Św. Ojciec Pio. Rozdział jedenasty. Niespokojne czasy, cz. 3

Doktor Giorgio Festa czuł się bardzo zmęczony, dlatego postanowił wziąć urlop i odwiedzić ojca Pio. Władze kościelne zabroniły dalszych badań stygmatów, była to więc czysto towarzyska wizyta.

Ojciec Pio uśmiechnął się szeroko na widok brodatego oblicza przyjaciela.

– Cieszę się, że znowu pana widzę.

Doktor Festa odpowiedział uśmiechem i położył rękę na ramieniu ojca Pio.

– Jak się ojciec ma?

Ojciec Pio założył ręce na piersiach i przybrał poważną minę.

– Nie wiem, czy powinienem odpowiadać.

Doktor Festa roześmiał się.

– To było pytanie osobiste, nie profesjonalne. Wiem o zakazie dalszych badań stygmatów.

– Prawdę mówiąc, ostatnio nie czuję się najlepiej.

– Nic dziwnego.

– Nie, nie, nie chodzi o moje rany, czy ostatnie kłopoty z wieśniakami. Mam ostre bóle brzucha.

Doktor Festa spoważniał.

– Hmmmm. Niech ojciec pozwoli, że go zbadam.

Kazał ojcu Pio położyć się na łóżku i szybko ustalił, że przyczyną jest duża przepuklina umiejscowiona w okolicach prawej pachwiny. Kiedy stwierdził zapalenie otrzewnej uznał, że trzeba działać natychmiast. Usiadł na brzegu łóżka i spojrzał w zmartwione oczy ojca Pio.

– Nie chcę ojca straszyć, ale ma ojciec przepuklinę i wywiązało się zapalenie. W tej sytuacji konieczna jest natychmiastowa operacja.

Ojciec Pio podciągnął się i oparł na łokciach.

– Rozumie pan, że nadal mam zakaz opuszczania klasztoru?

Doktor Festa przytaknął.

– Tak, ale nie widzę problemu. Mogę się tym zająć tutaj.

Ojciec Pio uśmiechnął się i westchnął.

– Bałem się, że właśnie to pan powie.

Następnego dnia ojciec Pio jak zwykle odprawił Mszę świętą i wysłuchał spowiedzi, a potem wrócił do swojej celi i spokojnie poczekał dwie godziny aż przyszedł po niego doktor Festa.

– Sprowadziłem asystentów – wyjaśnił lekarz. – Doktora Angelo Merlę, burmistrza San Giovanni Rotondo i doktora Leandro Giuvę. No i znalazłem świeżo pobielony pokój, który będzie naszą salą operacyjną. Jestem gotowy, a ojciec?

– Ja również, ale chcę, żebyśmy się najpierw dobrze zrozumieli – odparł ojciec Pio. – Nie chcę chloroformu.

Doktor Festa pokręcił odmownie głową.

– Wykluczone. To będzie długa operacja, a każdy ruch ojca może się okazać niebezpieczny.

– Proszę się nie obawiać, pod koniec operacji będę leżał dokładnie w tym samym miejscu co na początku – zapewnił ojciec Pio idąc za lekarzem. – Niech mi pan powie, czy zamierza pan badać moje rany kiedy będę nieprzytomny?

– Czemu nie? – odparł doktor z uśmiechem.

Ojciec Pio złapał go za ramię i zmarszczył brwi.

– Zabroniono mi poddawać się dalszym badaniom, a ponieważ jestem zobowiązany do posłuszeństwa, odmawiam poddania się narkozie.

Doktor Festa bez słowa pokiwał głową. Dotarli do wyznaczonego pokoju, a ojciec Pio zdjął brązowy habit, przebrał się w białą koszulę i usiadł na brzegu stołu.

– Jeśli nie chce ojciec chloroformu, proszę się przynajmniej napić – powiedział lekarz wyciągając w jego stronę brązową butelkę likieru benedyktyńskiego.

Ojciec Pio zaczął popijać małymi łykami likier, przymykając oczy i krzywiąc się.

– Jeszcze trochę – nalegał doktor.

Ale zakonnik pokręcił głową i oddał mu butelkę.

– Nie, tyle wystarczy. Bo dojdzie do wewnętrznej walki między benedyktynem a kapucynem.

Operacja trwała prawie dwie godziny. Zaraz na początku ojciec Pio poczuł straszny ból i nie zdołał powstrzymać głośnego jęku. Gdy ból stał się nie do zniesienia, wykrzywił twarz w męce i zaczął się modlić, a kiedy oddzielano kolejne warstwy tkanki dwie wielkie łzy spłynęły po jego policzkach i zniknęły w brodzie.

– Wybacz mi Jezu, że nie potrafię cierpieć tak jak powinienem – wyszeptał.

Kiedy chirurg zakładał na ranę operacyjną dziewięć szwów ojciec Pio zwrócił się do doktora Guivy.

– Leonardo, jeśli masz ochotę, możesz zająć moje miejsce. Stół jest jeszcze ciepły.

Doktor Guiva zaczerwienił się gwałtownie. On również powinien poddać się operacji przepukliny, ale nikomu jeszcze o tym nie powiedział.

Kiedy niesiono ojca Pio do jego celi stracił przytomność i nie odzyskał jej przez kilka godzin. Doktor Festa wykorzystał tę okazję by obejrzeć jego stygmaty. Był zaciekawiony, czy zaszły w nich jakieś zmiany. Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że są dokładnie takie same jak podczas pierwszego badania w 1919 roku. Nie pojawił się ani dalszy rozkład, ani zmiany chorobowe tkanek, ani niepokojący zapach świadczący o zapaleniu.

Ponieważ rana w boku nie była zabandażowana, doktor Festa obejrzał ją podczas operacji. Przy tej okazji zauważył otaczające ją niewielkie, ale wyraźne promieniowanie w kształcie krzyża. Doktor Merla i Guiva zgodzili się co do tego odkrycia i poinformowali o nim przełożonego klasztoru. W swoim raporcie dla przełożonych ojciec Pio stwierdził, że rana w boku krwawi obficiej od czwartku do soboty, a w pozostałe dni krwawi tak samo, jak pozostałe stygmaty.

Kiedy cztery dni później doktor Merla zdjął szwy operacyjne, ojciec Pio wydobrzał już na tyle, że mógł podjąć swoje obowiązki.

– Rana operacyjna goi się doskonale – zauważył doktor Merla.

Doktor Festa przytaknął.

– A to wyklucza teorię, że pozostałe rany nie chcą się zagoić ponieważ ojciec Pio cierpi na hemofilię.

Z wyjątkiem momentów, gdy nakazywał mu to Kościół, ojciec Pio odmawiał rozmów na temat stygmatów.

– Czy one ojca bolą? – zapytał kiedyś jakiś ciekawski przybysz.

Ojciec Pio zaczął się śmiać.

– A sądzisz, że Bóg mi je dał dla ozdoby?

Tę wymianę zdań usłyszał pewien znajomy ojca Pio, który nosił okulary i wyglądał na intelektualistę, ale był równie ciekawski jak przybysz.

– Ale poważnie, ojcze Pio, jak ojca bolą te rany?

– Dokładnie tak samo, jak gdybyś wziął gwóźdź, przebił nim dłoń i zaczął obracać w ranie.

Przerażony mężczyzna aż się zachłysnął z wrażenia.

– A to prawda, że rana w ojca boku nigdy się nie zasklepia? – zapytał gość.

Ojciec Pio wzruszył ramionami.

– To niewielkie cierpienie w porównaniu z tym, jakiego doznał Nasz Pan – spróbował zbyć natrętów.

– Mówią, że cierpi ojciec bardziej podczas Mszy świętej i w Wielkim Tygodniu, to prawda? – nalegał znajomy.

Ojciec Pio westchnął ciężko.

– Tak – niemal odwarknął i odszedł.

Przybysz, który bardzo pragnął wysłuchać dalszego ciągu tej dyskusji, spojrzał pytająco na znajomego ojca Pio.

– Czy on się złości ze względu na ból? – zapytał.

Znajomy ojca Pio pokręcił głową.

– Nie, on po prostu nie lubi, żeby go o to wypytywać. Potrafię go zrozumieć.

– Dobry z niego człowiek – oświadczył przybysz. – Moja żona twierdzi, że to święty.

Znajomy uśmiechnął się.

– Podobnie jak kilka milionów innych ludzi.

Miliony bogaczy i biedaków, którzy zawierzyli ojcu Pio uważały, że jego stygmaty są owocem wielkiej jedności z Bogiem, owocem intensywnego i pełnego miłości rozważania męki Chrystusa i jego śmierci. Dlatego powierzali mu swoje kłopoty i troski, a on próbował natchnąć ich odwagą i nadzieją oraz poczuciem, że dźwiga ten ciężar wraz z nimi. Dla wielu wiernych, przede wszystkim tych, którzy otrzymali dobrodziejstwa dzięki jego błogosławieństwu, stygmaty nie stanowiły żadnego problemu. Ich zdaniem ojciec Pio był świętym księdzem, a jego rany miały znaczenie mistyczne.

Nie wszyscy jednak akceptowali stygmaty z równą łatwością. Doktor Riccardo Valente z San Giovanni Rotondo był komunistą i zażartym przeciwnikiem kleru, a szczególnie ojca Pio. Kiedy poważnie zachorował zaszokował swe otoczenie nalegając, by wyspowiadał go ojciec Pio.

Wieczorem pewnego mroźnego dnia w 1925 roku w klasztorze zjawił się posłaniec z wiadomością dla ojca Pio. Riccardo Valente był umierający.

Ojciec Pio stanął w drzwiach, naciągając na głowę kaptur habitu, gdyż zimny wiatr ciskał mu w twarz płatki śniegu.

– Jesteście pewni, że mnie potrzebuje?

– Tak ojcze. Czy ojciec przyjdzie? Do jego domu są trzy kilometry, a niestety nie mamy żadnego środka transportu. Będzie musiał ojciec iść tam pieszo.

Ojciec Pio poszedł po swoje wierzchnie okrycie, po czym rozpoczął mozolną wędrówkę przez śnieg. Twarz i nogi zdrętwiały mu z zimna, a mróz podrażnił rany w dłoniach i stopach. Wszędzie wokoło było biało, wyjąwszy zielone korony wysokich sosen, a cienie wczesnego wieczora spływały z ciemnego, zachmurzonego nieba. Oddech ojca Pio stał się krótki, a jego ciało przemarzło do kości, gdy wreszcie dotarł do domu Valente. Tu wysłuchał spowiedzi umierającego, udzielił mu ostatniego namaszczenia i dał mu swoje błogosławieństwo. Jednak kiedy odchodził, był przeświadczony, że doktor wyzdrowieje – zarówno duchowo jak i fizycznie. Czuł się szczęśliwy, choć długa i ciężka droga powrotna złamała jego siły. Kiedy dotarł wreszcie do swej celi, padł ciężko na łóżko, okrył się po samą szyję, zamknął oczy i trząsł się z zimna jeszcze przez niemal godzinę.

Kiedy ponownie otworzył oczy wiedział, że jest bardzo późno. Światło w celi było zgaszone, ale przez otwarte drzwi wpadała z korytarza jasna smuga. Nagle poczuł, że ktoś się nad nim nachyla. Zmrużył oczy i usiadł.

– Nie niepokój się – odezwał się cichy kobiecy głos. Nieznajoma położyła ręce na jego ramionach. – Leż spokojnie. Zmarzłeś dziś bardzo i musisz się rozgrzać.

– Kim jesteś? – zapytał. – I co robisz o tej porze w mojej celi?

– Widziałam jak wracasz. Wyglądałeś na tak zziębniętego i zmęczonego, że zaczęłam się martwić i poszłam za tobą, żeby sprawdzić, czy nic ci nie jest.

Miała około dwudziestu lat, opadające na ramiona długie czarne włosy, wielkie ciemne oczy i uśmiechnięte, koralowe usta. Ubrana była w czerwoną sukienkę, która ciasno opinała jej krągłe ciało. Siedziała na brzegu łóżka ojca Pio, przyciskając biodra do jego boku. Próbował się odsunąć, ale wyciągnęła prawą rękę i oparła ją po drugiej stronie jego ciała, przyciskając go mocniej do siebie. Lewą dłonią gładziła go po czole i przeczesywała palcami jego krótkie włosy.

Chciał odsunąć jej dłoń, ale miał takie wrażenie, jakby chwycił powietrze. Szybko cofnął dłoń.

– Diabeł cię tu przysłał – jęknął. – Odejdź ode mnie. Nie dotykaj mnie.

– Spokojnie, spokojnie – powtarzała. – Czy wyglądam jak zły duch? – przesunęła kusząco dłońmi po biodrach i krągłych piersiach.

– Jezu! – zawołał. – Zabierz ode mnie Złego, który kusi mnie w środku nocy! Oczyść moje serce!

Nieziemskie dłonie pieściły teraz jego ramiona i szyję.

– Błagam, Jezu! – zawołał ponownie, najgłośniej jak potrafił.

– O co chodzi? – dobiegł go z korytarza czyjś głos. Do celi wszedł pospiesznie jego asystent.

Zjawa pięknej kobiety natychmiast zniknęła.

Z oczu ojca Pio spływały wielkie łzy, a głęboko w gardle zrodził się szloch.

– Co się stało? – dopytywał się asystent.

Ojciec Pio pokręcił tylko głową i jęknął.

– Nie wiem. Gdybym nie zawołał Jezusa na pomoc, nie wiem co by się ze mną stało.

Płakał długo, aż całe ciało zaczęło go boleć.

***

Cierpienie ludzi głęboko martwiło ojca Pio. Od dawna powtarzał, że San Giovanni Rotondo potrzebuje szpitala, a dzięki jego apelom zimą 1925 roku stworzono tu mały szpitalik pod wezwaniem świętego Franciszka, przeznaczając na ten cel dawne pomieszczenia klasztorne. Dyrektorem tej instytucji został doktor Angelo Merla, a sławny chirurg z Foggii, doktor Bucci nadzorował oddział chirurgii.

Ojciec Pio był bardzo uradowany tym sukcesem. Bez przerwy mówił na ten temat.

– Wiem, że szpital jest bardzo niewielki, ale to dopiero początek – powtarzał braciom.

Dni upływały spokojnie, jeden podobny do drugiego, choć jak trafnie przepowiedział jeden z braci, spokój wkrótce miał się skończyć. Pewnego wieczoru zakonnik dogonił na korytarzu ojca Pio.

– Mówiłem, że to nie potrwa długo – powiedział.

Ojciec Pio odwrócił się na dźwięk wysokiego, nosowego głosu. Uśmiechnął się widząc młodą, dziecinną twarz brata, który wciąż miał na podbródku zaledwie młodzieńczy meszek.

– Jak idzie zapuszczanie brody? – zapytał.

– Co? Och, nie najlepiej, ojcze, nie najlepiej. Ktoś mi powiedział przy obiedzie, że zapewne mam kłopoty hormonalne.

Ojciec Pio poklepał go pocieszająco po ramieniu.

– Stroili sobie z ciebie żarty. Przecież dopiero co zacząłeś ją zapuszczać.

Brat potarł miękkie, zarumienione policzki.

– To było rok temu.

Ojciec Pio postanowił nie drążyć dalej tego tematu.

– Ach tak – powiedział, kiwając głową.

– Nie wiem, czy ojciec słyszał wieści o książkach.

– Książkach?

– Tak. Zakazali ojca książek… to znaczy książek o ojcu.

Ojciec Pio był zaskoczony.

– Dlaczego?

– Pisarze nie otrzymali akceptacji Kościoła, więc Kościół potępił ich prace.

– Rozumiem.

– Czy to ojca nie martwi?

– Nie mnie kwestionować decyzje Kościoła.

Brat zawahał się.

– Myślałem, że będzie ojciec zły.

– Ale jak widzisz, nie jestem – uśmiechnął się ojciec Pio.

Potem przeprosił rozmówcę i wrócił do swojej celi.

– Zupełnie go nie rozumiem – oświadczył młody brat następnej spotkanej osobie.

I znów dni upływały spokojnie, bez żadnych katastrof. Ojciec Pio od nowa nauczył się chodzić. Teraz już wiedział dokładnie jaką odległość zdoła przejść i jak długo może stać nim ból ran w stopach stanie się nie do zniesienia. Już dawno przestały go interesować kontrowersje wokół jego osoby. Jak dotąd radził sobie dobrze z ciągle rosnącymi tłumami wiernych, którzy przybywali go zobaczyć i wyspowiadać się u niego.

Rok później, pewnego ciepłego wrześniowego dnia doktor Festa przyjechał zobaczyć się z ojcem Pio. Tym razem miał mu usunąć cystę, nieco większą niż ptasie jajo, z okolic sutka.

– Co ojciec wybiera tym razem? – zapytał. – Likier benedyktyński czy chloroform?

Ojciec Pio uśmiechnął się.

– Likier, oczywiście.

Doktor Festa pokręcił głową. Nie pochwalał takiego postępowania pacjenta, ale z pomocą doktora Merli ponownie udało mu się przeprowadzić operację bez narkozy. Siedem dni później zdjął szwy. W tym czasie ojciec Pio nie opuścił ani jednego nabożeństwa.

– Nie zauważyłem żadnych zmian – powiedział doktor Festa do doktora Merli kiedy zostali sami.

– W ranach? – upewnił się doktor Merla. – Jak mniemam, nie ma też żadnych zmian w kwestii kontrowersji.

Doktor Festa zdjął okulary i przetarł szkła chustką.

– Obawiam się, że ma pan rację. Doktor Bignami upiera się, że rany to tylko martwa tkanka wypalona jodyną. Doktor Romanelli stwierdził na jego piersi jedną głęboką ranę, a ja znalazłem dwie powierzchowne. Sam pan widzi. Cała sprawa wymyka się analizie.

Doktor Merla podrapał się w głowę.

– Nam tak. Ale dla jego wiernych wyznawców te rany są częścią tajemnego dialogu między człowiekiem a Bogiem, zaś ich pojawienie się jest miarą wiary ojca Pio.

– Wiara nie zna granic ani nie wymaga wyjaśnień – stwierdził doktor Festa. – To mi przypomina historię, jaką usłyszałem niedawno o pewnej bywalczyni salonów, pani Luisie Vairo. Słyszał ją pan?

Doktor Merla pokręcił głową.

– No cóż – zaczął doktor Festa wkładając z powrotem okulary. – Owa dama spowiadała się u ojca Pio, a on ujawnił wszystkie jej grzechy jakby czytał jej pamiętnik… wszystkie prócz jednego. Ale nie chciał jej dać odpuszczenia, więc nie mogła się zdecydować, czy wyznać jeszcze ten jeden grzech czy nie. W końcu go jednak wyznała, na co on stwierdził, że właśnie na to czekał i dał jej rozgrzeszenie.

Doktor Merla uśmiechnął się i pokiwał głową.

– Jest wiele takich interesujących historii.

Doktor Festa przytaknął.

– Na przykład ta o Fredericku Abreschu, fotografie z San Giovanni Rotondo, który nawrócił się na katolicyzm, ale wątpił, czy to Jezus ustanowił sakrament pokuty. Twierdził, że jest to jedynie procedura wpływająca dobroczynnie na psychikę. Podobno ojciec Pio powiedział mu, że przyjmowanie przez niego Komunii to świętokradztwo. Kazał mu dokonać spowiedzi generalnej i przypomnieć sobie ostatnią szczerą spowiedź. I w końcu sam musiał mu wytknąć, że odbył ją zaraz po powrocie z podróży poślubnej. Dopiero wtedy Abresch uzyskał rozgrzeszenie i otrzymał pokutę. Potem jego żona dowiedziała się, że trzeba jej usunąć operacyjnie guz i że nie będzie potem mogła mieć dzieci, jednak ojciec Pio odradzał operację i przepowiedział, że urodzi syna. Dwa lata później zaszła w ciążę, a kiedy obudziła się pewnego ranka zobaczyła, że w nogach jej łóżka stoi ojciec Pio z maleńkim chłopcem w beciku. Podobno zapytał ją wtedy: „Czy teraz wierzysz?” i zniknął. Rzeczywiście urodziła potem syna… Rzecz jasna nazwali go Pio.

Doktor Merla zaczął się śmiać.

– Proszę, starczy. Jeśli to się rozejdzie, porzucą mnie moi pacjenci i pójdą się leczyć do niego!

Ojciec Pio zawsze odrzucał wszelkie pochwały swych czynów twierdząc, że „to nie było nic szczególnego”. O ile w ogóle kłopotał się z odpowiedzią. Nadal wskazywał ludziom drogę, również swej własnej rodzinie.

Giuseppa i Grazio często go odwiedzali, a Michał, Pellegrina i siostra Pia przyjeżdżali do niego przynajmniej raz w miesiącu. Giuseppa starzała się w oczach. Miała już siedemdziesiąt lat, a jej twarz była wymizerowana i pokryta zmarszczkami. Jej ciemne brwi zawisły ciężko nad ciemnymi oczami, nadając twarzy wyraz ciągłego zatroskania. Nawet jej głos wydawał się stary i zmęczony.

Mary Pyle przyszła raz z nią odwiedzić ojca Pio w kościele. Nagle Giuseppa padła na kolana u stóp syna otwierając szeroko ramiona.

– Skąd mamy wiedzieć, czy w oczach Boga nie jesteśmy wielkimi grzesznikami? – zapytała patrząc mu w oczy. – Próbujemy wyspowiadać się ze wszystkich naszych grzechów, ale wyznajemy tylko to, co pamiętamy. Skąd mamy mieć pewność, że Bóg nie dostrzega wielu innych grzechów, o których dawno zapomnieliśmy, albo których nie rozpoznaliśmy jako grzechy?

Ojciec Pio nigdy nie pozwalał jej całować się w rękę, gdyż uważał, że to syn powinien całować dłoń matki a nie odwrotnie. Ale tym razem pozwolił jej pozostać na klęczkach i zajrzał w jej ciemne zmartwione oczy.

– Jeśli mamy dobrą wolę i próbujemy się wyspowiadać ze wszystkich grzechów jakie pamiętamy, Bóg okaże nam miłosierdzie i wymaże wszystkie nasze winy, nawet te, które zatarły się w naszej pamięci.

Mary Pyle pomogła Giuseppie wstać. Kiedy rodzina przyjechała z następną wizytą nastała już zima. Pomimo szalejących na Boże Narodzenie 1928 roku śnieżyc Giuseppa nalegała, by odwiedzili ojca Pio i wzięli udział w odprawianej przez niego Mszy świętej. Następnego dnia trochę kichała i miała lekką gorączkę. Rodzina zebrała się wokół jej łóżka w willi Mary Pyle.

– Ona umiera – stwierdził Grazio przez łzy. Wszyscy poczuli się wstrząśnięci i bardzo przygnębieni.

Cztery dni później ojciec Pio udzielił swej matce ostatniego namaszczenia. Giuseppa umarła zaraz potem. Panował wielki mróz, kiedy kondukt żałobny, w którym szli nawet burmistrzowie San Giovanni Rotondo i Pietrelciny, wyruszył na maleńki przyklasztorny cmentarz. Grazio i reszta rodziny pożegnali się ze zmarłą i odeszli.

Przez wiele dni słyszano jak ojciec Pio szepce do siebie:

– Mama… moja mama.

Dorothy M. Gaudiose

Powyższy tekst jest fragmentem książki Dorothy M. Gaudiose Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok.