Św. Ojciec Pio. Rozdział trzeci. Diabeł, cz. 1

Było późno. Brat Pio modlił się od wielu godzin, a tego dnia czuł się niezwykle zmęczony. Opadł ze znużeniem na łóżko, zamknął oczy i wkrótce zapadł w głęboki sen. Nie usłyszał, czy drzwi się otwarły – jedynie grzmiący hałas, od którego niemal zatrząsł się maleńki pokój.

– Patrzcie, patrzcie, święty idzie do łóżka – zakpił jakiś głos.

Brat Pio natychmiast poderwał głowę i otworzył oczy. Ktoś pochylał się nad nim w ciemnościach – wielka przerażająca postać. Odzyskał oddech i spróbował jej się przyjrzeć.

Nagle dwa silne ramiona poderwały go z łóżka i rzuciły na kamienną ścianę. Nie miał nawet czasu pomyśleć o obronie. Jego ciało przeszywał straszny ból. Ktoś bił go, zadając cios za ciosem. Nagle pod młodym mnichem ugięły się kolana. Upadł twarzą na ziemię.

Jakiś czas potem, nadal w nocy, pozbierał się z podłogi i wrócił do łóżka. Przesunął rękami po ciele krzywiąc się za każdym razem, gdy natrafiał na siniaki. Kilka kropel krwi spłynęło z jego policzka. Oddychał głęboko starając się odzyskać siły. Potem podniósł się i obmył w umywalce.

Nie chciał, by ktoś go zobaczył w tym stanie. Po co? Wiedział, że nie ma żadnych wrogów prócz diabła i jego uczniów. Z pewnością nikt w klasztorze nie uczyniłby mu takiej rzeczy. Również nikt z zewnątrz nie miałby powodu do takiej napaści.

Odzyskawszy siły po chorobie brat Pio został przeniesiony do klasztoru w Montefusco, miasteczku sławnym od 1625 roku jako uzdrowisko. Klasztor, otoczony drzewami owocowymi o gęstym listowiu, został zbudowany na wzgórzu na skraju osady.

– On był chory – powiedział kolega z klasy brata Pio, Józef Orlandi do innego młodego zakonnika.

Patrzyli razem, jak brat Pio idzie powoli i sztywno w stronę kaplicy. Twarz miał bardzo bladą. Co kilka kroków jego piersią wstrząsał kaszel, a wówczas całe ciało ogarniało drżenie.

– Moim zdaniem on nadal jest chory – stwierdził jasnooki zakonnik.

– Sądzicie, że to zaraźliwe? – zapytał ktoś z niepokojem.

– Nie byłbym zdziwiony – odparł zapytany. – Nie chcę siać zamętu, ale… cóż… czy pomyśleliście kiedyś ile zarazków przechodzi na nasze habity, kiedy wieszamy je koło jego stroju?

Młodzi zakonnicy poczuli nagłe przerażenie.

– No właśnie – stwierdził Orlandi. – Powinniśmy dostać osobną szafę.

Wszyscy się co do tego zgodzili i jeszcze tego samego wieczoru po Mszy świętej zwrócili się z prośbą do swych przełożonych.

– Co chcecie mieć?

– Osobną szafę – błagali studenci. – To bardzo ważne, ojcze, inaczej byśmy nie prosili.

Niechętnie przystano na ich prośbę. Tej nocy, gdy brat Pio otworzył drzwi szafy, znalazł tam jedynie swój habit i osobiste przedmioty. Przez moment czuł się skonsternowany, a potem pojął co zaszło.

– Rozumiem – powiedział sobie po przemyśleniu sprawy. – Chcieli dobrze.

Ale gardło dziwnie mu się ścisnęło, a oczy zaszkliły łzami.

Z każdym mijającym dniem coraz bardziej skłaniał się ku medytacji. Nawet uczył się na kolanach, zatopiony w kontemplacji tajemnic rozważanych w studiowanych tekstach. Teologię rozumiał jako medytację nie tylko umysłu ale również serca i uczuć.

Brat Pio otrzymał niższe święcenia w grudniu 1908 roku od biskupa Bonazziego w katedrze w Benewencie. Pierwsze wyższe święcenia, subdiakona, otrzymał od arcybiskupa Marcinaopoli, Pa olo Schinosiego. Rok 1909 był rokiem jego diakonatu, który otrzymał 18 lipca w Morcone od biskupa Benedetto z Termopoli. Gdy brat Pio przystępował do ostatnich święceń, prezbiteriatu, pewien stary opat przepowiedział, że kiedyś ten młody duchowny stanie się jednym z najjaśniejszych świateł Kościoła.

***

– Obudziłeś się, bracie Pio? – spytała matka. Musieli ruszać do katedry w Benewencie, gdzie nazajutrz miał otrzymać święcenia kapłańskie.

Brat Pio usiadł na łóżku, a oczy miał szeroko otwarte.

– Jak mógłbym spać, gdy moje serce wypełnia tak wielka radość?

Miał wrażenie, że jutro nigdy nie nadejdzie. Nadeszło jednak, a był to dla niego najszczęśliwszy dzień w życiu. Denerwował się przed uroczystością. Zauważył, że mówi zbyt szybko i że nie może oderwać myśli od nadchodzącej ceremonii.

Był 10 sierpnia 1910 roku, a brat Pio miał wówczas dwadzieścia trzy lata. Pomimo choroby, która pozostawiła swoje piętno na jego miłej, wrażliwej twarzy, wyglądał dziś dużo młodziej niż zwykle.

Katedra w Benewencie była wypełniona po brzegi, kiedy biskup Paweł Schinose rozpoczął długą ceremonię wyświęcania brata Pio i dziesięciu innych młodych diakonów. Kandydaci leżeli krzyżem na kamiennej podłodze kościoła, na znak, że są niegodni takiego zaszczytu i potrzebują Boskiej pomocy. Odmawiano litanię do Wszystkich Świętych.

Oczy brata Pio błyszczały. Rzucił okiem w stronę, gdzie siedziała jego rodzina. Michał był już żonaty. Pellegrina wyrosła na smukłą kobietę o ciemnej cerze – miała teraz osiemnaście lat. Grazia, wysoka i chuda, skończyła lat szesnaście, a Felicja, niższa i bardziej krzepka, dwadzieścia cztery. Nie było Grazia, który znów wyjechał do Ameryki, ale matka siedziała poważnie obok córek. Wszyst kie ubrane były w odświętne sukienki: Grazia i Felicja w błękitne z niebieskimi koronkowymi mantylami na głowach, a Pellegrina w czarną jedwabną z białym wykończeniem. Michał uśmiechnął się do młodszego brata, a reszta słuchała w skupieniu. Brat Pio przez chwilę myślał o tym, jak bardzo ich wszystkich kocha.

Kandydaci wstali, a biskup rozpoczął nauki, przypominając im jakie są podstawowe obowiązki duchownych. Potem nastąpiła ujmująca ceremonia nałożenia rąk, a wszyscy duchowni w katedrze przyłączyli się do gestów biskupa. W tej właśnie chwili diakoni stawali się kapłanami, a brat Pio Padre (ojcem) Pio. Wraz z biskupem wziął udział w ofierze Mszy Świętej. Jego serce przepełniało tak wielkie szczęście, że aż zastanawiał się czy je zniesie.

Giuseppa, jej trzy córki, Michał i jego żona podeszli do ołtarza by otrzymać swe pierwsze błogosławieństwo od ojca Pio. Giuseppa nie mogła powstrzymać łez, które co i raz zbierały się w jej ciemnych oczach.

„Gdyby tylko Grazio mógł być tu dzisiaj z nami” – myślała.

Przez resztę dnia świętowano, zupełnie jakby to było wesele. Świeżo upieczeni księża, ich rodziny i przyjaciele zostali zaproszeni na obiad w klasztorze, a później kobiety z parafii przygotowały inny poczęstunek.

Tej nocy ojciec Pio i jego rodzina wsiedli do pociągu jadącego do Pietrelciny. Wszyscy byli zmęczeni, ale zbyt podnieceni by spać; śmiali się i żartowali przez całą drogę.

Zgodnie ze zwyczajem ojciec Pio odprawił swą pierwszą zwykłą Mszę świętą, w rodzinnym kościele świętej Maryi od Aniołów. Był to dla niego szczególnie ważny dzień, tym bardziej, że właśnie tu został ochrzczony dwadzieścia trzy lata temu.

Kilka dni później, w niedzielę, celebrował swą pierwszą uroczystą Mszę świętą. W kościele stłoczyli się ludzie z okolicznych wiosek, którzy słyszeli o jego oddaniu modlitwie i medytacjom. Przyszło wielu wieśniaków pamiętających cichego, wrażliwego chłopca, który nosił im wodę, gdy pracowali na polach.

Wkrótce Grazio znów wrócił z Ameryki do Pietrelciny. Był bardzo dumny z ojca Pio – czuł, że to prawdziwe zadośćuczynienie za tyle samotnych lat spędzonych w Stanach.

Ale kiedy spotkał się z synem, ten dostał kolejnego ataku kaszlu. – Co możemy dla niego zrobić? – zwrócił się po radę do doktora Cardone. – Sąsiedzi mówią, że to na pewno gruźlica.

Doktor Cardone przez chwilę w milczeniu obracał w palcach okulary, a potem ujął zmartwionego Grazio za ramię.

– Być może, ale ja w to nie wierzę. Badałem go wiele razy i nic nie stwierdziłem. Ale jeśli chcesz możesz go zabrać do Neapolu, na konsultację do doktora Piotra Castellino. To bardzo znany lekarz, a ja zaufałbym jego diagnozie.

Grazio uznał, że to dobry pomysł i zaraz następnego dnia pojechali do Neapolu. Ale doktor Castellino również odrzucił możliwość gruźlicy. Stwierdził natomiast, że ojciec Pio jest osłabiony i podatny na schorzenia oskrzeli.

– Będziesz musiał prowadzić spokojny tryb życia – stwierdziła Giuseppa.

Młody ksiądz pokręcił tylko głową i uśmiechnął się do zmartwionej matki.

– Gdybym się martwił choć w połowie tyle co ty, nie starczałoby mi czasu na obowiązki.

– Gdybyś się martwił choć w połowie tak jak ja, może czułbyś się lepiej – zbeształa go Giuseppa.

– Świetnie – przekomarzał się. – W takim razie obiecuję znaleźć czas, żeby ci pomóc martwić się o mnie.

Podczas drogi powrotnej zatrzymał się na miesięczny odpoczynek w klasztorze Venafro.

Tu znów zaczął pościć i przez dwadzieścia jeden dni jego jedynym pożywieniem była Komunia święta.

– Musisz jeść – stwierdził jego przełożony. W końcu wydał mu nawet takie polecenie.

– Błagam – prosił ojciec Pio. – Ja nie mogę jeść.

– Musisz – powiedział przełożony. Ale po dziesięciu minutach ojciec Pio zwymiotował wszystko co zjadł.

Nikt nie rozumiał dlaczego, ale tym razem wydawało się, że wcale nie stracił na wadze. Nawet jego rodzice nie wiedzieli, że pości.

Grazio ponownie przyjechał z wizytą z Ameryki. Wraz z Giuseppą z dumą spoglądał na swego syna. Był taki wysoki i prosty w świeżo wyprasowanym brązowym habicie, a jego ciemne oczy błyszczały w przystojnej twarzy. Matce wydał się chudy, ale nie nadmiernie.

– Dobrze wyglądasz, Franciszku – stwierdził Grazio, a Giuseppa radośnie kiwała głową. Ojciec Pio słuchał w milczeniu, jak rozprawiają o jego dobrym zdrowiu.

Było z nim jednak gorzej niż się wydawało na pierwszy rzut oka i wkrótce zdrowie znów go zawiodło. Wrócił ponownie do domu, do Pietrelciny.

– Za każdym razem gdy tu wraca jest w gorszym stanie – stwierdził doktor Andrea Cardone, lekarz rodzinny. – Ale jak tylko znów może chodzić, idzie do kościoła modlić się i słuchać Mszy świętej.

Ojciec Pio wracał z takiej wyprawy pewnej niedzieli kiedy zauważył dwie kobiety z wioski, siedzące na progu i cerujące ubrania.

– Niedziela to dzień Boży – zganił je marszcząc brwi – To dzień modlitwy i rozmyślań!

Patrzyły za nim tępo, gdy odchodził. Zostałby i napomniał je surowiej, ale zbliżała się Wielkanoc, a właśnie dziś miał uczyć dzieci pieśni, które śpiewa się podczas Pasji w Wielki Piątek.

Później spacerował po okolicy z don Salvatore Pannullo, tutejszym proboszczem, który zawsze był jego przyjacielem i doradcą. Dzień był przepiękny, a pola zazieleniły się pod zamglonym, błękitnym niebem. Zdrowie ojca Pio polepszało się z każdą chwilą. Wiosenne słońce rozgrzewało jego młode ciało, malowało rumieńce na jego bladych policzkach i pobłyskiwało w jego ciemnych włosach.

– Takie życie ci służy – stwierdził don Salvatore. – Być może Franciszku powinieneś zostać księdzem diecezjalnym… zaprzestań ciężkiego życia w zakonie nim doprowadzi cię ono do śmierci.

Ojciec Pio pokręcił głową.

– Nie mogę. Nie pamiętasz? – uśmiechnął się. – Przysiągłem wierność świętemu Franciszkowi kiedy miałem pięć lat.

Don Salvatore pokiwał głową.

– Pamiętam.

– Nie mogę go zawieść.

– Nie wiem Franciszku. Może popełniasz błąd…

– Nie – przerwał mu ojciec Pio. – To nie jest błąd.

Akurat gdy rozległy się kościelne dzwony, dogoniła ich grupa młodych ludzi z wioski.

Ojciec Pio zatrzymał się.

– Ten dźwięk przypomina mi dzwony klasztoru, który był tutaj niegdyś. Kiedyś znowu tu stanie, większy i piękniejszy niż kiedyś!

Idący za nimi młodzi ludzie zaczęli się śmiać. Pomyśleli, że ojciec Pio czasami jest nadmiernym optymistą.

Ale don Salvatore westchnął.

– Oby twoje słowa okazały się prawdą. Byłaby to wielka pomoc dla przepracowanego proboszcza!

Dorothy M. Gaudiose

Powyższy tekst jest fragmentem książki Dorothy M. Gaudiose Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok.