Św. Ojciec Pio. Rozdział szósty. Wojna i pokój, cz. 2

Klasztor Matki Bożej Łaskawej został zbudowany w 1540 roku. W 1624 roku zniszczyło go trzęsienie ziemi, ale już w 1629 roku podniesiono go z ruin. Wówczas przybył tu pewien wędrowiec, Camillo de Lellis. Ponieważ ojcowie kapucyni byli dla niego łaskawi, pomagał im w budowie. Przygotował sobie nawet schronienie koło klasztoru i mieszkał tam przez jakiś czas. Po śmierci został kanonizowany. Był to święty Kamil, założyciel wielu szpitali i niezmordowany opiekun chorych.

Ojcowie kapucyni dwukrotnie zostali zmuszeni do opuszczenia klasztoru. Za pierwszym razem odeszli, kiedy w 1810 roku Józef Bonaparte rozwiązał klasztory, powrócili jednak już w roku 1814. Za drugim razem doszło do tego w 1867 roku, gdy książę Eugenio da Carignano wydał zakaz działalności zakonów. Przez czterdzieści lat budynek klasztoru służył jako przytułek dla ubogich. Zakonowi został zwrócony dopiero 4 października 1909 roku.

Budynek był niewielki i prymitywny, zbudowany z beżowego kamienia. Frontowe wejście prowadziło przez mały kościółek, składający się z nawy głównej i jednej nawy bocznej. Wzdłuż przejścia wisiały portrety świętych kapucynów, a nad głównym ołtarzem – piękny obraz Matki Boskiej Łaskawej. Poniżej obrazu znajdowały się wizerunki świętego Michała i świętego Franciszka. Chór po drugiej stronie kościoła był podwyższony i ukryty przed oczami wiernych.

Dwa kilometry dalej leżało stare miasteczko San Giovanni Rotondo, przycupnięte na samym szczycie Góry Gargano. Liczyło wówczas dwadzieścia tysięcy mieszkańców, głównie pasterzy i rolników. Panowały tu prymitywne warunki życia, ponieważ okolica odcięta była od świata niedostatkiem dróg i szybkich środków transportu. Brak było światła, bieżącej wody i kanalizacji. Duże rodziny musiały się gnieździć w straszliwych norach: często były to po prostu prymitywne ziemianki. W takich warunkach choroby rozwijały się powszechnie, a wykonywanie pilnych operacji w domach pacjentów stanowiło ciągłe wyzwanie dla umiejętności miejscowych lekarzy. Nazwa San Giovanni pochodzi z czasów starożytnych – tutejsza, zbudowana na planie okręgu świątynia poświęcona była Giano (właśnie ona dała miasteczku przydomek „Rotondo”, co oznacza „okrągły”), a pierwszy kościół został wzniesiony pod wezwaniem San Giovanniego, czyli św. Jana.

Stroma, smagana wiatrami droga prowadziła do miasta z wielkiego płaskowyżu pokrytego szachownicą żółtych pól pszenicy, rozciągających się pod palącymi promieniami południowego słońca. Liczące po sto lat drzewa oliwne i migdałowe spotkać można było nawet pod samym szczytem góry, gdzie nie jest w stanie przetrwać nic prócz karłowatych zarośli.

Ojciec Pio czuł się dobrze w swym nowym domu, tak cichym i spokojnym.

– Czy nie zje ojciec nic więcej? – zapytał go przy obiedzie jeden z braci. Patrzył z powątpiewaniem na stojący przed nim talerz gotowanych brokułów, pokropionych sokiem z cytryny. Rosnące dziko brokuły, za które nie trzeba było płacić, jedzono niemal codziennie.

Ojciec Pio przytaknął.

– I jeszcze to – powiedział sięgając po mały kawałek chleba.

– Byłby ojciec na pewno silniejszy, gdyby jadł więcej – stwierdził zakonnik.

Ojciec Pio spojrzał na niego, starając się nie okazać irytacji. Bardzo pragnął, by wszyscy zajmowali się ważniejszymi sprawami niż jego zdrowie.

Mnich jednak nalegał dalej.

– To posty ojca tak osłabiają. Powinien ojciec lepiej się odżywiać w przerwach między nimi.

Inni przy stole zgodzili się z tą opinią.

– Oczywiście, to zależy od ojca – zastrzegł zakonnik.

Widelec z brzękiem wypadł z dłoni ojca Pio.

– Uczyniłby mi ojciec wielką uprzejmość, gdyby zachował swoje uwagi dla siebie – powiedział zimno.

Chwycił leżący obok talerza brewiarz i poszedł do swojej celi. Tam usiadł na brzegu łóżka. „Dlaczego wszyscy przyjaciele próbują mi przeszkadzać w moich obowiązkach wobec Boga?” – zadał sobie w myślach pytanie. „Czy to nie dość, że muszę walczyć z diabłem i jego straszliwymi uczniami?”

Tej nocy znów spał niespokojnie, dręczony sceną przy obiedzie. Wiedział doskonale, jak źle dwudziestodniowe posty wpływają na jego ciało, ale wiedział również, że musi kontynuować swoje umartwienia.

Nauczył się wykorzystywać bezsenne noce w dobrych celach. Uwielbiał pisać, więc zyskany w ten sposób czas poświęcał na pisanie listów do tych, którzy potrzebowali pomocy, a nie mogli przybyć do klasztoru osobiście. Te listy często były długie, intymne, pełne uczucia i stanowcze. Nieodmiennie nalegał, aby adresaci wykazali bohaterską odwagę i cierpliwość w dźwiganiu swego krzyża.

„To Boża łaska zawiodła nas do stóp Kalwarii, byśmy ruszyli śladem Naszego Pana” – pisał. „To dzięki Bożej łasce żyjemy wśród tak wielu ludzi. Nie traćmy z oczu tych dusz, trzymajmy się blisko nich, niech nie przeraża nas ani widok Krzyża, który musimy dźwigać, ani długość drogi, jaką musimy przebyć, ani stromizna wzgórza, na które musimy się wspiąć. Niech nas napełnia odwagą pocieszająca myśl, że gdy wejdziemy na Kalwarię czeka nas kolejna droga, prowadząca prosto na górę Bożą, do Niebiańskiego Jeruzalem, a nasza wspinaczka będzie już odtąd łatwa”.

Przy innej okazji napisał:

„Bóg nie może odrzucić swych pełnych grzechu stworzeń z powodu jednej rzeczy, a to szczerego pragnienia, aby Go kochać… Trzymajcie się codziennych obrzędów, odrzućcie niepotrzebne wątpliwości, zaufajcie Mu w radosnym i ślepym posłuszeństwie, nie bójcie się zła. Broń, która da wam zwycięstwo, to odrzucenie własnego osądu i poddanie się Temu, który przeprowadzi was przez boje i zawiłości życia”.

Ojciec Pio traktował bardzo poważnie wszystkie listy, jakie otrzymał i zawsze w swych odpowiedziach próbował nieść pociechę, napełniać ufnością i radzić. Tak było i w tym przypadku:

San Giovanni Rotundo
3 lutego 1917 r.

Droga Assunto,

Czasami Bóg odbiera nam nawet wspomnienie otrzymanej pociechy po to, aby otaczające nas ciemności były zupełne. Bądź spokojna, że te ciemności i pokusy nie są karą za Twe grzechy – nie jesteś ani bezbożna ani zaślepiona złem, należysz natomiast do wybranych, którzy muszą przejść przez próbę ognia niczym złoto. Nie widzę w Twej duszy żadnego grzechu, który usprawiedliwiałby Twoje obawy. Niepokój i wzburzenie, które Cię dręczą są jedynie Krzyżem. Ale moja córko, czymże są te gorączkowe poszukiwania Boga, które Twe serce nieustannie prowadzi? Konsekwencją miłości, która przyciąga i miłości, która ponagla. Że miłość ucieka? To tylko po to, by kochać i by wzbudzać miłość.

Wiesz dobrze, moje dziecko, że Maryja była przerażona przed ukrzyżowaniem Jej Syna, nie możesz jednak powiedzieć, że została przez Niego porzucona. Wręcz przeciwnie, o ileż bardziej Ją kochał, kiedy cierpiała i nie mogła nawet zapłakać! Unieś więc swe serce, broń się jak potrafisz, a jeśli nie odniesiesz zwycięstwa, poddaj się zapadającej nocy bez strachu… Tymczasem powtarzaj za Dawidem: Unieście w nocy ręce w stronę Świętego Miejsca i chwalcie Pana. Tak, moje dziecko, chwalmy Go bez przerwy całym naszym sercem i módlmy się do Niego, aby był naszym przewodnikiem, naszym okrętem i naszym portem.

Twój pokorny sługa,
Ojciec Pio

***

Podczas pierwszej wojny światowej generał Luigi Cadorna stwierdził, że walki w Libii i bitwy toczone z armią austriacką wyczerpały jego oddziały. Żołnierze zostali odparci pod Caporetto, a na niego zrzucono winę za tę klęskę. Przebywając w kwaterze w Libii był bliski załamania.

– Proszę mi pod żadnym pozorem nie przeszkadzać – zapowiedział wartownikom znikając w swoim namiocie. Był szorstkim mężczyzną średniej postury o oliwkowej cerze, ciemnych oczach i czarnych wąsach.

Wyjął rewolwer z kabury u boku i przez długą, bolesną chwilę stał z bezwładnie opuszczoną dłonią, w której trzymał broń. Powoli zaczął unosić rękę, aż lufa pistoletu znalazła się na poziomie jego prawego ucha.

– Taki czyn jest głupotą.

Generał obrócił się i spojrzał w ciemne łagodne oczy ojca Pio. – Jak się ojciec tu dostał?

Ojciec Pio nie odpowiedział. Wyjął broń z dłoni generała, położył ją na niewielkim stoliku i wyszedł równie cicho, jak się zjawił.

Generał wybiegł z namiotu, ale w ciemnościach nie widać było nikogo.

– Rozkazałem wam, żeby mi nie przeszkadzać – krzyknął gniewnie na wartowników. Wyglądali na zdziwionych. Żaden z nich nie zauważył młodego kapucyna.

Generał Cadorna nieustępliwie szukał młodego zakonnika, który powstrzymał go od popełnienia samobójstwa. Po wielu dniach skierowano go do klasztoru Matki Boskiej Łaskawej w San Giovanni Rotondo, gdzie przebywał wówczas ojciec Pio. W kaplicy generał natychmiast rozpoznał młodego mnicha.

– Muszę z nim porozmawiać – powiedział oprowadzającemu go bratu zakonnemu. Wyjaśnił, jak wielki dług zaciągnął u ojca Pio.

– Niemożliwe – stwierdził zakonnik wysłuchawszy jego opowieści. – Ojciec Pio nie opuszczał ani na chwilę San Giovanni Rotondo.

Generał wyjechał zdumiony, a bracia zakonni długo jeszcze debatowali nad tą i podobnymi relacjami o poczynaniach ojca Pio. Wiedzieli, że dwukrotnie widziano go w Rzymie: raz zauważył go biskup podczas beatyfikacji świętej Teresy z Lisieux, a za drugim razem widziano go przy grobie świętego Piusa X, którego otaczał największą czcią wśród papieży za jego prostą, chrześcijańską łagodność. Za każdym razem bracia zakonni z San Giovanni Rotondo widzieli go również – przy codziennych zajęciach w klasztorze.

Zważywszy potwierdzające się relacje, że młody zakonnik obecny był równocześnie w dwóch miejscach rozważano możliwość bilokacji. Nie była to nowa koncepcja. Wielu świętych w historii Kościoła posiadało ten dar, na przykład św. Antoni z Padwy, św. Alfons Liguori czy św. Marcin de Porres.

Ojciec Pio ignorował podobne rozważania na temat swojej osoby i zachowywał milczenie, wypełniając obowiązki jak zwykle. Kiedy sześć miesięcy urlopu chorobowego dobiegło końca nie wrócił do armii. Zajęty był inną pracą.

– Nie mogę się nadziwić jak dobrze ojciec teraz wygląda – stwierdził jeden z kapucynów. Kręcił głową w zdumieniu na widok zadbanej, ciemnej postaci ojca Pio, który wyglądał, jakby nie miał jeszcze trzydziestu lat. Jego twarz opuściła chorobliwa bladość, a ciemnobrązowa broda zgęstniała, przez co wyglądał bardziej zdrowo.

– Nie mogę się nadziwić o ile lepiej się czuję – odparł ojciec Pio.

Pomimo surowych umartwień jego zdrowie poprawiło się tak bardzo, że mógł roztoczyć duchową opieką nad szkołą zakonną, a nawet towarzyszyć swej siostrze, Grazii, w podróży do Rzymu, kiedy wstępowała do zakonu.

Rodzina przyjeżdżała do niego co miesiąc w odwiedziny, a on zawsze wyczekiwał ich wizyt. Dziewczynki stały się obecnie młodymi kobietami, a Michał statecznym, żonatym mężczyzną. Czas odcisnął swe piętno na Giuseppie i Grazio – zmarszczki na ich twarzach i dłoniach nadawały im przedwcześnie postarzały wygląd. Kiedy szukali u niego rady, gorliwie starał się pokierować nimi we właściwym kierunku.

Ojciec Pio miał już wyrobioną reputację jako przewodnik duchowy. Wspominając go, jeden z kapucynów powiedział:

– Ojciec Pio pracował całym sercem dla chwały Bożej i pragnął, by pod Jego opieką młodzi ludzie zostali uświęceni. My, jego uczniowie, szanowaliśmy i docenialiśmy jego łagodność i uczciwość. Otaczaliśmy go czcią za głęboką pobożność. Sam widok tego, jak odprawiał Mszę świętą wystarczał, by nas przekonać, że jego dusza żyje wyłącznie dla Boga.

Jego praca jako przewodnika duchowego nie ograniczała się bynajmniej do studentów seminarium, ale obejmowała również mieszkańców miasteczka. W ten sposób powstała pierwsza grupa jego bliskich przyjaciół – znanych jako „dzieci duchowe”. Wkrótce zawiązała się też wokół jego osoby grupa franciszkańskich tercjarzy, członków Trzeciego Zakonu św. Franciszka i zaczęła głosić jego nauki.

Ojciec Pio stał się wśród mieszkańców San Giovanni Rotondo znaną postacią przede wszystkim dzięki okazywanemu im współczuciu i zainteresowaniu ich losem. Od początku pragnął gorąco służyć ludziom poprzez sakrament pokuty. Jego jedyna w swoim rodzaju umiejętność niesienia pociechy penitentom miała w sobie niewiarygodny magnetyzm. Biedni, chorzy i ci w potrzebie coraz częściej odnajdowali drogę do klasztoru Matki Boskiej Łaskawej.

Dla wszystkich, którzy przychodzili miał dobre słowo lub radę.

– Jego cierpliwość jest nieskończona – stwierdził pewien wieśniak. Ludzie uważali, że miłość ojca Pio obejmuje cały świat.

***

Szeregowy Franciszek Forgione został uznany za dezertera. Kiedy upłynęło sześć miesięcy urlopu a on nie wrócił do jednostki, jego dowódca napisał do komendanta Pietrelciny nakazując śledztwo. Komendant odpisał bez zwłoki, że w miasteczku nie przebywa nikt o nazwisku Franciszek Forgione, ale kiedy pewnego dnia spotkał na ulicy Felicję Masone, zamężną siostrę ojca Pio, zapytał:

– Czy zna pani jakiegoś Franciszka Forgione?

Okrągła twarz Felicji rozjaśniła się w uśmiechu.

– Oczywiście. To przecież mój brat, ojciec Pio. Przebywa obecnie w klasztorze San Giovanni Rotondo.

Komendant Pietrelciny bez zwłoki napisał do komendanta San Giovanni Rotondo, że na podległym mu terenie przebywa dezerter, ale nie wspomniał, że chodzi o ojca Pio.

Teraz komendant San Giovanni Rotondo rozpoczął poszukiwania Franciszka Forgione.

– Nigdy o takim nie słyszałem – nieodmiennie twierdzili wszyscy przepytywani wieśniacy.

Pewnego zimnego, wietrznego dnia jeden z zakonników spotkał przypadkiem komendanta, który chodził po opustoszałych ulicach miasteczka z podniesionym kołnierzem płaszcza. Jego rumiana twarz była sina od podmuchów wiatru.

– Czemu spaceruje pan w taką pogodę? – zapytał zakonnik.

– Szukam dezertera, niejakiego Franciszka Forgione.

Brat zakonny był zaskoczony.

– Ależ to na pewno pomyłka. Franciszek Forgione to przecież świeckie imię ojca Pio.

– No a gdzie on teraz jest?

– W klasztorze. Ale to na pewno pomyłka – upierał się zakonnik, bardzo zmartwiony.

Komendant pokręcił głową, z trudem łapiąc oddech na silnym wietrze.

– Nie, to dezerter. Nie ma co do tego wątpliwości.

Zakonnik stał oniemiały, nie bardzo wiedząc co robić, zaś komendant odszedł szybko.

Zapadł już zmierzch, kiedy dotarł do klasztoru.

– Czy nazywa się pan Franciszek Forgione? – zapytał przystojnego zakonnika, którego mu wskazano.

Ojciec Pio popatrzył uważnie na siną twarz komendanta.

– Tak – odpowiedział. – Ale teraz noszę imię ojciec Pio.

Oczy komendanta uciekły nerwowo w bok kiedy napotkał uważne i rozbrajające spojrzenie ojca Pio.

– Ale czy nazywa się ojciec Franciszek Forgione? – nalegał.

– Tak – ojciec Pio zauważył niepokój komendanta i spróbował go ośmielić uśmiechem. – Czy chce mi pan coś powiedzieć?

Komendant zaczerpnął głęboko powietrza i wykrztusił:

– Mam rozkazy dopilnować, aby wrócił pan natychmiast do koszar.

– Czy jutrzejszy dzień panu odpowiada? – zapytał spokojnie ojciec Pio.

Zaskoczony komendant kiwnął głową.

– Pozwolę panu zostać na noc w klasztorze, jeśli da mi pan słowo, że jutro wróci pan do Neapolu – jest pan przecież sługą Bożym.

Ojciec Pio poczuł się zdumiony.

– Dlaczego miałbym nie wrócić?

Komendant wzruszył ramionami i odszedł. W tych zakonnikach było coś, czego nie rozumiał.

Ojciec Pio ruszył następnego dnia do Neapolu. Miał na sobie mundur, a w niewielkiej torbie ukrył habit.

– Wpadliście w wielkie kłopoty Forgione – stwierdził wysoki, surowy oficer, który go przyjął. – W bardzo wielkie kłopoty.

Poszli razem do kwater oficerskich.

– Obawiam się, że nie rozumiem – powiedział Franciszek usiłując zrozumieć powód takiego zachowania oficera.

– Nie rozumiecie? – warknął oficer. Obrócił się i zaczął przechadzać w tę i z powrotem po gabinecie. Franciszek pokręcił głową, nie wiedząc o co chodzi.

– Pewnie sądzicie, że dlatego, że jesteście księdzem macie prawo przyjeżdżać i wyjeżdżać kiedy wam się żywnie podoba? I siedzieć bezpiecznie w małym kościółku kiedy odważni ludzie walczą za was i giną na wojnie?

Te słowa zabolały Franciszka. Poczuł się tak, jakby mu wymierzono policzek. Twarz zaczęła go palić. Zacisnął zęby, a jego ciemne oczy zwęziły się w szparki. Z wysiłkiem panując nad sobą sięgnął do kieszeni i spokojnie wyciągnął dokument, który otrzymał gdy odsyłano go do domu na urlop. Zaczął czytać:

– Po upłynięciu terminu urlopu oczekiwać na miejscu dalszych instrukcji – urwał i spojrzał na oficera. – Wczoraj otrzymałem instrukcje, by udać się do Neapolu, więc oto jestem.

Oficerowi opadła szczęka.

– Myślał pan, że ja…? – Franciszek wyciągnął do niego dokument.

– Nie, nie trzeba – oficer pokręcił głową, bardzo zawstydzony. Uśmiechnął się niepewnie i wykonał dłonią niezdarny gest. – Nigdy nie uważałem was za dezertera. Ale musicie zrozumieć, mam tu do wykonania ważną pracę.

Franciszek z powagą pokiwał głową i schował dokument.

– Nie widzę podstaw, by wysuwać przeciw wam oskarżenia. Ale chcę, żebyście się zgłosili do szpitala na badania, nim zgłosicie się w koszarach.

Kiedy Franciszek wszedł do gabinetu, lekarze przyjęli go z zaskoczeniem.

– No, no – powiedział ten, który uważał, że ojciec Pio nie przeżyje sześciu miesięcy. – Proszę, kto do nas wrócił. Zastanawialiśmy się, kiedy znowu ojca zobaczymy.

Franciszek rozebrał się i czekał cierpliwie aż dwaj lekarze zakończą badania.

– Jak brzmi diagnoza? – zapytał.

Jeden z lekarzy pomógł mu się ubrać, a potem wyciągnął rękę i położył na jego ramieniu.

– Proszę ojca, zamierzamy zalecić natychmiastowe zwolnienie ojca z wojska.

– Dlaczego? – Franciszek był zaskoczony.

– Nadal ma ojciec gruźlicę.

Franciszek odwrócił wzrok i przez chwilę milczał, a potem z uśmiechem zwrócił się do lekarzy.

– Dziękuję – powiedział cicho.

Patrzyli za nim, gdy odchodził. Wydał im się nagle okropnie smutny i samotny.

– Podpiszcie tutaj i sprawa będzie załatwiona – powiedział wesoły młody oficer tuż przed wyjazdem Franciszka.

Franciszek przeczytał dokument i rzucił pełne dezaprobaty spojrzenie na uśmiechającego się młodzieńca.

– Ale to jest przecież renta. Nie zrobiłem nic, by na nią zasłużyć.

Młody oficer roześmiał się.

– A kto będzie o tym wiedział?

Franciszek był przerażony.

– Bóg będzie wiedział. I ja również.

– Posłuchajcie – perswadował oficer. – Musicie przyjąć tę rentę. Nie macie pojęcia ile papierkowej roboty jest z tym związane. Jej wycofanie będzie kosztować więcej niż jest warta.

Franciszek pomyślał przez chwilę.

– Mogę prosić, aby wysyłano ją do klasztoru – na biednych z miasteczka?

– Jak sobie życzycie – odparł młody oficer, na którym nie zrobiło to żadnego wrażenia. – Renta będzie wysyłana na adres, jaki wskażecie.

Franciszek podpisał dokumenty. Teraz pozostało mu już tylko przebrać się ponownie w habit i wrócić do klasztoru, znów jako ojciec Pio. Pozostawił za sobą na zawsze życie szeregowego Franciszka Forgione.

Po drodze do klasztoru zatrzymał się w Pietrelcinie i odwiedził Giuseppę i Grazio.

– Nie potrzebujesz już tego – stwierdził ojciec, niespokojnie oglądając czysty i wyprasowany szaro-zielony mundur.

Ojciec Pio westchnął. Wiedział dobrze o czym myśli Grazio. Pokręcił głową.

– To własność rządu. Nie byłoby uczciwie go zatrzymać.

– Ale to przecież dobry, mocny materiał – nalegał Grazio. – I dobrze by się sprawił na polach.

Ojciec Pio odwrócił się, by ukryć uśmiech.

– Dopilnuj proszę, by mój mundur wrócił do koszar – poprosił matkę.

Zaczęła się śmiać, ale Grazio wcale nie uważał, że to zabawne. Pomyślał że czasami jego syn przesadza w sprawach dobra i zła.

Dorothy M. Gaudiose

Powyższy tekst jest fragmentem książki Dorothy M. Gaudiose Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok.