiać ani wyjaśniać swoich czynów.

Pewien człowiek zniesławiał kiedyś ojca Pio w zawzięty i niezwykle zjadliwy sposób. Długi czas potem poczuł prawdziwą skruchę i posłał do ojca Pio swego przyjaciela z prośbą o wybaczenie, zbyt zawstydzony, by przybyć do niego osobiście. Kiedy przyjaciel opowiedział ojcu Pio o zmianie, jaka zaszła w tym człowieku i jego szczerym żalu, ten odpowiedział:

– Mam nadzieję, że istotnie jest tak jak mówisz, dla jego własnego dobra. Mnie jego skrucha nie jest potrzebna.

Ojciec Pio odpowiadał dobrem na zło, szczególnie tym, którzy obrażali go najdotkliwiej.

Choć pobożny mnich robił wszystko by ograniczyć ciekawość i zamieszanie wokół swojej osoby, w jego otoczeniu zawsze działy się nadzwyczajne rzeczy. Przez lata dobiegały dramatyczne relacje o cudownych uzdrowieniach, niektóre z nich bez wątpienia prawdziwe, a także opowieści o bilokacji, których nie sposób podważyć. Ludzie utrzymywali, że gdy znajdowali się w potrzebie ojciec Pio przesyłał im znak swego wstawiennictwa w postaci słodkiego nieziemskiego zapachu, choć w tym czasie na pewno nie było go nigdzie w pobliżu. Ale pomimo tych wszystkich doniesień, władze Kościoła do dziś dnia zachowują na jego temat milczenie.

Kiedy gościłam w hotelu w San Giovanni Rotondo usłyszałam opowieść o jednym z takich uzdrowień. Przez cały tydzień, co rano, spotykałam pannę Ginette Estebe pochodzącą z Royon we Francji. Szłyśmy razem na Mszę ojca Pio o piątej rano i rozmawiałyśmy po francusku. Kiedy się dowiedziała, że zbieram informacje o stygmatyku, opowiedziała mi taką historię:

– Miałam sparaliżowaną lewą połowę ciała. Połowa mojej twarzy opadła, zdeformowana przez paraliż, zdeformowana była też moja ręka i noga. Przed wypisaniem ze szpitala konsultowało mnie aż osiemnastu lekarzy i wszyscy stwierdzili, że moja choroba jest nieuleczalna. Wtedy spotkałam pewnego człowieka, który zapytał: „Dlaczego nie zwrócisz się po pomoc do ojca Pio?”. Podarował mi książkę na jego temat oraz medalik, który ojciec Pio pobłogosławił. Po przeczytaniu książki postanowiłam napisać do zakonnika, a list pisałam aż trzy dni zdrową ręką. Gdy tylko go wysłałam, stwierdziłam, że mogę poruszać ręką, dłonią i nogą. W krótkim czasie całkowicie wyzdrowiałam. Przyjechałam tu podziękować ojcu Pio. Stanęłam w korytarzu w gęstym tłumie, a on mnie rozpoznał i przywołał do siebie. Pobłogosławił mnie i położył rękę na mojej głowie.

Byłam zaskoczona jej opowieścią. Słyszałam, że jeden z lekarzy w szpitalu ojca Pio został przez niego uzdrowiony z białaczki. Kiedy go o to zagadnęłam, potwierdził, że otrzymał tę łaskę, ale gdy nalegałam, by złożył oficjalne oświadczenie na ten temat, odmówił.

– Jestem człowiekiem nauki i nie chcę się poddawać oficjalnym badaniom – powiedział. – Czy moje uzdrowienie nie mówi samo za siebie? Pracuję teraz w szpitalu ojca Pio bez żadnych korzyści finansowych.

Kolejny dar ojca Pio to cudowny zapach. Ja sama poczułam go kilkakrotnie. Gdy po raz pierwszy odwiedziłam klasztor wraz ze swymi siostrami, przyjęłam z jego ręki Komunię świętą w otoczeniu tłumu innych wiernych. Kiedy podawał mi hostię poczułam nagle zapach karbolu. Uznałam, że widać dezynfekuje nim swoje rany, ale potem dowiedziałam się, że nigdy go nie używał. Wspomniałam o tym swoim siostrom, a wówczas, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że jedna z nich również poczuła zapach karbolu, natomiast druga słodki zapach perfum.

Dowiedziawszy się, że ojciec Pio marzy o wzniesieniu nowego kościoła, zebrałyśmy broszurki, które zamierzałyśmy rozpowszechnić w Ameryce. Kiedy pewnego słonecznego dnia mijałyśmy mały kościółek Matki Bożej Łaskawej, nagle ogarnął nas słodko pachnący wietrzyk, a nawet wyrwał nam z rąk kilka broszurek. Wiał tylko kilka chwil, a potem zniknął. Zaczęłyśmy rozglądać się wokoło, ale powietrze było zupełnie nieruchome, a poza tym nigdzie nie rosły żadne kwiaty. Zrozumiałyśmy wtedy, że poczułyśmy słodki zapach, jaki towarzyszy czasami obecności ojca Pio.

Podczas kolejnych wizyt niejednokrotnie poczułam tę słodką i przyjemną woń, kiedy sam ojciec Pio oddalony był ode mnie o jakieś półtora czy dwa metry. Wrażenie trwało zwykle tylko przez chwilę, a kiedy podchodziłam bliżej zapach znikał – ojciec Pio nie używał żadnych pachnideł. Trzy czy cztery razy po wizycie w klasztorze, gdy wracałam do Ameryki, wyczuwałam tę słodką woń, jeśli wcześniej prosiłam Ojca Pio o modlitwę o bezpieczną podróż. Ale kiedy stałam tuż koło niego służąc jako tłumacz dla odwiedzających go Amerykanów, nie czułam nic poza zapachem krwi, nieco nieprzyjemnym i całkiem różnym od słodkiego zapachu perfum.

Innym darem ojca Pio była jego umiejętność czytania w ludzkich umysłach, a także przynoszenia pociechy i nawracania setek tysięcy ludzi, którzy mieli z nim kontakt – nawet takich, którzy nie mogli się z nim spotkać osobiście, ale zwrócili się do niego o pomoc i ochronę w jakieś kwestii, albo po prostu chcieli poczuć jego bliskość. Moja siostra Helena opowiedziała mi, jak kiedyś, podróżując w niedzielę, przegapiła Mszę świętą, a po przybyciu do Rzymu wyspowiadała się z tego grzechu. Miesiąc później wyspowiadała się z tego samego zdarzenia ojcu Pio i była szczerze zaskoczona, kiedy stwierdził:

– Tak, ale już się przecież z tego spowiadałaś.

Pewnego dnia przyszłam do niego z dwiema Siostrami Miłosierdzia i przedstawiłam mu je słowami:

– Ojcze Pio, to są amerykańskie zakonnice.

Zapytał wówczas:

– A ty sama nie jesteś Amerykanką?

Odparłam, że jestem, a moja siostra dodała:

– Ojcze, te zakonnice mają do ciebie pytanie.

Wówczas spojrzał na kobiety i powiedział po włosku:

– Wiem, czego chcą. Chcą wiedzieć jak wyglądają w oczach Boga. Powiedz im, aby przestrzegały reguły swego zakonu i dalej wykonywały swoje obowiązki.

Z czystej ciekawości zapytałam zakonnic:

– Siostry, jakie macie pytanie do ojca Pio?

A one odparły chórem:

– Powiedz mu, że chcemy wiedzieć, jak wyglądamy w oczach Boga.

Ojciec Pio modlił się, odprawiał Mszę świętą i pomagał duchowo a czasami fizycznie tym, którzy się do niego zwracali. Potrafił u każdego wywołać uśmiech jakąś dowcipną uwagą. Kiedy patrzył na ciebie ciemnymi, przenikliwymi oczami, sprawiał wrażenie jakby cię znał od dawna. Potrafił bardzo wiele wyrazić za pomocą samego spojrzenia czy gestu. Za wszelkie okazane mu względy dziękował prostym „dziękuję” wypowiedzianym z taką słodyczą, że to podziękowanie jeszcze przez długi czas budziło w duszy ciepłe uczucia.

Ojciec Pio często udzielał pomocy poprzez modlitwę. Brał na siebie cierpienia innych w nadziei, że Pan przyjmie je w imię tych, którzy prosili o jego wstawiennictwo. Każdy dzień rozpoczynał od modlitwy, a wstawał o drugiej nad ranem bez względu na zmęczenie czy ciężar swej ofiary. Codziennie o jedenastej rano modlił się przez godzinę w kościele, gdzie każdy mógł go zobaczyć. W południe, stawał na kazalnicy starego kościółka i odmawiał modlitwę na Anioł Pański wraz z zebranym poniżej tłumem. Potem błogosławił swych wiernych i ruszał na obiad do klasztoru. Ale modlił się przez cały czas. Na sercu nosił pod habitem maleńki różaniec, który odmawiał bez przerwy chyba ze sto razy dziennie. Wyraz jego twarzy świadczył, że cały czas zatopiony jest w modlitwie. To była jego misja, a jej obietnica była przesłaniem nadziei skierowanym do całego świata.

W 1940 roku ojciec Pio zainicjował ruch nazywany Grupami Modlitwy. Nawet po jego śmierci jego duch przenikał te grupy, niezależnie gdzie zostały zorganizowane. Brałam udział w ich spotkaniach w różnych miastach Europy i Ameryki, a szczere modlitwy do ojca Pio często napełniały mnie uczuciem bliskości Boga, jakby ojciec Pio znajdował się gdzieś w pobliżu. Inni członkowie Grup Modlitwy zapewniali, że mają bardzo podobne odczucia.

Ojciec Pio lubił mówić o sobie, że jest „pokornym sługą Bożym”. Nie mówił ani nie czynił niczego, co mogłoby zwrócić na niego uwagę. Wszystkim okazywał ogromną uprzejmość, ale niewiele miał czasu dla wścibskich, którzy chcieli go jedynie zobaczyć. Potrafił się też doskonale ukrywać. Rzadko opuszczał klasztor, chyba tylko po to, by zagłosować, albo w tych rzadkich chwilach, gdy szedł odwiedzić szpital. Jednak bezwzględnie stanowił ośrodek misji apostolskiej i spowodował wielkie zmiany w okolicy, choć to nie z jego inicjatywy klasztor stał się centrum pielgrzymek, dokąd autobusy zwoziły wiernych z całej Europy. Dzisiaj w miasteczku jest nawet długa na trzy kilometry Aleja Kapucynów, wzdłuż której wznoszą się domy, sklepy, pensjonaty i hotele.

Nie sposób dostatecznie podkreślić elementarnego faktu – o którym jakże często się zapomina – że wszystko, co powstało w tym górskim miasteczku jest konsekwencją obecności tego niezwykłego duchownego. Wszystko obracało się tam wokół osoby skromnego mnicha, który nie wygłaszał mów ani kazań, nie potępiał komunizmu i nie miał żadnego wykształcenia w zakresie biznesu czy marketingu. Ojciec Pio nie czynił żadnej rzeczy uznawanej za niezbędną do osiągnięcia sukcesu: nie patronował komitetom, nie przewodniczył spotkaniom i nie wysyłał listów do znanych osobistości.

Ludzie dotknięci cierpieniem współczuli temu świętemu człowiekowi, noszącemu na ciele pięć krwawiących ran; przygnębieni znajdowali pociechę w spotkaniu z nim; nawróceni na wiarę katolicką radowali się, gdy go odnaleźli; a ludzie biedni, pogrążeni w rozpaczy, łaknący sprawiedliwości i poszukujący w materialistycznym świecie Chrystusa czuli się po rozmowie z nim odświeżeni, zachęceni i zainspirowani. Magnetyzmu ojca Pio nie daje się opisać. Nikt nie odchodził od niego rozczarowany, a każdy, kto przybył go zobaczyć, czuł silne pragnienie i nieposkromioną tęsknotę, by wracać tu raz po raz.

Istnieje całe bogactwo dowodów na to, że ojciec Pio pomagał zmieniać życie na lepsze. Do historii opowiedzianych w mojej książce można by dodać całe tomy innych relacji. Uważam jednak, że te, które wybrałam, a które składają się na niesamowitą historię ojca Pio z Pietrelciny we Włoszech, pomogą ludziom poznać wiarę katolicką.

Historia ojca Pio – jego cierpienia, dręczących go pokus i niezachwianej dobroci – niesie nadzieję całej ludzkości. Człowiek żyje obecnie w takim pośpiechu, że nie ma czasu na rozmyślania czy refleksje. Ale jeśli zatrzymamy się choć na chwilę, by rozważyć znaczenie, jakie miało życie ojca Pio, być może choć część z nas poczuje w swych wyjałowionych sercach świeżość niesioną przez jego przykład zachęcającą nas słodko byśmy w naszym codziennym życiu nigdy nie ustawali w wysiłkach.

Po śmierci stygmatyka kontynuowano jego dzieło: stworzono Centrum Grup Modlitwy, olbrzymią Drogę Krzyżową, centrum dla dzieci upośledzonych ruchowo i opóźnionych w rozwoju, cztery żłobki i ośrodki opieki dziennej, dom starców, dom dla emerytowanych duchownych oraz schronisko.

4 listopada 1969 roku ojciec Bernardino ze Sieny, Postulator Generalny Zakonu Kapucynów przekazał biskupowi Cunialowi dokumenty dotyczące pierwszego etapu beatyfikacji ojca Pio. Biskup przyjął jego prośbę i wystosował pismo, w którym stwierdził: „Rozpoczęła się tym samym długa procedura kanonizacji. Cierpliwie czekać będziemy na jej wyniki”.

Niedługo po śmierci ojca Pio papież Paweł VI przemawiał do kapucynów, którzy zebrali się na kapitułę generalną. Powiedział wówczas:

– Kochaliśmy bardzo ojca Pio z Pietrelciny, który niedawno nas opuścił.

W sercu ojca Pio papież i Kościół zawsze zajmowali pierwsze miejsce. Jego bracia zakonni twierdzą, że często płakał nad chorobami, które ich dręczyły. Uczestniczył też duchowo w radości wielkich manifestacji wiary na skalę narodową czy międzynarodową.

Przykładem jego miłości do Kościoła jest testament, w którym przekazał Dom Ulgi w Cierpieniu i wszystkie inne przybytki, którym patronował, pod jurysdykcję Watykanu, każdemu panującemu papieżowi.

Miasteczko, gdzie został pochowany stanie się niewątpliwie sanktuarium na kształt Lourdes czy Fatimy, gdzie ludzie z całego świata przyjeżdżać będą, by oddać cześć Bogu, pomodlić się za wstawiennictwem ojca Pio i dostąpić uzdrowienia.

Możecie się zastanawiać na ile prawdziwa jest historia, którą opowiem. Choć w wielu wypadkach dialogi są wymyślone, fakty dotyczące wszystkich opisanych tu zdarzeń pochodzą z opublikowanych lub nieopublikowanych źródeł, które zostały uznane za potwierdzone; w tym sensie moja książka zawiera wyłącznie prawdę.

Dorothy M. Gaudiose

Powyższy tekst jest fragmentem książki Dorothy M. Gaudiose Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok.