Św. Ojciec Pio. Rozdział ósmy. Stygmaty, cz. 2

Rezydująca w Rzymie kuria zakonu kapucynów uznała, że musi otrzymać niezależną opinię na temat ran ojca Pio, dlatego ojciec generał zwrócił się do Watykanu z prośbą o wskazanie odpowiedniego lekarza. Stolica Apostolska przysłała doktora Amico Bignamiego, łysiejącego człowieka o charakterystycznym wyglądzie, który był profesorem patologii na uniwersytecie w Rzymie i miał opinię wybitnego specjalisty. Ponieważ był ateistą oczekiwano, że jego raport będzie obiektywny i naukowy. Doktor Bignami przybył do klasztoru San Giovanni Rotondo pewnego gorącego i wilgotnego dnia w lipcu 1919 roku.

Procedurę rozpoczął od starannego zbadania rozmiaru i położenia rany i strupa po wewnętrznej stronie prawej dłoni ojca Pio. Strup, jak napisał potem w raporcie, był okrągły i niemal czarny, częściowo oderwany od otaczającej go tkanki. Skóra wokół rany była jednak normalna i nie nosiła śladów uszkodzeń, tyle że poplamiona była jodyną.

– Co ojciec robił? – spytał lekarz.

Ojciec Pio wyjaśnił, że bezskutecznie usiłował wyleczyć rany jodyną i zmniejszyć krwotok. Ale krew płynęła dalej, a płócienne opatrunki musiał zmieniać nawet dwa razy dziennie.

Lekarz odkrył dokładnie taki sam strup, choć nieco płytszy, na grzbiecie dłoni ojca Pio, w miejscu odpowiadającym ranie na wnętrzu dłoni. Również ten strup i otaczająca go skóra były wyraźnie zabarwione jodyną. Doktor Bignami stwierdził obecność podobnych, symetrycznych ran na lewej ręce ojca Pio.

Na wierzchu prawej stopy, w okolicach drugiej kości śródstopia, Bignami stwierdził uszkodzenie tkanki pokryte niewielkim, ciemnobrązowym strupem. Skóra wokół również poplamiona była jodyną, podobnie jak podeszwa stopy.

– Znów jodyna – westchnął lekarz. – Czy we Włoszech została jeszcze chociaż kropla jodyny?

Ojciec Pio uśmiechnął się słabo.

– Musiałem coś zrobić – wyjaśnił. Wbił wzrok w ścianę, gdy doktor Bignami badał jego lewą stopę.

Rana była identyczna jak ta na prawej stopie, tak co do rozmiaru i położenia, jak i innych swoistych cech.

Następnie ojciec Pio zdjął brązowy habit i położył go na krześle, a lekarz obejrzał ranę w kształcie krzyża na jego lewej piersi. Sięgała od pachy do mostka, a jej szerokość wahała się od pięciu do dziewięciu centymetrów i zwężała na końcach. Skóra była sucha, czerwono-brązowa, widać było na niej powierzchowne otarcia. Z wnętrza nie płynęła krew. Doktor Bignami stwierdził, że rana nie jest głęboka, a skóra w jej sąsiedztwie nie nosi śladów uszkodzeń.

– Zastosuję pewne lekarstwo, które zabliźni te rany – powiedział na koniec. Aby wykluczyć oszustwo zapieczętował założone opatrunki.

Kiedy nadszedł czas zdjęcia pieczęci i zmiany opatrunku, ze zdumieniem popatrzył na rany. Lekarstwo, jakie zastosował zupełnie nie wpłynęło na ich stan.

– Nie rozumiem dlaczego rany na dłoniach stopach i piersi są rozmieszczone tak symetrycznie – powiedział. – Nie rozumiem również jak mogły się nie zabliźnić przez niemal rok ani nie zmienić swych rozmiarów.

Ojciec Pio pokręcił głową.

– Ja też nie wiem.

– Dlaczego ma ojciec rany tylko na tych konkretnych częściach ciała a nie gdzie indziej? – zapytał Bignami.

Ojciec Pio założył habit i przewiązał go w pasie sznurem.

– To pan musi mi to wyjaśnić – odparł. – Jest pan człowiekiem nauki.

Doktor Bignami popatrzył na niego sceptycznie.

Jego przygotowany dla kapucynów raport sprowadzał się do stwierdzenia, że stygmaty ojca Pio to martwica skóry i naskórka, czyli obumieranie tkanki powierzchniowej i znajdującej się pod nią skóry właściwej. W ten sposób powstała sławna teoria nekrobiozy doktora Bignamiego. Lekarz nie potrafił jednak wyjaśnić rozmieszczenia pięciu ran ojca Pio.

Spekulacje na ten temat trwały niezależnie od badań. Niektórzy odwiedzający pytali wprost ojca Pio o jego rany. Ktoś poruszył sprawę sześćdziesięciu dwóch osób, które nosiły na ciele stygmaty i zostały przez Kościół kanonizowane.

– Rany naszego Zbawiciela są wiecznym cudem – odpowiedział szorstko. – Natomiast rany ludzi to nic poza uszkodzeniem tkanek.

Zaczął się zastanawiać jak to się wszystko skończy. Modlił się i rozmyślał przez długie godziny. Wówczas opuszczał go ból i lęk, a głębokie uczucie spokoju przynosiło wytęsknioną ulgę.

Jednakże raport doktora Bignamiego nie zadowolił kapucynów. Lato przeszło już w jesień, kiedy kuria wezwała na konsultację doktora Giorgio Festę, znanego lekarza i chirurga z Rzymu. Był to starszy człowiek o siwiejących włosach i starannie przyciętej brodzie, bardzo poważany i uważany za wyjątkowo obiektywnego katolika. Nim przybył do klasztoru Matki Boskiej Łaskawej zatrzymał się w Foggii, by porozmawiać z prowincjałem kapucynów i zapoznać się z dostępnymi dokumentami na temat ojca Pio. Potem, w towarzystwie prowincjała przyjechał do San Giovanni Rotondo i spotkał się z ojcem Pio.

Nim doktor Festa przystąpił do badań, zamieszkał w klasztorze na dość długo, by poznać życie i charakter ojca Pio. Obserwował uważnie jak młody duchowny z pokorą i spokojem wypełnia swe codzienne obowiązki. Widać było, że uwaga, jaką na niego zwracano, wprawia go w wyraźne zakłopotanie.

Ojciec Pio bez słowa skargi poddał się kolejnym długim i uciążliwym badaniom. Wnioski doktora Festy potwierdziły wnioski jego dwóch kolegów. Zbadał starannie układ oddechowy i krążenie ojca Pio, jego serce oraz ciśnienie krwi. Sprawdził również pracę przewodu pokarmowego, narządów wewnętrznych oraz układu nerwowego i mózgu. Potwierdził ustalenia swych kolegów co do stanu skóry wokół stygmatów. Natomiast w kwestii samych ran przychylił się do wniosków doktora Romanelliego, odrzucając tym samym pogląd doktora Bignamiego.

– Chciałbym zabrać ze sobą próbkę krwi ojca – powiedział. – Chcę ją zbadać pod mikroskopem.

Wziął fragment bandaża nasiąkniętego krwią z boku ojca Pio i schował do małej kasetki. Kiedy opuszczał klasztor, ruszył na dworzec kolejowy taksówką w towarzystwie pewnego dobrze ubranego mężczyzny i dwóch kobiet.

– Czuję jakiś cudowny zapach – stwierdziła jedna z pasażerek. Inni zaczęli węszyć i pomimo silnego pędu powietrza wszyscy poczuli tę woń.

– Wspaniały zapach – potwierdził mężczyzna.

Doktor Festa słuchał z zainteresowaniem ich wymiany zdań, ale sam milczał.

Przez długi czas trzymał fragment bandaża w szufladzie w swym gabinecie w Rzymie, a nasiąknięta krwią tkanina napełniała pomieszczenie tak wyraźną wonią, że wielu pacjentów pytało skąd ona pochodzi. Przypominała mieszankę zapachu fiołków, lilii i róż.

– Muszę przyznać, że jestem zdumiony – stwierdził doktor Festa. Wiedział dobrze, że zapach krwi jest zwykle odpychający, dlatego woń, z którą miał do czynienia pozostawała w sprzeczności z wszystkimi prawami nauki i natury. – To zjawisko wymyka się logicznej analizie, ale muszę uznać jego realność – dodał.

Kapucyni wysłuchali z zainteresowaniem jego raportu.

– Ojciec Pio nosi w nocy skarpety oraz białe rękawiczki bez palców, w zależności od pory roku płócienne albo wełniane – wyjaśnił. – W ciągu dnia nosi brązowe rękawiczki, a zakłada je wprost na rany. Kiedy zdejmuje rano nocne rękawiczki, ślady krwi odpowiadają dokładnie położeniu ran. Zbadałem wiele par tych skarpet i rękawiczek, a moje analizy wykazują, że plamy pochodzą z krwi tętniczej.

Kapucyni w zdumieniu kręcili głowami.

– Pewnego razu kiedy ojciec Pio zdjął skarpety – ciągnął doktor Festa – zobaczyłem, że czerwono-brązowy strup odpadł. Pod nim widać było wyraźną szramę, silnie odróżniającą się od otaczającej ją skóry. Rana położona była dokładnie pod samym środkiem strupa, który miał kształt róży. Miała wielkość grochu i nieregularne, czerwono-brązowe brzegi – wyglądała jakby w stopę wbito jakieś ostre narzędzie. Rana na wierzchu stopy znajdowała się w miejscu dokładnie odpowiadającym ranie na podeszwie.

Następnie przemówił prowincjał kapucynów, ojciec Pietro da Ischiatella, który towarzyszył ojcu Pio podczas badań.

– Widziałem, jak stygmatyk położył otwarte dłonie na stole, na którym leżała gazeta. Kiedy zdjął rękawiczki, strup pokrywający rany odpadł. Wówczas zobaczyłem, że rana przechodzi przez dłoń na wylot – mogłem przez nią dojrzeć litery gazety. Te rany to ślad po tym jak jego dłonie zostały przebite!

***

W historii świętych cudowny zapach nie jest niczym nowym. Ręce świętego Dominika pachniały przepięknie kiedy całowali je wierni, a święta Helena miała dar wydzielania cudownego zapachu kiedy przyjmowała Komunię świętą. Ciała innych świętych pachniały cudownie po śmierci, na przykład ciało świętej Koletty, świętego Józefa z Kupertynu i świętego Macina de Porres. Święty Filip z Rzymu czuł wstrętny zapach jeśli zbliżał się do niego ktoś, kto popełnił grzech śmiertelny, nawet jeśli ciało takiego człowieka było nieskazitelnie czyste.

W przypadku ojca Pio cudowny zapach był znakiem pocieszenia, jakie niosła sama jego obecność. Mówiono, że w ten sposób dodaje ludziom odwagi, zwraca ich uwagę na bezpośrednie niebezpieczeństwo, albo przypomina o sobie, swoich radach i wskazówkach. O tym zapachu zaczęło donosić wiele osób, zupełnie niezależnie od siebie, ponieważ nie wszyscy czuli go w tych samych okolicznościach.

Zakonnicy z klasztoru Matki Boskiej Łaskawej przysłuchiwali się zagorzałym dyskusjom jakie toczyli na ten temat ludzie odwiedzający klasztor.

– Niektórzy twierdzą, że to zapach karbolu – poinformował pewien zakonnik dwóch innych braci. – Mówią nawet o orientalnych kadzidłach czy tytoniu.

– Nie, to nonsens – stwierdził jeden z rozmówców. – Ojciec Pio nie używa żadnych środków odkażających.

Wszyscy przytaknęli.

– Słyszałem jak ktoś mówił, że to zależy od stanu duszy osoby, która go czuje. Podobno ludzie, którzy są w stanie łaski czują słodki zapach, natomiast ci, którzy popełnili grzech śmiertelny nie czują nic. Ja jednak sądzę, że niewierzący i wielcy grzesznicy w pierwszej chwili czują słodki zapach i to wpływa na ich nawrócenie się.

Stali jeszcze długo dyskutując nad tą kwestią. Ojciec Pio obserwował ich przez chwilę z ciemnej sieni, po czym udał się do swoich zajęć.

– Poczułam ten zapach – opowiadała Grazia Formicelli, matka chrzestna ojca Pio, jednemu z zakonników. – Weszłam na skały i szłam tyłem zbierając jagody. Nagle poczułam słodki zapach ojca Pio, a wtedy uniosłam głowę, odwróciłam się i zobaczyłam za plecami stromą przepaść. Jeszcze jeden krok, a bym w nią wpadła.

Kiedy później przybyła do San Giovanni Rotondo podziękować ojcu Pio za uratowanie życia, przerwał jej szorstko słowami:

– To cię nauczy, żebyś nie chodziła tyłem jak mała dziewczynka.

Biograf ojca Pio, Gian Carlo Pedriali, autor książki Widziałem ojca Pio opisał jak z ciekawości pojechał zobaczyć stygmatyka.

– Stałem w kościele wraz z moim małym synkiem kiedy po raz pierwszy zobaczyłem jak tłum wita ojca Pio. Znajdowałem się dość daleko od niego, kiedy nagle do moich nozdrzy dotarł ostry i przyjemny zapach. Równocześnie synek szarpnął mnie za rękaw pytając co tak pachnie.

Józefina Marchetti z Bolonii tak opisała swoje cudowne uzdrowienie:

– Kiedy odzyskiwałam czucie w ręce najpierw poczułam słodki zapach ojca Pio. Wtedy do mojej prawej ręki zaczęło wracać życie, choć wielu lekarzy twierdziło, że nigdy już nie będę nią ruszać.

Signore Domenico Tognola z Zurychu w Szwajcarii napisał do zakonników w San Giovanni Rotondo następujący list:

„Pewnego ranka obudziłem się i poczułem mocny zapach fiołków, róż i lilii. Poznałem, że to woń związana z ojcem Pio i zastanawiałem się, co jej pojawienie się może oznaczać. Zrozumiałem to dopiero kiedy listonosz przyniósł mi list od brata, którego nie widziałem od trzydziestu dwóch lat i uważałem za zmarłego. Modliłem się do ojca Pio o jakiekolwiek wieści o bracie, a on w ten sposób odpowiedział na moje modlitwy”.

Klasztor Matki Boskiej Łaskawej odwiedził pewien kleryk z Ameryki, James Bulmann. Pewnego ranka miał zaszczyt służyć ojcu Pio do Mszy świętej, a potem tak opowiadał zakonnikom o swoich wrażeniach:

– Kiedy stałem u stóp ołtarza i odpowiadałem na modlitwy, poczułem cudowny zapach, jakiego nie wąchałem jeszcze nigdy w życiu. Przyjechałem do San Giovanni Rotondo niewiele wiedząc o ojcu Pio ani o towarzyszących mu zjawiskach.

Zakonnicy uśmiechnęli się.

– Jest to znak, że Bóg obdarza cię szczególną łaską za pośrednictwem ojca Pio – wyjaśnił któryś z nich.

– Tak – potwierdził drugi – Wiele osób, które znają ojca Pio uważa ten zapach za znak, że wysłuchał ich modlitw, albo za ostrzeżenie, by podjęli jakieś działania lub ich zaniechali, a czasami za zachętę do modlitwy, czy nadziei. Powiadają, że w ten sposób ojciec Pio mówi im, że modli się za nich i zajmuje ich kłopotami. Wskazuje, że jest przy nich duchowo obecny, choć fizycznie znajduje się daleko.

– A co sam ojciec Pio mówi na ten temat? – zapytał kleryk.

– Nic – odparł zakonnik. – Nie lubi rozmawiać o żadnym z tych zjawisk.

– Cóż – stwierdził kleryk. – To wszystko jest bardzo dziwne i tajemnicze.

– Chcecie wiedzieć co myślę? – zapytał któryś z mnichów.

Wszyscy spojrzeli na niego.

– Uważam, że jest to kwestia nadmiernej wyobraźni!

Bracia zakonni poczuli się zdumieni i wstrząśnięci, ale kleryk zaczął się śmiać.

– Czym byłoby życie, gdyby od czasu do czasu nie pojawiały się spory?

Zakonnicy popatrzyli na niego podejrzliwie i odeszli.

Dyskusje trwały również wśród lekarzy. W lipcu 1920, kiedy pola pokryły się zielenią upraw doktor Romanelli spotkał się z doktorem Festą w celu uzgodnienia stanowisk wobec ran ojca Pio. Rok temu doktor Romanelli stwierdził na piersi zakonnika tylko jedną głęboką ranę o długości siedmiu czy ośmiu centymetrów, natomiast doktor Festa, podobnie jak doktor Bignami, opisał podwójne rozcięcie, płytkie i w kształcie odwróconego krzyża. Obecnie wszyscy zgodzili się, że był to odwrócony krzyż.

Rana w kształcie krzyża była płytka i tylko lekko uszkadzała naskórek. Bardziej zaskakujący był stan skóry właściwej. Wąska, krótka blizna znajdowała się w środkowej części rany, a otaczająca ją tkanka nie była ani zaczerwieniona, ani zaogniona czy obrzęknięta. Ale ten wygląd był mylący, ponieważ przy dotknięciu rana sprawiała ojcu Pio wielki ból, a zdaniem doktora Festy krwawiła dużo obficiej niż pozostałe stygmaty.

– Podczas pierwszego badania, około dziewiątej wieczorem, zdjąłem z powierzchni rany niewielki opatrunek, wielkości mniej więcej rękawiczki, cały nasiąknięty czerwoną zaschniętą cieczą. Do rany przyłożyłem nową białą chusteczkę. Następnego ranka o siódmej cały opatrunek jaki umieściłem na ranie oraz opatrunek podobnej wielkości jaki umieścił na niej dodatkowo w nocy ojciec Pio przesiąknięte były tą samą wydzieliną, co świadczy o obfitym krwotoku.

Ojciec Pio trzymał takie opatrunki na nocnym stoliku przy łóżku. Przełożony klasztoru chciał je spalić, ale otrzymał z Watykanu polecenie, aby je zachować.

– Proszę je rozdać wiernym – powiedział doktor Festa. Ojciec Pio przemyślał sprawę i w końcu się zgodził.

– Zebrałem kilka takich opatrunków – relacjonował doktor Festa. – Proporcje i wygląd krwi i limfy, którymi były nasiąknięte zawsze wydawały się takie same, choć całkowita ilość wydzieliny różniła się. Podczas trwających rok badań ustaliłem, że ojciec Pio zużywa przynajmniej trzy takie opatrunki dziennie. Niektóre z nich były całkowicie przesiąknięte wydzieliną.

Lekarz zauważył również, że krew i limfa nie sączą się z rany w boku równocześnie. Na świeżych opatrunkach widać było wyraźnie mieszankę tych cieczy, ale po pewnym czasie substancja zmieniała się w zaschniętą krew.

Doktor Festa badał te opatrunki przez wiele lat i od czasu do czasu informował kapucynów o swoich ustaleniach.

– Krew i limfa nigdy nie mieszają się ze sobą zupełnie – donosił na przykład. – Brak na nich śladów rozkładu, mikrobów czy nieprzyjemnego zapachu.

Ustalił, że w miarę upływu czasu plamy krwi na opatrunkach stają się brązowe, ale kiedy przyjrzeć się im uważnie w dobrym świetle, widać wyraźnie kolor czerwony.

– We wnętrzu lewej dłoni ojca Pio, mniej więcej na środku, znajduje się niemal okrągłe uszkodzenie tkanki o wyraźnie zarysowanych brzegach – wyjaśniał doktor Festa. – Ma ono nie więcej niż dwa centymetry średnicy, a pokryte jest czerwono-brązowym strupem. Ten strup, pod wpływem zasychającej krwi, która sączy się z centralnej części rany robi się twardy.

Rana na dłoni, nawet oglądana przez szkło powiększające, nie wykazywała żadnego obrzęku czy zaognienia – była to czysto przecięta skóra. Zdaniem doktora Festy rany na obu dłoniach były identyczne. Podczas badań widział spływające z nich krople krwi.

Wszyscy lekarze zauważyli, że ojciec Pio cierpi z powodu ran i że nie może chodzić inaczej niż powłócząc nogami. Dopóki specjalnie dla niego nie zamontowano w klasztorze windy, codzienne wspinaczki po schodach sprawiały mu ogromne cierpienie.

– Te schody to dla ojca prawdziwa Kalwaria – stwierdził kiedyś jego asystent.

– Nie tylko schody są dla mnie Kalwarią – odparł ojciec Pio.

Starał się trzymać jak najdalej od sporów i dyskusji na temat stygmatów i przypisywanych mu nadprzyrodzonych mocy. Ale nie mógł zupełnie ich ignorować, a kiedy Watykan nakazywał mu poddać się badaniom i przesłuchaniom, nie pozostawało mu nic innego jak okazać posłuszeństwo.

Spory stawały się coraz bardziej zajadłe. Ojciec Agostino Gemelli, ksiądz, lekarz i psycholog, rektor uniwersytetu katolickiego w Mediolanie, doradca papieża Piusa XI i konsultant Świętego Oficjum nie dawał wiary relacjom o stygmatach. Watykan bardzo szanował jego zdanie, a ponadto Gemelli miał wielki naukowy autorytet.

Pewnego razu, późnym wieczorem nieoczekiwanie przyjechał do klasztoru Matki Boskiej Łaskawej.

– Chcę się zobaczyć z ojcem Pio – powiedział młodemu kapucynowi, który go powitał.

– Przykro mi – odparł młodzieniec. – Ojciec Pio modli się teraz w kaplicy. Proszę zostać na noc, spotka się z nim ojciec rano.

Ojciec Gemelli zgodził się i następnego ranka czekał w korytarzu na ojca Pio. Ledwie świtało, kiedy zobaczył powłóczącą nogami sylwetkę zakonnika. Spojrzał surowo w łagodną i wrażliwą twarz stygmatyka i zauważył, że mnich krzywi się z bólu za każdym razem, gdy przenosi ciężar ciała ze stopy na stopę.

– Ojcze Pio – powiedział chwytając go za ramię. – Przyjechałem zbadać ojca rany. – Uśmiechnął się przy tym szeroko ukazując piękne białe zęby i poprawił na nosie okulary w grubej oprawie.

Ojciec Pio zatrzymał się. Widać było wyraźnie jak cały się spina.

– Ma ojciec pisemną zgodę?

Uśmiech zniknął z twarzy ojca Gemelli.

– Pisemną zgodę? – powtórzył sztywno.

– Tak.

– Nie – odpowiedział lekarz z wahaniem, uciekając wzrokiem w bok. – Ja… – nagle urwał, a jego słowa zawisły w zapadłej ciszy.

Ojciec Pio zajrzał w rozbiegane oczy przybysza i bez słowa ruszył dalej do kościoła, odprawić Mszę świętą.

– Porozmawiamy o tym później – zawołał za nim ojciec Gemelli. Ale wyjechał z klasztoru nie spotykając się ponownie z ojcem Pio.

Twierdził później, zarówno prywatnie jak i publicznie, że przeprowadził liczne badania stygmatów ojca Pio i ustalił, że odwrotnie niż w przypadku świętego Franciszka, nie narasta w nich miejscowo tkanka. Dodawał, że jego zdaniem stygmaty ojca Pio nie są znakiem danym od Boga, ale zwykłym oszustwem. Wkrótce w klasztorze zrobiło się głośno o jego opiniach.

– Czy ojciec słyszał, co on rozpowiada? – dowiadywał się pewien zakonnik. – Czy ojciec słyszał?

Ojciec Pio przytaknął, ale nie wydawał się przejęty.

– Wszyscy uważają za swój obowiązek powiedzieć mi o tym.

– Ale… – zachłysnął się zakonnik. – Jak ojciec może być taki obojętny? Ten człowiek przekonał przecież papieża, że ojca rany to samookaleczenia histeryka!

Ojciec Pio wzruszył ramionami.

– Doktor Gemelli ma prawo do swojej opinii.

– Ależ nie – protestował zakonnik. – To nie jest kwestia tylko opinii. On pisze artykuły, które wywołują wzburzenie. Przecież te spory odbijają się nawet na zakonach! Na przykład angielskich jezuitów atakuje się za to, że ojca popierają!

Ojciec Pio wbił wzrok w swoje stopy. Dokuczały mu bardzo kiedy stał dłużej niż kilka minut.

– Czy ojciec nie rozumie jak poważny jest ten atak? – wykrzyknął wzburzony zakonnik. – Nie odpowie ojciec na jego zarzuty?

Ojciec Pio popatrzył uważnie na zdenerwowanego mnicha, po czym pokręcił głową.

– Nie.

Dorothy M. Gaudiose

Powyższy tekst jest fragmentem książki Dorothy M. Gaudiose Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok.